sobota, 11 kwietnia 2009

ANALIZA >> Polska ekstraklasa, czyli boska liga. Bo tylko Bóg jeden wie co, się w niej stanie. Tak arcyciekawego finiszu rozgrywek nie mieliśmy już bardzo dawno.

"O mistrzostwie może zdecydować jeden... podskok"
("Przegląd Sportowy", 09.04.2009, czwartek)

PIOTR WIERZBICKI
PRZEMYSŁAW ZYCH

Teraz w każdym meczu będziemy walczyć na noże. Co tydzień gramy finał mistrzostw świata. Nie możemy pozwolić sobie na żadne potknięcie - to frazesy, które bardzo często słyszymy od piłkarzy i trenerów pod koniec każdego sezonu. Podkreślmy - trenerów i piłkarzy głównie tych zespołów, które walczą o mistrzostwo Polski lub bronią się przed spadkiem. Dziś jednak te frazesy mają nieco większą wartość. Już dawno bowiem finisz rozgrywek polskiej ekstraklasy nie zapowiadał się tak emocjonująco. Na osiem kolejek przed końcem cztery zespoły mają niemal identyczne szanse na mistrzostwo Polski. Prowadzący w tabeli Lech ma tylko trzy punkty przewagi nad czwartą Polonią Warszawa. Tuż za plecami Kolejorza, z jednym punktem straty, jest Legia, która z kolei ma dwa punkty przewagi nad Wisłą. Teoretyczne szanse na mistrzostwo ma także zajmujący piąte miejsce PGE GKS, którego od Lecha dzieli siedem punktów.

Po niedzielnym meczu w Poznaniu (Lech - Wisła 1:1) jeden z kibiców w taki sposób skomentował strzał z rzutu wolnego Semira Stilicia, po którym padła wyrównująca bramka dla Kolejorza: - Przez to, że Zieńczuk podskoczył w murze, możemy przegrać mistrzostwo. Była to uwaga rzucona żartem, ale faktem jest, że w tej sytuacji rzeczywiście każda wpadka któregoś z tych zespołów może oznaczać wypadnięcie z wyścigu. Decydować będą detale: kalendarz rozgrywek, sytuacja kadrowa (kartki, kontuzje), odporność psychiczna piłkarzy, dyspozycja dnia, czy nawet jedna pomyłka. Może dojść do tego, że kwestię mistrzostwa będzie musiała rozstrzygnąć mała tabelka, czyli bilans bezpośrednich meczów między zespołami, które zdobędą tyle samo punktów.

Poprzednio, gdy o tytule decydowała ostatnia kolejka, mieliśmy do czynienia w sezonie 2006/07. Mistrzostwo trafiło wówczas w ręce Zagłębia Lubin. Ekipa prowadzona przez Czesława Michniewicza pokonało w Warszawie Legię, co zrodziło wiele plotek o uczciwości tego spotkania. Padło wówczas słynne zdanie z ust Oresta Lenczyka, trenera walczącego z Zagłębiem GKS Bełchatów: - Zbyt długo jestem w polskiej piłce, by nie wiedzieć, jak zakończy się mecz Legii z Zagłębiem w ostatniej kolejce. Rok wcześniej ścigały się ze sobą Legia i Wisła. Biała Gwiazda zdominowała rozgrywki w latach 2002 - 2005. Jak będzie teraz? Czy obecny układ w tabeli ekstraklasy świadczy o tym, że poziom polskiej ligi jest tak wyrównany? Ale czy jest to równanie do góry, czy może w dół? Z tymi pytaniami zwróciliśmy się do piłkarskich ekspertów.

Większość z nich twierdzi, że poziom idzie równolegle z rozwojem piłkarskiej infrastruktury: powoli, ale do przodu. - Znaczny wzrost poziomu przyniosła zmiana nawierzchni na polskich boiskach - twierdzi Jerzy Engel, szef Wydziału Szkolenia PZPN, mając na myśli wprowadzenie wymogu posiadania podgrzewanej murawy. - Boiska są teraz równe, płaskie, a nawet opady deszczu nie powodują, że rozegranie kolejnego meczu kilka dni później jest niemożliwe. To bardzo podniosło szybkość gry i przyniosło spory postęp, jeśli chodzi o styl gry zespołów i liczbę kombinacyjnych akcji. Kilka sezonów wstecz trzeba było podnosić piłkę, żeby przeprowadzić akcję. Teraz gra się bardziej ofensywnie i kombinacyjnie. Trenerzy chcą iść drogą wyznaczoną przez styl reprezentacji Hiszpanii. 538 podań, tyle wymienili mistrzowie Europy w meczu ze Szwecja podczas EURO 2008. To niektórzy próbują przeszczepić na grunt polski - dodaje Engel.

Na stan boisk zwraca też uwagę Mirosław Szymkowiak. - Teraz więcej piłkarzy ośmiela się rzucić prostopadłą piłkę, bo wiadomo, że ta nie odskoczy. Kiedyś do końca marca, czy jeszcze na początku kwietnia graliśmy w błocie i trzeba było posyłać piłki górą - wspomina były rozgrywający Białej Gwiazdy i reprezentacji Polski. Jego zdaniem fakt, iż cztery zespoły walczą o mistrzostwo, to znak, że z ekstraklasą jest coraz lepiej. - Pamiętam czasy, gdy sprawa tytułu rozstrzygała się między dwoma zespołami. Liga dużo na tym traciła. Wtedy piłkarzom grającym w czołówce było zdecydowanie łatwiej. Dziś muszą się sprężać na każdy mecz, a dobrych spotkań jest więcej niż kiedyś - mówi Szymkowiak. Jego uwagi podziela Piotr Dziewicki, który po wojażach w Turcji po 2,5 roku wrócił do kraju. - Liga jest szybsza i ciekawsza niż wtedy, gdy wyjeżdżałem. Przede wszystkim jest więcej gry kombinacyjnej - twierdzi stoper Czarnych Koszul. A co na to Tomasz Frankowski, który wrócił do ojczyzny po trwających 3,5? Wydaje się, że jemu strzelanie goli na polskich boiskach w barwach Jagiellonii przychodzi z taką samą łatwością, jak kilka lat temu, gdy jako napastnik Wisły Kraków sięgał po tytuł króla strzelców (1999, 2001 i 2005). - Bo mam równie dobrych pomocników w drużynie, jak wówczas, gdy grałem w Wiśle. Trudno mi powiedzieć, czy poziom się podniósł. Wielkiej różnicy nie widzę - mówi "Franek".

- Postęp da się osiągnąć tylko dzięki rywalizacji, a ten jest już widoczny - twierdzi z kolei Michał Globisz, trener młodzieżowych reprezentacji Polski. Większe budżety, powroty piłkarzy z zagranicy, wojna z korupcją - to inne ważne elementy postępu, na które zwracają uwagę eksperci. - Każdy gra teraz normalnie, nie ma już kupowanych meczów - uważa Szymkowiak. - Nikt teraz nie mówi o handlowaniu punktami - wtóruje mu Globisz. - Pojawiło się więcej młodych graczy niż w latach poprzednich oraz tych, którzy szybko wyjechali za granicę, ale wrócili, jak Kamil Glik, Kamil Wilczek, Szymon Matuszek i teraz wnoszą coś nowego do ligi - podkreśla Engel, który zwraca również uwagę na finansowy postęp. - Budżety klubów są wyższe. Kilka lat temu ostatnie zespoły w lidze miały do dyspozycji 3 mln złotych. Dziś są to kwoty rzędu 7-10 mln - zaznacza.

- To naturalne, że w lidze dominują zespoły, które mają możnych sponsorów. Ciągle brakuje mi jednak sensownej polityki kadrowej. W drużynach brakuje wychowanków. Ściąganie piłkarzy z trzeciej ligi hiszpańskiej mija się z celem - mówi Dariusz Dziekanowski, do niedawna drugi trener reprezentacji Polski. Optymizm studzi Jan Tomaszewski. - Nasza liga jest boska. Bóg jeden wie, co się w niej może zdarzyć. Nie ma bowiem jakiegoś średniego poziomu. Zespoły z końca tabeli grają czasem poprawnie, ale najczęściej fatalnie. O tych z czołówki nie można nawet powiedzieć, że prezentuje jako taki poziom. No może poza Lechem, który nawet jak był w dołku po meczach z Udinese i grał słabo, potrafił wygrywać spotkania - mówi legendarny bramkarz. - A pozostali? Jeśli Legia nie potrafi wygrać z Górnikiem, to o czym mowa? A już totalną katastrofą byłoby, gdyby w Europie miała nas reprezentować Polonia. To, co wyprawia tam właściciel, przechodzi ludzkie pojęcie - grzmi "Tomek". I dodaje: - Chciałbym, żeby mistrzostwo zdobył Lech, bo ten zespół za całokształt najbardziej zasłużył na grę w europejskich pucharach.

Typowanie mistrza na osiem kolejek przed końcem przypomina wróżenie z fusów. Zadania tego z ochotą podjął się Wojciech Kowalczyk. - Prześledziłem już dawno cały kalendarz i wszystkie możliwe statystyki - zapala się srebrny medalista z Barcelony 92. - Najlepszy terminarz ma Legia, bo gra aż pięć meczów u siebie, ale wszyscy wiemy, jak te mecze u siebie wyglądają. Publika nie pomaga, więc ten czynnik może zmniejszyć szansę Legii na mistrzostwo. Za to Legia ma ciężkie wyjazdy: do Gliwic, Krakowa na mecz z Wisłą i do Wrocławia - wylicza Kowalczyk. - Polonia natomiast ma tylko trzy mecze u siebie, pięć wyjazdów, więc nie daję jej wielkich szans. Jeśli chodzi o Lecha, języczkiem u wagi będą ciężkie mecze wyjazdowe: kolejno w Warszawie na Legii, we Wrocławiu i znów w Warszawie z Polonią. One rozstrzygną wszystko. Po tym, gdy obejrzeliśmy mecze z Udinese długo wydawało się, że to Lech rozjedzie wszystkich, ale im dalej, tym poznaniacy są słabsi. Przed sezonem stawiałem na Wisłę, bo ma najbardziej doświadczonych piłkarzy. Piłkarsko w tej chwili wygląda zdecydowanie najlepiej. Ale czy zdobędzie mistrzostwo? Trudno powiedzieć. Nie przypominam sobie drugiego takiego sezonu, kiedy drużyny z czołówki traciły tyle punktów z resztą ligi - dodaje. Z analizy Kowalczyka wynika więc tyle, że... nic nie wiadomo. Bo na szczęście dla kibiców wszelkie analizy często biorą w łeb. A piłka tylko wtedy jest ciekawa, gdy jest nieprzewidywalna i o wygranej decyduje jeden niestrzelony rzut karny, klops bramkarza, czy jeden podskok zawodnika w murze.