niedziela, 3 stycznia 2010

CZEMU UCIEKŁ NAM ŚWIAT?



Pięć lat temu reprezentacja Polski do lat 19 w eliminacyjnym meczu potrafiła ograć 3:1 Szwajcarów. Kilka lat później do Manchesteru City trafił jednak Gelson Fernandes, a nie Dariusz Zjawiński czy Adrian Mierzejewski. Jak wytłumaczyć więc, że Zjawiński kopie dziś piłkę przy ulicy Sportowej 66 w Nowym Dworze Mazowieckim, a Mierzejewski jest piłkarzem Polonii Warszawa?

Tekst jako część raportu ukazał się w październikowym numerze Magazynu Futbol (2009 rok). Od razu dodam - nie jest najlepiej napisany, nie ma w nim wesołych anegdot, cytatu przerywającego skomplikowane (być może dla niektórych nie do zniesienia) tłumaczenie specyfiki szkolenia. Nie jest to dzieło literackie, ale ci, którzy się nim interesują, na pewno jednak przebrną, coś dla siebie znajdą, bo tekst zawiera kilka interesujących wątków. Tym, którzy uważają, że w tekście o piłce, by był ciekawy, musi być alkohol, przygoda, dziwka i hazard, od razu sugeruję pominięcie tej pozycji. Śmiałkom, którzy przebrnęli, pozostanie do przeczytania jeszcze rozmowa z Ryszardem Karalusem (pod tekstem) i kilka pobocznych ramek. Uff - i już o szkoleniu wiecie wszystko.


Według wielu dwadzieścia lat temu śmiercią naturalną zaczął umierać polski system szkolenia piłkarzy. Systemu jednak.. nigdy tak naprawdę nie było. Mieliśmy świetnych piłkarzy, gdyż grając w piłkę na boiskach, łąkach, hałdach spędzali w młodości 5-6 godzin dziennie. Przed szkołą, po niej, w klubie i na podwórku. Gdy zmieniły się realia, a przed młodymi ludźmi rozłożono wachlarz propozycji spędzenia wolnego czasu, nikt nie zareagował.

Dziś liczba godzin, które kandydaci na piłkarzy spędzają grając w piłkę wynosi co najwyżej 1-1,5h dziennie (tylko w klubach). W dodatku w ogromnej większości przypadków (kluby poniżej pierwszej ligi) dawka ta implikowana jest zaledwie trzy razy w tygodniu. W pozostałe dni młodzi kandydaci na piłkarzy zwyczajnie jak każdy chłopiec chodzą do szkoły, gdyż tok nauki gry w piłkę właściwie nie jest dostosowany do zajęć lekcyjnych (jedyny wyjątek to Lech Poznań, który znalazł rozwiązanie). Często jednak w klubach młodzież trenuje rzadziej, bo po prostu tak w nich zadecydowano.
– Nie możemy prywatnej spółce rozkazać, by chłopcy trenowali więcej. Przykładowo, w Lechu Poznań 10-latkowi trenują pięć razy w tygodniu, a w Legii Warszawa mówi się o szkole hiszpańskiej i dzieciaki trenują tylko trzy razy – mówi Jerzy Engel, szef Wydziału Szkolenia.

Niewielka liczba dotknięć piłki przekłada się na umiejętności techniczne. Problem niedawno dostrzeżono również w Anglii. Na Wyspach zdano sobie sprawę, że każdy francuski chłopiec, chodzący do akademii piłkarskiej, klubowej lub związkowej, w przedziale wiekowym od 12 do 16 roku otrzymuje około 2304 godzin treningu, dwa razy więcej niż w junior w Anglii! Zauważono zresztą nie tylko zalety metody „większej liczby dotknięć”, ale i wprowadzenia zajęć zorientowanych jedynie na poprawienie umiejętności technicznych (grupa wiekowa 12-16). Pierwszym, który do tego doprowadził był w Liverpoolu… Francuz, Gerard Houllier.
– Ale to wszystko zależy od tego kto stoi na czele takiej szkółki, kto jest menedżerem. Dziś menedżerem w Liverpoolu jest Hiszpan i jestem pewien, że wygląda to zupełnie inaczej – przekonuje Engel.

Na ten sam problem w Polsce zwracał ostatnio uwagę Loic Lo Bello. Francuz z polskimi korzeniami do Młodej Ekstraklasy Polonii Warszawa trafił latem.
- Moi koledzy z Polonii mieli i mają za mało treningów, bo nie mogą połączyć szkoły z piłką, tak by trenować po cztery godziny dziennie. We Francji miałem zajęcia dwa razy dziennie po dwie godziny, ponadto wszystko było idealnie połączone z nauką. Dziś w Polonii mam zajęcia siedem-osiem godzin w tygodniu plus zajęcia indywidualne, a nie jak w Nicei czy Clermont - ok. 15-20 godzin tygodniowo. Trenowałem przez 11 miesięcy, a w Polsce ćwiczy się tylko 8 lub 9 miesięcy – mówił w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.

Błędy w szkoleniu trenerów młodzieży
Problem polega na tym, że aby zostać piłkarzem w Polsce, kandydat musi wiele poświęcić. Dużo więcej niż na Zachodzie. Dlatego rozwiązania są dwa. Obydwa złe. Pierwsze – piłkarz rzuca szkołę i tylko trenuje. Drugie – stara się pogodzić obie rzeczy, ale na zmianę opuszczając treningi lub zajęcia w szkole. Mniejsza liczba godzin spędzonych w tym wieku na boisku czyni go jednak piłkarskim analfabetą na całe życie. Z kolei jeśli rzuci szkołę, pojawia się inny problem.
– To tak zwany czwarty filar, na który w Polsce wciąż nie zwraca się należytej uwagi. Dostrzegamy braki techniczne, taktyczne, sprawy fizyczne, ale wciąż nie mówi się o sprawie mentalnej. Oni nie są w tym aspekcie wytrenowani – mówi Grzegorz Polakow, przez lata wykładowca na gdańskim AWF.
– W ogóle nie zwraca się również uwagi na to, kto po pierwsze – trenuje młodych zawodników, a po drugie – kto przygotowuje do zawodu przyszłych trenerów młodzieży. Są to na AWF-ach ludzie bez jakiejkolwiek wizji, profesorowie, którzy piszą pracę o tym jak wykonać rzut karny! Pójdą na stadion, popatrzą, pooglądają. Teoretycy i nic więcej – mówi Polakow.

Dobre szkolenie trenerów młodzieży, to takie, które pozwala na ścisłą specjalizację, rozróżnienie potrzeb trenowanych grup wiekowych. Inaczej trenuje się 12 latka, inaczej 17 latka. To nie tylko nasz problem. W Anglii przez wiele lat nie zwracano uwagi na to zagadnienie aż w końcu rozpoczęto proces przyznawania licencji dla trenerów trzech grup wiekowych. W Polsce młodzież zbyt często trenują ludzie bez specjalizacji, często nie wiedzący czego potrzebuje w danej kategorii wiekowej młody piłkarz. – Dopiero będziemy wdrażać odpowiednie licencje – mówi Jerzy Engel, przewodniczący Wydziału Szkolenia, który od razu zwraca uwagę na inny problem związany z trenerami młodzieży.
– Przez lata byli upadlani zarobkami rzędu 300 czy 600 złotych. To w wielu miejscach wciąż się jeszcze nie zmieniło. Czy zarabiając takie pieniądze można w ogóle poświęcić się tej pracy? Gdzieniegdzie udaje się to zmienić. Dyrektor biura sportu w Warszawie Wiesław Wilczyński przeznaczył właśnie 3 miliony na pensje trenerów młodzieży. Tak więc każdy, kto udowodni, że trenuje grupę składającą się z przynajmniej 20 zawodników otrzyma miesięczne dofinansowania tysiąca złotych. Kolejny tysiąc dołożyło ministerstwo sportu. Jeśli samorząd dorzuci kolejny, każdy będzie chciał wykonywać ten zawód – przekonuje Engel. Problem polega na tym, że dotyczy całej Polski, a nie tylko Warszawy.

Inicjatywa związku
Działania Wydziału Piłkarstwa Młodzieżowego PZPN, takie jak objęcie przed pięcioma laty szkoleniem tysiąc dzieciaków w szesnastu gimnazjach na terenie całego kraju, to świetna idea. Nie przysporzy jednak federacji pochwał tak długo, jak nie przyniesie pierwszych efektów.
– A właśnie, że już przynosi. Przecież jednym z wychowanków był Grzegorz Krychowiak, który uczęszczał do jednego z tych gimnazjów – przekonuje Engel. Wspomniana inicjatywa to zalążek pomysłu Francuzów, który później został skopiowany przez Czechów. W tych krajach w każdym województwie istnieje szkółka pod egidą federacji.
– Na początku zajęliśmy się tylko gimnazjami. W pierwszych latach szło to bardzo siermiężnie, teraz zaczyna wyglądać to coraz lepiej. Każde gimnazjum obsługują trenerzy związkowi. Do dyspozycji są boiska trawiaste i od niedawna sztuczne – przekonuje Engel.

We Francji ośrodki są na tyle dobre, że kluby nie obawiają się oddawać na aż pięć dni w tygodniu najlepszych kandydatów w ręce związkowych specjalistów. Młodzi gracze powracają do swoich klubów na weekend. Wtedy grają tam mecze.
- Założenie jest takie, by do tych szkół trafili najlepsi chłopcy z całego województwa. Mieszkają w internatach, trenują dwa razy dziennie, a plan zajęć jest do tego dostosowany – mówi Eugeniusz Nowak z PZPN.
– Oczywiście zdarzają się przypadki, że kluby nie chcą, by ich piłkarz chodził i trenował w naszym gimnazjum. Chociażby ze względu na to, że bliżej ma z domu do klubu. Bywa też tak, jak na przykład w Poznaniu, że Lech zbiera wszystkich najzdolniejszych piłkarzy z całego województwa i nie ma sensu ich zbierać osobno, bo trenują już w jednym klubie. Od roku istnieje również szesnaście liceów, bo wcześniej po skończeniu gimnazjum, chłopcy w wieku 16 lat powracali już do klubów. A jak trafiają do naszego gimnazjum? Są wyselekcjonowani przez trenerów związkowych, gdy zawodnicy mają po 11-12 lat. To wszystko na razie raczkuje, ale jest coraz lepiej. Przypomina to gimnazja i licea, w których kształtują się przyszli siatkarze – mówi Engel.

Ciągłe zaniedbania
W Polsce przez całe lata trwała debata, czy wszystkie reprezentacje pod egidą PZPN (juniorskie, młodzieżowe, seniorska) powinny grać systemem 4-4-2. Zabrało nam to tak długo, że aż uciekł nam świat. Niedawno holenderski związek – KNVB - wprowadził obowiązek gry systemem 4-3-3, który zdecydował się preferować. Od niedawna mają nim grać nie tylko reprezentacje, lecz także wszystkie kluby w każdych rozgrywkach juniorskich! KNVB zarządził również, by wszystkie zespoły juniorskie do lat 17 były trenowane przez dwóch trenerów (wcześniej przechodzi się długie szkolenia). To również po to, by podołać z wiekiem coraz trudniejszym charakterom chłopców, przeistaczającym się w mężczyzn. Tak prowadzone zajęcia koordynują ludzie z holenderskiej federacji, którzy raz w miesiącu odwiedzają każdy z 2500 klubów!
- Czy wobec tego PZPN naprawdę nie może więcej?
– Pokazujemy na szkoleniach naszą wykładnię, ale nie możemy nikogo zmusić do odpowiedniego systemu. Zalecamy dziś grę tylko w ustawieniu 4-4-2 i 4-3-3, ale jeśli ktoś gdzieś gra systemem 3-5-2, to niewiele możemy z tym zrobić – mówi Engel. A szkolenia? – Zapakowaliśmy niedawno autokar naszymi najlepszymi szkoleniowcami w kwestiach młodzieży. Byli między innymi Stefan Majewski, Edward Klejndinst, Krzysztof Chrobak. I objechaliśmy z nimi całą Polskę, organizując w każdym województwie pokazowe szkolenia trenerów młodzieży. Spotkało się to ze świetnym przyjęciem. Na każdym spotkaniu było kilkuset trenerów – opisuje. To jednak wciąż dużo mniej niż comiesięczne wizyty trenerów w każdym polskim klubie.

To, co federacja narzuca dziś klubom i to dopiero od kilku lat, to poprzez wymogi licencyjne, posiadanie odpowiedniej liczby zespołów juniorskich. Natomiast wciąż w tych przepisach nie ma ani słowa o bazie, liczbie boisk, którą klub powinien dysponować zanim przystąpi do rozgrywek. Przez lata niedostrzeganym problemem - choć głośno mówił o nim choćby Michał Globisz - był rozleniwiający system rozgrywek juniorskich na poziomie juniorów starszych (18-19 lat) i młodszych (16-17). Nie przyzwyczajał on graczy do rywalizacji. Kraj wciąż jest podzielony na 16 okręgów, w których organizuje się osobne rozgrywki na szczeblach juniorskich. Dlatego najlepsi juniorzy w sezonie rozgrywają najwyżej 5-6 spotkań, w których muszą wspiąć się na wyżyny. W innych ogrywają po 7:0 każdego jak chcą, bez wysiłku.

Od tego sezonu miało się to zmienić. PZPN chciał utworzyć utworzyć osiem „pierwszych lig” juniorskich. Wiele klubów (lecz tylko ekstraklasowe mają ten komfort) nie czekało na zmianę systemu i jak najszybciej zaczęło przenosić juniorów starszych do zespołów Młodej Ekstraklasy (pozwala na grę piłkarzy do 21 roku życia). W ten sposób samoistnie powołano do życia ogólnopolskie rozgrywki juniorskie.
– Dlatego dziś projekt powołania 8 okregów wywołuje dużo kontrowersji, są prowadzone dyskusje i na razie zdecydowaliśmy się nie łączyć lig. Koszty takiej operacji są spore, bo zwiększają wydatki wielu klubów na dojazdy, a przecież najzdolniejsi zaczęli już trafiać do ME. Z kolei ci, którzy nie łapią się do ME, coraz częściej przechodzą do II ligi, lub – ze względu na wymóg wystawiania określonej liczby młodzieżowców w III czy IV lidze – grają już w seniorach. Zastanawiamy się więc, czy w takim razie jest sens to czynić dla drugiego sortu młodzieży, która pozostaje w zespołach juniorów starszych – mówi Jerzy Engel, przewodniczący Wydziału Szkolenia PZPN, który przyznaje, że padła propozycja, by utworzyć rozgrywki makroregionalne (4 lub 8 grup zamiast 16), ale tylko dla juniorów młodszych.

Engel nic natomiast nie wspomina o zmianie, która oburzyła całe środowisko trenerskie. Tydzień po starcie II ligi przesunięto limit wieku dla młodzieżowca. Zgodnie z wcześniejszymi wytycznymi w tym sezonie miał być nim piłkarz urodzony w 1989 roku. Od kilku lat kluby na poziomie II ligi mają obowiązek wystawienia dwóch takich piłkarzy. W niższych ligach – trzech. Z tego powodu kluby niższych lig przez cały okres przygotowawczy szykowały do gry piłkarzy 20-letnich. PZPN w trakcie trwania rozgrywek nagle jednak zadecydował, że odtąd młodzieżowcem jest piłkarz… 22-letni, urodzony w roku 1987. Efekt tej zmiany był taki, że większość klubów natychmiast odstawiła od składów mniej doświadczonych 20-latków na rzeczy tych, których mieli się pozbyć – 22-letnich piłkarzy.

Jak widać w Polsce młodzieżowcem wciąż nazywany jest piłkarz… zaawansowany wiekowo. Ta sprawa całkowicie zaprzecza również powodom, dla których PZPN wstrzymuje reorganizację rozgrywek juniorskich. Dziś nikt juniorów starszych już w składzie nie potrzebuje, skoro można wystawić do gry 22-latka. Wielu dobrych graczy, wcale nie drugiego sortu, trafiło dziś ponownie do juniorów, gdzie na nowo przyjdzie im ogrywać wszystkich rówieśników po 7:0. Warto przy tym zauważyć, że w innych wysoko rozwiniętych piłkarsko krajach, np. w Anglii, krajowe rozgrywki juniorskie U-19 organizowane są w czterech grupach, a nie szesnastu.

Nikt nie wie za co odpowiada
Doprowadzenie do powstania systemu w Polsce jest mało prawdopodobne. Chociażby ze względu na to, że nawet gdyby ktoś chciał doprowadzić do jego powstania, istnieją niewielkie szanse, że będzie potrafił. Dlaczego? Bo nikt u nas tego wcześniej nie zrobił. Plan Jerzego Engela sprzed trzech lat w Ministerstwie Sportu wyrzucono na razie do kosza. Powód? Był nierealny i zakładał wydatki na poziomie kilku miliardów złotych. Druga sprawa to fakt, że taki system wymagałby świetnej współpracy czterech podmiotów: PZPN – Ministerstwa Sportu i Turystyki – Ministerstwa Edukacji – klubów piłkarskich.

Gdyby zapytać członków Wydziału Szkolenia PZPN o to jak ma się nasz system, w większości przypadków padnie odpowiedź „dobrze”. Tłumaczenie PZPN jest ciągle takie same – szkolenie zależy tylko od klubów. Podział obowiązków wciąż nie jest jasny. Wciąż trwa u nas cicha debata, w jak wielkim stopniu za finansowanie szkolenia powinien odpowiadać związek, kluby i samorządy…
- Przez całe wieki nie poprawiała się infrastruktura, która była w tragicznym stanie. Dziś samorządy w końcu zaczynają je budować własnym sumptem. PZPN ich nie zbuduje – mówi Engel.

Jak wyglądałoby zdaje się perfekcyjne rozwiązanie? Za budowę boisk i lepsze kształcenie przyszłych trenerów młodzieży przez AWF odpowiadałoby MSiT. Za dostosowanie godzin lekcyjnych do treningów w klubach – ME. Organizacją rozgrywek na poziomie podstawówek i gimnazjów (w jeszcze większym wymiarze niż wspomnianych 16 gimnazjów i liceów) musiałyby zająć się trzy podmioty łącznie: PZPN-ME-MSiT. By system, który może przywrócić Polsce miejsce choćby w dziesiątce najlepszych w Europie krajów piłkarskich, działał sprawnie (a jeszcze nie powstał), wymaga jednak dużych nakładów finansowych obu ministerstw. Jeśli chodzi o obowiązki PZPN, pociągnęłoby to za sobą koszty przynajmniej takie same - choćby na delegacje trenerów związkowych po Polsce – jak wydatki administracyjne na działalność związku…

Nie czekać na PZPN
Na szczęście jest w Polsce kilka miejsc, w których zrozumiano, że nie ma sensu czekać na wizjonerów z PZPN-u, wprowadzenie nadzoru szkolenia w całym kraju i stały przyjazd mądrych trenerów wizytujących kluby z małych miasteczek. W nich nikt nie ogląda się na współpracę związku z obydwoma ministerstwami. Trzeba działać – takie hasło przyjęto sobie w Legii Warszawa i Lechu Poznań. Oczywiście na zdobycie się organizację własnego szkolenia, nie było w Warszawie i Poznaniu tak trudno ze względu na finanse, którymi dysponują. Legia z budżetu ITI na Akademię wydaje dziś dwa miliony złotych rocznie. Spośród wszystkich klubów najbardziej rozległy system w życie w wdrożył jednak Kolejarz.

Lech od kilku lat sprawuje pieczę nad siecią dziewięciu poznańskich szkół podstawowych i współpracuje z Akademią Remes w Opalenicy. W każdej ze szkół rozsianych w różnych częściach miasta istnieją klasy sportowe Lecha. Najbardziej utalentowana młodzież znajduje się jednak w słynnej „trzynastce”.
- To ona jest kręgosłupem całego szkolenia klubu. Do grupy dzieci z SP 13 – wcześniej starannie wyselekcjonowanej i zaliczonej do grupy „złotej” - trafiają również najzdolniejsze dzieci spośród reszty. Najczęściej po zakończeniu nauki w podstawówce. Chyba, że w jej trakcie chłopiec już jest gotowy na przenosiny w obrębie miasta. Wówczas dochodzi do tego wcześniej – mówi Marek Śledź, koordynator szkolenia w Lechu.

Struktura w Lechu przypomina siatkę Ajaksu. Amsterdamski klub współpracuje z kilkunastoma szkołami wyposażonymi w odpowiednie boiska bądź klubikami przy szkołach. Tam dzieciaki pną się w górę po drabince, zupełnie jak w Lechu. - Warte uwagi jest to, że na etapie podstawówki tylko tzw. „złote dzieci” ze szkół wiodących, czyli kręgosłup całego systemu („trzynastka”), trenują na boiskach Lecha. Dzieciaki w pozostałych ośmiu podstawówkach mają do dyspozycji dobre szkolne boisko i ośmiu trenerów, którzy zostali zaaprobowani przez Lecha. Wszyscy działają zgodnie ze specjalnym programem przygotowanym na Bułgarskiej – opowiada Śledź.

Nie w każdym aspekcie praca Lecha wygląda różowo. – Mimo, że dysponujemy łącznie dziesięcioma boiskami, to tylko trzy z nich znajdują się w samym Poznaniu, obok stadionu. Reszta jest na razie na użytek jedynie Młodej Ekstraklasy, bo znajduje się w oddalonych o 50 kilometrów Wronkach. Te w Poznaniu zresztą nie mają najlepszego standardu – mówi. W dodatku, szkoła szkole nie jest równa, a na kolejnym szczeblu drabinki Lecha – już w gimnazjum i liceum – uczy się 120 wyselekcjonowanych zawodników, po 20 w każdej klasie. Warto zauważyć, że jeśli poziom nie jest tam przyzwoity, Lech zamiast inteligentnego piłkarza, może dostać nieświadomego grajka, który w przypadku doznania kontuzji, będzie później zmuszony co najwyżej… kopać doły. Bo robienie z nich piłkarzy, to również kształtowanie ich świadomości. Pytanie tylko czy efekt takich inicjatyw całkowicie zrekompensuje brak wspólnych działań PZPN i obu ministerstw? PRZEMYSŁAW ZYCH



ROZMOWA Z RYSZARDEM KARALUESEM
(trenerem grup młodzieżowych w Jagiellonii Białystok)

"PZPN do roboty"

Z jakimi problemami zmaga się pan na co dzień trenując młodzież w Białymstoku?
Ryszard Kalarus (trener grup młodzieżowych w Jagiellonii Białystok): Nie tylko na Podlasiu, ale wszędzie piętą achillesową jest baza. W jej rozwoju powinien brać udział PZPN. Wydział Piłkarstwa Młodzieżowego – jest w PZPN-u taki? Poza tym kluby powinny przeznaczać 10% rocznego budżetu na ten cel. Trzeba również docenić trenerów młodzieży. Nie chodzi tylko o to czy zawodnik zostanie piłkarzem. Sport kształtuje ich osobowość. Ale jeszcze raz podkreślę: baza, baza, baza. Wszyscy narzekają, ale ile klubów w Polsce ma prawidłową bazę?

Lech Poznań na pewno. Ale kto jeszcze…
No właśnie zastanawiamy się, a wszystkie kluby powinny ćwiczyć na równych płytach. Sporym błędem było również zlikwidowanie międzywojewódzkich klas juniorów. Kiedyś graliśmy mecze z Olsztynem, Warszawą i co tydzień rozgrywki stały na dobrym poziomie. Kiedyś jako Jagiellonia graliśmy mecze w lidze z Drukarzem Warszawa, Legią, Polonią, Gwardią, Sarmatą. To w ten sposób wychowałem Marka Citkę, Tomasza Frankowskiego i resztę. Później siedmiu, czy ośmiu chłopaków grało w ekstraklasie. Dziś tego nie ma. Co z tego, że dziś moi piłkarze w juniorach młodszych po sześciu spotkaniach ligowych mają strzelonych ponad sześćdziesiąt bramek? Średnio dziesięć w meczu! Co to za poziom. Czego oni się nauczą. Czasami wygrywamy nawet 17:0. Mówię moim piłkarzom: - Grajcie na dwa kontakty, żeby sobie to zwycięstwo trochę utrudnić, spróbować czegoś nowego w takim meczu.

Od nowego sezonu miało dojść do zmian i zamiast szesnastu lig wojewódzkich PZPN miał wprowadzić osiem międzywojewódzkich.
Ja już to słyszałem w latach 90, dawno już to słyszę, nawet o czterech. Walczymy, poruszamy ten problem, a PZPN mówi, że pieniądze, pieniądze… Przecież to się opłaca, w ten sposób można ukształtować przyszłych reprezentantów Polski. Ciągle zasłaniamy się brakiem pieniędzy. Już z trenerami z Łodzi uzgodniliśmy, że tak będzie najlepiej, że do połączenia lig dojdzie, wszystko już było dogadane, ale znów cisza, bo niby brak pieniędzy. Po klęskach reprezentacji jest wrzawa, nagle wszyscy widzą problem. Kilka artykułów w prasie, po czym koniec - tematu szkolenia nie ma. Aż do następnej klęski. Widać tu nasz polski słomiany zapał.

Wszyscy już wiedzą, że wynik w juniorach jest zupełnie nieważny, ale w niewielu klubach tak naprawdę za tym myśleniem idzie cokolwiek.
Gonimy wynik. W wielu miejscach piłkarz wchodzi do seniorów i jest nieprzygotowany, a miał sukcesy w zespołach juniorskich. Co z tego? Wszystko zależy od władz klubu. Wynik w Białymstoku na przykład w zespołach Młodej Ekstraklasy jest w pewnym stopniu ważny, ale ze względu na to, że to młodzi chłopcy chcą wygrać. Ale to nie jest najważniejsze. A później okazuje się, że piętą achillesową naszych młodych piłkarzy jest nieumiejętność wykonania podanie na dwadzieścia metrów do innego piłkarza to rzecz niemożliwa. Czemu się dziwimy skoro nie daje im się czasu tego nauczyć? To największy mankament, który przekłada na reprezentację. Nie było tego widać w meczu seniorów ze Słowenią?

Jak to zmienić?
Widzę tu wielką rolę PZPN. Powinno się przeznaczać 10% budżetu na rozwój bazy tych klubów, w których średnio pracuje się z młodzieżą. Jeśli budżet wynosi siedemdziesiąt milionów, dziesięć powinien iść na ten cel. Ale tylko wyłącznie na bazę. Jeśli wspomoże to miasto, to za 6-7 lat będziemy mieć bardzo dobrą młodzież. Niedługo wszyscy będą grali w siatkówkę, jeśli nic nie zmienimy.

Jak wygląda praca z piłkarzami wojewódzkich ośrodków pod egidą PZPN-u? Uczą się w gimnazjach, liceach, trenują razem. Założenie jest takie jak we Francji czy Czechach.
To jest krok bardzo poważny i wielki plus za to dla PZPN-u. Okręgowe związki wybierały jeden klub na swoim terenie. Na Podlasiu wybrano Jagiellonię. Na Mazowszu PZPN miał wybrać Piaseczno, Legia, ale na razie trwają tam jakieś przepychanki. Bierze się pod uwagę bazę, potencjał szkoleniowy. W miejscu, które wybrano utworzono klasy sportowe, a my w ramach w-fu trenujemy najlepszych chłopaków zebranych w jednej klasie sportowej.

Z całego województwa?
Wola PZPN-u była taka, że oni trenują tu od piątku, a w weekend wracają do siebie. Cel tych ośrodków jest taki, by wybierać te talenty z małych ośrodków tak by grali na dobrych płytach. Na Podlasiu z tym ośrodkiem problem jest trochę inny. Chłopak potrenuje pięć dni w tygodniu u nas, a w weekend wraca na mecz do swojego klubiku z małego miasteczka. Z kim on tam pogra? Nawet najlepszy trening nie zastąpi im meczu. To jest problem, który w niektórych miejscach pojawi się w Polsce.

A jak wygląda szkolenie w samej Jagiellonii?
Mamy klasę sportową już od samej podstawówki. Kończymy w gimnazjum. Uczą się w jednej szkole, trenują u nas. Jeśli piłkarze odpadają po drodze, to uzupełnia się ich z innych klubów z całego województwa. Z Olsztynu uciekło kilku chłopaków do mojego zespołu, bo tam nie ma dziś nic.

W takim razie czy coś w szkoleniu zmieniło się na lepsze?
Jest coraz więcej dobrego sprzętu. Dziś można dostać piłki. Poziom trenerów młodzieży poszedł do przodu. Częściej niż kiedyś młodzieżą zajmują się odpowiedni ludzie. To dzięki szkoleniom PZPN-u.

Rozmawiał PRZEMYSŁAW ZYCH



JAK TO SIĘ ROBI W HOLANDII:
Zasada jest prosta: dzieciakom daje się piłkę i mało miejsca. Za to dużo czasu na rozwinięcie indywidualnych umiejętności. Tak samo duży akcent jest położony na ćwiczenia mające na celu usprawnienie koordynacji ruchowej ciała. A wszystko po to, by kiwało się lepiej - w przedziale wiekowym od 7 do 12 lat ćwiczy się tylko i wyłącznie technikę! Gdy już tą się do pewnego stopnia opanuje, młodym chłopcom pozwala się ćwiczyć sytuację "jeden na jeden". Następnie schemat dwóch ofensywnych graczy przeciwko dwóm defensywnym. Potem następuje gra ośmiu na ośmiu, której podstawą jest nakłonienie zawodników do… ponoszenie jak największego ryzyka w czasie gry.

To w ten sposób Arjen Robben nauczył się grać w piłkę. Obowiązuje on także w 2500 małych, amatorskich klubikach, z których 95% zajmuje się na poważnie szkoleniem. Bez tych małych klubików, Holandii by się nie udało. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że w piłce juniorskiej U-19 i U-17 – wbrew ciągnącej się opinii – Holendrzy nie odnoszą sukcesów. Do tego stopnia, że od 8 lat nie są w stanie zakwalifikować się do Euro U-19, remisując z zespołami pokroju Armenii czy Mołdawii, często przegrywając i odpadając bardzo wcześnie. Sukcesy przychodzą dopiero w U-21 i seniorach. Tam już nas nie ma.

JAK TO SIĘ ROBI WE FRANCJI:
Poza akademiami klubowymi, tak jak w Holandii, Francuzi mogą szczycić się również dziewięcioma regionalnymi ośrodkami szkoleniowymi dla najbardziej utalentowanych. Trenują tam przez tydzień, by na weekend wracać do swoich klubów i rozgrywać mecze. W ten sposób związek trzyma nad ich rozwojem dodatkową pieczę.

JAK TO SIĘ ROBI W HISZPANII:
W Hiszpanii natomiast większe kluby są „karmione” przez mniejsze, lokalne, z którymi mają umowy o wymianie piłkarzy. Jak trudno osiągnąć to w Polsce, niech świadczy fakt, że Gwarek Zabrze nie współpracuje z Górnikiem, a z Krakowa z malutkich krakowskich klubików bez wiedzy Wisły, do Zagłębia Lubin uciekają najzdolniejsi piłkarze Małopolskiej Ligi Juniorów. Jednym z najlepiej szkolących klubów na półwyspie Iberyjskim jest baskijskie, anonimowe dla reszty Europy – Antiguoko. Wychowało jednak Xabiego Alonso i Mikela Artetę, a dziś ośrodek próbuje przejąć Liverpool, by korzystać ile można z owoców jego pracy. Póki co, wciąż, na co dzień współpracuje z Realem Sociedad, który Antiguoko w dużej mierze utrzymuje.

W Hiszpanii dużą rolę odgrywają, w przeciwieństwie do Holandii, rozgrywki szkolne. Gra w nich łączona jest przez trenującego chłopca z występami w weekend, w międzyklubowych rozgrywkach trampkarzy. Stąd rozgrywki szkolne są szeroko monitorowane przez profesjonalne kluby.

PORTUGALIA, BRAZYLIA – TROCHĘ INNY FUTBOL:
Akademie to nie jedyne miejsce, w których można nauczyć się futbolu. Johan Cruyff i George Best nauczyli się go grając na ulicy. W Europie środkowej i północnej zjawisko gry na ulicy zanikło jednak w ostatnich dwóch dekadach – czy w Polsce przywróci ją budowane przez rząd orliki? Według specjalistów to nie gorszy sposób na rozwinięcie techniki niż najlepsze akademie, świadczy o tym Hiszpania, Portugalia, Brazylia.

JAK TO SIĘ ROBI W ANGLII:
Największy problem na Wyspach to dziś narzucanie wielkich obciążeń już na poziomie trampkarzy. W nich akcent wciąż kładzie się głównie na bieganiu, walce i wylewaniu potu. W dodatku, młodzi Anglicy już w wieku 10 lat muszą grać na boiskach o normalnej powierzchni i na duże bramki. Oczywiste jest więc że muszą uczyć się przekopywać boisko i wykorzystywać stałe fragmenty gry, zamiast dryblować i grać z klepki – styl angielskiej piłki na kolejne lata, decyduje się już na tak wczesnym etapie! Ponadto, młodziutcy Anglicy zaczynają grać we wszelakich ligach już w wieku siedmiu lat. Specjaliści uważają, że gra o punkty w tak młodym wieku zabija w nich pomysłowość i radość czerpaną z gry.

W Anglii kolejnym problemem jest brak odpowiedniej kadry szkoleniowej - dopiero w co szóstym klubie pracują trenerzy z odpowiednim wykształceniem uprawniającym do szkolenia na tym poziomie. Kluby amatorskie, podobnie jak w Holandii, są często szkolone przez ojców dzieci, ale nie mogą oni liczyć na pomoc angielskiej FA (odwrotnie niż w Holandii).

Wszyscy próbujący zaadresować problem szkolenia dzieci w Anglii wskazują więc najczęściej na dwa ogólne problemy. Pierwszy - rozgrywki dziecięce traktowane są tam ze śmiertelną powagą (inaczej niż w krajach południowych i Francji, tam są zabawą!). Drugi – istnienie tylko jednego rodzaju licencji szkoleniowej (tzw. Level 1), potrzebnego do trenowania zarówno 7-latków, jak i 19-latków, po prostu brak rozróżnienia i wyspecjalizowania ze względu na wiek. W mającej się tak dobrze Holandii, tymczasem, istnieją aż cztery kategorie wiekowe i tyle licencji dla szkoleniowców grup młodzieżowych. To ma się wkrótce zmienić, tak by angielscy szkoleniowcy lepiej rozumieli obciążenia, których w pewnym wieku nie powinni narzucać na barki młodych chłopców.

Także rozgrywki mają stać się bardziej towarzyskie i mniej stresujące. Dawne mistrzostwa Anglii do lat 16 przestały być wzorowane na dorosłych i tych do lat 18. Nie publikuje się więc tabeli, a mecze między zespołami - de facto tymi samymi, które gra liga do lat 18 - z zasady mają być traktowane, jak towarzyskie. Wszystko po to, by przywrócić w młodych angielskich graczach radość z gry i dogonić Europę.

EUROPEJSKIE KLUBY
W Ajaksie Amsterdam i AS Monaco tuż przy stadionie można spotkać dzieci uczące się przed treningami, specjalnie wcześniej zwolnione ze swojej szkoły. Klub z Monaco dysponuje aż 14 klasami! Różnicą obu systemów – francuskiego i holenderskiego - jest podejście do wolności. W Holandii w zasadzie nie istnieje koszarowanie zawodników w akademikach, bo pozwala im się wciąż mieszkać z rodzinami. A główny zakres poszukiwań piłkarzy, to zazwyczaj nie dalej niż 60 kilometrów, jak w przypadku Ajaxu.
KTO TY JESTEŚ? POLAK MAŁY!



Piłkarski świat wkracza w nową erę. Krajowe federacje biorą pod lupę krew płynącą w żyłach piłkarzy, badają kto ma rodzime korzenie i czyj pradziadek wyjechał z kraju 100 lat temu. Nasza kadra wkrótce zbierze plony kolejnej fali migracji Polaków na Zachód. A przecież już reprezentację rocznika 1990 tworzyli w większości piłkarze wychowani poza krajem…

Tekst ukazał się we wrześniowym Magazynie Futbol.

Polacy według badań socjologów należą do czołowej dziesiątki najbardziej mobilnych nacji świata. W Ameryce Południowej w XIX wieku jedno za drugim rosły polskie miasteczka. Pod Stambułem wciąż istnieje założona przez Polaków miejscowość Polonezköy. W krajach z piłkarskimi tradycjami jak Wyspy Brytyjskie, Niemcy, Włochy, Francja, Brazylia, Szwecja do dziś mieszka łącznie około ośmiu milionów Polaków. Kolejnym milionom z łatwością można udowodnić polskie korzenie i załatwić paszporty z orzełkiem. W końcu to nie przypadek, że jakiś czas temu żeńska reprezentacja Brazylii w siatkówce pełna było dziewczyn z polskimi nazwiskami, a ojcem legendarnego urugwajskiego bramkarza Ladislao Mazurkiewicza był mieszkaniec warszawskiej Pragi…

Dla potomków polskich emigrantów, którzy paszportu nie posiadają, dwa lata temu utworzono Kartę Polaka. To dokument, który potwierdza przynależność do narodu polskiego i ułatwia wiele spraw proceduralnych, między innymi załatwia problem z wizami. Karta pozwala tej części z 21 milionów Polaków na emigracji, którzy nie dysponują polskim paszportem, poczuć na nowo związek z krajem. Emigranci to zresztą olbrzymi potencjał, który przez Polaków wciąż pozostaje niewykorzystany w jakiejkolwiek sferze życia. No może poza futbolem, choć tu mamy inny problem. Słowa „pomysł”, „wizja”, „długofalowość” w PZPN właściwie nie istnieją…

Kogo interesuje boom?
W reprezentacji młodzieżowej U-21, która w sierpniu zremisowała na wyjeździe z Francją 2:2 zadebiutował mający również obywatelstwo niemieckie Adam Matuszyk (FC Koeln) oraz Mateusz Siebert (sześć meczów we francuskiej kadrze U-18). Z kolei do zespołu Młodej Ekstraklasy Polonii Warszawa trafił niedawno Loic Lo Bello. 18-letni wychowanek szkółki Clermont Foot na nierównych boiskach przy Konwiktorskiej? Koniec świata? Niekoniecznie. Z każdym rokiem takich przypadków będzie coraz więcej. – Dysponujemy w tej chwili wiedzą o około 500 graczach mających polskie korzenie, którzy na terenie całych Niemiec trenują dziś w zespołach juniorskich – mówi Engel. W ten sposób powoli zbieramy plony przedostatniej wielkiej emigracji Polaków na przełomie lat 80 i 90. Dlatego reprezentację U-19 rocznika 1990 w większości tworzyli już piłkarze wychowani poza krajem. Nie potrzeba więc wielkiej fantazji by wyobrazić sobie jak mogą wyglądać reprezentacje następnych roczników, jeśli nawet tylko mała część dzieci współczesnych emigrantów, którzy wyjechali z Polski po 2004 roku, zapisze się do szkółek piłkarskich w zachodnich klubach…

Nadchodzi boom, na Wyspach rodzą się Polacy? Nieważne. To dopiero za kilkanaście lat… W PZPN sprawy nie traktuje się bowiem całkowicie poważnie. Ani Grzegorz Lato, ani Zdzisław Kręcina? Przecież to za kilkanaście lat… - Choć sporo się zmieniło na lepsze, to przez starszych szkoleniowców szukanie piłkarzy wychowanych za granicą traktowane jest wciąż jak cios w polską myśl szkoleniową, a zaangażowanie w sprawę takich osób jak Tadeusz Fogiel, który wynalazł Ludovica Obraniaka, nie jest w związku mile widziane – mówi osoba zorientowana w sytuacji. – Myślę, że polscy trenerzy cieszą się z dobrej reprezentacji niezależnie od tego, kto w niej gra. Ale trzeba pamiętać, że mamy wielu dobrych piłkarzy wychowanych w Polsce. Błaszczykowski to skąd jest? Z Chin? – pyta kąśliwie Engel.

Czeka nas zalew listów
Jeden z punktów programu wyborczego Grzegorza Laty przewidywał rozwój sekcji scoutingowej. Na razie nie wszystko wychodzi. – Jak to? Przecież w ciągu roku budżet został zwiększony dziesięciokrotnie. Dziś to około 200 tysięcy złotych rocznie. Uchwalono to na zjeździe związku na początku roku. Pieniędzy mamy tyle, ile trzeba. Nie widzę powodu, by coś zmieniać. Środki, które przekazujemy na scouting wystarczają na wszystkie potrzeby tego działu – protestuje Jerzy Engel. Wkrótce czeka nas jednak potop, zalew listów, e-maili wysłanych przez rodziny polskich graczy. 14-letniemu Piotrowi Trochowskiemu, dziś reprezentantowi Niemiec, nikt ze związku nie odpisał. System się przegrzeje, w siedzibie PZPN padną korki – to pewne. Mimo to związek nie szykuje się do poszerzenia działalności wciąż nie będąc do końca przekonanym co do tych działań. Nieważne, że mogłoby to przynieść świetne efekty i w kontekście pierwszej reprezentacji lepsze skutki niż opowiadanie bajek o miliardowych inwestycjach rządowych na szkolenie, na które czekamy, a które nie nastąpią.

Odzyskano dwóch
Piłkarski świat wchodzi w nową epokę. Najpierw przełamano pierwszą barierę - transfery piłkarzy do innych krajów. Potem za sprawą wprowadzenia prawa Bosmana nastąpiła epoka kaperowania utalentowanych nastolatków przez zagraniczne kluby. Teraz nadszedł czas na walkę dobrze zorganizowanych piłkarskich federacji o tych, u których wykryto rodzimą krew. Jak w tej walce odnajduje się PZPN? Na początku Polska nie do końca rozumiała zasady tej gry, rozdając jak Katar paszporty Emanuelowi Olisadebe i Rogerowi, romansując z Hernanim, Manuelem Arboledą i Mauro Cantoro (w końcu dostał paszport, ale przestał być potrzebny). W końcu zasady pojęła i zaczęła szukać tych, którzy mają faktyczne polskie korzenie. Sebastian Tyrała, Ludovic Obraniak – to piłkarze odzyskani. – Jak na dwa lata istnienia tego działu, doprowadzenie do debiutu w dorosłej reprezentacji dwóch piłkarzy, to niezły wynik. Do tego są jeszcze ci, których przekonaliśmy do gry w juniorskich reprezentacjach – przekonuje Engel.

Nieopłacani społecznicy
Dział scoutingu, który założono w styczniu 2007 roku, to dziecko Engela i Macieja Chorążyka. – Wtedy po raz pierwszy zgłosiłem się do Jerzego Engela, który wciąż koordynuje ten projekt. Siatkę współpracowników organizowałem już sam – opowiada Maciej Chorążyk. - Jest w tym gronie kilku profesjonalistów z licencjami FIFA, kilku agentów, są też trenerzy jak na przykład w Anglii. W Brazylii pracuje dla nas profesjonalny scout jednego z czołowych klubów europejskich, który ma wyłączność na ten kraj, a akurat zdecydował się nam pomagać. Wszyscy oni mają polskie korzenie – dodaje. Za swoją pracę nie otrzymują jednak żadnych pieniędzy, więc istnienie tej siatki jest w duże mierze oparte na ich dobrej woli. – Wszyscy scouci otrzymują zwrot kosztów podróży – mówi Engel. Jak udało nam się jednak dowiedzieć, rzeczywistość wygląda trochę inaczej. Koszty zwracane są tylko dwóm scoutom pracującym w Niemczech za darmo dla polskiej federacji oraz jednemu w Szwecji. Reszta nie tylko nie otrzymuje wynagrodzenia, ale i tego co zainwestuje, by do młodych Polaków dojechać.

Zmiana przepisów
Gdybyśmy wykorzystali nasz cały potencjał, to w pierwszej jedenastce reprezentacji grałoby przynajmniej czterech piłkarzy wychowanych zagranicą. Póki co jest jeden (Ludovic Obraniak), który rywalizuje z drugim (Ebi Smolarek). Gdy osiem lat temu Smolarek dostawał powołania do juniorskiej reprezentacji Holandii, by nie zamknąć sobie możliwości gry w polskiej kadrze seniorów, musiał jeszcze odmawiać. Dopiero pięć lat temu FIFA po raz pierwszy od 1968 roku zezwoliła piłkarzom o różnorodnych korzeniach na zmianę reprezentacji. Przez dwanaście miesięcy warunek był jeden – nie mogli wcześniej zadebiutować w seniorskiej żadnego kraju. Po roku doszedł kolejny - limit wieku.

Od początku 2004 przez dwanaście miesięcy przepisy były bardzo liberalne (identyczne jak dziś). FIFA przy zmianie barw nie zważała na wiek piłkarza (ponownie zniesiono limit wieku w czerwcu br.). W 2004 roku pierwszym piłkarzem od 34 lat, który założył koszulkę więcej niż jednego kraju został Algierczyk Antar Yahia (wcześniej zaliczył kilka spotkań we Francji U-18). Gdyby przepisów nie wprowadzono, Yahia całe życie spędziłby czekając na powołanie z reprezentacji Francji. I pewnie by się nie doczekał, a tak gra dla Algierii. Ze zliberalizowanych na rok przepisów skorzystał między innymi wówczas 27-letni Frederic Kanoute, który zaczął grać dla Mali, mimo wcześniejszych występów we francuskiej U-19 i U-21 oraz Australijczyk Tim Cahill (grał dla juniorów wysp Samoa). Polska federacja sprawę przespała. Na nakłonienie Lukasa Podolskiego i Miroslava Klose do gry dla polskiej reprezentacji było już wtedy za późno.

Po roku w styczniu 2005 przepisy jednak usztywniono i piłkarz, który chciał zmienić barwy, decyzję musiał podjąć do 21 urodzin. Dlatego aż do kolejnej liberalizacji i zniesienia limitu wieku na kongresie FIFA w Bahama, czyli do czerwca br., wydawało się, że 25-letni Ludovic Obraniak jest dla nas spalony. Mało który piłkarz w wieku 21 lat, grając wciąż w młodzieżówce przybranego kraju, jest w stanie podjąć decyzję, czy w przyszłości będzie reprezentować kraj swoich dziadków i rodziców, czy jednak kraj, w którym się wychował. Także Obraniak, mając jeden występ we francuskiej młodzieżówce, wciąż w wieku 21 lat liczył na więcej, czyli grę w dorosłej kadrze Francji.

Dziś przepisy pozwalają na znacznie więcej. W czasie kongresu nie tylko zniesiono limit wieku, ale też pozwolono na zmianę reprezentacji nawet w przypadku, gdy zawodnik zagrał już w meczu towarzyskim dorosłej kadry innego kraju! – W świetle nowych przepisów, dopiero mecz o punkty, a nie tylko towarzyski, „przyklepie” piłkarza – mówi Globisz. – Nie jest to przepis unormowany, ale przyjęło się, że tak jest. Stąd na przykład Jermaine Jones, urodzony we Frankfurcie, syn Amerykanina, który wcześnie grał w trzech meczach towarzyskich niemieckiej kadry, zmienił w czerwcu zdanie i odtąd będzie grać dla USA. Pytałem o to ludzi z FIFA. Dlatego Ludovica Obraniak aż do momentu jego debiutu w meczu eliminacyjnych teoretycznie wciąż sprzed nosa mogą nam sprzątnąć Francuzi – mówi Maciej Chorążyk, szef scoutingu w PZPN. Odtąd nie liczy się również gra na Olimpiadzie, ponieważ FIFA spotkania te traktuje jako mecze nieoficjalne. Dlatego Robert Acquafresca, piłkarz Atalanty Bergamo i uczestnik Igrzysk w Pekinie, może wciąż grać dla Polski.

Czerwcowe decyzje mogą w piłce reprezentacyjnej doprowadzić do podobnego trzęsienia ziemi, jak w piłce klubowej wprowadzenie przepisu o prawie Bosmana. Zmiany w artykule 18. pomogą głównie słabszym piłkarsko nacjom, przede wszystkim krajom afrykańskim, ale też i Polsce. Sporo mogą stracić Francuzi, ale też Anglicy, którzy na Bahama głosowali przeciw tym zmianom (58% przegłosowało). Do kadry Sierra Leone mogą jeszcze trafić młodzieżowi reprezentanci Anglii Nigel Reo-Coker czy Liam Rosenior. Mający na koncie trzy mecze towarzyskie w reprezentacji Anglii Carlton Cole wciąż może zdecydować się na grę dla Sierra Leone (pochodzenie matki), a nawet dla Nigerii (stamtąd pochodzi jego ojciec). Tak długo jak nie zagra w meczu eliminacyjnym Niemiec istnieje szansa, że Sebastian Boenisch z Werderu Brema zagra dla Polski. Federacje, w tym polska, muszą więc szybko zmienić sposób myślenia i przystosować się do nowych warunków. Kto wie, czy w czasie jesiennych meczów eliminacyjnych obok wyniku równie ważne nie będzie wpuszczenie na ostatnie minuty piłkarzy, mogących jeszcze zmienić kraj, który reprezentują? Najszybciej jak zwykle wnioski wyciągają Niemcy. W sierpniowym meczu eliminacyjnym z Azerbejdżanem Joachim Low w ostatnich minutach „skasował” Mesuta Ozila, który wcześniej grał tylko w meczu towarzyskim. Dla Turków już jest spalony.

A przecież biedniejsze kraje stają przed świetną okazją – mogą za darmo czerpać ze szkoleniowego potencjału piłkarskich potęg. Niemcy, Francuzi czy Anglicy wyszkolą, a skorzysta kto inny.

Jak przekonać
Kilka lat temu Boenisch zachowywał się podobnie jak Ebi Smolarek, z tą różnicą, że unikał powołań do zespołów juniorskich, ale… z Polski, które wtedy mogły przekreślić jego grę dla Niemiec. PZPN nie próbował go jednak w żaden sposób przekonać i zachęcić. Jak można to zrobić? Najłatwiej zagrać na patriotycznej nucie, podrzucić polską dziewczynę, puścić Mazurka rodzicom piłkarza, zatelefonować do mieszkającej pod Krakowem babci i poprosić, by do gry dla Polski przekonała zagubionego wnuczka? Po inne sposoby sięgnęli Chorwaci.
- Pamiętam przypadek pewnego piłkarza Bordeaux z chorwackimi korzeniami. 20-letni Gregory Sertic od dziecka mieszkał we Francji. O jego potencjale i korzeniach wiedziała chorwacka federacja, więc zaprosiła go na tydzień wraz z bliskimi do kraju jego rodziców. W tym czasie spotkał się też z nim trener reprezentacji Slaven Bilić. Mimo to chłopak powiedział, że „chce śpiewać Marsyliankę” i póki co grać dla młodzieżowej reprezentacji Francji (w sierpniu zagrał przeciwko Polsce, 2:2 – przyp. red). Ale kto wie, czy kiedyś nie zmieni zdania właśnie przez tydzień wakacji, który chorwacka federacja zafundowała mu w kraju jego rodziców. Został ładnie potraktowany przez Chorwatów i na pewno to im zapamięta. Jeśli chodzi o młodych piłkarzy, to ważne jest, by pokazać się z dobrej strony. Trochę ludzkiej chęci jest tu potrzebnej – mówi Tadeusz Fogiel.

Selekcjoner reprezentacji Polski Leo Beenhakker problem widzi również w działaniu PZPN, a nie braku swoich. – Co mam dziś zrobić z Boenischem i Acquafrescą? Jeśli pan Engel mówi, że powołanie ich zależy ode mnie, to dajmy spokój. Mam ich szantażować, żeby grali dla Polski? To ich osobista decyzja. Mam jeździć po Europie za 50 piłkarzami? Nagle zmieniono przepisy, okazuje się, że wciąż mogą grać dla Polski, nie za bardzo chcą, a winny znów jest Beenhakker? Trzeba się zajmować tymi piłkarzami, gdy oni mają po 15 czy 17 lat. Nie później. A PZPN tym młodym chłopakom nie kupuje nawet biletów lotniczych! – mówi Holender. Pieniędzy więc jednak nie wystarcza na wszystko. Trochę inną, bo… tańszą wizję scoutingu ma Jerzy Engel.

– Trzeba się zająć tymi, którzy mają 21 czy 22 lata. Można przekonywać nawet 15-latków, ale co z tego skoro on w świetle nowych przepisów wiążącą decyzję podejmie pewnie dopiero za siedem czy osiem lat. Rola związku polega na tym, by tym piłkarzom pomóc otrzymać polski paszport – tłumaczy Engel. Rola scoutów nie bywa łatwa szczególnie wtedy, gdy ktoś już zagrał w barwach innego kraju, nawet w drużynie juniorów. Przekonanie go wtedy do gry dla Polski to naprawdę sztuka.

– W takich momentach na pierwszy plac wychodzi ta… pierwsza kultura, którą się w sobie. Gdy Henryk Kasperczak trenował reprezentację Senegalu, na jednym z meczów we Francji podszedłem do młodego Bafetimbiego Gomisa, wtedy jeszcze piłkarza Saint-Etienne, wiedząc, że ma senegalskie korzenie. Gdy zaproponowałem mu grę w kraju jego rodziców, powiedział, że to za wcześnie… Po prostu czuł, że wkrótce nadejdzie jego czas i może grać w reprezentacji Francji. Tu często również górę bierze interes finansowy. Gra w lepszej reprezentacji, to większy splendor, lepsze szanse na promocję – tłumaczy Fogiel. Dlatego 15-letni syn Andrzeja Kobylańskiego, Martin, siedzi okrakiem na barykadzie i… przyjmuje powołania zarówno z juniorskiej reprezentacji Niemiec i Polski!

- Często piłkarz po prostu nie chce grać dla drugiej ojczyzny, bo nie czuje się z krajem związany. Rozmawiałem kiedyś z Dannym Szetelą. Powiedział, że fajnie, że się nim interesujemy, ale jak to sobie wyobrażamy? Całe życie spędził w USA i ma grać dla Polski? Bywa tak, że gdy kogoś przekonamy, bo udało się to załatwić przez wstawiennictwo babci, to gdy zwróci się do niego przedstawiciel pierwszej ojczyzny, ten pokazuje nam plecy – mówi Engel. Może dlatego warto zacząć wcześniej? – Kto wie, czy Michel Platini mając włoskie korzenie nie grałby dla Włochów, gdyby ktoś odpowiednio wcześnie zaczął go „podchodzić”. Kto wie, jakby to też potoczyło się z Miroslavem Klose i Lukaszem Podolskim – mówi Fogiel.

- Mieliśmy wiele przypadków, że odmawiali nam też młodsi piłkarze. Ostatnio przydarzyło się to, gdy jeden z piłkarzy wolał grać w belgijskiej kadrze juniorów. Gdy piłkarz zmienia reprezentacje w tak młodym wieku, zdarza się też, że po powrocie do klubu jest odstawiany na dwa tygodnie przez trenera. Po co trenować kogoś, skoro skorzysta z niego inna federacja? – tłumaczy Engel. Kto wie czy nie najważniejszą sprawą jest komunikacja między departamentem scoutingu, Jerzym Engelem i selekcjonerem. – Komunikacja między nami? Nie ma żadnej komunikacji! – Holender nie pozostawia złudzeń, ale sam w tej sprawie nic nie zrobi.

Kto może zagrać dla nas?
Problemem więc nie są tylko pieniądze, liczba scoutów i opory szefostwa PZPN, które wbrew zapewnieniom Engela, chcącego wszystkie brudy prać we własnym gronie, wciąż istnieją. Na mały przełom trzeba czekać aż do zmiany wypalonego pracą w Polsce selekcjonera, którego wstawiennictwo, indywidualne wizyty u najlepszych kandydatów, jak Acquafresca czy Boenish, wydają się wręcz nieodzowne. – Zastanawiam się, czy Obraniak zdecydowałby się na grę dla Polski i w ogóle dostał powołanie, gdyby nie tak wielka presja medialna na Beenhakkerze – mówi Fogiel. – Nasz system trzeba dalej rozwijać. Bardzo na to liczę. Im większe fundusze, tym większe szanse, że znajdziemy piłkarza – mówi Chorążyk. Obecnie największe szanse na zostanie kolejnym Obraniakiem ma Damien Perquis z Sochaux (trzy mecz w młodzieżówce francuskiej), Laurent Koscielny z Lorient oraz gracz Lyonu Timothee Kołodziejczak.

Gdyby wciąż prezentował odpowiedni poziom, to dziś dla Polski mógłby również grać 31-letni Christopha Dąbrowskiego, który - wydawało się w 2005 roku - był dla nas stracony. Podobnie wygląda sytuacja z 23-letnim Eugenem Polańskim, byłym reprezentantem młodzieżowym Niemiec. – Dziś trochę podupadł i gra dla Mainz, a nie Getafe, ale wciąż warto mu się przyjrzeć – ocenia Chorążyk. Nie każdy przypadek zmiany barw skończy się szczęśliwie. Kto wie czy 19-letni Martin Zakrzewski kiedykolwiek zagra w pierwszej reprezentacji Polski? – Dla niektórych to będzie pamiątka na całe życie, zostanie im koszulka i wspomnienia. Nie wszyscy, których będziemy sprawdzać w juniorskich zespołach będą później grać dla nas – mówi Globisz. Sebastian Tyrała - wcześniej miał kilkanaście występów i kilka goli w juniorskich reprezentacjach Niemiec - w grudniu meczem towarzyskim zadebiutował polskiej kadrze. Dziś 21-letni piłkarz nadal tkwi w trzecioligowych rezerwach Borussi Dortmund i nie gra nawet w polskiej młodzieżówce. Krzywdy nikt nikomu jednak nie robi. Bo jeśli piłkarz po debiucie w seniorskiej kadrze Polski, nie mieści się jednak później nawet w karze U-21, to zmieściłbyś w niemieckiej? Wątpliwe. Na jakich pozycjach potrzebujemy piłkarzy? – Na wszystkich – odpowiada Engel. Tak więc łapczywie łapmy w sieci wszystko co się rusza i ma związek z Polską.

- Za kilka lat przewiduję poważny problem z Wyspami Brytyjskimi. W Manchesterze, Liverpoolu, Newcastle będzie mnóstwo polskich dzieciaków. Trzeba będzie się z tym zmierzyć. Mądra siatka musi powstać, ale musi być poparta dobrym szkoleniem w kraju – mówi Michał Globisz, który w prowadzonej przez siebie reprezentacji rocznika 1990 jako pierwszy polski trener spotkał się z tak wielką liczbą graczy wychowanych poza Polską. Docelowo biura powinny również powstać w Londynie, Jerozolimie (skąd pochodzi przegrany już dla nas Ben Sahar), Berlinie czy choćby w Gelsenkirchen, sercu Zagłębia Rurhy, w którym żyje 700 tysięcy osób z polskimi korzeniami. To jednak pociągnęłoby koszty kilkunastokrotnie wyższe niż 200 tysięcy złotych rocznie. Mogą się one jednak zwrócić, gdy za sprawą wyłowionych w ten sposób kilku graczy w końcu zaczniemy wychodzić z grupy na mistrzostwach świata lub Europy. Tylko spokojnie, bo do ćwierćfinału mistrzostw Europy szybko nie awansujemy. Większość naszych wielkich, przyszłych piłkarzy jeszcze nie poszła na swój pierwszy trening i ma jakieś trzy, cztery latka… Oby nie uśpiło to PZPN-u.
PRZEMYSŁAW ZYCH