poniedziałek, 22 listopada 2010

KIM JEST BEDI BUVAL?

(Bedi Buval w czasach gry w czwartoligowym Red Star Paris, drugi z lewej)

"Wędrówką jedną życie jest piłkarza…"
("Przegląd Sportowy", 25.11.2010)

Paryska 93. dzielnica nie jest najpiękniejszym miejscem na świecie. Stadion Red Star otaczają wymalowane w graffiti blokowiska, spomiędzy nich wyłaniają się zniszczone trybuny czwartoligowego klubu. Tylko jedna nadaje się do użytku.

Paryskie getto
Treningi piłkarzy oglądają z balkonów zakapturzeni Arabowie. To zwykłe getto. Bedi Buval wychował się w rodzinie emigrantów z Martyniki i Gwadelupy, ale dwie dzielnice dalej. Domont to był jednak luksus.
- Paryż to nie tylko Les Champs Elysées. Do ludzi nie dociera, że to naprawdę tylko niewielka część miasta. Saint-Denis, dzielnica 93., to miejsce, w którym krzyżują się Algieria, Tunezja i Martynika. Jej mieszkańcy nie dostali szansy na adaptację. Z nami było inaczej. Rodzice przylecieli do Paryża, by ukończyć studia i znaleźć pracę. Zostali pielęgniarzami. Są obok tego wszystkiego - mówi.

Buval grał w legendarnym paryskim klubie tylko przez pół roku. Zdarzało się, że mecz był przerywany po kwadransie, gdy na boisko wbiegali imigranci z blokowisk. Sam trafił tak nisko nie przez przypadek. Zgodził się nawet grać na lewej pomocy. A był napastnikiem. Strzelać gole nauczył się w Lotaryngii, w szkółce AS Nancy. Ale później nie wszystko ułożyło się tak, jak zaplanował. Szansą były już nawet mecze z rezerwami Auxerre, Rennes i PSG.

Gdy Bedi Buval włącza telewizję w swoim apartamencie w Gdańsku, często wybiera japoński kanał. Gdy ogląda mecz ligi japońskiej, na jego twarzy maluje się uśmiech. Kiedyś wymyślił, że na Dalekim Wschodzie zakończy karierę. Siedząca obok na kanapie dziewczyna Bediego (Dunka) robi wielkie oczy, ale Buval wie, co mówi. Francja, Anglia, Dania, Grecja, Polska - to kraje, w których 24-latek zdążył już zagrać. Jeśli rozpoczął wędrówkę, chce ją kontynuować na dobre.
- Pamiętam pierwszą myśl, gdy odezwali się Duńczycy - opowiada. - Pomyślałem: „Dania? To gdzie skończę za kilka lat? W Chinach?" - uśmiecha się, a jego duńska dziewczyna kręci oczami i odkłada książkę.

Propozycja z Danii zaskoczyła go pewnego pochmurnego dnia w Paryżu. Buval doskonale znał stolicę, tu się wychował, choć w wieku 15 lat wyjechał do Nancy. Świetnie rokował. W zespole młodzieżowym był najlepszym strzelcem. Do zmiany klubu przekonał go skaut Boltonu Wanderers. Wyjechał. Przedarł się do kadry pierwszego zespołu. Był coraz bliżej debiutu. Siadał na ławce rezerwowych. Ale zerwał więzadła. Sam Allardyce zawyrokował: „nie rokuje". Rozwiązano z nim kontrakt. Wtedy Buval zaczął swoją wędrówkę. Znów od Paryża.

Z marazmu 93. dzielnicy chciał go wyrwać pewien menedżer. Zauważył, że Buval ma pojęcie o futbolu.- Kończyliśmy treningi późnym wieczorem. Pewnego razu w lobby czekał jakiś agent. Powiedział: „Są kluby z trzeciej ligi, które cię chcą". Pojechałem na testy do trzecioligowego Beauvais. Ale nie, to nie były testy... To było coś znacznie gorszego - mówi i przypomina sobie twarze 50 innych piłkarzy zebranych z rejonu Paryża, równie zdziwionych jak on.

900 euro za miesiąc
- Zaprosili mnóstwo graczy. Utworzyli z nas cztery zespoły. Rzucali piłkę i mówili: „Grajcie". Nikt nikogo nie znał, nie miał pojęcia, z kim gra. Na boisku spotkaliśmy się po raz pierwszy. To było upokarzające. Ciężko było mi się wtedy śmiać, bo nie miałem alternatywy. Po meczu poproszono nas, żeby zostawić na kartce swój numer telefonu. To na wypadek, gdyby chcieli zadzwonić. Mnie chcieli, ale zaoferowali pensję 900 euro za miesiąc. Mój agent rozpoczął negocjacje, żebym mógł otrzymywać 1200. Co za czasy... Chwilę wcześniej siedziałem na ławce Boltonu w Pucharze UEFA z Besiktasem Stambuł, a teraz musiałem liczyć na takie zarobki - łapie się za głowę. - Co mogłem jednak zrobić? Pójść do pracy w supermarkecie? Nie mogłem płakać i się załamać.

Na walizkach
Nie poddał się, bo swoją walkę wygrał już na Wyspach. Pierwsze doświadczenia były szokiem. Więcej czasu spędzał leżąc na środku boiska, niż czekając na piłkę w polu karnym rywali. Wydawało mu się, że to inna dyscyplina sportu. Agresywni angielscy obrońcy wypychali go na 50. metr boiska. Dostawał łokciem w twarz. Aż wyciągnął wnioski - zaczął się rozpychać i zastawiać. Nie miał wyjścia. Nauczył się więc gry plecami do bramki. Dziś w tym elemencie jest jednym z najlepszych piłkarzy ekstraklasy.


Gdy przechodził największe załamanie, zadzwonił do niego ktoś z nieznanego numeru kierunkowego. Dania. Klub Randers. Zgodził się. Strzelał gole, najlepszym występem pozostanie mecz z FC Kopenhaga, gdy trafił dwa razy. Ale po dwóch latach nikt nie chciał zagwarantować mu podwyżki. Któregoś dnia przyjechał wysłannik francuskiego Grenoble, by go obserwować. To była dla Buvala ostatnia szansa, by wyrwać się z kręgu podróży po Europie, z których jedna wydawała się nakręcać kolejną.

- Jeśli był jeden mecz, który rozegrałem w Danii, a którego nie powinien zobaczyć skaut, to był to właśnie ten mecz. Przegraliśmy 1:6 z FC Nordsjaelland. Wiele nie zobaczył. Że nie trafię do Ligue 1, wiedziałem już po kilku minutach spotkania. To nie był dzień ani mój, ani Randers. Francuz zrobił to, co zwykle - wrócił do Paryża. W mieście trenował akurat grecki Panthrakikos. Bedi był na tyle dobry, że otrzymał kontrakt. Wsiadł z zespołem do samolotu i wylądował w nieznanym mieście Komotini, w regionie zwanym „Macedonia Wschodnia i Tracja". Połowa miasta to Grecy, drugą część stanowią Turcy. Buval strzelił tam trzy gole.
- Jednak jeśli nie są to Ateny, to... nie jedź do Grecji. To moja rada dla innych piłkarzy - puszcza oko.

Wstyd było mówić
Po pół roku wyjechał. Na pamiątkę zostały mu przewodniki z kolejnego miejsca na ziemi. Trafił do Panioniosu Ateny. Miał być jednym z dwóch napastników, ale dwa tygodnie po przyjeździe zwolniony został trener. Zmienił się też prezydent, cały zarząd i... wszyscy pracownicy biurowi. To samo chciano zrobić z zespołem.

- Powiedzieli mi: „Nie pograsz sobie". I że mogę zostać, jeśli chcę pozwiedzać Akropol. Wstyd było mówić znajomym, że znów trafiłem w złe miejsce - wspomina.Pech nazywał się Ricardo Vaz Te - człowiek, który prześladował Francuza. Na wspomnienie jego nazwiska Buval uśmiecha się, długo milczy i szuka słów, by najlepiej określić swoje uczucia.
- Nie chciałbym go więcej widzieć. Spotkaliśmy się już w Boltonie, ale... Portugalczyk miał na mnie zły wpływ. Niby byliśmy przyjaciółmi, ale chyba jednak się nie lubiliśmy. To taki typ, który się przechwala. Wchodzi do szatni Boltonu i mówi: „Jestem gwiazdą". Nie mogłem go znieść. Tym bardziej że po tym, jak doznałem kontuzji, to on zastąpił mnie w kadrze Boltonu - opowiada Bedi.

Koszmar powrócił
Pewnego dnia Vaz Te powrócił. - Siedziałem sobie na kanapie w budynku klubowym Panioniosu Ateny. Nie wiem, skąd przyszła ta myśl, ale pomyślałem: „Jeśli Vaz Te trafi do Panioniosu, wyjeżdżam następnego dnia". Kilka minut później do budynku klubowego wchodzi Vaz Te! Uśmiechnąłem się do niego, ale myślałem, że oszaleję. Pod koniec sezonu powiedzieli mi w klubie: „Nie chcemy cię, bo mamy już Vaz Te" - łapie się za głowę na wspomnienie koszmaru.

I tak Buval powrócił do miejsca, w którym lądował po każdej tułaczce. - W Paryżu oglądałem mecze mistrzostw świata, ale trudno było mi się skoncentrować. Czekałem na oferty. Jeden mówi „nie", inny „może". Może Thierry Henry ma piękne życie, ale jeśli nie jesteś nim, to twoje życie jako piłkarza nie jest takie łatwe. Mój menedżer próbował umieścić mnie w każdym klubie, którego nazwę można sobie tylko wyobrazić. Nie będę opowiadał bajek, że mogłem przebierać w ofertach i akurat wybrałem Lechię Gdańsk. Nie miałem wielu opcji - mówi i liczy na palcach: - Szwecja, Dania, Węgry, Włochy, Szwajcaria, Niemcy, Francja, Austria i Grecja...

- Około 40 klubów. Jednak po moich ostatnich przygodach nikt mnie nie chciał. Gdy miałem już trafić na Cypr, zgłosiła się Lechia. Trzy dni przed zamknięciem okna transferowego. Dziewczyna przysłała mi SMS-a: „Polska? Serio?". Sam też pomyślałem na początku:„Dlaczego znów mi się to przytrafia?". Ale teraz wierzę, że jest mi to pisane. Że to część jakiejś całości. Tak już pozostanie. Będę podróżował - mówi.

Taki los
Dzięki tułaczce Francuz zdobywa doświadczenie. Z Anglii przywiózł umiejętność gry tyłem do bramki i siłę, z Danii dziewczynę, z Grecji - pusty portfel i tamtejszy numer telefonu. Miejsce, z którego pochodzą rodzice, to z kolei świetne wakacje i możliwość wyboru gry w reprezentacji Martyniki lub Gwadelupy. Tylko co będzie, jak znów mu się nie uda? W razie czego zawsze pozostanie mu alternatywa - znów wrócić do Paryża.

(Bedi Buval w trakcie gry w duński Randers)

(Buval gdzieś na prowincji w jakiejś ogórkowej lidze we Francji)