sobota, 8 stycznia 2011

W BYTOMIU JAK W DOMU...
(marazm...)

CZĘŚĆ I:
Tylko w Bytomiu "bankrutował" Canal+, należące do zawodników konta bankowe "odbijały" przelewy z Polonii, a w klubowych komputerach w dniu wypłaty zawsze grasowały wirusy.Nie dziwi więc, że gdy byli już piłkarze Polonii dzwonią do siebie, zawsze pytają o to samo: „Oddali?". Nie... Za to licencja na występy w ekstraklasie jest!

"Uwaga, tu nie płacą!"
("Przegląd Sportowy”, 04.01.2011)

W Bytomiu jak w domu. Ciepło, rodzinnie. Tu wszystkie brudy piorą we własnych czterech ścianach. Kłótnia? Zamiotą pod dywan. Nieporozumienie? Tylko między sobą. Kto się wyłamie, ten wróg bytomskiego zacisza. Do domu nie ma już wstępu.

Polonia Bytom nie płaci piłkarzom. Regularnie, czyli z częstotliwością, z jaką płacić im powinna. Nie boją się tego powiedzieć tylko ci, którzy ognisko domowe prezesa Damiana Bartyli opuścili sami. Pozostali odebrali sygnał wysłany przez działaczy - niegdyś pozbyto się kilku piłkarzy, którzy zastrajkowali. Dlatego w Bytomiu lepiej nic nie mówić. Tu milczenie jest złotem.

My jednak dotarliśmy do piłkarzy, którzy mówią wprost - w poprzednim sezonie Polonia nie płaciła nam przez cztery miesiące. To, jak się jednak okazuje, nie wystarczy, by zdyskwalifikować klub w oczach komisji licencyjnej. Działaczom Polonii udaje się otrzymywać licencję i rozwiązywać problemy na tyle skutecznie, że na zewnątrz uwierzono w stabilność i uśmiech mieszkańców walącego się domu. A co kryje się za parawanem szczęśliwości?

Zrujnowany stadion. Budynek klubowy, w którym nie domykają się drzwi i skrzypi krzywa podłoga. Uwagę przykuwają ściany, z których bije bieda. Powiew optymizmu płynie dopiero z analizy przeróżnych wskaźników ekonomicznych. Bytomski klub był w końcu jednym z trzech w ekstraklasie, które w 2009 roku wykazały zysk. No brawo, czapki z głów - można pomyśleć.

Realiów codziennego życia Polonii nie pokażą jednak wskaźniki. Musiałyby uwzględniać przymykanie oka w jednym miejscu i mrużenie w innym. Nie wyjaśnią chociażby, dlaczego działacze nie płacą piłkarzom na czas i jak wiele wysiłku kosztuje ich udawanie, że to robią. Prezes Bartyla non stop zapewnia o płynności finansowej Polonii.

- To wewnętrzna sprawa klubu i zawodników. Są pewne sprawy, które jeszcze nie zostały uregulowane i które musimy zamknąć, lecz nie słyszałem, aby odchodzący piłkarze uzewnętrzniali swoje niezadowolenie i narzekali na niewypłacone pieniądze. Przecież gdyby tak było, to nikt nie chciałby przychodzić do tego klubu - przekonuje.

Ale każdy tamtejszy pracownik puszcza oko - wie, że Polonia ma ogromne kłopoty z wygrzebaniem się ze spirali zadłużenia.
- Wiosną otwieraliśmy w szatni katowicki „Sport" i czytaliśmy słowa prezesa, że klub nie zalega piłkarzom żadnej pensji. A przecież akurat wtedy nie otrzymywaliśmy ich od 4 miesięcy - rozkłada ręce Piotr Kulpaka.
- Nie chcę nikomu robić pod górkę. Doskonale jednak wiem, że chłopaki wciąż nie otrzymują pieniędzy na czas, a klub zalega im z wypłaceniem pensji. To nie jest mała kasa - mówi inny były polonista, który prosi o anonimowość.

Wyrok ich obudzi
Wierzyciele klubu to nie tylko piłkarze. Bytomianie zalegają również z prowizjami menedżerom oraz klubom za transfery. By zrozumieć skalę problemów Polonii z płynnością finansową, warto przytoczyć sumę, której klub ekstraklasy (a przypominamy, że dostał licencję) od lutego nie jest w stanie zapłacić za wypożyczenie piłkarza Wojciecha Rejmana. To zaledwie 40 tys. zł. Na tyle wciąż czeka Stal Rzeszów. - Do tej pory łudziliśmy się, że nam oddadzą - przyznaje prezes Stali Jacek Szczepaniak. - Dostawaliśmy ciągłe zapewnienia, że pieniądze wkrótce wpłyną, ale dłużej czekać nie możemy. Skierowaliśmy sprawę do Piłkarskiego Sądu Polubownego. Wyrok ich obudzi - dodaje.
Inni postępują podobnie. Każdy z byłych zawodników Polonii zapewniał, że oddaje sprawę do PSP. Ale tak jest co rok.

Prezes Bartyla doskonale wie, że może pozwolić sobie na wyrok w PSP, o ile wszystkie zadłużenia zdąży spłacić w ostateczności do 31 marca (jeśli komisja przedłuży pierwszy termin, czyli 31 grudnia). Bo jak dostać licencję, a przy tym komu i kiedy płacić, akurat w Bytomiu doskonale wiedzą.
Najlepiej muszą mieć piłkarze, którzy grają. Mogą przecież zapewnić klubowi punkty w sobotę i wyższy przelew z Ekstraklasy na koniec sezonu. Wobec odstawionych od składu dopuszcza się większe opóźnienia.

Co z zawodnikami, którzy stają się niepotrzebni? Oni mogą poczekać najdłużej. Świadomość istnienia priorytetów to w Bytomiu nic nowego. Dzień przed meczem działacze zawsze obiecują piłkarzom, że pieniądze już idą. Po spotkaniu piłkarze złośliwie dopowiadają, że chyba przez Szwajcarię.
- Kasa będzie w piątek - mówi prezes.
- Piątek, ale którego miesiąca? - pytają w poniedziałek piłkarze. To tamtejszy standard.

W skutecznym przelaniu pieniędzy zawsze przeszkadzają jakieś niecodzienne wydarzenia. Raz jest to komputerowy wirus, innym razem błędne konta piłkarzy. Jakiś czas temu działacze tłumaczyli zawodnikom, że ci nie mogą znaleźć kasy na swoich kontach, bo... „przelew musiało odbić z powrotem na konto Polonii".
Zdarzało się też, że prezes Bartyla i dyrektor ratowali się stwierdzeniem, że kłopoty finansowe przechodzi Canal+, który co trzy miesiące przelewa ratę pieniędzy. Dlatego przekonywali piłkarzy, że jedną z transz „podupadła" stacja musiała podzielić na jeszcze kilka części, bo nie dawała rady. Przyszło mniej, wypłaty nie będzie. Przepraszamy.
- Brzmiało to niewiarygodnie, dlatego sprawdziliśmy własnymi kanałami. Pieniądze do klubu oczywiście wpłynęły - opowiada Tomasz Nowak.

Hindusi na ratunek
Finanse piłkarzy w końcu miała uratować inwestycja indyjskiej elektrowni. Żaden Hindus w klubie się jednak nie zjawił. Pieniądze też, więc cudem można nazwać fakt, że drużyna dwa sezony z rzędu zajęła 7. miejsce w ekstraklasie.

- Te wszystkie tłumaczenia to było kuriozum - mówi Kulpaka. To najlepsze słowo. Polonia otrzymała licencję, ale w trakcie poprzedniego sezonu nie było jej stać na mieszkania dla zawodników (zobowiązała się do tego w kontraktach). Klub ekstraklasy był w stanie tylko wyłożyć zaliczkę na kaucję. Tomasz Nowak do swojego mieszkania dopłacał przez siedem miesięcy. A na czas otrzymał tylko pierwszą z dziesięciu pensji. Jak sam mówi, „chyba na zachętę". Takie same doświadczenia mają inni piłkarze.

- Jesienią 2009 roku klub nie zapłacił mi za październik, listopad i grudzień. Chłopaki nas pocieszali. Mówili, że wcześniej zdarzało się, że nie płacono im nawet przez 7 miesięcy... Najbardziej zbulwersowało nas jednak to, że nie dostaliśmy nic na święta. Ale akurat wtedy, wydaje mi się, działacze czuli się komfortowo. My wyjechaliśmy z Bytomia, więc nikt nie dopytywał o pensję. Wystarczyło nie odebrać telefonu - wspomina Nowak.

Prezes Bartyla i dyrektor Cezariusz Zając byli bombardowani telefonami dzień i noc. Nie odbierali, bo w operowaniu wirtualnymi pieniędzmi mieli już wieloletnie doświadczenie. Część pieniędzy w końcu wypłacono w styczniu zeszłego roku, ale od lutego znów powstawały zaległości. Akurat gdy zespół był w Turcji.
- Znów byliśmy daleko, a oni znaleźli się poza zasięgiem... - mówi Nowak.
- Też czekam. Na pensję za maj i czerwiec - dodaje Jacek Kuranty.

Dzwoń z nowej karty SIM
- Z działaczami Polonii zawsze fajnie się dogadywało i ustalało terminy spłat, ale gdy odszedłem z Polonii, przestali odbierać telefony. W końcu kupiłem nową kartę SIM do telefonu i zadzwoniłem z nowego numeru. Dyrektor odebrał od razu i zapewnił, że pieniądze będą. No i tak czekam do dziś - kręci głową Nowak.
Polonia ma dziś długi wobec niemal każdego piłkarza, który odszedł z klubu. Co dalej?



CZĘŚĆ II:
Za przyzwoleniem związku klub od lat kpił z procedury licencyjnej, ale dobić go może teraz dopiero brak stadionu.

"PZPN: dokument zamiast obiecanek"
("Przegląd Sportowy", 05.01.2011)

- Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Polonia nie dostanie licencji na nowy sezon - przyznaje Hilary Nowak, szef Komisji ds. Licencji Klubowych PZPN.

Wczoraj pisaliśmy, w jaki sposób Polonia unika płacenia pensji piłkarzom (wiosną zwlekała z przelewaniem wynagrodzenia nawet przez cztery miesiące!). Przez lata zwodzeni zawodnicy zaczynają głośno skarżyć się na to, co dzieje się w Bytomiu.

- Przyjmuję to do wiadomości i skrupulatnie odnotowuję. Nie ulega wątpliwości, że ten artykuł przeczytają i wezmą pod uwagę eksperci komisji, którzy od połowy stycznia do marca będą sprawdzać stan finansów klubu - powiedział nam wczoraj Nowak.

Zaczynają się kary
Mało? Mamy więcej. Dziś ujawniamy, że w listopadzie 2010 Polonia dostała od Komisji Ligi Ekstraklasy pierwszą karę za nieterminowe płacenie piłkarzowi (Adrianowi Klepczyńskiemu): 5 tysięcy złotych. Następne sprawy są w toku przed różnymi organami związkowymi. Wyroki też na pewno trafią do komisji licencyjnej.

Jednak Polonię może dobić co innego: zrujnowany stadion. Tuż przed Sylwestrem bytomscy radni wykreślili z budżetu na ten rok 8,5 mln złotych na modernizację obiektu przy ul. Olimpijskiej.

- W zeszłym roku podeszliśmy tolerancyjnie do Polonii. Mieliśmy na piśmie, czarno na białym, zapewnienie, że miasto będzie budować stadion. Teraz tych środków nie ma. To, co wystarczyło bytomianom do otrzymania licencji na ten sezon, nie musi wystarczyć za kilka miesięcy - uzupełnia Nowak.

Polonia otrzymywała warunkową licencję przez trzy sezony z rzędu. Za każdym razem klub przedstawiał dokument, świadczący o inwestycji w stadion. Może dlatego komisja nie zwracała uwagi na sposób płacenia piłkarzom? Teraz obie sprawy mogą się zapętlić i przekonać ekspertów do wyrzucenia Polonii z ligi.

Całe raty na spłaty
Członkowie komisji nie mogą przecież nie widzieć, że Polonia co rok ma ogromnie problemy ze spłatą zadłużenia (wykazują je eksperci zawsze 31 grudnia). W zeszłym roku bytomianie otrzymali czas do 31 marca 2010 na pozbycie się 5 mln złotych tzw. zadłużenia publiczno-sportowego. Pieniądze ze styczniowej raty Canal+ poszły od razu na spłatę tych najpoważniejszych: 1,4 mln za podatki od wynagrodzeń, 1,3 mln za podatek VAT oraz 800 tysięcy na kredyty i pożyczki. Pozostało jeszcze, bagatela, ok. 1,3 miliona długów wobec piłkarzy.

Podpiszcie papiery
Poradzono sobie z nim... tak samo, jak w latach poprzednich. Już w 2007 roku w trakcie obrad odwoławczej komisji licencyjnej do PZPN spływały kuriozalne faksy wysyłane przez piłkarzy. Pisali oświadczenia o... rezygnacji z zaległych wynagrodzeń. Później sprawdzony scenariusz w Bytomiu powtarzano. Przed tym sezonem poproszono zawodników o przeniesienie zadłużenia z 2009 na 2010 rok. Piłkarze zgadzali się, bo czuli, że stoją pod murem. Nie będzie licencji, nie będzie kasy...

- Kilka dni przed deadlinem przybiegał dyrektor z papierami i prosił: „Podpiszcie zrzeczenie się zadłużenia, premii i pensji za rok 2009, żeby klub mógł wyjść na zero. Inaczej nie dostaniemy licencji!". Już wcześniej chłopaki wierzyli na słowo i się zrzekali, licząc później na oddanie kasy. Ja tak już nie chciałem. Prawdopodobnie to był jedyny sposób Polonii, by otrzymywać licencję. Bo płynności finansowej w tym klubie to na pewno nie ma - opowiada Tomasz Nowak.

Uciekają trenerzy i transmisje
Za Polonią ciągnie się minimum 1,9 mln złotych długu. W dokumentach za 2009 rok wykazała zysk rzędu 100 tysięcy złotych - ale, słysząc o sposobie postępowania z zawodnikami, ta suma budzi wątpliwości. Nawet jeśli jest prawdziwa, tylko o 5 procent zniwelowała stratę 2 milionów złotych z lat 2007-08. Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, wątpią, by Polonia kiedykolwiek osiągnęła rentowność pozwalającą spłacić ten dług. Tym bardziej, że doszedł jej kolejny ogromny problem: brak stadionu.

W tym sezonie Canal+ jeszcze rzadziej transmituje mecze klubu, z którego uciekło dwóch trenerów (Jan Urban, a wcześniej Jurij Szatałow), a zawodnicy przestają wierzyć w obietnice i obiecanki. Szansą miał być start Damiana Bartyli w wyborach na prezydenta Bytomia, ale prezes Polonii przegrał. Pętla zaciska się coraz mocniej.
CAŁE ŻYCIE POD PRĄD



(Andrzej Czyżniewski - bramkarz Bałtyku Gdynia)



(Andrzej Czyżniewski - dyrektor Arki Gdynia)

Szczery, bezkompromisowy, nietypowy i... nad wyraz sensowny. Taki jest w każdej roli. Czyżniewski polską piłkę poznał od zakamarków. Był bramkarzem, sędzią, asystentem trenera, trenerem, szefem skautów, a dziś jest dyrektorem sportowym Arki Gdynia. Polskiemu futbolowi co jakiś czas oferuje diagnozę, wielu puka się w czoła, ale po latach okazuje się, że... ten Czyżniewski jednak ma rację. Jako sędzia próbował postawić się procederowi korupcji, dziś jest wrogiem publicznym dla zdegenerowanych piłkarzy i menedżerów. Zamierza skończyć ich dyktat. Hieny - tak ich po prostu nazywa. Mówi, że napisze książkę o polskiej piłce. Wcześniej musiałby uzyskać jednak zapewnienie, że honorarium autorskie wystarczy mu na pokrycie kosztów procesów sądowych. Bo to byłaby mocna lektura...

"Czyżyk, ciii..."
("Magazyn Sportowy TEMPO" Przeglądu Sportowego, 30.10.2010)

CZYTAJ TEŻ:
"Kokosanki, Kokosanki", czyli WALKA GIGANTÓW: Polakow kontra Łazarek
Mirek Okoński opowiada jak przegrał życie z uśmiechem na twarzy...
Serbskie marionetki, czyli piłkarze w mackach mafii i podstawionych dziewczyn

» Dlaczego pańska Arka Gdynia to zespół złożony niemal w całości z obcokrajowców?

Gdybym był polskim piłkarzem w Arce, to chybaby mnie krew zalała, ale trenowałbym dzień i noc, żeby pokazać, że jestem lepszy od rywala. Gdy jako bramkarz Arki Gdynia przegrałem konkurencję z Włodkiem Żemojtelem, robiłem sobie trzy treningi dziennie. A dziś mamy polskich piłkarzy, którzy zadowalają się tym, co mają. Syndrom pierwszego mercedesa. Dlatego jestem za pełną jawnością, chciałbym, żeby kibice wiedzieli, za ile grają piłkarze. Niech przed meczem na tablicy świetlnej pojawi się wysokość pensji i premii dla wszystkich graczy!

» Nie ma w naszej lidze profesjonalistów?

Na czym sparzył się Leo Beenhakker? Właśnie na polskim profesjonalizmie. Nie mieściło mu się w głowie, że reprezentanta Polski trzeba kontrolować, czy po godzinie 22 jest w pokoju. W Holandii, gdy ktoś przyjeżdża na zgrupowanie kadry, to nie po to, by się napić gorzałki i spotkać z kumplami, tylko po to, by reprezentować swój kraj. Takie zachowanie musi wynikać ze świadomości zawodnika. I będzie wynikać, jeśli piłkarz przejdzie cały cykl szkolenia, począwszy od akademii młodzieżowej. Tymczasem zdecydowana większość polskich piłkarzy jest zawodowcami tylko do momentu podpisania kontraktu. A gdy przychodzi do jego realizacji, okazuje się, że to układ jednostronny. Tak polski zawodnik pojmuje profesjonalizm - obowiązki leżą po stronie klubu, a ja mogę, ale nie zawsze muszę. Kiedy rok temu piłkarze Arki przyszli na oficjalną konferencję przed meczem z Lechią w krótkich spodenkach i klapkach, to dla mnie sygnał był czytelny: swoje obowiązki mają w dupie.

» Chce pan mieć w drużynie piłkarzy stale głodnych sukcesu, profesjonalistów. Jacy jeszcze powinni oni być?

Szukamy piłkarzy charakternych, indywidualistów, którzy bardzo często są nieakceptowani. Wolę takiego, który krzyknie do starszego: „Spierdalaj, sam sobie noś torbę", niż takiego, który nie powie nic. Grzeczni niech idą do seminarium. W Polsce piłkarzem zostaje każdy, kto chce. Chłopiec zaczyna treningi i kończy, chyba że sam się podda. Chcę, by u nas najsłabsi byli eliminowani. Wprowadzamy system, który polega na tym, że młody chłopiec przychodzący do klubu musi wiedzieć, że jeśli nie będzie pracował nad sobą i robił postępów, to nie zostanie zakwalifikowany do następnego etapu. Nie chcemy przeciętniactwa. Nie będzie to łatwe, bo kiedyś ktoś w Arce Gdynia wpadł na diaboliczny pomysł, by zlikwidować rezerwy i wszystkie drużyny młodzieżowe...

» Nie tylko w Arce tak się działo.

Przez lata w Polsce śmialiśmy się z piłki cypryjskiej... A tam już dawno zobowiązano kluby do prowadzenia akademii dla dzieciaków! My byliśmy zajęci innymi sprawami... Szefem w piłkarstwie młodzieżowym zostawał człowiek, któremu sprawozdania pisały inne osoby, bo on nie miał o tym zielonego pojęcia. Dopiero teraz PZPN zaczyna przygotowywać projekt, w którym w oparciu o wymogi licencyjne kluby będą zobowiązane do prowadzenia akademii piłkarskiej. Lata zaniedbań doprowadziły jednak do tego, że mamy armię przeszkadzaczy i defensywnych pomocników, która w tej chwili może już tylko pomarzyć o tym, żeby dostać kontrakt na Cyprze. W tej chwili futbol w Polsce funkcjonuje jak firma, w której sprzedano cały towar i zastopowano dalszą produkcję.

» Mówi pan o akademiach, ale w Polsce można jeszcze znaleźć dobrych piłkarzy bez świadectwa jej ukończenia. Jako szef skautów Lecha Poznań upierał się pan, by ściągnąć Roberta Lewandowskiego ze Znicza Pruszków.

Ale jest ich tak niewielu, że mało kto potrafi ich dostrzec. Kibice żyją w przeświadczeniu, że wystarczy wybrać się na jeden mecz trzeciej ligi i już ma się kilku zawodników. Słyszę też opinię, że nawet kulawy i ślepy znalazłby Lewandowskiego. Tymczasem doskonale pamiętam, jaką walkę o niego musiałem stoczyć z trenerem Franciszkiem Smudą na wyśmiewanym przez niego komitecie transferowym Lecha. Wychodził, trzaskał drzwiami, mówił: „Jaki Lewandowski?! Tylko Frankowski!". Dobrze się stało, że decydujące zdanie miał właściciel, który dał wiarę Czyżniewskiemu, a nie Smudzie. Ile lat Smuda pracuje w polskiej lidze?

» Siedemnaście.

I potrzebował tylu lat, żeby teraz, będąc trenerem reprezentacji, zauważyć, że nie ma w Polsce zawodników lewonożnych? I szuka ich za granicą? Przecież to problem, z którym borykamy się od lat. Tego typu braki w polskiej lidze będą się zresztą pogłębiać z każdym rokiem. To nie jest tak, że tylko Czyżniewski wymyślił sobie, żeby ściągać zawodników z zagranicy.

» Gdy mimo wszystko znajdzie się kandydata do gry w Polsce, do akcji przystępują menedżerowie.

Agenci w Polsce to - jak ja ich nazywam - hieny. Niektórzy z nich nie znają nawet języków obcych, a usiłują robić transfery zagraniczne. Ich problem polega na tym, że nie mają czym handlować. W Polsce planowanie kariery piłkarza odbywa się na zasadzie, kto da więcej. Zaledwie kilku menedżerów wykonuje swój zawód tak, jak należy. Reszta, dopóki będę w Arce, nie ma tu czego szukać. Nie będziemy uczestniczyć w przetargach. Nie będzie tak, że menedżer mówi mi: „Panie Andrzeju, ale inni dają więcej". „Dziękuję bardzo i powodzenia" - to moja odpowiedź.

» Jakieś przykłady?

Jakiś czas temu interesowaliśmy się Bueno. Gdy jednak zobaczyłem oczekiwania piłkarza i menedżera na papierze, to zacząłem się zastanawiać, czy my Ronaldo kupujemy? I który z nich gra w piłkę - Bueno czy jego menedżer? Wie pan, że w Polsce bardzo często jest tak, iż prowizja menedżerska jest większa niż kontrakt piłkarza? Zawodnicy nie mają o tym pojęcia. Kluby jednak przestają się na to godzić i w Polsce skończy się dyktat menedżera.

» Walczy pan teraz z menedżerami, jako sędzia też był pan niepokorny.

Ja całe życie idę pod prąd. Mam satysfakcję z tego, że nie ulegam owczemu pędowi. Gdy zostałem sędzią, mówiłem młodym arbitrom: „Na początku musisz podjąć decyzję. Najmiesz się za psa i będziesz całą swoją drogę szczekał albo idziesz pod prąd". To drugie jest o wiele trudniejsze, wymaga więcej poświęcenia, ale daje też satysfakcję, kiedy okaże się, że to ty miałeś rację.

» Środowisko skreśliło pana, gdy ujawnił pan próbę przekupienia przez nieżyjącego już prezesa PZPN Mariana Dziurowicza. Sędzia Czyżniewski został wyrzucony z ligi.

Wszyscy mówili: „Czyżyk, no, daj sobie spokój. Po co ty walczysz, przecież nie wygrasz, nikt jeszcze nie wygrał". Gdy tylko zaczynałem mówić o korupcji w polskiej piłce, słyszałem: „O, Czyżniewski chce trafić na pierwsze strony gazet". Kiedy powiedziałem, że prezes Marian Dziurowicz proponował mi pieniądze, reakcją było: „No nie, on znowu zgłupiał, coś sobie wymyślił". Kiedy przekonywałem, że jeśli ktoś dziś się zajmie korupcją w środowisku sędziów, to będzie miał zajęcie na lata, słyszałem: „Czyżyk, ciii". Oczywiście, nie mogłem mówić o wszystkim, ale próbowałem, tak samo jak robię to dziś, poruszając problem menedżerów i zepsutych piłkarzy. Tymczasem w telewizji widzę co chwila ludzi z polskiej pi_ 22 ki, którzy mówią: „Ja jestem kryształowy, ja nigdy się nie zhańbiłem korupcją". To gówno prawda. Jeśli ktoś przez lata był w polskiej piłce, to nie ma możliwości, żeby był kryształowym człowiekiem. Kryształy to u nich stoją w barkach. A wielu z nich korzystało z tej sytuacji. Pewien niepisany układ funkcjonował przecież dlatego, że dla wielu, zbyt wielu był wygodny.

» Główny winowajca został znaleziony i osądzony.

Jestem przekonany, że gdyby Ryszard Forbrich nie pojawił się w polskiej piłce, to kluby same by stworzyły „Fryzjera". Forbrich jedynie idealnie się wkomponował w krajobraz. Nie on jest winny. Gdzie są ci wszyscy działacze, którzy dzwonili? Gdzie są dziennikarze, którzy nieraz w tym wszystkim uczestniczyli? Przecież ja w tamtych czasach wielokrotnie czytałem, że karny podyktowany został jak najbardziej słusznie! Najlepszy na boisku był sędzia! To jak? Teraz okazuje się, że nie był najlepszy?

» W pewnym sensie był...

Zgadza się, wszystkim było z tym wygodnie. Było na to ogólne przyzwolenie. Zabrakło woli, żeby położyć temu kres. Śmiać mi się dziś chce na wspomnienie zgrupowania sędziów przed finałem Pucharu Polski Aluminium - Amica. Arbitrzy pobili się o to, kto ma ten mecz sędziować! Nie wiedziałem, co tu jest grane. Okazało się, że za ten przywilej trzeba było zapłacić i wyznaczonego do gwizdania inny sędzia po prostu przelicytował! Komedia.

» Pan też grał w tej komedii.

Nie zawsze dało się coś zrobić. Pamiętam wiele sędziowanych przeze mnie meczów, o których byłem święcie przekonany, że są kupione. Co miałem jednak zrobić? Zakończyć spotkanie? To był taki czas, że cokolwiek by się zrobiło, zawsze wszystko sprowadzało się do tego, by przed meczem działacz znalazł się w sytuacji sam na sam z sędzią. I wtedy padała propozycja. „Panie Andrzeju, jak wygramy, to jakoś się zrewanżujemy". Kiedyś nie wytrzymałem i rzuciłem: „To na ile pan mnie wycenia?". Padła kwota. Odpowiedziałem: „Wie pan co... niech mi pan nie ubliża. Jak pan to pomnoży dziesięć razy, to ja dopiero wtedy się zastanowię". Po jakimś czasie w środowisku zaczęli mówić, że Czyżniewskiemu to już tak odbiło, ż e sam nie wie, ile ma brać!

» Uchodził pan za sędziego, który bierze?

Po latach, kiedy pracowałem jako trener, dowiadywałem się od piłkarzy, że składali się na mnie, gdy sędziowałem im mecz. „No jak to, panie trenerze, nie wziął wtedy pan?" - pytali. I to świadczy najlepiej o całym procederze i ludziach futbolu. Bo te pieniądze piłkarzy ktoś po drodze przejmował. Myśli pan, że jeśli powiedziałem „nie", to pośrednik wracał do klubu i mówił: „Panowie, Czyżniewski nie bierze!"? Nigdy tak się nie zdarzyło. On czekał na to, co się stanie na boisku. Jeśli padł zamówiony wynik, zatrzymywał pieniądze, a w klubie się chwalił: „Widzicie? Załatwiłem".

» I tak przyprawiano panu gębę...

Wielokrotnie, gdy próbowano podejść mnie przed meczem, zawodnicy na boisku upewniali się: „Panie sędzio, rozmawiali z panem?". Upewniali się też inni... Miałem obserwatorów, którzy po kilka razy wracali do szatni, bo nie otrzymywali zwyczajowo jakiegoś prezentu i wydawało im się, że coś zostawili. Wkładał taki głowę przez drzwi i pytał: „Chyba coś zapomniałem zabrać, prawda?". Miałem takich, którzy włazili w przerwie i łapali się za głowę: „Ajajaj, ta drużyna, tyle okazji już miała... Strzeliliby coś w końcu, wszystko byłoby już jasne, a oni nie mogą strzelić. Boże, niech pan tam jakoś uważa, żeby tu się jakieś nieszczęście nie przytrafiło!".

» Ktoś mógłby zapytać, to dlaczego tyle lat pan w tym siedział?

Bardzo często się nad tym zastanawiałem. „Weź to pierdyknij i zajmij się czymś innym" - myślałem sobie, ale zostałem. Dziś mam chociaż satysfakcję, że parę meczów, które sędziowałem, było przeprowadzonych w sposób uczciwy. Łącznie ze spotkaniem Legia - Widzew 2:3 z 1997 roku, o którym mówi się dziś inaczej. W jakiś sposób oczywiście godziłem się na ten układ. Głośno jednak o tym mówiłem, jak wtedy z Dziurowiczem.

» Słowa to za mało, nie można było zdobyć jakiegoś dowodu?

Nigdy wcześniej o tym nie mówiłem, ale miałem dyktafon, na którym nagrałem prezesów, działaczy klubowych, obserwatorów. Na taśmie słychać było, jak proponowano mi różne kwoty. Znalazł się na niej między innymi prezes Dziurowicz ze swoją propozycją. Nie zostało to wykorzystane tak, jak chciałem. Frakcje toczyły walkę o władzę. Zorientowałem się, że chodziło tylko o to, by wykończyć Dziurowicza, a nie o zmiany. Żałuję, ale wtedy skasowałem tę taśmę. Nagrania były z dwóch sezonów. Proszę mi wierzyć, że do dziś niektóre głosy nadal słychać w polskim futbolu.

» Zostały nie tylko głosy.

W tamtych czasach w bardzo wielu klubach tydzień zaczynał się nie od treningu, lecz od tego, kto sędziuje, kto zna sędziego, ile na to mamy i kto ma dojścia. W ten sposób zdobywano mistrzostwa, utrzymywano się w lidze. I nie dość, że klub załatwiał sędziego, to jeszcze wypłacał za to markowanie futbolu premię piłkarzom. Potem zawodnicy, którzy wygrywali ligę, ale nie dzięki temu, że byli lepsi, grali w reprezentacji Polski. To jak ta reprezentacja i charaktery dzisiejszych piłkarzy miały wyglądać? A ci, którzy przez cały tydzień udawali, że trenują, a w weekend udawali, że grają, teraz są trenerami.

» Dlatego dziś tak nie poważa się ligowych szkoleniowców?

Byłem kiedyś na stażu w ośrodku treningowym Arsenalu. Gdy Arsene Wenger szedł korytarzem, wyglądało to tak, jakby wkroczył papież czy prezydent. Wszyscy nagle odsuwali się na boki. Widać było, że to jest boss, persona. A w polskim klubie trener bywa najmniej ważny. Nie wiem, czy jest drugi kraj, w którym ten zawód jest tak nieszanowany. Sami trenerzy nie są bez winy. Zwłaszcza ci działający w stylu brata łaty. Ze wszystkimi dobrze żyją, przybijają piątki, jest wspaniała atmosfera. Mamy wzajemne klepanie się po plecach, powtarzanie: „Nigdy nie byłem w klubie z taką atmosferą". Kończy się, gdy nadchodzi gorszy okres i trzeba popracować, zwiększyć wymagania wobec piłkarzy. A oni, proszę mi wierzyć, doskonale wiedzą, że mogą zwolnić trenera. Pracuję nad tym, by p iłkarz miał świadomość, że trener jest ostatnią osobą, która odejdzie z klubu przed wygaśnięciem kontraktu. Trener to ma być boss.

» Alex Ferguson kiedyś ukarał piłkarza karą finansową za to, że ten odważył się wyprzedzić go na chodniku w ośrodku treningowym...

A w Polsce były takie czasy, że trenerów wyciągało się z kapelusza, byle był tani, bezkonfliktowy. Co to znaczy tani? Ja jestem trenerem, usługi kosztują, bo jestem fachowcem w swojej branży - tak to powinno wyglądać. Swoją cegiełkę do zniszczenia wizerunku i prestiżu trenera dołożyli też prezesi. Zawsze wydawało mi się, że ktoś, kto sam doszedł do olbrzymich pieniędzy, musi być osobą rozumną. Ja bym pomyślał tak: Jeśli już chcę się bawić w sport, to muszę mieć tyle wiedzy, abym mógł doprowadzić do tego, by w moim przedsiębiorstwie pracowali fachowcy, nie ludzie przypadkowi. Można to zlecić zwykłej firmie łowców głów: potrzebuję dyrektora sportowego, prezesa, którzy znają się na piłce. I znajdzie takich. Tymczasem w po lskich klubach nadal bardzo często działają ludzie przypadkowi, piekarze, ktoś komuś załatwia pracę, koleś wciąż ciągnie kolesia...

» A pan znów pod prąd? Nie dał pan pracy w Arce własnemu synowi..

Syn grał bardzo dobrze w trzeciej lidze, gdy my mieliśmy problem z bramkarzami. Przychodziło do mnie wiele osób i mówiło: „Dlaczego nie weźmie pan do Arki młodego Czyżyka?". Mówię nie, tak być nie może, że ojciec bierze swojego syna do zespołu. Pewnie wielu by to zrobiło, dla mnie jest to nie do pomyślenia. Bo jeśli mam do wyboru dobro zawodnika, swoje i klubu, to zawsze wybiorę dobro klubu. Niektórzy mówią, że jestem idealistą. Na pewno jednak nie jestem głupim idealistą.

środa, 5 stycznia 2011

EKSTRAKLASA GONI EUROPĘ. W CZYM?
(FOTO: baltykgdynia.pl; tłumy przed meczem Bałtyku Gdynia w latach 80.)

[Już wkrótce polska liga będzie w 10 najpopularniejszych w Europie. Tymczasem do czołowej setki klubów pukają Legia Warszawa i Lech Poznań]

Pod tekstem znajdziecie unikalne statystyki (© Zych). Legia Warszawa, jak obliczyłem, jest na 105. miejscu w Europie, a Lech Poznań nieco dalej, na 113. pozycji.
PS. Wiedzieliście, że na mecze w Estonii chodzi jakieś 160 osób, a w Kazachstanie aż 4 tysiące widzów?

"Tak do życia budzi się tygrys!"
("Przegląd Sportowy", 27.12.2010)

Nowe stadiony i interesująco przebiegająca rywalizacja w polskiej ekstraklasie przyciągnęły jesienią średnio 8,5 tysiąca widzów na mecz. Dziś jest to 14. wynik w Europie, ale wkrótce zrobi się jeszcze ciekawiej. Polska ekstraklasa, jeśli chodzi o frekwencję, ma szansę przed EURO 2012 przegonić ligę ukraińską, portugalską, szwajcarską i belgijską. Kolejne trybuny otwiera przecież Wisła Kraków i Legia Warszawa, a na ukończenie budowy stadionów czeka już kilka kolejnych drużyn ekstraklasy. Jesienią do setki najpopularniejszych klubów kontynentu zapukały Legia i Lech Poznań, a wkrótce zrobią to kolejne. Tak do życia budzi się uśpiony tygrys Europy!

Liczba 20 tysięcy widzów na każdym meczu to granica, która dzieli stabilne firmy, wzbudzające w swych miastach prawdziwe zainteresowanie, od sezonowych meteorytów. Dziś w tym gronie nie mieszczą się rozpoznawalne w Europie- FC Kopenhaga (16 tysięcy) czy Rosenborg Trondheim (17 tysięcy). Do elity 102 klubów znacznie bliżej polskim zespołom. Kluby z Warszawy i Poznania mogą przekroczyć magiczną liczbę 20 tysięcy już w trakcie rundy wiosennej. W dalszej perspektywie szanse na to ma też Wisła Kraków.

Kolejorz znalazłby się w tym gronie już jesienią, gdyby w lipcu oddano do użytku cały stadion. Dwa pierwsze mecze sezonu rozegrano jednak przy mniejszej widowni, co poznaniakom zaniżyło frekwencję za całą rundę jesienną.

Gdyby liczyć tylko następne spotkania, które pokazały, ilu kibiców realnie jest w stanie przyciągnąć poznańska drużyna, to Lech miałby średnią 20,9 tysięcy widzów i zająłby 94. miejsce na kontynencie. A tak jest 113. (średnia 18 850). Legia ze średnią 19 256 zajmuje105 lokatę.Taka frekwencja może nie spęta nóg graczom z Bundesligi, ale odczują ją zawodnicy z innych krajów. Chociażby z Serbii, Chorwacji czy Bułgarii, w których piłkarze są przyzwyczajeni do widoku pustych krzesełek (średnia 2 tys. widzów).

Namiastka Zachodu
Polska z nowymi stadionami i dobrą atmosferą zaczęła być dla nich namiastką Zachodu. Dał się jej uwieść bramkarz Legii Marijan Antolović. Gdy jesienią kilka razy nie zmieścił się na ławce rezerwowych, w klubowym sklepiku kupował szalik Legii i... wybierał się na „Żyletę". Mecze z Górnikiem, Jagiellonią i Arką oglądał z trybuny najbardziej zagorzałych kibiców!

- W Polsce mecze piłkarskie mogą być już świętem. Ludzie zarabiają tu lepiej, bo nie mają takich problemów, jak w Chorwacji. W moim kraju kibice omijają stadiony. Odstraszają ich zaniedbane trybuny, korupcja w lidze, manipulowanie sędziami. Chciałem się tym nacieszyć, dlatego chodziłem na Żyletę. Wybierałem miejsce obok ultrasów, ale takie, z którego mogłem zobaczyć flagi i dopingować - mówi Chorwat. Żywiołowi polscy fani potrafili zadziwić także innych obcokrajowców. Mecz Legii z Lechią (0:3) oglądał z trybun testowany wówczas przez warszawski klub Wołodymir Prijomow. Napastnik, który był w kadrze Szachtara Donieck, gdy Ukraińcy zdobywali Puchar UEFA i grał na wielu stadionach, z uznaniem kiwał głową, patrząc na to, co działo się na obiekcie przy Łazienkowskiej.
- Widzę, że pojawia się dużo przyjezdnych kibiców. Na Ukrainie nie ma takiego zwyczaju. Czy każdy polski klub ma tak wielu, podążających za nim fanów? - pytał piłkarz.

Prześcigniemy Europę
Z entuzjazmem o popularności piłki nożnej w Polsce wypowiada się też reprezentant Słowenii Andraµ Kirm. Zawodnik Wisły Kraków cieszy się 15-17 tysiącami kibiców, gromadzącymi się trybunach stadionu przy Reymonta. Gdy grał w NK Domµale, oglądało go... 600 fanów. Kiedy Wisła otworzy dwie kolejne trybuny, to będzie mogła dołączyć do Legii i Lecha. A gdy kibice wypełnią nowe stadiony w Gdańsku i Wrocławiu chociaż w 35 procentach, wówczas nasza ekstraklasa prześcignie ukraińską, portugalską, szwajcarską, a nawet belgijską. Ta ostatnia liga zajmuje obecnie 10. miejsce, głównie dzięki popularności trzech klubów, które notują po 22-23 tysięcy widzów (Standard Liege, Club Brugge, Anderlecht).

EURO szansą dla nas
Otwarcie nowych obiektów związanych z organizacją wielkich międzynarodowych imprez było sporym impulsem także w rozwoju innych lig. Na początku lat 90. średnia frekwencja w ekstraklasie holenderskiej wynosiła 7 tysięcy. Po wybudowaniu stadionów, na których rozgrywano mecze EURO 2000, średnia widzów znacznie wzrosła.

Dziś Eredivisie jest 6. ligą na kontynencie (średnio około 19 tysięcy kibiców). Spory skok frekwencji (około 12-16 proc.) zanotowano też w Austrii i Szwajcarii, co miało miejsce podczas sezonu poprzedzającego EURO 2008. Najszybciej euforia opadła w Austrii - średnia frekwencja szybko obniżyła się o 1-1,5 tysiąca na mecz.

Pokolenie Tomasza Kupisza długo czekało na nowoczesne stadiony. Gdy 20-latek latem wracał z Anglii, mógł obawiać się tego, co zobaczy. Ale zastał w kraju kilka obiektów, które poziomem dorównują Premier League. Jego Jagiellonia też buduje nowy stadion i na pewno będzie on należał do nowoczesnych. - Bardzo ucieszyło mnie to, co zobaczyłem. Dostrzegam też pewne różnice. Są w tym i pozytywy. Na mecze wyjazdowe Boltonu nie jeździło tak wielu kibiców, jak dzieje się to w Polsce. Nawet na mecz pucharowy do dalekich Salonik przyjechało za Jagiellonią 350 fanów. Nieważne czy jest mróz, czy upał, to zawsze towarzyszy nam spore grono sympatyków - mówi Kupisz.

Piękne opakowanie
Tak więc, o ile polska ekstraklasa zdecydowanie przegrywa z zachodnimi ligami pod względem finansowym i sportowym, to teraz jest już w stanie dorównać niektórym z nich w pięknym „opakowaniu" piłkarskiego widowiska.

To dobrze, bo frekwencja i poziom to zamknięte koło. Im więcej fanów, tym więcej pieniędzy na transfery. Tłumy na stadionach wyrabiają też markę całej lidze. Nic dziwnego, że nad transferem do klubów czołówki polskiej ekstraklasy zastanawia się dziś kilku piłkarzy Lewskiego. Jesienią ich mecze oglądało tylko po 1,9 tysiąca mieszkańców Sofii...

RANKING FREKWENCJI NA STADIONACH W EUROPIE W RUNDZIE JESIENNEJ SEZONU 2010/11 (w nawiasie miejsce w rankingu UEFA):

1. Niemcy (3 miejsce w rankingu UEFA) - 42 000
2. Anglia (1) - 34 700
3. Hiszpania (2) - 28 436
4. Włochy (4) - 22 858
5. Francja (5) - 19 853
6. Holandia (9) - 18 599
7. Turcja (10) - 14 000
8. Szkocja (15) - 13 957
9. Rosja (7) - 12 200
10. Belgia (13) - 11 500
11. Szwajcaria (16) - 11 100
12. Portugalia (6) - 11 051
13. Ukraina (18) - 9 600
14. POLSKA (24) - 8 500
SEGUNDA DIVISION - 8 222 (II liga hiszpańska)
15. Austria (18) - 8 100
16. Norwegia (26) - 8 100
17. Grecja (11) - 7 100
18. Dania (12) - 6 600
19. Szwecja (28) - 6 500
20. Rumunia (14) - 5 300
21. Czechy (19) - 4 8 00
22. Izrael (17) - 4 600
23. Kazachstan (41) - 4 100
24. Cypr (20) - 3 300
25. Węgry (32) - 2 500
26. Słowacja (25) - 2 400
27. Białoruś (23) - 2 300
28. Finlandia (30) - 2 200
29-31. Chorwacja (22) - 2 100
Serbia (27) - 2 100
Bułgaria (21) - 2 100
32-33. Azerbejdżan (37) - 2 000
Albania (44) - 2 000
34-35. Bośnia i Hercegowina (29) - 1 600
Irlandia (31) - 1 600
36. Macedonia (39) - 1 300
37-38. Gruzja (36) - 1 200
Islandia (40) - 1 200
39. Słowenia (38) - 1 100
40. Malta (48) - 1 000
41. Irlandia Północna (49) - 923
42. Mołdawia (33) - 890
43. Litwa (34) - 701
44. Armenia (47) - 574
45. Czarnogóra (43) - 560
46. Łotwa (35) - 466
47. Luksemburg (51) - 414
48. Walia (46) - 357
49. Andora (52) - 280
50. Liechtenstein (42) - 250
51. San Marino (53) - 200
52. Estonia (45) - 160
53. Wyspy Owcze (50) - 150 widzów na mecz

RANKING FREKWENCJI NA STADIONACH W EUROPIE W RUNDZIE JESIENNEJ SEZONU 2010/11
1. Barcelona (Hiszpania) - 78 750
2. Borussia Dortmund (Niemcy) - 77 385
3. Manchester United (Anglia) - 75 059
4. Real Madryt (Hiszpania) - 73 000
5. Bayern Monachium (Niemcy) - 69 000
6. Schalke Gelsenkirchen (Niemcy) - 61 445
7. Arsenal Londyn (Anglia) - 60 037
8. Olympique Marsylia (Francja) - 54 338
9. HSV Hamburg (Niemcy) - 54 222
10. Inter Mediolan (Włochy) - 52 571
11. Celtic Glasgow (Szkocja) - 48 153
12. FC Koln (Niemcy) - 47 775
13. AC Milan (Włochy) - 46 883
14. Ajax Amsterdam (Holandia) - 46 122
15. Eintracht Frankfurt (Niemcy) - 47 225
16. Manchester City (Anglia) - 46 209
17. Kaiserslautern (Niemcy) - 45 982
18. Newcastle United (Anglia) 45 978
19. Atletico Madryt (Hiszpania) - 45 750
20. Borussia Monchengladbach (Niemcy) - 44 612
21. Glasgow Rangers (Szkocja) - 44 481
22. Liverpool (Anglia) - 42 796
23. Hannover 96 (Niemcy) - 42 524
24. Chelsea Londyn (Anglia) - 41 521
25. Norymberga (Niemcy) - 40 801
26. Stuttgart (Niemcy) - 39 844
27. FC Porto (Portugalia) - 38 438
28. Sunderland (Anglia) - 38 342
29. Feyenoord Rotterdam (Holandia) - 38 277
30. Benfica Lizbona (Portugalia) - 38 276
31. Hertha Berlin (Niemcy, 2. Bundesliga) - 38 127
32. Valencia (Hiszpania) - 37 799
33. Aston Villa (Anglia) - 37 387
34. Fenerbahce Stambuł (Turcja) - 37 330
35. Napoli (Włochy) - 37 250
36. Sevilla (Hiszpania) - 36 500
37. Everton (Anglia) - 35 967
38. Tottenham Hotspur (Anglia) - 35 789
39. Werder Brema (Niemcy) - 35 170
40. Athletic Bilbao (Hiszpania) - 35 125
41. PSV Eindhoven (Holandia) - 33 666
42. Szachtar Donieck (Ukraina) - 33 665
43. West Ham United (Anglia) - 33 366
44. Olympique Lyon (Francja) - 33 143
45. AS Roma (Włochy) - 31 625
46. Lens (Francja) - 31 267
47. Hoffenheim (Niemcy) - 29 825
48. Betis Sevilla (Hiszpania, Segunda Division) - 29 375
49. FC Basel (Szwajcaria) - 28 856
50. Wolfsburg (Niemcy) - 28 234
51. Lazio Rzym (Włochy) - 28 000
52. Bayer Leverkusen (Niemcy) - 27 959
53. Real Saragossa (Hiszpania) - 27 714
54. Metalist Charków (Ukraina) - 27 390
55. Espanyol Barcelona (Hiszpania) - 27 125
56. Saint Etienne (Francja) - 27 067
57. Paris Saint Germain (Francja) - 27 000
58. Wolverhampton (Anglia) - 26 973
59. Stoke City (Anglia) - 26 779
60. Real Sociedad (Hiszpania) - 26 375
61. Besiktas Stambuł (Turcja) - 26 249
62. Derby County (Anglia, Championship) - 26 171
63. Girondins Bordeaux (Francja) - 26 131
64. Leeds United ((Anglia, Championship) - 25 957
65. Sporting Lizbona (Portugalia) - 25 486
66. Heerenveen (Holandia) - 25 455
67. Fuham Londyn (Anglia) - 25 087
68. Norwich City ((Anglia, Championship) - 25 075
69. Birmingham City (Anglia) - 24 688
70. St. Pauli Hamburg (Niemcy) - 24 323
71. Genoa (Włochy) - 24 241
72. Palermo (Włochy) - 24 111
73. Club Brugge (Belgia) - 23 738
74. West Bromwich (Anglia) - 23 683
75. Blackburn Rovers (Anglia) - 23 658
76. Twente Enschede (Holandia) - 23 637
77. Standard Liege (Belgia) - 23 600
78. Bari (Włochy) - 23 555
79. Freiburg (Niemcy) - 23 511
80. Spartak Moskwa (Rosja) - 23 450
81. Cardiff City (Walia, Championship) - 23 150
82. Stade Rennes (Francja) - 22 917
83. Anderlecht Bruksela (Belgia) - 22 759
84. Fortuna Duesseldorf (Niemcy, 2. Bundesliga) - 22 729
85. Leicester City (Anglia, Championship) - 22 626
86. Bolton Wanderers (Anglia) - 22 594
87. Olympiakos Pireus (Grecja) - 22 564
88. Malaga (Hiszpania) - 22 500
89. Southampton (Anglia, League One) - 21 271
90. Sampdoria Genua (Włochy) - 22 122
91. Fiorentina (Włochy) - 22 114
92. Young Boys Berno (Szwajcaria) - 22 026
93. Nottingham Forest (Anglia, Championship) - 21 974
94. Groningen (Holandia) - 21 884
95. Juventus Turyn (Włochy) - 21 591
96. Hercules Alicante (Hiszpania) - 21 500
97. Toulouse (Francja) - 21 094
98. Panathinaikos Ateny (Grecja) - 20 866
99. Hull City (Anglia, Championship) - 20 679
100. Sheffield United (Anglia, Championship) - 20 482
101. Mainz (Niemcy) - 20 244
102. Sporting Gijon (Hiszpania) - 20 125

POCZEKALNIA (poniżej 20 tysięcy na mecz)
103. TSV Monachium (Niemcy, 2 . Bundesliga) - 19 700
104. Zenit Sankt Petersburg (Rosja) - 19 419
105. LEGIA WARSZAWA (Polska) - 19 256106. Ipswich Town (Anglia, Championship) - 19 217
107. Bologna (Włochy) - 19 125
108. Racing Genk (Belgia) - 18 939
109. Utrecht (Holandia) - 18 759
110. Universtitatea Craiova (Rumunia) - 18 625
111. Villarreal (Hiszpania) - 18 562
112. Sheffield Wednesday (Anglia, League One) - 18 517
113. LECH POZNAŃ (Polska) - 18 850

W gronie 102 klubów, które przyciągają na każdym meczu średnio min. 20 tysięcy widzów, są reprezentanci tych krajów:

NIEMCY:1. BUNDESLIGA - 18 klubów
2. BUNDESLIGA - 2 kluby

ANGLIA:PREMIER LEAGUE - 18
CHAMPIONSHIP (II liga angielska) - 8
LEAGUE ONE (III liga angielska) - 1

HISZPANIA:PRIMERA DIVISION - 12
SEGUNDA DIVISION (II liga hiszpańska) - 1

WŁOCHY:

SERIE A - 11

FRANCJA:
LIGUE 1 - 8

HOLANDIA:
EREDIVISIE - 6

TURCJA:
SUPER LIG - 2

SZKOCJA:
PREMIER LEAGUE - 2

ROSJA:
PRIMJERA LIGA - 1

BELGIA:
JUPILER LIGA - 3

SZWAJCARIA:
AXPO SUPER LEAGUE - 2

PORTUGALIA:
SAGRES LIGA - 3

UKRAINA:
PREMIER LIGA - 2

GRECJA:
SUPER LEAGUE - 2

ŚREDNIA NA MECZACH LECHA W RUNDZIE JESIENNEJ
13,7
13,5
18,476
20 000
23 792
20 556
21 929
= 131,953 w 7 meczach = 18 850

104,753 w 5 meczach = 20 950

ŚREDNIA NA MECZACH LEGII W RUNDZIE JESIENNEJ15 000
18 000
22 304
17 034
19 239
21 963
21 255
= 134,795 w 7 meczach = 19 256
GDZIE JEST MIEJSCE KOLEJORZA?

(goło i wesoło)

"Tani sukces Lecha Poznań"
("Przegląd Sportowy", 21.12.2010)

Awans Lecha Poznań do 1/16 finału to finansowy ewenement Ligi Europejskiej. Kolejorz w pięciu ostatnich okienkach transferowych (od lata 2008) przeznaczył na wzmocnienia 5,1 mln euro.
Metalist Charków wydał więcej na jednego Brazylijczyka Taisona (6,3 mln), a przez dwa i pół roku zainwestował łącznie aż 20 mln. Spośród zespołów, które pozostały w rozgrywkach, tylko BATE Borysów wydało na swój zespół dużo mniej niż Kolejorz.

Lech wyprzedza też Aris i PAOK, ale tylko teoretycznie. Przy szalejącym w Grecji kryzysie finansowym, kluby z Salonik nie pozyskują już piłkarzy za wielkie sumy. Wolą kontraktować graczy z kartą na ręku, dlatego to im płacą wyższe pensje. Aris ściągnął w taki sposób Ricardo Faty'ego czy Freddy'ego Adu, a rywal zza miedzy Ibrahimę Bakayoko, Pablo Garcię czy Dimitriosa Salpigidisa. W Kolejorzu, mimo że teoretycznie ma on wyższe wydatki na transfery, piłkarze o takich nazwiskach nie grają.

W normalnych okolicznościach inwestycje mistrza Polski na rynku transferowym wystarczyłyby tylko na dotarcie do fazy grupowej Ligi Europejskiej. Wydatki rzędu 1,5-2 mln euro na sezon, które co rok ponosi też AEK Ateny i Gent, zwykle nie pozwalają na awans do 1/16 finału. Coś o tym wiedzą w Zagrzebiu. Dinamo wykłada znacznie więcej środków, a już czwarty kolejny sezon w Europie kończy na fazie grupowej Ligi Europejskiej (bądź Pucharu UEFA). Trudno o inny wniosek - drugi awans Lecha do 1/16 finału w ostatnich trzech latach przypomina wyciskanie cytryny. Aby zrobić następny krok, potrzeba już otworzyć kurek z pieniędzmi. I to szeroko.

Jak szeroko? 10 mln euro wydanych od lata 2008 roku przez Anderlecht Bruksela nie podniosło specjalnie poziomu gry Belgów - wzmocnienia za tę sumę pozwalają im dotrzeć tylko do 1/8 finału LE. Wydanie trzech milionów więcej w ostatnich trzech latach ani razu nie pomogło Rosenborgowi Trondheim w przeskoczeniu poziomu fazy grupowej LE. Jednak już dobrze zainwestowane 13 mln euro przez FC Kopenhagę pozwoliło na dwa awanse do 1/16 finału LE, PU i w końcu do najlepszej „16" Ligi Mistrzów.

Nie ten pułap
Aby im dorównać, Lech musi zmienić politykę transferową. W tym roku w wyrównanej walce w Europie poznaniakom bardzo pomogły dwa wzmocnienia ze Wschodu. Wspaniałych meczów z Juve i City nie byłoby bez pozyskania Siergieja Kriwca i Artjomsa Rudnevsa. Nikt jednak nie wie, kiedy wyschnie to źródło i ilu tak dobrych piłkarzy za tak niską cenę można jeszcze znaleźć. A doświadczenie uczy, że jeszcze żaden klub nie był w stanie odnosić corocznych sukcesów w Europie ściągając piłkarzy za maksymalnie 500-600 tys. euro.

W ostatnich latach nie odnotowano wielu podobnych niespodzianek. Jeszcze większą sprawiły tylko Hapoel Tel-Awiw oraz Helsingborg. Klub z Izraela niskim nakładem finansowym awansował do 1/16 rozgrywek w 2009, a Szwedzi w 2007 roku. Ale to wszystko. Reszta miała naprawdę mocne finansowe podstawy, a dziś w fazie grupowej LE zwykle odpadają takie kluby jak Gent, które lekką ręką na pojedynczego gracza wydają milion euro, czy Hajduk Split (z 7 mln euro ze sprzedaży Nikoli Kalinicia do Blackburn 2 mln przeznaczył na zakup piłkarza z ligi chorwackiej), a nawet Utrecht (najwyższy transfer - 2,8 mln).

I jak tu gonić?
Kolejorz nie jest outsiderem. Wydał przecież więcej od ośmiu klubów, które tej jesieni odpadły w fazie grupowej LE (Lausanne-Sport, Sheriff Tyraspol, Karpaty Lwów, Lewski Sofia, CSKA Sofia, Odense, Debreczen, Rapid Wiedeń). Jednak dziś może zostać liderem tylko tego peletonu.

Istnieje obawa, że Lech nigdy nie będzie w stanie dogonić tych, którzy odjechali mu na długie kilometry. Właściciel klubu Jacek Rutkowski nie ma wielkich pokładów gotówki. A w przyszłym sezonie do gry powrócą przecież choćby dwie stambulskie potęgi, które we wrześniu potknęły się już w I rundzie LE. Ale nie tylko Fenerbahce (74 mln euro wydatków!) i Galatasaray Stambuł (37 mln) mogą bardzo łatwo wypchnąć Kolejorza z zajmowanego dziś prestiżowego miejsca. Mając tak skromne wydatki transferowe jak Lech, trzeba liczyć się z każdym rywalem i możliwością. Nawet z wypadnięciem na rok z pucharowego obiegu.

WYDATKI NA TRANSFERY 32 KLUBÓW LIGI EUROPEJSKIEJ W CIĄGU OSTATNICH 5 OKIENEK TRANSFEROWYCH
(od lata 2008 roku).

1. MANCHESTER CITY: 450 mln E
2. LIVERPOOL FC: 144,7 mln E
3. ZENIT SANKT PETERSBURG: 124,8 mln E
4. BENFICA LIZBONA: 94,2 mln E
5. NAPOLI: 91,45 mln E
6. FC PORTO: 90,6 mln E
7. SEVILLA: 76 mln E
8. RUBIN KAZAŃ: 68 mln E
9. SPARTAK MOSKWA: 61 mln E
10. AJAX AMSTERDAM: 51,25 mln E
11. VILLARREAL: 48,2 mln E
12. BESIKTAS STAMBUŁ: 48 mln E
13. DYNAMO KIJÓW: 45,6 mln E
14. CSKA MOSKWA: 42,1 mln E
15. STUTTGART: 39,2 mln E
16. PSV EINDHOVEN: 39 mln E
17. SPORTING LIZBONA: 37,15 mln E
18. PARIS SAINT GERMAIN: 35,5 mln E
19. GLASGOW RANGERS: 30,8 mln E
20. TWENTE ENSCHEDE: 30,4 mln E
21. LILLE: 27,1 mln E
22. BAYER LEVERKUSEN: 22,2 mln E
23. METALIST CHARKÓW: 20 mln E
24. ANDERLECHT BRUKSELA: 11 mln E
25. FC BASEL: 9,5 mln E
26. BRAGA: 6,5 mln E
27. YOUNG BOYS BERNO: 6 milionów euro
28. SPARTA PRAGA: 5,5 mln euro
29. LECH POZNAŃ: 5,1 mln euro
30. PAOK SALONIKI: 4,35 *
31. ARIS SALONIKI: 2,5 mln E **
32. BATE BORYSÓW: 1,5 mln euro

* plus wysokie kontrakty Ibrahima Bakayoko, Pablo Garcii, Pablo Contrerasa, Dimitriosa Salpingidisa, którzy przyszli z kartą na ręku or Nabila El Zhara, wypożyczonego z Liverpoolu)

** plus wysokie kontrakty Ricardo Faty'ego, Mehdiego Nafti, którzy przyszli z kartą na ręku oraz wypożyczanych Eddiego Johnsona czy Freddy'ego Adu
I TY ZOSTAŃ REPREZENTANTEM
W Legii Warszawa i Wiśle Kraków 90 procent Polaków, którzy rozegrali więcej
niż 15 meczów w lidze, ma za sobą epizod w piłkarskiej reprezentacji Polski.

[Prawie połowa ligowców, którzy rozegrali więcej niż 15 meczów w ekstraklasie, została reprezentantami Polski. Dokładna liczba to 48%]

Piłkarska kadra czeka
("Przegląd Sportowy", 06.12.2010)

Gdzie nie zajrzysz, tam czai się reprezentant. Powołanie do kadry narodowej już dawno otrzymał ostatni piłkarz, który zaproszenie od selekcjonera uznał za żart kolegów. Dziś już nikt się nie dziwi. W wielu polskich klubach trudniej spotkać piłkarza, który nigdy nie był na zgrupowaniu niż reprezentanta kraju. Spośród 207 zawodników obecnie grających w ekstraklasie, którzy wystąpili w przynajmniej 15 ligowych meczach, powołanie od selekcjonerów otrzymało już 100! A 87 z nich zadebiutowało.

Czasami przy powołaniach decyduje życiowa forma zawodnika (Mariusz Ujek), bywa, że wiek (Przemysław Wysocki i wielu innych), ciekawość (Bartosz Kaniecki), wzrost (Marek Wasiluk), ale także posiadanie ważnej wizy do Stanów (Artur Jędrzejczyk). Często też w wyborze trudno doszukiwać się jakiejkolwiek logiki (Krzywicki i Dudzic na konsultacjach u Leo Beenhakkera).

Można się go dopatrzyć, gdy decyduje wysoka forma w całej rundzie - tak jest chociażby z Tomaszem Kupiszem i Grzegorzem Sandomierskim, którym w piątkowym meczu z Bośnią (10 grudnia 2010 Polska zremisowała z Bośnią 2:2; faktycznie zadebiutowali - red) jak najbardziej słusznie pozwoli zadebiutować selekcjoner Franciszek Smuda.

Przed nimi reprezentantem Polski zostawał nawet rezerwowy w Lechu Jacek Kiełb, ławkowicz z Legii - wspomniany Jędrzejczyk, w piątek być może stanie się nim zmiennik w Wiśle - Cezary Wilk. Organizacja EURO 2012 doprowadziła do tego, że przeczesana została cała liga. Dziś w Lechu spośród piłkarzy, którzy rozegrali przynajmniej 15 ligowych meczów reprezentantami, nie są już tylko Mateusz Możdżeń i Krzysztof Kotorowski, w Wiśle Mateusz Kowalski, a w Legii Wojciech Skaba.

Trofeum Marjana
Selekcjonerzy w swych poszukiwaniach decydowali się często na straceńcze wręcz ruchy. Na zgrupowanie przyjeżdżał przecież Daniel Gołębiewski, zazwyczaj rezerwowy Polonii, a na liście Beenhakkera znalazł się niegdyś Michał Gliwa. Wiele z podobnych powołań z przeszłości skończyło się nieszczęściem.

Michał Zieliński (debiut z Serbią w 2008 roku) gra dziś w pierwszoligowym GKS Katowice. Jeszcze w styczniu Tomasz Nowak strzelał gola Singapurowi z rzutu karnego, a dziś umowy nie chce przedłużyć z nim Korona Kielce. Trzy lata temu, również w Antalii i też w meczu z Bośnią i Hercegowiną, zadebiutował Piotr Madejski. Dziś kopie piłkę w Kolejarzu Stróże. Dzięki spotkaniu z ZEA (grudzień 2006 roku) reprezentantami kraju są Robert Kolendowicz czy Paweł Magdoń (który w dodatku strzelił gola!). Zapotrzebowanie na ich umiejętności pokazują miejsca, w których ostatecznie wylądowali - pierwszoligowej Pogoni Szczecin i Górniku Łęczna. Gdyby młodszy był Wojciech Grzyb, pewnie i on dostałby szansę. A tak naprawdę zasłużyłby na nią nie mniej (bardziej?) niż wielu piłkarzy...

Pół ligi musi sobie jednak pluć w brodę. Brak powołania do reprezentacji w dekadzie, w której czasami wystarczy zagrać kilka dobrych meczów z rzędu, musi być życiową porażką Krzysztofa Gajtkowskiego, Pawła Kapsy, Macieja Bykowskiego czy Mateusza Bartczaka. Trzeba mieć wyjątkowego pecha, by przez tyle lat grać w lidze i nie nadziać się na choćby jedno powołanie. Niedawno selekcjoner zapowiadał sprawdzenie Łukasza Hanzela i Grzegorza Kuświka, ale obaj nieco spuścili z tonu. Trudno wymyślić następnych kandydatów. Może Mateusz Klich z Cracovii, może Rafał Grzyb z Jagiellonii? Ci, którym ta sztuka się uda, któregoś dnia będą mogli zatriumfować, tak jak Tomasz Mazurkiewicz, debiutant w trakcie turnieju w Splicie sprzed lat. Dziś to 29-latek, nie ma klubu, ale kiedyś będzie mógł powiedzieć: „Kariery może nie zrobiłem... za to z kadrą wygrałem Trofeum Marjana!".

207 piłkarzy ekstraklasy * - 100 reprezentantów Polski (87 z nich zadebiutowało; po meczu z Bośnią już 92)

* polscy ligowcy, którzy rozegrali w ekstraklasie przynajmniej 15 meczów
** reprezentanci – zawodnicy, którzy zadebiutowali w kadrze oraz ci, którzy otrzymywali powołania na zgrupowania
*** procentowo ilu reprezentantów gra w klubie

ARKA GDYNIA
9 Polaków *
1 reprezentant **
11 % ***

CRACOVIA
17 Polaków
9 reprezentantów
53%

PGE GKS BEŁCHATÓW
14 Polaków
6 reprezentantów
43%

GÓRNIK ZABRZE
15 Polaków
7 reprezentantów
46%

JAGIELLONIA BIAŁYSTOK
9 Polaków
5 reprezentantów
55%

KORONA KIELCE
12 Polaków
4 reprezentantów
33%

LECH POZNAŃ
10 Polaków
8 reprezentantów
80%

LECHIA GDAŃSK
12 Polaków
5 reprezentantów
41%

LEGIA WARSZAWA
10 Polaków
9 reprezentantów
90%

POLONIA BYTOM
12 Polaków
2 reprezentantów
16%

POLONIA WARSZAWA
17 Polaków
13 reprezentantów
76%

RUCH CHORZÓW
15 Polaków
4 reprezentantów
26%

ŚLĄSK WROCŁAW
19 Polaków
6 reprezentantów
31%

WIDZEW ŁÓDŹ
13 Polaków
7 reprezentantów
54%

WISŁA KRAKÓW
11 Polaków
10 reprezentantów
91%

ZAGŁĘBIE LUBIN
12 Polaków
4 reprezentantów
33%
KIM JEST TOMASZ WRÓBEL?



"Labirynt Wróbla"
("Przegląd Sportowy", 01.12.2010)

Kiedyś zadano mi pytanie: wieczór z Ligą Mistrzów czy dobra książka. Miałem zgodnie z własnym sumieniem powiedzieć, że książka, ale jakoś automatycznie odpowiedziałem: "mecz". Nie wypadało mi inaczej. Jestem w końcu zawodowym piłkarzem - Tomasz Wróbel rozsiada się w fotelu.
- A ja nawet nie mam dekodera Cyfry. W szatni trochę się ze mnie śmieją, ale nie potrzebuję tego wszystkiego. Wolę czytać. „Pielgrzyma" i „Alchemika" połknąłem w jeden dzień. Gdy widzę Empik - wchodzę i przepadam na godzinę.
Skrzydłowy GKS Bełchatów jest w trakcie czytania „Labiryntu Putina". Wielka polityka. Otrucie polonem Aleksandera Litwinienki. Próby dojścia do porozumienia z Anglią. Deportacja morderców.
- Wy nam oddacie oligarchów, my wam przekażemy zabójców - piekli się zawodnik z Bełchatowa. Szpiedzy, korupcja i mroczne serce nowej Rosji. Wróbel - najszybszy skrzydłowy ligi - kiedyś postanowił sobie, że będzie dużo czytać. Przynajmniej godzinę dziennie. Wsiąknął, i to na dobre...
Piłkarzem ekstraklasy został jakby niechcący. Bez wysiłku i pchania się do ligi za wszelką cenę. Gdy miał 20 lat zarzekł się, że nie odejdzie z Rozwoju Katowice dopóki nie skończy dwóch pierwszych lat studiów.
Po roku przypomniał działaczom: „Macie sezon, żeby mnie sprzedać. Będę miał wówczas ukończone dwa najtrudniejsze lata na uczelni, a wtedy na pewno już dam sobie radę".
Dziś patrząc jak radzi sobie w lidze, aż trudno uwierzyć, że zaszedł tak daleko, mając w życiu tak odmienne priorytety od reszty naszych ligowców. Bywało, że mecze - na przykład Pucharu Polski - były jedynie przeszkodą dla Wróbla. Ważniejsze były studia - wychowanie fizyczne i edukacja obronna na katowickim AWF.

- Bo co z tego, że miałbym to, co mam w Bełchatowie, skoro nie skończyłbym studiów? - pyta z bardzo poważną miną. Dobre pieniądze zarabia jednak nie dzięki wykształceniu, a grze w piłce. Umiejętności wyuczonej samemu na małych boiskach w Katowicach. Tak było do 16 roku życia. Wróbel skrzykiwał się wraz z kolegami i kopał na boisku katowickiej podstawówki numer 12. Co jakiś czas brał udział w turniejach street soccera na rynku w Katowicach. Zdobywał dyplomy (leżą w rodzinnym domu, w miejscu, w którym zalegają starocie), mistrzostwa podstawówek, w technikum jakieś puchary. Ale nigdy nie grał w trampkarzach. Futbolu nauczył się na podwórku. Sam. Dla siebie.


- Na pierwsze prawdziwe zajęcia poszedłem dopiero w wieku 16 lat. To był GKS Katowice. Trenowałem przez cztery dni, w tej grupie wiekowej był chociażby Grzegorz Fonfara. Ostatecznie uznano jednak, że się nie nadaję i zostałem pominięty przy wyjeździe na obóz. Poddałem się. Uznałem, że nie ma to sensu. Wróciłem na podwórko do gry z kumplami - przyznaje.

Wychowany na betonie

Boisko, na którym Wróbel kopał z kolegami wyłożone było betonem. Od niedawna w tym miejscu pojawił się tartan. Ale dziś stoi puste. Czasami po okolicy pokręcą się starsi ludzie. Pospacerują i wracają do domu. Młodych nie ma. Nie chce im się grać. Życie na boisku wraca dopiero w weekendowe wieczory. Wypełnia je ta sama stara banda, która kilka lat wcześniej na betonie zdarła niezliczone ilości par butów. Nie brak wśród nich także i Wróbla. Skrzydłowy Bełchatowa zalicza asysty w ekstraklasie, a nazajutrz znów kopie piłkę na katowickim tartanie.

To na nim nauczył się wszystkich zwodów i rytmu gry. Gdy schodzi z małych boisk, odkrywa przed sobą hektary wolnej przestrzeni. I się dziwi. Gra w ekstraklasie wydaje mu się wtedy prosta. Balans ciałem, pojedynek z obrońcą... W młodości nie został spętany taktycznym reżimem i klubową dyscypliną. Nie słyszał co chwila polecenia „Nie kiwaj!". Robił, co chciał. Dlatego Wróbla-piłkarza wychowała ulica i podwórkowe boisko, a nie system szkolenia.

Tysiąc pompek!
- Boisko było zbyt małe, żeby robić podział na jakieś pozycje. Biegałem w ataku i obronie. Gra po prostu sprawiała mi radość. Wtedy nie myślałem o karierze. Zabrakło człowieka, który dostrzegłby mnie i powiedział: „Zacznij trenować, masz szansę coś osiągnąć". Kolejne podejście do klubowej piłki i treningów wykonałem dopiero po kilku miesiącach po pierwszej próbie. Ale tak naprawdę tylko dlatego że szedł kolega i chciał aby było mu raźniej. Obiecałem sobie, że tym razem już się nie poddam. Chyba że mnie siłą wyrzucą. Nie wyrzucili, a za jakiś czas trafiłem do ekstraklasy - mówi.


- Kolega odpuścił. Przyswajanie się do reżimu nie było łatwe. Przerażały go ciężkie treningi i dyscyplina. Spóźnienie oznaczało karę. „Tysiąc pompek!" rozkazał mu kiedyś trener w Rozwoju Katowice. Wróbel musiał wykonać zadanie. Trening został opóźniony o ponad godzinę. Koledzy byli wściekli.

Wyróżniała go jednak szybkość i inteligencja - tak dynamicznych zawodników nie było w niższych klasach. Od razu przeskoczył do starszego rocznika. Świadomość tego, że poza piłką istnieje też inny świat, pomagała zachować dystans. W juniorach - trzy gole. W A-klasie - też trzy. W II lidze - bramka. w ekstraklasie - dwie asysty. To debiuty Wróbla. Po prostu wychodził i grał.
Wystarczyło, że na pół roku wyjechał z Katowic, by w Górniku Polkowice dostrzegły go kluby z ekstraklasy - Korona, Wisła Płock, Arka Gdynia. Najbardziej konkretną ofertę złożył Bełchatów - zespół, w którym jadący na mecz piłkarze milczą. Prawie nie rozmawiają. Zanurzają się w lekturze i czytają książki. Od pięciu lat w barwach Bełchatowa Wróbel błyszczy w niemal każdym meczu z czołówką, Lechem, Wisłą czy Legią. Zalicza asysty i udane zagrania, tak jakby wciąż grał na boisku w Katowicach. Latem mógł zrobić kolejny krok do przodu - trafić na Łazienkowską, ale Legia wybrała Manu.

Wychować piłkarza
Wciąż dręczy go pytanie, jakim zawodnikiem byłby dziś, gdyby wcześniej zaczął treningi. Kiedyś w głowie Wróbla zakiełkowała myśl: „Będę wyszukiwał młodych zawodników". Tak powstał pomysł - kiedy skończy grać będzie jeździć po Polsce i szukać po podwórkach talentów.
- Każdy ma jakieś marzenia. Inwestuję w nieruchomości, prowadzę z kumplem interesy, ale przede wszystkich chciałbym wychować kilku piłkarzy, którzy będą grali w lidze - mówi. Doskonale zdaje sobie sprawę, że jego marzenia mogą się spełnić tylko dzięki temu, że ostatecznie został zawodowcem. - Człowiek, który w trafił do ekstraklasy, a jest przy tym normalnym gościem, nie szasta na lewo i prawo forsą tylko mądrze ją inwestuje, śmiało może odłożyć pieniądze na resztę życia. Nawet bez wyjazdu za granicę - mówi.

Gra, ale codziennie myśli, co dalej. Chce rozpocząć kolejne studia. Ciągnie go jednak też, by spróbować czegoś nowego - poznać ludzi, nową kulturę, język, zarobić. Może w Rosji, z której ostatnio miał propozycję. Akurat do tej przeprowadzki nie musiałby się przygotowywać.
- Oligarcha Chodorkowski chciał odsunąć Putina, a dziś publicznie wychwala jego rządy -- kręci głową. On by tak nie mógł. Ostatnio jego wyznanie zszokowało Polskę. Po porażce z Cracovią reporter poprosił go o komentarz. Najpierw Wróbel spytał dziennikarza, czy ten może cytować przekleństwa. Gdy otrzymał twierdzącą odpowiedź wypalił, że po stracie trzech goli w 5 minut "czuje się jak dziwka po gangbangu". Inny przekaz niż tradycyjne - daliśmy z siebie wszystko, ale mecz się nie ułożył. Ale też i Wróbel jest po prostu inny.