wtorek, 9 października 2012

BOGUSŁAW CUPIAŁ: sylwetka milionera, ale nie wizjonera

Bogusław Cupiał i jego świta.


Dzięki Bogusławowi Cupiałowi Wisła stała się potentatem, a w lidze pojawili się inni milionerzy. Ale Cupiałowi od zawsze brakowało przede wszystkim cierpliwości, by osiągnąć w piłce to, o czym zawsze marzył. Właśnie mija 15 lat, odkąd kupił klub.


"Wisła i Cupiał: historia trudnej miłości"
("Przegląd Sportowy", 05.10.2012)

– Odbierałem telefon i słyszałem dwa słowa: „Wypieprz go". Nic więcej. Boguś Cupiał odkładał słuchawkę. Wszystko było jasne. Zmieniamy trenera – śmieje się Zbigniew Koźmiński, w przeszłości prezes i wiceprezes Wisły Kraków.
– Problem był tylko jeden: musiałem się nagłowić, jak uzasadnić tę decyzję trenerowi. Dorabiałem więc jakąś ideologię, wymyślałem powód i ich powiadamiałem. Tak zwalniałem Łazarka i Smudę. O wszystkim w emocjach decydował właściciel. Pytałem go: „Czemu nie dasz nam szansy, aby pracować?". Odpowiadał: „Jakby to były twoje pieniądze, to inaczej byś mówił" – przypomina sobie były działacz.

Odłącza respirator
Wspomniana sytuacja świetnie oddaje paternalistyczny charakter rządów Cupiała. Właśnie mija 15 lat, odkąd został właścicielem Wisły. W wydaniu „Przeglądu Sportowego" z 3–5 października 1997 roku pojawiła się pierwsza, choć krótka wzmianka o tym, że Wisła zyskała nowego właściciela, który obiecuje wyłożyć spore środki. Okazał się nim Cupiał (jeszcze wraz ze wspólnikami Zbigniewem Urbanem i Stanisławem Ziętkiem).

Na początku działał agresywnie. Mawiał do trenerów: „Drugie miejsce to wstyd". Franciszka Smudę pytał: „Ile jest meczów do końca rundy? Aha, piętnaście? No to poproszę na koniec rundy 45 punktów". Plany miał mocarstwowe – monopol w lidze i Liga Mistrzów.

Nigdy się nie powiodły. Wprawdzie z zupełnego bankruta, w którym brakowało na wodę mineralną, uczynił potentata, zdobywcę ośmiu tytułów mistrza Polski, uczestnika 1/8 finału Pucharu UEFA i ostatnio 1/16 finału Ligi Europy, ale za sprawą codziennej nadopiekuńczości – przy jednoczesnym braku klarownej, wieloletniej strategii – tak uzależnił klub od swoich humorów, że po 15 sezonach Wisła wciąż wyciąga ręce po jego pieniądze. Gdy więc odłączył respirator, pacjent zaczął się dławić. Dziś Wisła miota się w drugiej części tabeli i na lata grozi jej ligowe przeciętniactwo. Gdy nie wypalił kolejny pomysł na Ligę Mistrzów, właścicielowi znów zabrakło wytrwałości, ale przede wszystkim... decyzji, których nie podjął wiele lat temu. Fani doceniają, co zrobił dla klubu, ale od niedawna pozwalają sobie na coraz ostrzejszą krytykę. Wątpią, czy Biała Gwiazda z tym właścicielem kiedykolwiek wrzuci wyższy bieg. Wisła i Cupiał – to bardzo trudna miłość.

Milioner przez lata pompował do klubu pieniądze Tele-Foniki. Zasypywał w ten sposób dziurę w budżecie Wisły, gdy ta nie mogła utrzymać się z innych źródeł. Formalnie robił to zwykle za pomocą pożyczek. Tak też postąpił w marcu, gdy Wisła – ku swojemu rozczarowaniu – straciła płynność finansową. Niechęć Cupiała do mediów sprawiła, że przez lata wokół długu wewnętrznego Wisły i oceny jego zamiarów narosły legendy.

Lubi ograć Waltera
Dobroczyńca czy inwestor? Na to pytanie wielu chciałoby odpowiedzieć, ale mało kto pod nazwiskiem. Na wyobraźnię ludzi działa przykład niegdyś wyklętych przy Reymonta Andrzeja Iwana czy Marka Motyki, który przez sześć lat miał zakaz wstępu na stadion. Jak się opowiada na Wiśle, Cupiała rzekomo zdenerwowała... ostra gra w meczu z Wisłą prowadzonych przez niego piłkarzy Szczakowianki Jaworzno.

Według ludzi z otoczenia właściciela Białej Gwiazdy Cupiał to fanatyk dobroczyńca: „Nigdy nie myślał o odzyskaniu włożonych pieniędzy". Ale porywczy charakter sprawił, że nie był w stanie zrealizować swoich marzeń. Od zawsze brakowało mu cierpliwości i wyczucia, komu zaufać w piłkarskim biznesie. Praktycznie nigdy nie pozwolił długo pracować ludziom, którzy mieli większe pojęcie o piłce nożnej niż on. Przez lata otaczał się niewłaściwymi doradcami, na co – według tych, którzy pracowali dla niego – wpływ miały mieć osobliwe czasy, w których zjawił się w polskim futbolu. W latach 90. w środowisku piłkarskim roiło się od byłych esbeków. Znalezienie ludzi godnych zaufania i znających się na pracy w profesjonalnym klubie graniczyło z cudem.

– Mariusz Walter i Jan Wejchert mieli trochę więcej szczęścia niż Cupiał. W Legię zainwestowali pięć lat później, a rzeczywistość w 2003 roku była już trochę inna. W polskiej piłce pojawili się pierwsi menedżerowie – dowiaduję się od osoby, która zna właściciela Wisły.

W gronie doradców Cupiała są m.in. piłkarscy laicy z Tele-Foniki oraz... kierowca i ochroniarz, który jeździ z nim od lat. Wszyscy zausznicy są od niego uzależnieni finansowo. Jak przekonują nas osoby z otoczenia Cupiała, obawiają się, że szef wybuchnie, więc bywa, że mówią mu to, co chciałby usłyszeć. Niestety, tak nie wygląda przepis na klub z Ligi Mistrzów. Zdarzało się też, że Cupiał dzwonił do dziesięciu osób – w przeszłości kontaktował się nawet z piłkarzami – i pytał ich o zdanie, a potem złościł się, że ktoś puścił newsa do prasy...

– Cupiał to wielki człowiek piłki. Lata na finały Ligi Mistrzów, chciałby w niej zobaczyć Wisłę. Za to wszystko, co przeszedł i za koszty, jakie poniósł, to mu się należy. Niestety, nie wiem, czy przy jego stylu pracy kiedykolwiek te marzenia się ziszczą – powątpiewa Koźmiński.

Pełna kontrola
Dziś Cupiał ponownie przeżywa fazę rozczarowania i po okresie rozpasania nakazał ciąć koszty. Zmienił strategię, wrócił do tańszego modelu, który wcześniej... też nie dał Ligi Mistrzów. Wiosną wymienił całą ekipę z prezesem Bogdanem Basałajem i Stanem Valckxem. Podjęła ona ogromne ryzyko błyskawicznego awansu do piłkarskiej elity. Słowo „podjęła" jest ważne. Bo choć Cupiał zwykle dokładnie kontroluje wydatki, to niektórym prezesom pozwala na bardziej swobodne planowanie budżetu. Tak było tym razem. Przesadzili, a potem nie znaleźli planu wyjścia z tarapatów. I nie chcieli zmierzyć się ze zbliżającą się górą lodową. Pozwolono im honorowo podać się do dymisji.

Kondycja Wisły była tajemnicą, lecz kolejną zmianę wizji można było przeczuwać. Przed rezygnacją Basałaja Cupiał miał kontaktować się tylko ze Zdzisławem Kapką. Byli pracownicy wiedzą, że zdarza mu się dzwonić po trzy razy dziennie do urzędującego prezesa, ale gdy przestaje, oznacza to, że zbliża się jego koniec.
Pół roku temu po raz drugi zatrudnił Jacka Bednarza, bo lubi dawać drugą szansę. Ludzie z jego otoczenia sądzą, że tym samym powoli dochodzi do ściany z napisem: „wszystkie warianty przerobione". Bednarz pracował dla niego w latach 2007–2009.

– Miał drużynę Polaków, miał całą drużynę obcokrajowców. Zatrudniał trenerów z Polski, Czech, Holandii. Dziś widzi, że nie jest tak, że któryś pomysł na sto procent zagwarantuje mu sukces. Dostrzegł, że każdą strategię czy człowieka trzeba oceniać z osobna – mówi Franciszek Smuda.

Czy Cupiał dobrze wykorzystał potencjał ludzi, których zatrudniał? Od początku wykazuje on sporą ostrożność, jeśli chodzi o zaufanie do pracowników. Wielu wskazuje na tę przezorność jako jedną z przyczyn porażek w eliminacjach Ligi Mistrzów i obecnej degrengolady klubu.

– Powtarzałem mu: „Stworzyłeś potęgę Tele-Foniki za pomocą fachowców z różnych regionów. Nam też daj szansę". Ale on nigdy nikomu nie dał się przekonać – twierdzi Koźmiński.

W przeszłości dochodziło do wielu absurdów. Zdarzało się, że członkowie zarządu codziennie po wyjściu z klubu ustalali wspólną wersję zdarzeń przepracowanego dnia. Na wypadek telefonu od właściciela i przepytywania wszystkich po kolei: „Co się dzisiaj działo?". Uznali, że gdyby jeden z nich odpowiedział inaczej, to szef mógłby pomyśleć, że kręcą. A telefonów było sporo, bo – jak być może przesadnie wspominają byli prezesi – w Wiśle nawet sprzedaż juniora nie odbywa się bez jego wiedzy, nie mówiąc o transferach piłkarzy pierwszego zespołu. Pełna kontrola. Jeden z przewodniczących rady nadzorczej zwykł mawiać do prezesów zarządu, upewniając się kilka razy: „Chcesz wydać JEGO sto tysięcy?".

– Pamiętam, że gdy rozmawialiśmy z przedstawicielami innego klubu o transferze jakiegoś piłkarza, to z Kapką wychodziliśmy do WC i stamtąd dzwoniliśmy do Bogusława, żeby mu przekazać kolejne ustalenia. Przed ludźmi, z którymi negocjowaliśmy, udawaliśmy, że to my decydujemy – śmieje się Koźmiński.
Przesadny udział w codziennym życiu klubu to jedno oblicze Cupiała. W przeciwieństwie do wielu innych właścicieli polskich klubów przynajmniej nie nabrał nawyku wtrącania się do pracy trenerów.
– Wychodzi z założenia, że nie po to ich zatrudnia, aby jeszcze on miał coś robić – przekonuje Smuda, ale podkreśla, że dziś Cupiał lepiej rozumie piłkę: – Piętnaście lat to szmat czasu. Gdy czasami podrzuci mi jakąś radę, potrafi mnie nią zastrzelić. Złapał piłkarskiego bakcyla – przekonuje były dwukrotny trener Wisły.

Po co panu ta Wisła?
Tyle że w Myślenicach często słyszy narzekania: „Po co panu ta Wisła?". Wszyscy zastanawiają się, czy przez zadłużenie klubu, spółki zależnej od Tele-Foniki, niechętnie na firmę produkującą kable spoglądają banki. Można sądzić, że dla kablowego biznesu wygodniej byłoby, gdyby pozbył się Wisły.
– Kilka razy my, piłkarze odczuliśmy, że pracownicy Tele-Foniki mają nam za złe, że ta zabawka jest zbyt droga, choć sam prezes nigdy tego nam nie powiedział... – przyznaje Tomasz Frankowski. Nie powiedział, bo on tej Wiśle kibicuje.

– Kocha piłkę, ogromną satysfakcję sprawia mu pokonywanie Waltera i Rutkowskiego czy ogranie na boisku Filipiaka, zabranie mu na wiosnę trenera Probierza. Tym bardziej że szkoleniowiec był już dogadany z właścicielem Comarchu i Cracovii – przyznaje jeden z byłych prezesów. To najlepsza odpowiedź, dlaczego przez tyle lat – mimo braku umiejętności zbudowania spójnej wizji klubu – Cupiał nie odszedł.
Po rozmowach z ludźmi, którzy często z nim przebywali, tworzy się obraz człowieka, który mimo rozczarowania brakiem awansu do Ligi Mistrzów czuje odpowiedzialność za Wisłę. Za pomocą niewielkiej pensji pozwala dziś z godnością zestarzeć się jej legendom: Kapce (pracuje jako skaut) i Adamowi Musiałowi (szef ochrony stadionu). Ale w jakimś sensie jest też niewolnikiem swojego sentymentu do Wisły, zakładnikiem środowiska i kibiców.

Gdy tylko słyszy, że fani chcą transferów, zirytowany zawsze odpowiada: „To niech się do nich dorzucą". Nie ma komu oddać klubu, lecz zainwestować więcej też nie chce. Chciałby oddać go komuś rozsądnemu, ale z drugiej strony nie wie, czy nie będzie gorzej.

– On tych kibiców wręcz się obawia – mówi jeden z byłych współpracowników. W kuluarowych rozmowach Cupiał ma nazywać fanów „radą nadzorczą". Pod ich presją zwolnił kiedyś Kapkę, którego kibice Wisły wyzywali od esbeków na meczu oldbojów. Były piłkarz Białej Gwiazdy startował w wyborach do Parlamentu Europejskiego i w oświadczeniu lustracyjnym napisał, że pracował w organach bezpieczeństwa PRL (później w wywiadzie wyjaśniał, że posiadał tzw. lewy etat w milicji, ale nie pracował dla SB).

– Gdyby dziś fani krzyknęli: „Cupiał, wynoś się!", z dnia na dzień rzuciłby to w diabły – mówi z przekonaniem jedna z osób, które sterowały klubem. – Pytałem go kiedyś, skąd bierze się jego obawa przed tłumem. Odpowiedział: „Jakbyś kiedyś przeżył to, co ja, i na twój dom szedłby tłum, to myślałbyś podobnie".

W 2002 roku pracownicy zlikwidowanego zakładu Tele-Foniki w Ożarowie przyjechali autokarami do Myślenic i rozpoczęli marsz pod dom Cupiała. Zatrzymała ich dopiero policja.

Wszystkie rozterki i zmiany wizji spowodowały, że mimo sfinansowania najpiękniejszego okresu w całej historii klubu przez 15 lat nie zbudował przy Reymonta nic trwałego. Od kilku lat Wisła działa z coraz mniejszym rozmachem. Za pieniądze miejskie i Unii Europejskiej powstał 33-tysięczny stadion, ale Cupiał nie zbudował profesjonalnej szkółki piłkarskiej. Jej brak obok słuchania kiepskich doradców i niestabilności struktur to największy zarzut, który obciąża jego konto. Akademia wprowadziłaby Wisłę na inny poziom.
Jeszcze na początku rządów ściągał najzdolniejszych młodzieżowców z całego kraju. Po ich przyjeździe do Krakowa okazywało się, że trzy grupy juniorów i trampkarzy muszą na miejscu trenować... na jednej płycie. Później z infrastrukturą wcale nie było dużo lepiej, mimo że wiele lat temu w jego posiadaniu znalazły się ziemie, na których można było postawić ośrodek.

Gdy w 2003 roku tuż po awansie do 1/8 finału Pucharu UEFA udzielił wywiadu Michałowi Białońskiemu z „Gazety Wyborczej", mówił jeszcze: „Zamierzamy zająć się szkoleniem trampkarzy". „Najpierw trzeba stworzyć dobrą bazę treningową". „Mamy nadzieję, że za kilka lat trenowanie w juniorach Wisły to będzie powód do dumy". Zachwycał się wizytą w ośrodku Lens. Mówił, że klub potrzebuje 3–4 boisk treningowych i stadionu. Ale uszło z niego powietrze.

Wygrało w nim przekonanie, że pompowanie pieniędzy w klub kosztowało go tak wiele, że do tej inicjatywy musi włączyć się miasto. Cupiał powtarzał prezesom, których zatrudniał, że on daje piłkarzy, co kosztuje go horrendalne pieniądze, więc stadion i baza treningowa to obowiązek samorządu. Niegdyś doszedł też do przekonania, że przepisy nie chronią klubów, które szkolą młodzież. Do zmiany zdania próbowali go nakłonić wszyscy prezesi. Nikomu się nie udało.
– Jego koronny argument przeciw rozpoczęciu poważnego szkolenia w Wiśle wygląda tak: „Przyjadą Niemcy i zabiorą naszego najzdolniejszego zawodnika. Zapłacą tylko niskie odszkodowanie, i po co nam to?" – mówi jeden z bliskich ludzi Cupiała. Pół roku temu słychać było opinie, że na jego wyobraźnię bardzo intensywnie podziałał przykład szkółki Legii. Przyglądał się inicjatywie bardzo uważnie. Zobaczył, że skoro wychodzą z niej piłkarze pokroju Rafała Wolskiego, może to być dobry pomysł. Ale w tym czasie nie podjął żadnych starań.

Wiara w liczby
Aby wyjaśnić, jakie są jego plany, próbowałem się z nim skontaktować, ale telefon Cupiała milczy. Z unikania mediów uczynił swoją zasadę. Tylko wiara w przesądy ma szansę zatrzymać trudną miłość, którą obdarzył Wisłę. Wierzy w szczęśliwe liczby, zapisałe je nawet w rejestracji samochodu. Kiedyś przed meczem w Radzionkowie prosił trenera Łazarka: „Wojtuś, strzel mi siedem bramek". Dostał cztery gole. Łazarek wyleciał z pracy zaraz po meczu.

Smuda przypomina sobie spotkanie ze Stomilem, wygrane 6:0. – Było dwadzieścia minut do końca. Spojrzałem na niego. Siedział w loży. Uśmiechnęliśmy się do siebie. „Będzie siódemeczka!" – każdy z nas tak pomyślał. Niestety, Frankowski się zaciął. No i po meczu zamiast cieszyć się z wygranej 6:0, myśmy się na siebie poobrażali – śmieje się Smuda.

Tylko na tej irracjonalnej podstawie można sądzić, że po Atenach 2005 i Nikozji 2011 – dwóch pechowych porażkach w eliminacjach LM – Cupiał jeszcze wierzy, że kiedyś będzie ten trzeci raz i okaże się szczęśliwy. No bo... do trzech razy sztuka? Koźmiński: – Pamiętam, że gdy Wisła przegrywała, wpadał w szał. Krzyczał: „Sprzedajemy klub! Zbyszek, dzwoń do syna! Niech szuka inwestora we Włoszech!". Ale prawda jest taka, że on nigdy nie odejdzie. Wisła bez Cupiała nie istnieje, a on nie istnieje bez piłki. Szczęściem Wisły są jego pieniądze. Niestety, dramatem dla niej są jego przyzwyczajenia. PRZEMYSŁAW ZYCH, Twitter: @PrzemZych