piątek, 12 grudnia 2008

"Gdzie był Antoni Piechniczek?"

Szkolenie to skomplikowany i długi proces, którego efekty lub ich brak widzimy dopiero oglądając mecz polskiego klubu w europejskich pucharach. Zagadnień wewnątrz tego szkolenia jest jednak tyle, że trzeba nie lada fachowca by to wszystko ogarnąć i umieć sensownie wdrożyć w życie. Bo tych małych, ale arcyważnych logistycznie aspektów są setki, i nie sądzę, by w kraju znalazło się więcej niż kilka osób, które z prawidłowym zrozumieniem i przekuciem ich na ziemię polską, potrafiłyby sobie poradzić bez pomocy ludzi z zewnątrz. Uczucia tego doświadczam tym mocniej, kiedy na konferencji pt. „Podobieństwa oraz różnice szkolenia dzieci i młodzieży w Polsce i Europie” rozglądam się po sali, a szefa ds. szkolenia PZPN – Antoniego Piechniczka, co smutne, na niej nie dostrzegam.

W głębi czułem, że w tym miejscu oprócz kilkuset młodych trenerów grup młodzieżowych z całej Polski – większość była około trzydziestki – powinni siedzieć zaciągnięci za uszy przymusem dotkliwej sankcji polscy prezesi klubów ekstraklasy, pierwszej i drugiej ligi. Do tego nieliczni właściciele, chociażby dlatego, że gdy zdecydowali się w ten biznes pieniądze władować, powinni wiedzieć, jakie są sposoby, by je stamtąd wyciągnąć. Powinni więc oni przez osiem godzin siedzieć w ławce i mimo potrzeby wyjścia być tam aż do końca trzymani pod kluczem. Tak by od wszystkich dyskusji, czasem wchodzących w niezrozumiałe dla laika szczegóły trenowania (ważna byłaby jednak dla nich chociaż wiedza, że ów zagadnienia istnieją) lub ogólnych przedstawiających tylko strukturę i organizację informacji, aż więdły im uszy. Tak by zaczęli robić w klubach cokolwiek, byleby nie musieli na takie konferencję więcej wracać, znów siedzieć w szkolnej ławce i godzinami słuchać.

Problemów moc
Symptomatyczne, że problemów w polskim szkoleniu jest taki ogrom, że jeden dzień teorii nie wystarczył, by zaspokoić ciekawość wszystkich młodych trenerów, którym aż świerzbiły stopy, by wyrwać się do zadania pytań. Ludzie z regionu po prostu nie wiedzą, jak sobie radzić z wieloma sprawami. Pytają więc o dosłownie wszystko - począwszy od organizacji szkolenia poprzez sposoby jego finansowania, kończąc na pytaniach, jaki system powinni stosować w jakim wieku, jak często trenować i jak to robić. To skutek zaniedbań PZPN i braku opracowanej linii, do której generalnie (przy pewnych dopuszczalnych odchyłach) powinni się zastosować. Wiele celnych spostrzeżeń polskim szkoleniowcom przekazał w wykładzie Jose Antonio Vicuana „Kibu”, kiedyś jeden z ważnych elementów szkolenia w Osasunie Pampeluna, dziś asystent Jana Urbana w stołecznej Legii. I tak zgłębiał mniejsze lub większe sekrety liczącego sobie 15 lat pampeluńskiego ośrodka Tajonar. To co przybliżyło słuchaczy do Kibu najbardziej, było stwierdzenie, że w Pampelunie nie dysponują już najnowocześniejszym sprzętem, że często jest on stary, nie wszystko błyszczy i się świeci – najważniejszy tam jest jednak pomysł i zatrudnienie odpowiednich ludzi. A że posiadanie dziesięciu boisk, w tym pięciu sztucznych, nie przeszkadza, to już Kibu nie wspomniał.

W gruncie rzeczy systemy szkolenia są podobne wszędzie. Federacje europejskie z pierwszej linii narzucają klubom pewien schemat, w którym muszą one działać, i to wszystko. Ale chociaż granice są wytyczone. Każdy klub jednak jest inny, nawet w granicach tego co np. w Polsce nazywamy „systemem hiszpańskim”. W Osasunie jest tak, gdzie indziej mogą wymyślić, że będzie inaczej – kto ma rację dowiemy się tego po wynikach. W Polsce tymczasem wciąż trwa cicha, nigdzie nie zmierzająca (bo nie nagłaśniania) debata, czy za szkolenie powinien odpowiadać związek, kluby czy samorządy i kto powinien je finansować, ewentualnie współfinansować.

Francuski przykład
Francuzi proponują ciekawy model dla dzieciaków zaczynających przygodę z piłką w małych klubikach. Żeby go zrozumieć trzeba jednak ten proces uogólnić, bo są od niego i różne, gmatwające sprawę wyjątki. Do mniej więcej 11-13 roku życia dzieciak niemal zawsze pozostaje w swoim małym klubiku w miejscu, w którym trenował od dziecka. Ów klubik utrzymywany jest częściowo ze składek płaconych przez rodziców, częściowo za pomocą dotacji z gmin (w Polsce praktycznie całkowicie przez rodziców). Potem część z tych chłopców zostaje wyławiana przez lepsze kluby (każdy ma jakiś swój sposób na wyłapywanie talentów, klub klubowi nie równy, tu nie wchodźmy w szczegóły), część oczywiście również zostaje w swoim małym klubiku, reszta rezygnuje z treningów. Wielu z tych chłopców ma dobre warunki (szczególnie jeśli trafią do klubu), ale i tak od 13 roku życia to związek roztacza szeroką opiekę nad kilkuset najbardziej utalentowanymi aspirantami do miana piłkarza z danego rocznika. Trafiają wtedy do jednego z ośmiu zbudowanych za związkowe pieniądze ośrodków (jak bardzo nie chciałby w to wierzyć prezes Grzegorz Lato). Z nich najsłynniejszy jest oczywiście położone na obszarze 40 ha podparyskie Clairefontaine. W nich chłopcy trenują od poniedziałku do piątku , by na weekend wracać do domu i grać dla klubików/klubów. Tym sposobem ze swej roli wywiązuje się zarówno państwo (dotacje gminne dla klubików na samym początku drabinki szkolenia), kluby (trenują i kontrolują rozwój) i związek (opiekuje się najzdolniejszymi w ramach tego samego ustalonego projektu). Wydaje mi się, że w środowisku piłkarskim wszyscy chcą, jak już budować, to budować dwieście ośrodków, każdy z dziesięcioma boiskami. – Dobrze, żeby powstał chociaż jeden, przynajmniej dla zgrupowań reprezentacji w różnych kategoriach wiekowych – mówi Michał Globisz. To tylko kilka dni treningów w miesiącu dla dwudziestu piłkarzy z jednego rocznika, nie dwustu przez niemal cały miesiąc, jak we Francji, ale zawsze. PZPN nie ma pieniędzy? W to akurat po podpisaniu umowy z Nike nie uwierzę.

A bałagan totalny trwa. Nawet ludzie zajmujący się trenerką młodzieżową nie do końca wiedzą, jaka np. jest zależność między utworzonymi w latach 90. Szkołami Mistrzostwa Sportowego (do dziś wiele z nich istnieje, w zmienionej formule), Uczniowskimi Klasami Sportowymi (dostaje dotacje od państwa, stąd SMS Łódź przybrał nazwę UKS, by je również pobierać), a rolą Okręgowych Związków Piłkarskich. W nich samych istnieje również pogmatwanie wielkie, tak że - podobnie jak federacja i same kluby - także i one organizują rozgrywki młodzieżowe we wszystkich kategoriach wiekowych, same dla siebie!

Przemysław Zych

4 komentarze:

  1. Zastanawiam się, który jest lepszy, a który gorszy. Pierwszy jest bardziej informacyjny, drugi bardziej krytyczny, ale konstruktywny, jak dla mnie oba są dobre :)

    Nie wiedziałem, że Lech ma taką, jak na polskie warunki, skomplikowaną siatkę szkolenia. Sam fakt, że udało im się coś takiego zorganizować świadczy o nich bardzo dobrze. Kolejny wielki plus dla Kolejorza. Szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o Wiśle :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja uznałem, że gorszy jest drugi, bo jest luźny i nigdy by nie został wrzucony do gazety.

    W pierwszym więc trzymałem formę. Też trzeba być normalnym, by po 9-cio godzinnej konferencji do 3 nad ranem siedzieć i spisywać swoje przemyślenia.

    Lech też mnie pozytywnie zaskoczył. Już od Kurowskiego słyszałem wiele dobrych rzeczy o klubie, w którym pracuje, ale wiadomo, takie rzeczy traktuje się trochę z przymrużeniem oka. W Wielkopolsce mają o tyle łatwiej, że jest tylko Lech, całe województwo to Lech. Czekam na ich 46 tysięczny stadion, wpływy z biletów, budowę kilku boisk poza miastem we współpracy z miastem, i pójście tą samą drogą - z kilkoma milionami więcej w budżecie dzięki stadionom - w Warszawie i Krakowie. Zaczną wygrywać w Europie, mieć ciut więcej pieniędzy, i wydawać je również w Polsce. To spowoduje utworzenie 2-3 kolejnych takich silnych ośrodków, wyglądających tak, jak dziś Lech, Legia, Wisła.

    Jak sobie coś więcej przypomnę o tym, co zaszło na konferencji, jakiś innych różnicach między tymi klubami, to napiszę.

    Nie wiesz, czy na Wiśle w końcu rozstrzygnięto czy w planie modernizacji stadionu utworzone zostaną te 5-6 boisk dookoła, czy tak jak się mówiło, z nich na 100% zrezygnowano? Jeśli tak, to powstanie tylko pół boiska, bo resztę terenu pochłoną parkingi, drogi ewakuacyjne, hotel, część komercyjna. Ośrodek trzeba budować poza miastem, w Krakowie jest za ciasno. I latami trzeba za nim lobbować w Urzędzie Miasta

    OdpowiedzUsuń
  3. Albo tylko mieć nadzieję, że za 3 lata dzięki wpływom z meczów, nadwyżka wyniesie 7-8 milionów złotych rocznie, i brać kredyt, kupić ziemię w podkrakowskiej wiosce. Ale nie, przepraszam, trzeba być racjonalnym.

    OdpowiedzUsuń
  4. Co do tych boisk przy Reymonta to nie dam sobie głowy uciąć ale wydaje mi się, że zrezygnowano z tego pomysłu. Postaram się znaleźć gdzieś potwierdzenie.

    Przeżywam wewnętrzną rozterkę, bo choć sercem jestem za Wisłą, to jednak rozum mówi, że lepiej dla polskiej piłki byłoby gdyby to Lech zawalczył o Champions League. Tym bardziej, że przecież od przyszłego sezonu rundy wstępne powinny być dużo łatwiejsze.

    No ale tak jak mówisz, dużo łatwiej zbudować potęgę w Wielkopolsce gdzie liczy się tylko jedna drużyna.

    OdpowiedzUsuń