środa, 16 września 2009

DZIECI WOJNY SPEŁNIAJĄ SWOJE MARZENIA



Tekst ukazał się w "Futbol News", nr 12 z 10 września

Cmentarze zamiast stadionów, gruz na boiskach, kłótnie między działaczami i piłkarzami, upolityczniona federacja. I co? Bośnia jest bliska finałów w RPA.

Wychowali się w huku wybuchających bomb i rakiet, otoczeni krzykiem przerażonej rodziny. Każdy z nich do dziś przechowuje w głowie traumatyczne wspomnienia z wojny jugosłowiańskiej z lat 90. O kogo chodzi? O reprezentantów Bośni i Hercegowiny, dziś dorosłych mężczyzn, którzy mają wielkie szanse, by po raz pierwszy zagrać na mistrzostwach świata.

Gdy doszło do wojny, której nie rozumieli, Edin Dżeko czy Zvjezdan Misimović - dzisiejsze gwiazdy reprezentacji i Bundesligi - mieli po 7-10 lat. Dziś sami podbijają świat, ale piłką, nie karabinami. Robią to na tyle dobrze, że bośniacki zespół to obecnie największa zagadka europejskiego futbolu.

Po wojnie wyłonił się obraz nowej rzeczywistości. Szarej. W 1995 roku Bośniacy rozegrali pierwszy mecz towarzyski, reprezentując kraj, który - jak się wówczas wydawało – nie będzie długo istnieć. Wkrótce jednak zanotowali… zwycięstwo 2:1 nad Włochami! Niedługo potem pozwolono im przystąpić do gry w eliminacjach mistrzostw świata Francja 1998. A przecież jeszcze do końca lat 90 większość stadionów w Bośni była zamieniona w cmentarze, na boiskach leżał gruz. Bośniacka federacja traciła zdolnych potomków własnych emigrantów na rzecz Szwecji, Słowenii i Austrii. Jak wobec tego osiągnięto tak wielki sukces?

Jesienią 2006 roku wydarzyło się coś, co mogło zupełnie przekreślić jakiekolwiek szanse Bośni, ale stało się podstawą przyszłych zmian. - Trzynastu piłkarzy bośniackim zagroziło bojkotem, jeśli z federacji nie odejdą… prezydent i jego zastępcy - mówi Oleg Lokmić z "Dnevni Avaz". Dlatego eliminacje Euro 2008 Bośnia zakończyła grając praktycznie drugim, albo trzecim garniturem, na pustym stadionie w Sarajewie. Na nim kilkuset fanów wyzywało władze związku… Czy coś nam to przypomina? W Bośni protesty i wyzywanie władz związkowych przyniosły jednak jakiś skutek. Munib Usanović, bośniacki Zdzisław Kręcina, sekretarz związku, usłyszał zarzuty w sprawie malwersacji finansowych.

Impas potrwał aż do wiosny 2008. Wówczas, po wielkim konflikcie z prezydentem federacji, zwolniono selekcjonera Meho Kodro (kiedyś piłkarza Barcelony). – Do tego czasu mało kto chciał grać dla nas. Protesty piłkarzy nie doprowadziły do zmian w upolitycznionych władzach federacji, tylko na ławce trenerskiej. Prezydent federacji i sekretarz generalny związku zostali. Zatrudniono jednak chorwackiego trenera Miroslava Blażevicia, który swoich rodaków doprowadził do półfinału mundialu 1998. Od tej chwili w Bośni zaczęła się wielka przemiana. Do składu powrócili wszyscy najlepsi piłkarze. Z każdym spotykał się Blażević – tłumaczy przyczyny nagłej poprawy sytuacji Lokmić.

Szczęście Bośniaków polega również na tym, że od 1995 trafiły im się dwa naprawdę zdolne pokolenia. - Pierwsze z Hasanem Salihamidziciem, Sergejem Barbarezem i Elvirem Baljiciem - osiągnęło niewiele, choć było bliskie awansu do Euro 2004, gdy dopiero ostatni mecz z Danią przesądził o tym, że zajęliśmy czwarte miejsce, a nie pierwsze. Druga i obecna generacja – z Edinem Dżeko, Zvjezdanem Misimoviciem i Miralem Pjaniciem - ma kapitalną szansę na mundial w RPA – dodaje Lokmić, który o Blażeviciu mówi z najwyższym uznaniem. – Jest tak silną i poważaną postacią, że nie tylko piłkarze, ale i my, dziennikarze, słuchamy go z otwartą buzią. Z podziwem. To świetny motywator. Początkowo miał ciężko w Bośni, bo nie wybaczono mu słów, które wypowiedział w czasie wojny. Miał w niej zdecydowanie opowiedzieć się po stronie Chorwacji – dodaje. Po serii zwycięstw w kwalifikacjach (w tym po dwóch wygranych z Belgią) nikt już o tym nie pamięta.

- Mamy młody zespół. Na Euro 2012 do Polski też mamy szanse przyjechać - mówi Lokmić. Na razie trzeba awansować do baraży. Drugie miejsce w swojej grupie zajmuje również inny kraj byłej Jugosławii - Chorwacja. Serbowie plasują się na pierwszym miejscu (wyprzedzają Francuzów). Słoweńcy poczynili niesamowity postęp. Mundial 2010 może być wielkim zwycięstwem krajów byłej Jugosławii. PRZEMYSŁAW ZYCH

W lutym rozmawiałem z jednym z bohaterów tego tekstu, Edinem Dżeko z Vfl Wolfsburg. Wywiad został opublikowany w "Przeglądzie Sportowym".

3 komentarze:

Teksty Na Strone pisze...

Bardzo miło byłoby zobaczyć Bośnię i co najmniej jeszcze jeden kraj z b. Jugosławii; tercet Serbia - Chorwacja - Bośnia byłby jak najbardziej pożądany. Historii nie da się wrócić, a tu w tym przypadku była wyjątkowo wredna, ale pomyślmy przez chwilę: jaką siłą mogłaby dysponować taka Jugosławia A.D. 2009? Mogliby z powodzeniem dwie jedenastki wystawić.
A tak, BiH ma szansę wybić się na coś więcej aniżeli kiepski image à la Veličkoviciowski Sahib (nawiasem mówiąc: polecam!).

Po godzinach (ale naprawdę: absolutnie po po godzinach, zapraszam do mnie: www.fuorigioco.blox.pl

. pisze...

Pewnie zjednoczona Jugosławia od czasu do czasu grałaby nawet w półfinale MŚ.

Z drugiej strony, najlepsze ich występy, gdy byli zjednoczeni, to tylko trzy ćwierćfinały MŚ (poza 1930 rokiem).

Ja jeszcze liczę na awans Słowenii, jeśli już na pewno nie Polski : )

Na bloga zajrzałem i co jakiś czas obiecuję zaglądać. Pzdr

Teksty Na Strone pisze...

Graliby, o ile najpierw pokonaliby... samych siebie. Wystarczy podać przykład Chorwatów, którzy poradzić sobie mogą z wieloma, ale ze sobą już trochę mniej. Pamiętasz mecz Argentyna - Serbia w 2006 roku? Kiedy było już wiadomo, że Serbowie przegrają, i to tak porządnie, musieli dać upust nerwom i nałapali kartek, bo nie mogli psychicznie wytrzymać, kiedy Argentyńczycy robili z nimi na boisku, co chcieli.
Słoweńcy mogą znowu zaskoczyć Europę i awansować jak kiedyś, ale nie przewiduję dla nich innego losu, jak chłopców do bicia. A szkoda.