DZIECI WOJNY SPEŁNIAJĄ SWOJE MARZENIA
Tekst ukazał się w "Futbol News", nr 12 z 10 września
Cmentarze zamiast stadionów, gruz na boiskach, kłótnie między działaczami i piłkarzami, upolityczniona federacja. I co? Bośnia jest bliska finałów w RPA.
Wychowali się w huku wybuchających bomb i rakiet, otoczeni krzykiem przerażonej rodziny. Każdy z nich do dziś przechowuje w głowie traumatyczne wspomnienia z wojny jugosłowiańskiej z lat 90. O kogo chodzi? O reprezentantów Bośni i Hercegowiny, dziś dorosłych mężczyzn, którzy mają wielkie szanse, by po raz pierwszy zagrać na mistrzostwach świata.
Gdy doszło do wojny, której nie rozumieli, Edin Dżeko czy Zvjezdan Misimović - dzisiejsze gwiazdy reprezentacji i Bundesligi - mieli po 7-10 lat. Dziś sami podbijają świat, ale piłką, nie karabinami. Robią to na tyle dobrze, że bośniacki zespół to obecnie największa zagadka europejskiego futbolu.
Po wojnie wyłonił się obraz nowej rzeczywistości. Szarej. W 1995 roku Bośniacy rozegrali pierwszy mecz towarzyski, reprezentując kraj, który - jak się wówczas wydawało – nie będzie długo istnieć. Wkrótce jednak zanotowali… zwycięstwo 2:1 nad Włochami! Niedługo potem pozwolono im przystąpić do gry w eliminacjach mistrzostw świata Francja 1998. A przecież jeszcze do końca lat 90 większość stadionów w Bośni była zamieniona w cmentarze, na boiskach leżał gruz. Bośniacka federacja traciła zdolnych potomków własnych emigrantów na rzecz Szwecji, Słowenii i Austrii. Jak wobec tego osiągnięto tak wielki sukces?
Jesienią 2006 roku wydarzyło się coś, co mogło zupełnie przekreślić jakiekolwiek szanse Bośni, ale stało się podstawą przyszłych zmian. - Trzynastu piłkarzy bośniackim zagroziło bojkotem, jeśli z federacji nie odejdą… prezydent i jego zastępcy - mówi Oleg Lokmić z "Dnevni Avaz". Dlatego eliminacje Euro 2008 Bośnia zakończyła grając praktycznie drugim, albo trzecim garniturem, na pustym stadionie w Sarajewie. Na nim kilkuset fanów wyzywało władze związku… Czy coś nam to przypomina? W Bośni protesty i wyzywanie władz związkowych przyniosły jednak jakiś skutek. Munib Usanović, bośniacki Zdzisław Kręcina, sekretarz związku, usłyszał zarzuty w sprawie malwersacji finansowych.
Impas potrwał aż do wiosny 2008. Wówczas, po wielkim konflikcie z prezydentem federacji, zwolniono selekcjonera Meho Kodro (kiedyś piłkarza Barcelony). – Do tego czasu mało kto chciał grać dla nas. Protesty piłkarzy nie doprowadziły do zmian w upolitycznionych władzach federacji, tylko na ławce trenerskiej. Prezydent federacji i sekretarz generalny związku zostali. Zatrudniono jednak chorwackiego trenera Miroslava Blażevicia, który swoich rodaków doprowadził do półfinału mundialu 1998. Od tej chwili w Bośni zaczęła się wielka przemiana. Do składu powrócili wszyscy najlepsi piłkarze. Z każdym spotykał się Blażević – tłumaczy przyczyny nagłej poprawy sytuacji Lokmić.
Szczęście Bośniaków polega również na tym, że od 1995 trafiły im się dwa naprawdę zdolne pokolenia. - Pierwsze z Hasanem Salihamidziciem, Sergejem Barbarezem i Elvirem Baljiciem - osiągnęło niewiele, choć było bliskie awansu do Euro 2004, gdy dopiero ostatni mecz z Danią przesądził o tym, że zajęliśmy czwarte miejsce, a nie pierwsze. Druga i obecna generacja – z Edinem Dżeko, Zvjezdanem Misimoviciem i Miralem Pjaniciem - ma kapitalną szansę na mundial w RPA – dodaje Lokmić, który o Blażeviciu mówi z najwyższym uznaniem. – Jest tak silną i poważaną postacią, że nie tylko piłkarze, ale i my, dziennikarze, słuchamy go z otwartą buzią. Z podziwem. To świetny motywator. Początkowo miał ciężko w Bośni, bo nie wybaczono mu słów, które wypowiedział w czasie wojny. Miał w niej zdecydowanie opowiedzieć się po stronie Chorwacji – dodaje. Po serii zwycięstw w kwalifikacjach (w tym po dwóch wygranych z Belgią) nikt już o tym nie pamięta.
- Mamy młody zespół. Na Euro 2012 do Polski też mamy szanse przyjechać - mówi Lokmić. Na razie trzeba awansować do baraży. Drugie miejsce w swojej grupie zajmuje również inny kraj byłej Jugosławii - Chorwacja. Serbowie plasują się na pierwszym miejscu (wyprzedzają Francuzów). Słoweńcy poczynili niesamowity postęp. Mundial 2010 może być wielkim zwycięstwem krajów byłej Jugosławii. PRZEMYSŁAW ZYCH
W lutym rozmawiałem z jednym z bohaterów tego tekstu, Edinem Dżeko z Vfl Wolfsburg. Wywiad został opublikowany w "Przeglądzie Sportowym".
Bardzo miło byłoby zobaczyć Bośnię i co najmniej jeszcze jeden kraj z b. Jugosławii; tercet Serbia - Chorwacja - Bośnia byłby jak najbardziej pożądany. Historii nie da się wrócić, a tu w tym przypadku była wyjątkowo wredna, ale pomyślmy przez chwilę: jaką siłą mogłaby dysponować taka Jugosławia A.D. 2009? Mogliby z powodzeniem dwie jedenastki wystawić.
OdpowiedzUsuńA tak, BiH ma szansę wybić się na coś więcej aniżeli kiepski image à la Veličkoviciowski Sahib (nawiasem mówiąc: polecam!).
Po godzinach (ale naprawdę: absolutnie po po godzinach, zapraszam do mnie: www.fuorigioco.blox.pl
Pewnie zjednoczona Jugosławia od czasu do czasu grałaby nawet w półfinale MŚ.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony, najlepsze ich występy, gdy byli zjednoczeni, to tylko trzy ćwierćfinały MŚ (poza 1930 rokiem).
Ja jeszcze liczę na awans Słowenii, jeśli już na pewno nie Polski : )
Na bloga zajrzałem i co jakiś czas obiecuję zaglądać. Pzdr
Graliby, o ile najpierw pokonaliby... samych siebie. Wystarczy podać przykład Chorwatów, którzy poradzić sobie mogą z wieloma, ale ze sobą już trochę mniej. Pamiętasz mecz Argentyna - Serbia w 2006 roku? Kiedy było już wiadomo, że Serbowie przegrają, i to tak porządnie, musieli dać upust nerwom i nałapali kartek, bo nie mogli psychicznie wytrzymać, kiedy Argentyńczycy robili z nimi na boisku, co chcieli.
OdpowiedzUsuńSłoweńcy mogą znowu zaskoczyć Europę i awansować jak kiedyś, ale nie przewiduję dla nich innego losu, jak chłopców do bicia. A szkoda.