KIM JEST GRZEGORZ SANDOMIERSKI?
(FOTO: gazeta.pl]
"Pracuś z Białegostoku"
("Przegląd Sportowy", 03.09.2010)
[słaby tytuł, każdy może sobie wymyślić lepszy.pzdr]
Wyszedł za daleko na przedpole, po chwili próbował szybko wrócić do bramki. Nie zdążył, machnął tylko ręką, gdy piłka wpadała mu za kołnierz. Wpadł za nią do siatki. Kilka tysięcy kibiców za jego plecami zaczęło wiwatować, a on zwijał się w siatce.
Grzegorz Sandomierski w ostatniej minucie II-ligowego meczu wpuścił bramkę z połowy boiska, po której Ruch Wysokie Mazowieckie przegrał 0:1 w Ostrowcu Świętokrzyskim z KSZO. Cała Polska mogła zobaczyć tego gola w Teleexpressie w marcu 2009 roku.
Być może wkrótce telewidzowie będą mogli oglądać go dłużej niż przez kilka sekund - kilkanaście miesięcy po feralnym popołudniu w Ostrowcu, dostał powołanie do reprezentacji Franciszka Smudy.
Napastnik i stoper
Łukasz Szymoniak - nazwisko strzelca gola Sandomierski zapamięta do końca życia. - Troszkę było wstyd... Może nawet bardzo... - poprawia się. Szuka odpowiednich słów. W końcu znajduje najlepsze: - To był najbardziej zawstydzający moment w mojej karierze. Chciałem po prostu wyjść i złapać tę piłkę. W końcu jakimś wzrostem jestem obdarzony. Wiem, że Szymoniak wtedy nie strzelał. Nawet Roberto Carlos nie spróbowałby takiego uderzenia. Piłka mignęła między moją ręką a poprzeczką. Gdyby nie ten krok do przodu... Szymoniak... - Sandomierski powtarza to samo nazwisko i z uśmiechem spogląda już przed siebie.
Podobnie podle, jak po gafie w Ostrowcu, Grzegorz Sandomierski czuł się już kilka lat wcześniej. Po kilku popełnionych błędach usłyszał od trenera w MOSP Białystok: „Może ty już skończ z tym bronieniem". Zabolało go to bardzo. Rzucił rękawice bramkarskie i wrócił do gry w polu.
Miał 12 lat. Dopiero kilka miesięcy wcześniej stanął między słupkami... Ale posłuchał trenera i zaczął szukać sobie innego miejsca na boisku. Był napastnikiem, lewym pomocnikiem, bocznym obrońcą, w końcu stoperem. Dziś czasem zastanawia się, co by było, gdyby po kilkunastu miesiącach nie wrócił jednak do bramki...Ponownie trafił między słupki, gdy był już jednym z trzech uczniów klasy sportowej, którym groziło usunięcie ze szkoły. Obrażał nauczycielki, wagarował, opuszczał treningi...
- Wiele wskazywało, że postawiono na mnie już krzyżyk. Dlatego postanowiłem jeszcze raz spróbować w bramce. To była moja ostatnia szansa, żeby się wykazać. No i cóż, zdarzyło się, że parę razy dostałem wtedy piłką w głowę. Uznałem, że w tej dziedzinie mogę coś zdziałać - wyznaje pół-żartem.
Nie miał bramkarskich ruchów. Treningi w bramce zaczął kilka lat później niż rówieśnicy. Dopiero trener Mirosław Dymek, wówczas jeszcze czynny bramkarz, pokazał młodziutkiemu Sandomierskiemu podstawowe chwyty i pady. Musiał trenować więcej od innych - zdarzało się więc, że całe popołudnia spędzał pod blokiem w Białymstoku na ćwiczeniu padów.
Zaczął dostawać szansę gry szybciej niż można się spodziewać po niedawnym stoperze. Ale miał szczęście - akurat jego rocznik zaczął grać na pełnowymiarowym boisku z ligowymi bramkami. A że miał kilkanaście centymetrów więcej od kolegów, było mu najłatwiej doskoczyć do poprzeczki... Trener postawił na niego.- Na początku szło mi bardzo dobrze. Gdy jednak miałem 15-16 lat, zacząłem popełniać błędy. Przyszedł moment, że ta presja zaczęła mi ciążyć zbyt mocno, trudno było mi sobie z nią poradzić. Wzmocniło mnie dopiero... kilka wpuszczonych bramek. Doszedłem do wniosku, że im więcej popełnię błędów, tym więcej się nauczę - wspomina.
Pomijany rocznik
Sandomierski był zawsze żarliwym kibicem Jagiellonii. Z balkonu słyszał śpiewy kibiców na stadionie. Jednak widział, że w seniorach ukochanego klubu będzie mu trudno dostać szansę na grę. Akurat trener Dymek przeniósł się do Warmii Grajewo i pociągnął za sobą kilku wychowanków Jagiellonii. Przejście do Warmii zaproponował także Sandomierskiemu. 18-latek mógłby grać tam w pierwszym składzie. Propozycja była kusząca, ale... junior wybrał bardziej ryzykowany krok. Skorzystał z oferty Lecha Poznań.
- Chciałem pokazać, że wychowanek Jagiellonii musi być doceniony w znanym klubie, że trzeba w nas inwestować. Uważałem, że w Białymstoku mój rocznik 1989 był pomijany nawet przy testmeczach do pierwszej drużyny. Akurat zgłosił się Lech po jakimś udanym meczu halowym - przypomina sobie.Zadzwonił do niego Andrzej Woźniak. Sandomierski przeprowadził się do Poznania, w którym trenował z Woźniakiem i Zbigniewem Pleśnierowiczem. Trafił do zespołu juniorów starszych, kilka razy zagrał w trzecioligowych rezerwach. Postąpił więc identycznie jak Łukasz Fabiański. Kariera bramkarza Arsenalu Londyn nabrała rozpędu właśnie po pobycie w Kolejorzu. Sandomierskiego też zauważono dopiero, gdy otrzymał ofertę z Lecha.
- Początkowo w Poznaniu byłem tylko przez tydzień. Wróciłem do Białegostoku, odbyłem kolejną rozmowę z prezesami Jagiellonii. Wówczas chcieli już, abym został, lecz mimo to postanowiłem wyjechać - wspomina. - Nie wiadomo, czy teraz byłbym w Jagiellonii, gdyby nie tamta decyzja. Okazało się, że czasami warto zrobić krok w tył, po to aby później wykonać dwa do przodu. Po pół roku gry w Poznaniu znów dostałem ofertę z Jagiellonii. Wróciłem i podpisałem kontrakt. Zostałem włączony do pierwszej drużyny Artura Płatka - uśmiecha się.
Runda z głowy
Do bramki Jagiellonii po raz pierwszy wszedł tuż po powrocie z Poznania. Wiosną 2008 roku trener Płatek dał szansę 19-latkowi w ekstraklasie. Młokos puścił w debiucie dwa gole, a białostoczanie ulegli Cracovii 0:2. Jednak grał dalej.
- Pod koniec sezonu poczułem jednak ból w kolanie po starciu z kolegą na treningu. Z czystej głupoty zagrałem jeszcze dwa kolejne mecze na blokadzie. Młodzieńcze szaleństwo, wizja gry w ekstraklasie, rozegrania jeszcze kilku meczów... Odniosłem kontuzję i całą rundę miałem już z głowy. Gdy szykowałem się do powrotu, za mocno tego pragnąłem. Robiłem za dużo powtórzeń ćwiczeń rehabilitacyjnych i jeszcze pogorszyłem swoją sytuację... -kręci głową. Przez tę kontuzję zastanawiał się nawet nad zakończeniem kariery!
Do formy wrócił dzięki półrocznemu wypożyczeniu do Ruchu. Gdyby nie mecz z KSZO, mógłby ten okres wspominać tylko dobrze...W jednym ze swoich pierwszych meczów w ekstraklasie Sandomierski zagrał przeciwko Lechowi w Poznaniu. Młody bramkarz puścił sześć goli, a Jagiellonia poległa 1:6! Wszystko to na oczach ówczesnego trenera poznańskiego klubu Franciszka Smudy... Jednak nie skomplikowało to kariery młodemu piłkarzowi.
Teraz ze Smudą młody bramkarz spotyka się na zgrupowaniu kadry. Pierwsze powołanie na konsultację miał otrzymać już w kwietniu. Została jednak odwołana po katastrofie prezydenckiego samolotu. Wówczas wydawało się jeszcze, że bliżej powołania do reprezentacji jest Mateusz Prus, grający wtedy w Zagłębiu Sosnowiec. Kiedyś już raz wyprzedził Sandomierskiego. W 2006 roku dzisiejszy bramkarz Rody Kerkrade (zmiennik obecnego również w Grodzisku Przemysława Tytonia) został uznany najlepszym bramkarzem turnieju finałowego mistrzostw Polski U-17.
W przeciwieństwie do Prusa Sandomierski został doceniony przez kluby ekstraklasy. Po raz drugi wskoczył do składu Jagiellonii w 7. meczu sezonu 2009/10. Od razu dostrzeżono jego wspaniałą passę: przeciwnicy pokonali go dopiero w 13. kolejce! Sęk w tym, że wpuścił wtedy aż pięć goli, a Jagiellonia przegrała w Chorzowie 2:5.
Wygrał ze starszymi
- Wyglądało to dobrze, nawet lepiej, niż się tego spodziewałem. Wtedy nastąpiło lekkie rozluźnienie psychiczne... Może trochę źle podszedłem do tego spotkania? Może za bardzo uwierzyłem, że jestem dobry? Ekstraklasa trochę sprowadziła mnie na ziemię - przyznaje dziś. Dlatego Sandomierski musiał wstać z ławki odbierając przed kolejnym meczem nagrodę Canal+ dla najlepszego piłkarza października. Trener Michał Probierz posadził go na ławce rezerwowych. Tak zakończyła się jesienią kariera nastoletniego bramkarza...
- Zostałem zmobilizowany do jeszcze cięższej pracy. Przyniosło to efekty na wiosnę - przekonuje. Sandomierski wygrał rywalizację z Grzegorzem Szamotulskim oraz Rafałem Gikiewiczem. Wrócił do bramki i od tego czasu zwrócił na siebie uwagę kilku klubów. Ich przedstawiciele mogliby długo wymieniać jego dobre parady.
Sam długo jednak milczy, zapytany o najlepszą interwencję w karierze. - Może niektórzy przywiązują wagę do swoich meczów w przeszłości, może nawet wieszają sobie jakieś zdjęcia. Ja jakoś nimi nie żyję i nie wspominam - mówi i znów uśmiecha się na wspomnienie feralnego popołudnia w Ostrowcu Świętokrzyskim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz