poniedziałek, 28 lutego 2011

Z NIEBA DO PIEKŁA I Z POWROTEM
(Andrzej Niedzielan - z lewej, w piekle, Wisła 2007-2009)

To historyjka trochę bardziej uniwersalna, jest trochę o tym, jak może wyglądać kariera piłkarza, trochę o tym, jak wiele zależy od przypadku i środowiska. Przecież gdyby Niedzielan nie przeprowadził się do Chorzowa, dziś myślelibyśmy o nim, jak o Wichniarku. Tymczasem w weekend znów strzelił gola Zagłębiu...

"Piłkarz z autorytetem"
(Przegląd Sportowy, 28.02.2011)

- Powiedziałem mu: "Andrzej, co się dzieje? Ty jesteś innym człowiekiem. Nie przeszkadza ci, że siedzisz na trybunach? Na ławce to nie dyshonor, ale na trybunach? Zrób coś z tym! Jesteś w drużynie rok po kontuzji i nie widać, by chcesz to zmienić" - kiwa głową były dyrektor Wisły Kraków Jacek Bednarz na wspomnienie wydarzeń sprzed dwóch lat.
Niedzielan nie potrafił odmienić swojego losu. Przyjeżdżał do Krakowa jako gwiazda. W trakcie negocjacji jego menedżer zażądał nawet przewiezienia piłkarzowi mebli z Nijmegen. Miał być wielką gwiazdą, ale...
- ... zaczęła odrzucać go drużyna. Gdy był potrzebny i wchodził na boisko, nie był w stanie nic jej dać. W końcu wymyślił sobie, że skoro ma wysoki kontrakt, to my mamy problem, a nie on. Pytałem go "Andrzej, co się dzieje? Ty nie chcesz grać?". Mówił, że się stara, że robi co może.

Co z twoją ambicją, Andrzej?
- Powiedziałem mu: Andrzej, nie jedziesz z nami na obóz. "Ale ja mam kontrakt" - odpowiadał... i miał rację. Próbowałem trafić do jego ambicji. "To co, brakuje ci forsy? Będziesz przez półtora roku kasował forsę? Ty, Niedzielan będziesz grał w Młodej Ekstraklasie? Wychodzisz na boisko i wyglądasz gorzej niż junior. Graj tylko tak dobrze, jaką forsę bierzesz - przypomina sobie Bednarz. Napastnik mógł trafić na wypożyczenie do Górnika Zabrze. W mediach podano informację, że krakowianie zablokowali wypożyczenie. Tak naprawdę Niedzielan obawiał się, iż nie spełni oczekiwań. W Krakowie pojawiła się presja z zarządu. "Tyle kosztuje, a pożytek żaden".

- Nic nie mogliśmy zdziałać. Przyjeżdżał do Krakowa porszakiem, zarobiony na Zachodzie. Dzisiaj Audi Q7, jutro Porsche. Tym którzy zarabiali po 20 tysięcy gul chodził, a on tylko przyjeżdżał na trening i do domu - mówi Bednarz. Niedzielan odbył bardzo trudną rozmowę ze Skorżą. Bednarz poinformował o decyzji. Padło: "Jędrek, musisz stąd odejść".

Zżerała go ambicja
3 października 1998. Była 70. minuta meczu, gdy Mirosław Jabłoński spojrzał na ławkę rezerwowych. Był wynik 1:1, a na ławce siedział tylko drugi bramkarz Jędrzej Kędziora, junior Dariusz Sztylka i jakiś chudy, skrajny pomocnik z drugiego zespołu. Jabłoński nie miał wielkiego wyboru. Cała reszta zespołu leżała w szpitalu. Trener wybrał więc tego z rezerw, u którego "liczył na te jego uderzenia lewą nogą" (wypowiedź pomeczowa). 19-latek wszedł i… całkowicie ukradł show, strzelił dwa gole Stomilowi Olsztyn, w kwadrans odmienił spotkanie! Wcześniej grał tylko kilka minut w ekstraklasie...
- Pamiętam to jak dziś. Wszedł na boisko, przedryblował któregoś rywala, strzelił. Dziękuję bardzo. Dwie brameczki i do widzenia. Zagrał bez kompleksów - kiwa głową Jabłoński. Nazajutrz w "Przeglądzie Sportowym" kibice w całej Polsce mogli przeczytać relację red. Sekuły "Nazywa się Niedzielan".
Czytelnicy jeszcze wówczas nie wiedzieli, jak młodzieniec wywalczył sobie miejsce w kadrze lubinian. W trakcie sparingu Promienia Żary z Zagłębiem nastolatek tak długo ogrywał jednego obrońcę, aż ten w końcu nie wytrzymał i uderzył Niedzielana! Doszło do starcia, po którym obaj wylecieli z boiska. Finał nastąpił jednak w szatni, w której wymierzyli sobie po ciosie. Ambicja piłkarza zwróciła uwagę działaczy Zagłębia.

Te cechy charakteru Niedzielana doskonale znali w Żarach. W małym mieście z lubuskiego, w którym się wychował, zadarł ze starszyzną drużyny. Gdy wchodził do seniorskiego zespołu Promienia Żary, starsi zawodnicy specjalnie zagrywali mu na treningach trudne piłki. Pyskował, nie zgadzał się z nimi. Chciał grać...

- Było kilku piłkarzyków, którym nie odpowiadało, że zawsze chciałem być pierwszy, że chciałem pracować - opowiadał po latach. - Gdy mieliśmy dwa treningi, to ja jeszcze po kolacji szedłem na salę i tłukłem piłką w materac godzinami. Żeby być lepszym. Im się to nie podobało. A ja nie mam takiego charakteru i nie chciałem się dać sprowadzić do ich poziomu. Napić się piwka i pokopać sobie piłeczkę.

Nie był też lubiany w zespole trampkarzy Promienia. Podobno dlatego, że do celu szedł po trupach. Był tak ambitny, że dzieciaki w Żarach nie chciały z nim spać w jednym pokoju w trakcie zgrupowań, na które Promień wyjeżdżał latem i zimą. Dlatego nastoletni Niedzielan spał z bratem...

- Czemu nie dostał więcej szans? - zastanawia się Marcin Adamski, pod koniec lat 90. obrońca Zagłębia Lubin - Po tych dwóch golach byłem pewien, że to jakieś nowe objawienie ligi. A zapamiętałem to tak - młody chłopak, który miał pojęcie o grze, nie grał, a na to zasługiwał. Cała ta sytuacja denerwowała go, frustrowała - Adamski cofa się o kilkanaście lat.
- Starał się o wypożyczenia, byle grać. Szukał alternatywy. W Lubinie trafił do grona młodszych zawodników. Ale jego wyróżniało to, że jako jedynemu nie pasowało mu siedzenie na ławce. Reszta młodych trenowała, bo trenowała, tak bez wiary. On starał się, bo chciał bardzo wiele osiągnąć.

Przeszedł czyściec
Rok 2009. Do Jacka Bednarza dzwoni dyrektor Ruchu Chorzów Mirosław Mosór z pytaniem "Co z tym waszym Niedzielanem?". Napastnik za darmo trafia do Chorzowa. Zaczyna strzelać gole. Udziela wywiadów. Cieszy się piłką. Odzyskuje radość z gry.

- Kończyliśmy trening, a on dalej dyskutował z młodymi piłkarzami, mówił im, co zrobili dobrze, podpowiadał. Znów czuł się potrzebny. Wychował w ten sposób choćby Artura Sobiecha. Miał na nich ogromny wpływ. Cieszył się tym, bo znów czuł się potrzebny - wspomina Waldemar Fornalik, trener chorzowian, który już raz przygarnął Niedzielana, do Górnika, gdy w 2002 roku pozbyło się go Zagłębie. Na Śląsku Niedzielan ponownie podporządkował się drużynie.

– Przypominam sobie mecz z Zagłębiem, gdy z boiska wyleciało dwóch piłkarzy. Graliśmy 9 na 11 rywali, więc Niedzielan musiał biegać po lewej pomocy. Nie robił jednak z tego problemu, a chyba mało który napastnik poradziłby sobie z taką sytuacją - zastanawia się Fornalik.
- On mocno stąpa po ziemi. Bardzo trafnie i realnie potrafi ocenić sytuację. Dojrzał i ukształtował się w porównaniu do czasów, gdy razem pracowaliśmy. Inaczej się zachowywał, odmiennie reagował. Rozgrywał jeden z najlepszych sezonów w karierze - wspomina Fornalik. Wstrząs się udał.

- W życiu są momenty, gdy coś wjeżdża na naszą ambicję. Czołga po ziemi. Wyrzucenie z Wisły to był dla niego taki policzek - mówi Bednarz. - Mam wrażenie, że paradoksalnie nic lepszego nie mogło go spotkać. Szedł do Ruchu za drobne, z jednym postanowieniem, że on wszystkim teraz udowodni. A wyzwoliła się w nim wręcz desperacka ambicja, której my nie byliśmy w stanie w nim wyzwolić.

Jaki autokar? Jaki garnitur?
- Źle go oceniłem, ale wiem to dopiero po czasie. W Wiśle nie dał nam ani jednego sygnału, bo nie chciał. Nie umiał przełamać strachu, że odnowi się kontuzja. Próbowaliśmy w nim wyzwolić ambicję. Na różne sposoby: głaskaniem, pomaganiem, rozmowami, a czasem straszeniem. Nie byliśmy w stanie do niego dotrzeć - rozkłada ręce Bednarz.
Być może Chorzów przywrócił mu wspomnienia z Żar? Albo Lubina? Dawnych czasów, gdy za wszelką chciał grać. Stał się też potrzebny w szatni. W Krakowie był na uboczu, a nagle zaczął pełnić dodatkową rolę w drużynie. Rozkapryszonego, zarobionego snajpera zastąpił zaangażowany, żyjący codziennymi sprawami klubu lider.

Marcin Sasal, trener Korony, obecnego przystanku na drodze Niedzielana, przywołuje... kielecki spór o autokar.
- Część zawodników głośno narzekała na to, że naszym autokarem jedzie się zbyt długo, że w którymś miejscu siedzenia są usadowione za wysokie i ktoś się nie mieści. W końcu Andrzej zabrał głos: „Co wy tam gadacie. Nie szukajcie problemów tam, gdzie ich nie ma. Autobus jest OK, a mamy przecież jeszcze superkierowcę”. Posłuchali, bo on ma autorytet w drużynie - mówi Sasal i wyjaśnia, że czasami wspólnie siadają i zastanawiają się, co można by usprawnić w działaniu klubu. Czasem że warto uszyć garnitury na galę, innym razem co zmienić w szatni. Porsche już nie jest tak istotne.

Brak komentarzy: