środa, 21 września 2011

KIM NAPRAWDĘ JEST ARTJOM RUDNIEW?

Przedstawił nam się w Turynie, ale.... co do cholery było wcześniej?

Na jego rodzinnej Łotwie mało kto pamięta go z boisk. Dopiero po tym, jak błysnął w Poznaniu stał się idolem. Daj mu trzy sytuacje, strzeli trzy gole - mówią dziś o napastniku Lecha Poznań.

"Gotowy na kolejny krok"
("Przegląd Sportowy, 09.09.2011)

- Chłopak miał 18 lat, ale jako pierwszy podszedł do nas, obcokrajowców. Porozmawiał, zapytał czy czegoś potrzeba. Mieliśmy auto, więc odwdzięczaliśmy się wożąc go z treningów do domu. To była 20-minutowa trasa, a on w zamian uczył nas języka rosyjskiego. A że pochodził z rosyjskiej mniejszości, to mówił najczyściej. Właściwie tylko jego rozumieliśmy. Ten pogodny, otwarty i uśmiechnięty chłopak został naszym nauczycielem w Dyneburgu - przypomina sobie Bartłomiej Socha, który w klubie FC Daugava (wówczas Ditton Dyneburg) grał przez pół roku. Towarzyszył mu tam drugi Polak, Damian Augustyniak.

Z dzieciaka killer
Cztery lata później polscy piłkarze zobaczyli swego nauczyciela w telewizji. Pogodny nastolatek przemienił się w killera. Na oczach zszokowanej Polski wbijał trzy gole Juventusowi Turyn. Zanim jednak zaliczył hat trick na Stadio Olimpico, Artiom Rudniew musiał dojrzeć i wyrwać się z łotewskiego miasteczka wypełnionego rosyjską mniejszością i ukraińskimi emigrantami.
– Na tle innych młodych zawodników widać było, że będzie z niego piłkarz, ale kto mógł sądzić, że aż taki – kiwa głową Socha. Obaj z Augustyniakiem w 2006 roku uczestniczyli w pierwszym seniorskim treningu Rudniewa i odtąd trzymali się razem z nim.
– Nasze boisko to były kępy trawy, chwasty, no polska okręgówka, a „Cioma", bo tak na niego wołaliśmy, wyróżniał się, ale znowu bez przesady. Coś tam było widać, ale że aż tak? Po prostu pomocny chłopak był. Gdy szukaliśmy jakiegoś sklepu, to wskakiwał i jechał z nami. Frajda, że się z takim grało – cieszy się Augustyniak.

– Największe wrażenie robiła wtedy jego gra głową. Natomiast nie najlepiej jeszcze radził sobie lewą nogą. Widać przez te cztery lata musiał sporo nad nią pracować, bo teraz strzela z każdej pozycji. Dlatego dziś, w tak młodym wieku, to już piłkarz kompletny – przyznaje Socha.
Na Łotwie nie brakuje zaskoczonych takim obrotem spraw. Wprawdzie dziś mówi się tam o Rudniewie: „Daj mu trzy sytuacje, odda ci trzy gole", plotkuje się o tym, do którego klubu Premier League trafi i ogląda jego bramki z ligi polskiej, ale wielu na początku nie wiedziało, o kogo w ogóle chodzi. Mało kto zapamiętał Rudniewa z łotewskich boisk.

Wyrzut sumienia
– Nie mówię, że przez niego nie sypiam po nocach, ale ta sprawa faktycznie trochę nas gryzie. Mamy najlepszy skauting w kraju, ale muszę przyznać, że Rudniewa... nie było na naszej liście – rozkłada ręce Antanas Sakavickas, dyrektor sportowy Skonto Ryga, mistrza Łotwy.
– Może go nie doceniliśmy, ale próbuję sobie go przypomnieć z meczów Daugava – Skonto i... naprawdę nie błyszczał! Nie miał nawet pewnego miejsca w składzie, więc uznaliśmy, że nie podjąłby konkurencji z naszymi napastnikami, którymi byli Ivans Lukjanovs i Władimir Dwaliszwili. Przyznam, że rok temu byłem mocno zaskoczony tym, że w ogóle trafił do Lecha. To przecież niezła europejska półka, trochę mi to nie pasowało. A jak zaczął strzelać w Europie... niedowierzanie! – przyznaje Sakavickas.

Może należało się dziwić? Rudniew w 2007 roku zdobył 7 bramek w 19 meczach. Rok później – 14 spotkań i 4 gole. Ani razu nie trafił przeciw czołowym drużynom.
– Bo on na początku faktycznie nie wyróżniał się na tle innych zawodników. Ale cechował go upór. Postawa na treningu była jego kartą przetargową. Przegrywał rywalizację, ale jego sukces nie jest dla mnie jakimś wielkim szokiem – przyznaje Gruzin Pertia Tamaz, ówczesny trener Daugavy.

Niektórzy sądzą, że piłkarzowi Lecha w końcu zabrakło na Łotwie motywacji do rozwoju. Był pogrążony w marazmie i zdołowany sytuacją finansową klubu, który popadł w olbrzymie tarapaty. Grał za grosze, mieszkał z rodzicami za miastem. Mógł tylko liczyć na wyżywienie, które zapewniał klub.
– Artiom był zmęczony psychicznie z powodu braku wypłat w Daugavie. W takich sytuacjach pojawia się znużenie, brak chęci do pracy nad sobą. Sytuacja kompletnie odmieniła się na Węgrzech. Tam stał się mężczyzną – mówi Sakavickas.
– W Daugavie było już naprawdę źle, gdy my tam graliśmy. Przez sześć miesięcy nie dostaliśmy ani jednej pensji! Pewnego dnia został aresztowany rosyjski właściciel i klub się rozleciał – przyznaje Socha.

Gdy trzy lata później w trakcie obozu w Turcji przypadkowo spotkał Rudniewa, który grał już na Węgrzech. Łotysz przyznał, że w dalszym ciągu nie otrzymał zaległych pieniędzy. Podobnie zresztą jak inni zawodnicy. Nie dziwne, że z Daugavy odeszło 20 piłkarzy, a klub był bliski bankructwa i spadku do trzeciej ligi.

Zimą 2009 roku 20-letni Rudniew był już zdesperowany. Ruszył w Europę. Trafił na kilkudniowe testy do węgierskiego Zalaegerszeg, gdzie trenerem był Jánas Csank. Były selekcjoner reprezentacji Węgier przypatrzył mu się dokładnie i pokiwał głową z uznaniem. „Z tego chłopca będą ludzie" – miał powiedzieć współpracownikom. Na Węgrzech znany jest z oka do talentów.
– Właściciel klubu kazał mi przyjrzeć się Rudniewowi, bo przyjechał z polecenia jakiegoś agenta. Był bardzo surowy, grał wręcz prymitywną piłką, północną. I miał kłopoty techniczne – Csank przypomina sobie pierwszy dzień Łotysza.

– Ale coś jednak w nim drzemało. Spodobał mi się, choć byłem przekonany, że w przyszłości będzie najwyżej przeciętnym napastnikiem do gry w średniej lidze. Takiej jak węgierska. Odesłałem go wtedy na trening do grupy najlepiej technicznie wyszkolonych piłkarzy ćwiczących pod okiem Beli Illesa, wielkiego węgierskiego technika. Rudniew w tym czasie zrobił kolosalny postęp! Nigdy bym się tego po nim nie spodziewał! Jak dotąd nie spotkałem jeszcze piłkarza, który w tak krótkim czasie, zrobiłby tak ogromny skok – cieszy się Csank.

Ulubiony piłkarz
Ale i na Węgrzech, problemy nie opuściły Rudniewa. Testy i podpisanie kontraktu miały miejsce w lutym. Debiut dopiero w maju. Daugava długo wykłócała się z Węgrami o ekwiwalent. W końcu FIFA tymczasowo zezwoliła na jego grę, ale spór trwał ponad rok i opóźnił również transfer do Lecha.
– Trzy miesiące trenował bez możliwości gry. Niejeden by się załamał, a on harował jak wół! Wkrótce okazało się, że ma ogromne możliwości do gry kombinacyjnej, że może występować na prawym i na lewym skrzydle, że chętnie wraca do obrony. Nie szło mu tylko tyłem do bramki, ale jak się już odwrócił... – przerywa Csank.

– No cóż, to był mój ulubiony zawodnik. Gdy kiedyś spróbowałem mu zwiększyć obciążenia treningowe, to okazało się, że on wszystko świetnie znosił. Tyle już lat pracuję w piłce, więc wiem, jak rzadko zdarzają się gracze, którzy nie mają much w nosie. A on? Wchodził na dziesięć minut? Zadowolony. Grał cały mecz? Okay. Na minutę? Nie marudził. Niesamowity chłopak – zachwala Węgier.

Gdy strzelił w węgierskiej lidze 16 goli posypały się zaproszenia na testy. Na obozie Metalista Charków wbił trzy bramki, a w Lechu spodobał się trenerowi Jackowi Zielińskiemu. Rudniew niespodziewanie wybrał Kolejorza. Decyzja świadczyła o jego charakterze – nie rzucił się na górkę pieniędzy oferowanych przez Ukraińców.
– Metalist dawał trzy razy większą pensję niż Lech, ale Artiom był tak rozsądny, że zdawał sobie sprawę, iż wciąż musi spokojnie rozwijać swoją karierę. Nie chciał znów zniknąć z pola widzenia – mówi Matias Forkos, jego menedżer.

Czarodziejska różdżka
Nagle wszystko zmieniło się jak za dotknięciem różdżki – Rudniew stał się najskuteczniejszym napastnikiem Europy Środkowo-Wschodniej, a Daugava wyszła nawet z kryzysu i obecnie prowadzi w lidze łotewskiej. Z kolei miasto Dyneburg szczyci się dziś dwoma wielkimi talentami – w reprezentacji Łotwy rządzi też Aleksandras Cauna, obecnie gracz CSKA Moskwa.

Sam Rudniew po każdym golu dla Lecha wykręca numer asystenta pana Csanka i melduje: „Znów strzeliłem!". Być może wkrótce zadzwoni, żeby pochwalić się, że wyjeżdża na Wyspy Brytyjskie, bo tamtejsze kluby interesują się 23-letnim Łotyszem. Trener Daniel Purzycki odbywał ostatnio spotkania w klubach angielskich: – Dosłownie w każdym pytano mnie o Rudniewa. To były kluby z Championship i Premier League, w których już bardzo dobrze zdają sobie sprawę z tego, co on umie – przyznaje Polak.

– Ale wszystko trzeba robić powoli. Nie możesz próbować stawiać dwóch kroków naraz, bo się przewrócisz – przestrzega Sakavickas. – Może gdyby wtedy wybrał Metalista, to dziś byłby bogacczem, ale na pewno byśmy o nim nie rozmawiali. W tej chwili jest już gotowy na ten następny krok, ale musi wciąż pamiętać o tym, by znów zrobić jeden, a nie dwa! Na razie się udaje, bo Artiom idzie w bardzo odpowiednim tempie!

PRZEMYSŁAW ZYCH

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz