SYLWETKA COSTY NHAMOINESU,
MOJEGO ULUBIONEGO PIŁKARZA EKSTRAKLASY
(pierwszy z prawej, w trakcie meczu A-klasowej Wisły Ustronianki)
Deszcz uratował mu życie
("Przegląd Sportowy", 29.03.2010)
Rano, po przebudzeniu coś tam się przegryzło, a potem trzeba było przetrwać do wieczora. Mieszkaliśmy w getcie w Harare, a każdego dnia rodzice w momencie wydawania posiłków udawali przed nami, że coś zdążyli już zjeść, bylebyśmy – ja, brat i siostra – nie czuli się źle z tym, że zostawiają jedzenie dla nas. Patrzyłem na to ze smutkiem. Mówiłem: - Mamo, przecież ty nie jadłaś! Miałem jakieś 15 lat… – zaczyna swoją opowieść 24-letni Costa Nhamoinesu z Zimbabwe, piłkarz Zagłębia Lubin, jeden z najlepszych lewych obrońców w ekstraklasie.
Ucieczka z getta
Trafił do Polski dwa lata temu. Dziś wykorzystuje szansę. Gra otwarcie, ofensywnie, pokazuje wyszkolenie techniczne, zmysł do gry kombinacyjnej. Kontrast między jego optymistyczną grą, a wydarzeniami, które otaczały jego dzieciństwo w Harare, rzuca się od razu w oczy.
- Rodzice sporo przecierpieli, żebym nie zszedł na złą drogę, robili wszystko, by zapłacić czesne za moją szkołę. Bo w Zimbabwe, jeśli nie płacisz, to siedzisz w domu… Wiele dzieciaków w moim kraju tak spędza dzieciństwo, dlatego moi kumple zajęłi się czymś innym - poszli w narkotyki i prostytucję. Ja widząc wyrzeczenia rodziców po prostu nie mogłem ich zawieść. Ani razu nie opuściłem szkoły. Widząc jednak całą tą beznadzieję sam od życia za wiele już nie oczekiwałem – opowiada Costa. Jego matka Getty Rudo może już dziś żyć normalnie w Harare. Ojciec Godwin Mguni zmarł jednak w październiku, gdy syn grał mecz z Jagiellonią Białystok.
- Czasami, gdy pada w Lubinie, ja wychodzę na zewnątrz, żeby trochę zmoknąć. Wszystko zaczęło się, gdy byłem mały. Dzieciaki uciekały z podwórka, a ja stałem i mokłem. Uwielbiałem patrzeć jak pada. Stąd wzięła się moja miłość do geografii. Interesowało mnie wszystko. Czemu rzeki się kręcą? Skąd bierze się parowanie? Monsuny, rzeki, wzniesienia. Być może to deszcz zatrzymał mnie w szkole. Bo ja czasami, gdy zaczyna padać potrafię wszystkich naokoło pytać: - "Hej, wiesz czemu teraz pada?" – opowiada z entuzjazmem Costa.
Nauka była dla niego szansą, ale w życiu najbardziej pomógł mu talent piłkarski. Na jednym z turniejów Coca-Coli wypatrzył go klub AmaZulu Bulawayo, jednak 18-latek wciąż częściej marzył o tym, by zostać prawnikiem niż piłkarzem. Trochę lekcewazyl swój talent.
– Dopiero gdy działacze AmaZulu przenieśli mnie do lepszej szkoły i zapłacili za czesne, pomyślałem: „Moje marzenia się spełniają”. Cieszyłem się, że w końcu ktoś opłaci moją naukę, a nie z dostania się do ekstraklasy Zimbabwe. Dostawałem od nich wszystkie przybory szkolne. Mówiłem: "Chcę to, to i to". Na drugi dzień człowiek z klubu szedł do sklepu i kupował. Nie zarabiałem wielkich pieniędzy, grałem za globusy, linijki, mapy, podręczniki – śmieje się 24-latek.
Poznawanie Polski
Wkrótce nastąpił jednak AmaZulu wycofało się z ligi. Większość piłkarzy była wyznawcami Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego. Prawie cały zespół obchodził w sobotę sabat - żaden z nich nie mógł pracować, podróżować, nikt nie chciał grać. Costa właśnie zdał maturę.
- Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Musiałem grać w piłkę, żeby ktoś dalej finansował moje studia. Dałem sobie ostatnią szansę, przyjął mnie klub Masvingo United, z którym dwa razy wygraliśmy Puchar Niepodległości w Zimbabwe, kończyłem sezon na podium ligi. Wtedy przyszło powołanie do reprezentacji regionu, w której zagrałem z Takesure’m Chinyamą, a potem już do kadry Zimbabwe! Byłem zdziwiony, wszystko nagle się odmieniło. Wkrótce pojawił się Wiesław Grabowski, który zaoferował mi robienie kariery w Europie. Wspólnie trenując, mieliśmy się do tego przygotować. W końcu Grabowski powiedział: - Okay, jesteś gotowy. Poleciałem.
Fotka z Małyszem
Costa trafił do A-klasy (polska szósta liga), do Wisły Ustronianki, klubu, z którym współpracuje Grabowski. Tam miał przyzwyczaić się do klimatu, ludzi, języka i gry.
- Wisła miała być odskocznią do kolejnego klubu. Gdy przyjechałem do Polski wiedziałem już trochę o tym kraju, ale od razu zacząłem tłumaczyć w internecie nagłówki portali. To było zimą, więc Adam Małysz pojawiał się tam bardzo często. Któregoś dnia spotkaliśmy go w hotelu. Patrzyłem na niego i myślałem: - To on? Mistrz? Był taki mały. Byłem zdziwiony, ale zrobiliśmy sobie z nim zdjęcie. Każdy po kolei – śmieje się Nhamoinesu, z którym w Wiśle grało trzech innych piłkarzy z Zimbabwe. Trudniej było na boisku:
- Piłka na tym poziomie naprawdę nie jest zbyt poważna… To jakby inny gatunek futbolu. Raz wygraliśmy 12:0, a każdy z nas chciał strzelić, pchał się do przodu. Krzyczeli do mnie: - Szybko, szybko! Byleby strzelić jeszcze jedną. Było to jednak dobre przetarcie. Poznaliśmy kraj i jedzenie, przyzwyczaiłem się do pogody. A przecież jeszcze na początku zamarzały mi palce. Na pierwsze treningi wychodziłem w trzech swetrach! W końcu przestaliśmy jeść kurczaki z ryżem i w restauracji spróbowaliśmy polskiego jedzenia. Po kolei wszystkie zupy – rosół, żurek, pomidorowa - wymienia z błyskiem w oku.
Inny gatunek
- Nasza czwórka z Zimbabwe tworzyła jakby inny gatunek w tej lidze, wszyscy się na nas patrzyli – Costa po chwili wybucha śmiechem, gdy przypomina sobie taktykę rywali:
- Nie jestem pewien, co trener przeciwnych zespołów mówił o nas w szatni, ale co tydzień wyglądało tak, jak gdyby rozmawiali tylko o nas. Od razu, gdy któryś z nas przyjął piłkę, dookoła pojawiało się dwóch lub trzech zawodników! Kopali po kostkach, ciągnęli za koszulki. Byliśmy tym trochę sfrustrowani, ale wyciągnąłem wnioski – poszedłem na siłownię i zacząłem zmuszać się do dodatkowych przebieżek, aby się im przeciwstawić – mówi.
Do góry
Po pół roku miało przyjść wybawienie: transfer do wyższej klasy. Gdy pojechał na testy do Górnika Zabrze, został wystawiony na pozycji lewego pomocnika. Do Zagłębia trafił dzięki przypadkowi. Na obóz do Wisły przyjechali "Miedziowi", a Costa obserwował ich zajęcia przez okno.
- Grabowski zagadał i powiedział o mnie ludziom z Zagłębia. Zaprosili mnie na mecz, później filmowali moje występy w Wiśle aż w końcu kazali przyjechać na obóz do Grodziska Wielkopolskiego. Jakiś czas później podpisałem kontrakt – mówi, ale uśmiecha się na wspomnienie gry w pierwszej lidze:
- Przeskok z A-klasy nie był wcale tak wielki. Okazało się, że gra wygląda podobnie! Nie masz czasu, żeby pograć piłką, a jeśli od razu po przyjęciu nie kopniesz jej do przodu i nie grasz długą piłką, to przegrywasz. Jeśli grasz po ziemi, to i tak cię zatrzymają – analizuje.
Zagłębiu udało się awansować do ekstraklasy, a Costa jesienią był jednym z niewielu piłkarzy Zagłębia, którzy nie zawiedli w tych rozgrywkach. Na wiosnę gra jeszcze lepiej. Wkrótce mogą zadzwonić z lepszego klubu.
- Tak naprawdę marzę by kiedyś z reprezentacją Zimbabwe zagrać w Pucharze Narodów Afryki. Może kiedyś się uda... - spogląda za okno, które wychodzi na stadion Zagłębia Lubin.
- Wydarzenia z dzieciństwa dodały mi sił. Teraz ciężko pracuję, żeby wykorzystać to, co dostałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz