SYLWETKA MARKA BAJORA, TRENERA ZAGŁĘBIA LUBIN
(Pierwszy z lewej. Zdjęcie z czasów gry w Widzewie, początek lat 90.)
"Kawa, grzałka i zeszyt, czyli gotowy jak harcerz"
("Przegląd Sportowy". 09.04.1010)
-Był jak rosyjski harcerz. Zawsze przygotowany i nic nie mogło go zaskoczyć. Na każde zgrupowanie zabierał ze sobą grzałkę do parzenia wody na kawę, kubki i dzbaneczek. Mówił: - Po co mam schodzić do restauracji, skoro tu mam wszystko. Dzięki temu do jego pokoju zawsze można było wpaść na kawę. Bardzo skrupulatny człowiek - wspomina Marka Bajora, trenera Zagłębia Lubin Czesław Michniewicz, kolega z Amiki Wronki.
- Jako obrońca zdarzało się, że popełniał błędy, ale był wzorem postępowania. Gdy przyszedł do Wronek, to miał nawet swoją teorię na temat wkrętów do butów, korków, tego jakich należy używać na deszczu. Marek zawsze miał przy sobie zapasową koszulkę. Tak na wszelki wypadek. To był taki wczesny profesjonalizm lat 90. Do Wronek przywiózł też ze sobą zeszyty z mikrocyklami treningowymi, które zapisał grając w Widzewie Łódź. Miał ich już całkiem sporo, ale wciąż prowadził je we Wronkach. Mówiłem mu: - Po co ci to? Nie przyda się - śmieje się Michniewicz.
Bajor na to opowiada: - Notowałem najciekawsze treningi u trzech trenerów. Pisałem, co mi się podobało w zajęciach, a co nie. Patrzyłem, sprawdzałem, byłem ciekaw wniosków, jakie płyną z tych notatek. Na koniec rundy robiłem jeszcze podsumowania. Zeszyty trzymam do dziś. Co jakiś czas je otwieram, ale nie wszystko można użyć. Piłka się zmieniła.
Nieopierzone kurczę
Kilkanaście lat później Bajor dostał szansę bycia pierwszym trenerem. Po tym, jak Franciszek Smuda został trenerem reprezentacji narodowej, to jego asystent Bajor stał się samodzielnym szkoleniowcem Zagłębia. I sprawił, że tej wiosny prowadzona przez niego drużyna jest rewelacją rozgrywek. Lubinianie odnieśli cztery zwycięstwa i dwa remisy.I to właśnie na współpracy z Franciszkiem Smudą Bajor najwięcej skorzystał. Niektórzy mówią nawet dosadnie, że po przedwczesnym zakończeniu kariery piłkarskiej w 2003 roku wiedział, pod jaką latarnią stanąć. Gdy Smuda objął Lecha, przypomniał sobie o podopiecznym z Widzewa, który w tamtym czasie prowadził zespoły juniorskie Amiki. To nie był przypadek. Smuda za asystentów zawsze dobierał sobie ludzi spokojnych. Wcześniej mieszankę wybuchową - autokraty i stonowanego pomocnika - stosował w Wiśle. Na Bajora postawił też w Zagłębiu, a potem - gdy został selekcjonerem - forsował go na swojego następcę.
- Zdziwiłem się, że Marek został trenerem. Spodziewałem się, że jego charakter raczej spowoduje, że ucieknie od tego zawodu, od życia na walizkach i emocji związanych z tym zawodem. Cieszę się, że po odejściu Smudy z Lubina nie mówi się, że to nieopierzone kurczę sobie nie radzi. Markowi idzie dobrze i to wszędzie. Widziałem go ostatnio w telewizji. Mówił rzetelnie i spokojnie - ocenia Maciej Szczęsny, który przez rok grał z Bajorem w Widzewie. Zaskoczony jest też Radosław Michalski, inny kolega z boiska: - Pamiętam, że gdy rozmawialiśmy jakiś czas temu, Marek mówił mi, że woli pozostać drugim trenerem. Jakieś obawy więc miał.
To nie jest hura-bura
Ten, który w Widzewie poznał go najlepiej, czyli Tomasz Łapiński, twierdzi jednak, że Marek jest stworzony do pracy trenera: - Emanuje spokojem, który potrafi się wielu udzielić. A do roli trenera przygotowywał się od lat, zwracał uwagę na okresy przygotowawcze. Przy tym to bardzo solidny i świetnie zorganizowany człowiek - zachwala Łapiński. - W środowisku piłkarskim nie spotyka się wielu lojalnych ludzi. Marek zawsze taki był - uzupełnia Michalski.
Docenił to Smuda.- To skromny człowiek, nie hura-bura, ale gdy trzeba, to też tupnąć potrafi, bo cichy był tylko, gdy był moim asystentem - zaznacza selekcjoner.- Jako trener ma autorytet przede wszystkim dzięki temu, że w lidze rozegrał trzysta meczów. Przekonuje też swoim indywidualnym podejściem do każdego zawodnika, a nie grupowym - tłumaczy Ilijan Micanski, napastnik Zagłębia.
W Widzewie Smudy, w którym Bajor grał na pozycji stopera, zdarzało się, że piłkarzom nie płacono miesiącami, a zespół zastanawiał się nad strajkowaniem. Wtedy uwypukliły się cechy jego charakteru - Bajor nie narzekał i cały czas powtarzał, że muszą grać. Był oddany sprawie. Jak twierdzą koledzy z drużyny, Bajor-piłkarz był zawsze gotowy do gry i chętny do pracy. Jego charakter nie pozwalał mu na to, by w szatni być typem przywódcy, który przekomarza się z trenerem, jak Szczęsny czy Andrzej Michalczuk, ani też żartownisiem w rodzaju Piotra Szarpaka, który lubił się powygłupiać.
- Fakt, że na zgrupowaniach mieszkał w jednym pokoju ze spokojnym Tomaszem Łapińskim mówi o Marku chyba najwięcej - przyznaje Michalski. Bo tak jak kolega z pokoju, Bajor przespał najlepszy okres w karierze do wyjazdu z Polski, gdy z Widzewa wyjechać było łatwo. Dlatego obok „Łapy" Bajor był jednym z niewielu srebrnych medalistów igrzysk olimpijskich z Barcelony 92', którzy pozostali w kraju.
Cichy pokój z Łapą
- To był pokój, którego za często się nie odwiedzało. Wiadomo było, że Tomek czyta książkę, a Marek czymś też się zajmuje. Tomek kochał pić kawę, może więc ta grzałka do kawy służyła temu, by częstować też Tomka? - śmieje się Szczęsny: - Bo na Marku można było zawsze polegać, nie trzeba było mu niczego siedem razy powtarzać. Przy tym nie rzucał się w oczy, spokojnie wypełniał obowiązki. Był obliczalny, co nie znaczy, że nudny, a w życiu pomogło mu to, że do wszystkiego, co go otaczało, podchodził pogodnie. On w ogóle nie wpadał w złość - zaznacza Szczęsny.
Cichy i spokojny, to słowa klucze w przypadku Marka Bajora. Trener Zagłębia przekonuje jednak, że kiedy potrzeba, głos też podniesie.
- Na pewno jednak nie będę chciał iść z zawodnikami na wojnę. Może ja też nie mam takiego charakteru jak trener Smuda, żebym szalał i walczył? Ale przecież nie mogę nagle zmienić się o 180 stopni - wyznaje. Mirosław Szymkowiak, inny kolega z Widzewa, uzupełnia: - Marek nie okazał się tylko zapchajdziurą do prowadzenia rozgrzewki, pokazał, że będąc asystentem, cały czas się uczył. Dlatego Zagłębie stosuje pressing, odbiór piłki w stylu zespołów Smudy.
Koniec przygody?
Spokój, z jakim rozmawia, powoduje, że Bajor nie sprawia wrażenie kogoś, na kim kilka wygranych meczów mogło zrobić wrażenie. Do tego stopnia, że wydaje się jakby... nie zależało mu na znalezieniu się w tym miejscu.
- Wszystko to spadło na mnie bardzo niespodziewanie. Nie spodziewałem się, że będę pracował w ekstraklasie, i to w tak młodym wieku. Myślałem, że wyląduję w spokojniejszych klimatach, na przykład pozostanę w pracy z młodzieżą - zdradza 40-letni szkoleniowiec. - Podobało mi się, że w Amice widać było, że dzieci tak bardzo potrzebują autorytetu kogoś, kto grał w ekstraklasie - dodaje. Dlatego jeśli nie otrzyma przedłużenia tymczasowej licencji, która upływa po meczu z Cracovią, wątpliwe, by miał się buntować. Po prostu stanie w kolejce i spokojnie poczeka na kolejną szansę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz