wtorek, 10 sierpnia 2010

SYLWETKA GEORGIEGO CHRISTOWA,
TRANSFEROWEGO NIEWYPAŁU SEZONU 2009/2010


"Bułgar inny niż wszyscy"
("Przegląd Sportowy", 12.03.2010)

Georgi wychodzi na balkonik położony na wysokości pawilonu medialnego w rogu stadionu Wisły Kraków. Wskazuje na pracę robotników i rozkopane boisko. - W Bułgarii to byłoby niemożliwe - kręci głową. - Jestem tu zaledwie kilka dni, ale widzę, że ten kraj się rozwija, ludzie częściej się uśmiechają. W Bułgarii nic się nie dzieje. Stadion Wisły pewnie sfinansował bogaty właściciel - dopytuje się Georgi Christow, nowy napastnik Wisły. Kiwa z uznaniem głową, gdy wyjaśniamy, że środki na modernizację są publiczne. Dwa lata temu niewiele zabrakło, by Christow trafił do klubu po drugiej stronie Błoń, Cracovii.

Nie jak piłkarz
- Myślisz, że lepiej grać w Lewskim Sofia, czy w Wiśle Kraków? W Bułgarii wszyscy, poza piłkarzami CSKA i Lewskiego doradzą ci, że lepiej grać w Wiśle. Znają ten klub i uważają za lepszy od bułgarskich. Pytali mnie: "Serio, przechodzisz do Wisły?" - przekonuje król strzelców ligi bułgarskiej z 2008 roku.

Od razu w oczy rzuca się jego styl bycia, kontrastuje z typowym zachowaniem piłkarza. Bardziej przypomina muzyka. Takie skojarzenia umożliwiają też fakty. Jego starszy brat, Christo, jest gitarzystą bułgarskiego zespołu PIW, a ojciec, również Georgi, agentem muzycznym. Od dziecka otoczony był zupełnie innym towarzystwem niż jego koledzy w szatni. Matka piłkarza, Ivanka, która aż do zeszłego roku przez kilka lat była wiceministrem pracy i polityki społecznej, zmuszała go nie tylko do nauki języków obcych, ale też gry na pianinie.

- Gdy z bratem mieszkaliśmy w tym samym czasie w Sofii, to często do niego wpadałem. Wtedy nauczył mnie grać na gitarze - śmieje się Georgi, który wraz z bratem trenował w Maritsie Płowdiw, klubie z miasta, w którym się wychował. Brat rzucił piłkę w wieku 15 lat z powodu problemów z żołądkiem. Dziś w bułgarskim środowisku muzycznym jest tak samo znany jak Georgi dla kibiców piłkarskich.

- Jesteśmy zwykłą rodziną, takich jak my jest wiele. Nikt nie mówi o nas: rodzina Christowów - uśmiecha się, ale za chwilę zdradza oznaki dumy z kariery swojej matki. - Nikt nie odsunął jej nawet po zmianie rządów. To bardzo inteligentna kobieta, która całe swoje życie poświęciła studiowaniu. Teraz pracuje w Brukseli przy Parlamencie Europejskim - kiwa głową z uznaniem. Niektórzy jednak wiele boiskowych poczynań Christowa tłumaczą właśnie środowiskiem, w którym się wychował.

- Christow jest zupełnie inny niż większość piłkarzy, bardziej inteligentny, ma szersze zainteresowania, nie słucha disco, a heavy metal. Paradoksalnie zdaje się, że ta inteligencja przeszkadza mu w grze. Czasami za dużo myśli, za bardzo się przejmuje niepowodzeniami, a napastnik powinien działać instynktownie - mówi Georgi Filipow z gazety "Dnevnik".

Christow rozkłada ręce: - Nic na to nie poradzę. Od dziecka byłem otoczony artystami, rozmowami o polityce. Ale jestem piłkarzem, bo to cieszyło mnie najbardziej. Oczywiście, gdy ma się matkę na takim stanowisku, to pojawiają się też plotki, że do Lewskiego trafiłem dzięki niej. Ale ci, którzy mnie znają, wiedzą, że jestem utalentowany. Jeszcze nieraz to pokażę - przekonuje Bułgar, wypożyczony na rok do krakowskiego klubu. Jego przejście do Wisły odbyło się na wariackich papierach. Z trenerem Maciejem Skorżą po raz pierwszy porozmawiał... dopiero po podpisaniu kontraktu, dzień przed meczem z PGE GKS Bełchatów (0:1).

Plotka o YouTube
- O Wiśle dowiedziałem się we wtorek. Miałem czas na decyzję do środy wieczorem, zadzwoniłem do Stojko Sakaljewa z Arki Gdynia, powiedział: "Idź tam". Kupiłem bilet na samolot i przyleciałem do Krakowa. Dwa dni później zadebiutowałem - wspomina. Jak głosi plotka, Skorża miał go wypatrzeć na... filmiku w portalu YouTube.com, o co Bogusław Cupiał miał mieć do trenera wielkie pretensje. Bo Christow, choć był królem strzelców drugiej ligi bułgarskiej w 2006 roku i pierwszej dwa lata później, ma za sobą słabszy okres - jesienią strzelił tylko jednego gola w Lewskim.

- Miał problemy z kibicami, wyzywali go, deprymowali, nie czuł wsparcia - dodaje bułgarski dziennikarz. Gdyby nie to, Wisła nie miałaby jednak szans na jego ściągnięcie. W końcu to król strzelców ligi bułgarskiej. Stanimir Stoiłow, selekcjoner reprezentacji Bułgarii, odejście Christowa z Lewskiego tłumaczy nieumiejętnością poradzenia sobie z presją: - To bardzo dobry napastnik, ale w Lewskim zablokował się. Dlatego lepiej dla niego, że odszedł do Wisły. To dobry kierunek i sportowy awans. Mój asystent przyjedzie na któryś z jego meczów w Krakowie, ale ciężko będzie mu się przebić do kadry, gdzie mamy wielu napastników - przekonuje.

Georgi od najmłodszych lat marzył o przejściu do Lewskiego. Gdy w barwach Maritsy strzelił 16 goli i został królem strzelców drugiej ligi, trafił do lokalnego rywala, Botewu. Tam powtórzył osiągnięcie w ekstraklasie, trafiając 19 razy. W międzyczasie pojawił się problem - Botew nie płacił mu przez dwa miesiące. Wyrok Trybunału Arbitrażowego rozwiązał jego kontrakt i Georgi za darmo trafił do wymarzonego Lewskiego. Półtora roku później zgodził się jednak odejść...

Oferta z Cracovii
- Jak to często w życiu bywa, gdy się dorasta, przestaje się patrzeć na świat przez różowe okulary. Gdy tam trafiłem, dostrzegłem, że można grać w Lewskim przez dziesięć lat, zostać legendą tego klubu, po zakończeniu kariery być poklepywanym po plecach przez wszystkich kibiców, ale tak naprawdę nic z tego nie mieć. W bułgarskiej piłce nie ma pieniędzy, a ja w Bułgarii naprawdę wygrałem wszystko, co było do zdobycia. Tytuły króla strzelców, mistrzostwo, superpuchar, pokonałem CSKA. A w Polsce liga jest lepsza, trochę szybsza - wylicza.

Gdy pytamy go, czy to prawda, że trener Lewskiego, kiedyś legenda klubu, Georgi "Gonzo" Iwanow już w lipcu zeszłego roku chciał go sprzedać, Christow traci cierpliwość:
- Jak mógłby tak postąpić, skoro to właśnie on w Lewskim przyznał mi swój legendarny numer 9? Cztery dni przed moim przylotem do Krakowa powiedział mi: - Chcę, żebyś tu został, bo wiem, że będziesz grał lepiej. To twoja decyzja - tłumaczy.

Po chwili przyznaje, że ostatnio mu nie szło: "Miałem problemy, ale nie tylko ja" - cały Lewski wylądował na piątym miejscu w tabeli. Mieliśmy kłopot ze strzelaniem bramek, ale wcześniej szło mi dobrze (w pierwszym sezonie strzelił pięć goli - red). A ostatnio? Może miałem jakiś problem z samym sobą, nie byłem szczęśliwy, chciałem coś zmienić w życiu - przekonuje.

Klimat mógł zmienić wcześniej. W grudniu 2007 roku Christow prowadził w tabeli strzelców ekstraklasy bułgarskiej i chciał wyjechać z kraju. Właśnie wtedy pojawiła się oferta z Cracovii.
- Spytałem: "W którym polskim mieście jest ta Cracovia?". Powiedzieli mi, że w Krakowie. Spytałem czy chodzi o Wisłę Kraków? Nie znałem Cracovii, zresztą okazała się być zbyt nisko w tabeli. Wiedziałem wtedy, że za pół roku trafię do Levskiego lub CSKA, co było lepszą perspektywą niż gra w Cracovii - mówi choć według Janusza Filipiaka rozeszło się wtedy tylko o kwotę, którą za transfer Christowa do Cracovii żądał prezes Botewu.

- Do klubu z Płowdiw przyszła też oferta z Kaiserslautern, ale dla Botewu byłem jak los na loterii. Myśleli, że mogą zamienić mnie na dwa miliony euro. Pomylili się. Niemcy zrezygnowali, bo jeśli nie grasz dla CSKA albo Levskiego, nie możesz żądać takich pieniędzy - mówi. Teraz Christow ma czas do grudnia, aby udowodnić, że wart jest chociaż połowę tej kwoty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz