Spotkaliśmy się z "Jusko" w Sobieskim na kawce. I zaczęliśmy się nawzajem nakręcać... Jeden z lepszych i najszczerszych wywiadów o polskiej piłce w tym roku. Cała prawda o ekstraklasie 2011/12, którą kilka miesięcy później równie brutalnie wypunktowały: Helsingborg, AIK Sztokholm, Victoria Pilzno, Hannover 96, Rosenborg Trondheim...
CZYTAJ TEŻ: Marek Koźmiński brutalnie o polskiej lidze
"To tragikomiczne"
("Przegląd Sportowy", 27.04.2012)
Spodziewał się pan więcej po obecnym sezonie ekstraklasy?
Andrzej Juskowiak: Spodziewałem się znacznie większej liczby spotkań, o których będę w stanie cokolwiek powiedzieć. Liczyłem, że w każdej kolejce zobaczę 3-4 mecze, o których ludzie będą rozmawiać jeszcze w ciągu następnych dni. Tymczasem zwykle trudno wyróżnić nawet jedno spotkanie. Przed poniedziałkowym programem w Polsacie często mamy ogromny problem, żeby z czystym sumieniem sklecić jedenastkę kolejki. Kłopot jest z napastnikami, środkowymi i lewymi obrońcami. Wojtek Kowalczyk śmieje się, że dużo łatwiej wybrać jedenastkę antybohaterów. To tragikomiczne. W naszej lidze jest mało jakości.
Ile meczów zapamięta pan z tego sezonu?
Nie zapomnę derbów Warszawy. Było ogromne zainteresowanie, a ludzie wychodzili zdegustowani poziomem. Najgorsze, że jest mało spotkań na szczycie, po których moglibyśmy mówić: „Kurde, ale to był mecz. Jak on nie trafił w tamtej sytuacji!". Tak było w przypadku spotkania Lech – Legia (0:0) przez porywające ostatnie minuty, a także Śląsk – Legia (0:4). Mało było tych meczów. Mecze Korony na wiosnę? Niezłe, ale umówmy się, szału nie było. Runda jesienna była ciekawsza. Wiosna jest bezbarwna.
Od prawdziwej ligi oczekuję tego, że gdy w sobotę o 15. włączę telewizor, bo gra Wisła, o 18., bo gra Lech, a w niedzielę o 17. bo jest Legia, i wiem, czego się po nich spodziewać. Kilkunastu dobrych akcji w meczu.
Gra tej trójki to problem obecnego sezonu. Coś ludziom trzeba przecież zaoferować, a myślę, że zwłaszcza tym dużym klubom wydawało się, iż ekstraklasa to będzie samograj w roku EURO 2012. Że ładne stadiony, które wybudowały im miasta, załatwią sprawę. Tymczasem ludzie brutalnie weryfikują atrakcyjność tej ligi. Nie przychodzą na stadiony, bo im się nie podoba, brakuje im jakości i otwartej piłki. Popatrzmy na Legię. W pewnym momencie, z kim się nie czytało wywiad, to od Wawrzyniaka, Jóźwiaka, po Miklasa i Skorżę wszyscy mówili: „Nieważny jest styl, ważne są wyniki". I tak w to uwierzyli, że mnie, jako kibicowi ekstraklasy, często nie chce się ich nawet oglądać, bo wiem, że zagrają kichę. Nikt nie rozlicza piłkarzy z braku stylu, tylko z wyniku.
Są jeszcze inne sprawy, które działają panu na nerwy?
Andrzej Juskowiak: Cholernie drażni mnie, gdy piłkarz nie potrafi precyzyjnie dograć ze stojącej piłki. Potrafię zrozumieć, że komuś się to nie uda w akcji, w biegu albo na złym boisku, ale jak pojąć wrzutki z rzutu rożnego albo wolnego na wysokości żołądka lub kilkanaście metrów od celu? To świadczy tylko i wyłącznie o niskich umiejętnościach. Piłkarz, który na dziesięć prób nie potrafi dograć celnie na głowę sześć czy siedem razy, nie ma prawa być środkowym pomocnikiem i grać w ekstraklasie. Nie mówię już o dziewięciu, bo gdyby któryś notował taką skuteczność, to dawno nie grałby w Polsce.
Kto zawodzi?
Andrzej Juskowiak: Nawet najlepszym, jak Semirowi Stiliciowi, to się zdarza. A skąd się biorą asysty Marka Zieńczuka i Kamila Kosowskiego? Na tle ligi ich dośrodkowania robią ogromne wrażenie, a to przecież zupełnie normalna sprawa! Piłka ma spaść tam, gdzie stoi dziesięciu ludzi, między wbiegającym a bramkarzem. Żadna filozofia. A jednak problem istnieje dla większości skrzydłowych. Rozmawiałem ostatnio z Mirkiem Okońskim i przypominaliśmy sobie, że w naszych czasach, jeśli piłkarz w klubie pierwszoligowym nie potrafił dokładnie wrzucić piłki, to niemożliwe było, aby grał w linii pomocy. Od razu był odrzucany. To było podstawowe, kryterium. Nie miał prawa nawet wejść na boisko. Wymagania poszły w dół.
W lidze istnieje kłopot z powtarzalnością wielu zagrań. Wprawdzie gdy się wrzuci piłkę na głowę Marcina Żewłakowa, to wiadomo, że nie będzie obciachu, futbolówka nie poleci kilka metrów od bramki, ale gracz z wyróżniającą go umiejętnością to wyjątek.
Niewielka powtarzalność zagrań przekłada się na cały zespół i ligę, w której mistrzem może być przypadkowy zespół, do pucharów może awansować Lech, mimo że miał wielką stratę, a gdyby tylko Zagłębie zdobyło jesienią o 10 punktów więcej, to dziś grałoby o Europę! To pokazuje słabość ligi.
Co jest jeszcze nie tak z naszą ligą?
Za dużo gra w niej zawodników, którzy chowają się pod płaszczykiem całej drużyny. Nie potrafią zrobić czegoś ekstra. Taki piłkarz jakoś funkcjonuje, dopasuje się do zespołu, natomiast nie prezentuje jakości indywidualnej, na przykład nikogo nie przedrybluje. W programach ligowych bardzo często muszę się doszukiwać pozytywów na siłę.
Kto wnosi do ligi technikę?
Przez te wszystkie lata największą wartością w naszej lidze jest Miroslav Radović. Wysokie umiejętności indywidualne. Miał tak dobre 6 miesięcy, że można było mu wybaczyć poprzednie przeciętne 3,5 roku. Ctilić to też zawodnik, który wnosi na boisku sporo powiewu. Potrafi się ustawić z piłką pomiędzy linią pomocy i obrony, ale ma z kolei braki kondycyjne. Niestety wielu tych obcokrajowców, którzy do nas trafiają, ma jakiś ukryty feler. Ivica Iliev to zawodnik, który wnosi wiele pozytywnego, ale nie jest skuteczny i szybko traci siły.
Maor Melikson?
Tak, ale na mnie od samego początku nie robił takiego wrażenia, jak na większości. Twierdziłem, że bazuje przede wszystkim na swojej szybkości, odejściu na 2-3 metrach. A gdyby mu się dokładniej przyjrzeć, to ma tylko prawą nogę, jest łatwy do przeczytania dla obrońców, którzy wypychają go na lewą stronę. Lewą nogą nie próbuje niczego zrobić, czyli następny ma jakieś braki. Jeśli Maor Melikson nie jest dobrze przygotowany pod względem fizycznym, to niestety staje się piłkarzem przeciętnym.
Chyba trudno komentować mecze ligi polskiej?
Niektórzy się nas czepiają i mówią: „Wy to się naśmiewacie z piłkarzy". Nie naśmiewamy się! Nie wszyscy po prostu zdają sobie sprawę, jak to wygląda dla kibica. Wygląda żenująco. Ostatnio pokazywałem, w jaki sposób Śląsk na ślepo wybija piłki przed siebie. A to właśnie przez to na wiosnę grają tak fatalnie. Myślałem, że Kaźmierczak po powrocie wprowadzi trochę spokoju, ale jest jeszcze gorzej. Dostaje piłkę i zagrywa długą do przodu. Strata za stratą.
Po dwóch latach inwestowania w obcokrajowców z krajów sąsiednich trzeba zmienić kierunek?
Nie mam nic przeciwko obcokrajowcowi w polskiej lidze, ale każdy z nich musi mieć coś lepszego niż młody, polski piłkarz! Są u nas piłkarze szybcy jak Makuszewski czy Kupisz, natomiast brakuje nam dryblerów, więc takich piłkarzy powinniśmy ściągać z zagranicy. Spójrzmy na takiego obrońcę Pavla Widanowa. Co wniósł? Naprawdę nie wiem, ciągle wybija piłki w aut. Albo Ivans Lukjanovs. Dla mnie to zawodnik nijaki, strzelił kilka goli, ale w sytuacjach, w których każdy powinien strzelić. W miarę zdrowy, wybiegany, ale kiwać już za bardzo nie umie, więc nie notuje asyst. Paradoksalnie najczęściej obcokrajowcy nadrabiają właśnie zaangażowaniem i szybkością, a nie umiejętnościami. Niewielu wnosi natomiast jakość czysto piłkarską, jak Radović. Albo jak Ljuboja –jego blokowanie piłki to jest właśnie jakość, której oczekuję od obcokrajowców. Od nich młodzi faktycznie mogą się czegoś nauczyć podobnie jak od Kosowskiego, Zieńczuka, Saganowskiego, Frankowskiego czy Murawskiego.
Mamy 2012 rok, a hasło „skauting w polskim klubie" wzbudza u mnie uśmiech.
Czekam aż zrozumiemy, że każda liga jest inna i nie każdy piłkarz zagraniczny będzie pasował do ekstraklasy. Tu gra jest szybka, szybko atakuje się rywala w porównaniu do np. Holandii, gdzie jest więcej taktyki, kryje się strefą, łatwiej się utrzymać się przy piłce. W Holandii Koen Van Der Biezen praktycznie dobijał piłkę do pustej bramki, w Polsce oczekuje się od niego więcej. Kiedyś dzwonił do mnie dziennikarz z Krakowa i mówi, że może ten Van Der Biezen nie zaaklimatyzował się w Krakowie? Pomyślałem sobie, że może ten Holender powinien spróbować przejechać się do Łodzi Fabrycznej? Gra w Krakowie, w tak pięknym mieście, w klubie bez problemów z płatnościami, piękny stadion... Nie wiem, co jeszcze trzeba mu zaproponować. Ekstraklasa to naprawdę łatwa możliwość zarobienia dobrych pieniędzy za naprawdę nietrudną pracę.
Czego jeszcze brakuje panu u piłkarzy ekstraklasy?
Rzadko zwraca się uwagę na zachowanie gwiazd. Polski ligowiec wyjdzie na boisko, zrobi swoje, a potem działa na zasadzie: „Dobra, dajcie mi spokój". Ani nie chce się pokazać w gazetach, ani powiedzieć niczego kontrowersyjnego, czy zabawnego, jak Prejuce Nakoulma. A czasem trzeba, bo to podnosi zainteresowanie. To media napędzają ten biznes. Nie każdy piłkarz musi być grzeczny, odpowiedzialny, czasami trzeba kogoś sprowokować. A nasi piłkarze chowają się za sobą, u nas wszystko jest super, rywal, mecz, kolega z drużyny. Ligowcy nie czują się tak mocni, aby brylować w prasie.
Przykład krytyki Wojciecha Pawłowskiego po wypowiedzi „Nie chcę ośmieszać Korony, ale to co pokazują to jest czwarta liga" pokazuje, że w Polsce trudno być kontrowersyjnym i prowokować, bo od razu dostaje się za to po głowie.
W Polsce mówi się: „Sodówka mu odbiła". Tu łatwiej kogoś zniszczyć niż wypromować. Nie ocenia się, że ten facet może chcieć wnieść coś do tej ligi. A taką wypowiedź należało podsumować żartem, że to bramkarz, może za wiele razy upadł itd. Niestety u nas wszyscy niezdrowo się napinają. Tak było z Patrykiem Małeckim. Gdy zwyzywał kibiców od pikników, mógł zrobić grilla na Błoniach, pojawiłyby się kiełbaski z rusztu. Świetnie wyszedłby z niekomfortowej sytuacji. Przy obecnym zainteresowaniu mediów, piłka to musi być show!
Ale to Polsat skrytykował prezesa Jerzego Wolasa z Podbeskidzia za to, że piłkarzom przyniósł klocki do szatni.
Bo zrobił to w głupim momencie. Podbeskidzie właśnie ograło Legię przy Łazienkowskiej i zamiast jechać na tym sukcesie, on przyniósł klocki, bo jego piłkarze nie mogli wygrać meczu u siebie. Zamiast o zwycięstwie na Legii, wszyscy mówili więc o klockach.
Bezbarwne wypowiedzi to jedynie wina piłkarzy?
To też musi wynikać ze strategii i filozofii klubu. Takim klubem w Niemczech jest Bayern. Tylko im przysługują pewne zachowania. Dlatego byli tak obrażeni, gdy Robert Lewandowski powiedział, że nie ma po co przenosić się do Monachium. W Bayernie bawią się piłką, puszczają różne informacje, aby coś się działo. Klub nazywa się FC Hollywood. Tak też można budować wizerunek. Niestety to bardzo kuleje w Polsce, a media należy wykorzystać przy obecnym zainteresowaniu. Gdybym był zawodnikiem, oczekiwałbym szkoleń z PR, ale też jasnego stanowisko od prezydenta: „Jeśli przekroczysz granicę, to nie spotkasz się z krytyką klubu". Jedyny klub, który ma jasną linię to Korona Kielce. Ale raczej za sprawą trenera Leszka Ojrzyńskiego. Będą grać agresywnie, nikt się z tym nie chowa. Mówi się o tym, dziś wszyscy dyskutują o Koronie.
Jaką ma pan receptę dla polskiej ligi?
Potrzeba lepszych transferów obcokrajowców, ale przede wszystkim muszą pojawić się ludzie, którzy zrozumieją, że to wychowankowie przyciągają publiczność. Kluby powinny szukać piłkarzy w swoim województwie, nawet na siłę! Ja wyjeżdżałem z Gostynia do Poznania w wieku 17 lat i wcale nie uważałem, że jestem najlepszy nawet w Kani Gostyń. Ale byli ludzie, którzy potrafili wyciągnąć daleko idące wnioski, że ten chłopak za trzy lata będzie mógł grać na dobrym poziomie. Albo się nie chce jeździć i szukać, albo nie mają dobrych informacji. Nie wierzę, że nie ma utalentowanych zawodników.
Co zmieniłby pan w ekstraklasie?
Kluby muszą przyciągnąć kobiety na stadiony. Gdy byłem w Holandii na pucharowym meczu Twente – Wisła, to moją uwagę zwróciła spora liczba kobiet. Bez tego nie będziemy się rozwijali. Kolejna sprawa to start ligi na wiosnę. Nie rozumiem tłumaczenia, że zimą jest za zimno i kibice mogą nie przyjść na stadiony. Mamy zadaszone stadiony, a katastrofą jest to, że zespoły walczące w europejskich pucharach, nie grają wcześniej meczów ligowych. Ekstraklasa powinna wracać do gry pod koniec stycznia lub na początku lutego. Rozumiałem też oburzenie Roberta Maaskanta na brak chęci pomocy dla mistrza Polski, gdy w sierpniu walczył z Wisłą o Ligę Mistrzów. Czy naprawdę nie można ustawić kalendarza tak, aby mistrz Polski 2012 dwa pierwsze mecze ligowe rozgrywał na własnym stadionie i uniknął zbędnych podróży?
Po tak bezbarwnym sezonie obawiam się o jesień w europejskich pucharach.
Zobaczymy, co będzie się działo po mistrzostwach Europy. Z drugiej strony to może być przełomowy moment, jeśli chodzi o PZPN i wizerunek polskiej piłki, który niestety wciąż jest fatalny. A co z boomem w lidze? Dortmund nie miałby problemów, żeby niedawno sprzedać 1,5 miliona biletów na mecz z Bayernem. Ale panowie, tego nie robi się z dnia na dzień...
Rozmawiał PRZEMYSŁAW ZYCH, twitter: @PrzemZych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz