czwartek, 6 września 2012

 Z CYKLU: BRUTALNIE O EKSTRAKLASIE CZĘŚĆ 2. MAREK KOŹMIŃSKI

Marek Koźmiński, dziś biznesmen i inwestor, przez 11 lat piłkarz Serie A, srebrny medalista olimpijski igrzysk z Barcelony 92'. Swoje zdanie facet ma... Jeden z lepszych i najszczerszych wywiadów w tym roku o problemach polskiej piłki

CZYTAJ TEŻ: Andrzej Juskowiak brutalnie o polskiej lidze

"Legia to będzie Real"
("Przegląd Sportowy", 27.08.2012)

Czy ta nasza piłka będzie się toczyć w tak ślamazarnym tempie jak ostatnio, czy można z nią coś zrobić?
Wina leży w trzech grupach: właścicielach, którzy chcą mieć wynik tu i teraz,
a w sporcie tak nie ma. Druga to zawodnicy, który są po prostu totalnymi leniami. Niestety, zgadzam się z bardzo brutalną wypowiedzią Tomka Hajty (w wywiadzie dla Polska The Times – red). Praca leży, bo chłopakom się nie chce. Trzecia to trener, bo robi wszystko tylko z myślą o wyniku w najbliższy weekend. To naczynia połączone. Żadna z tych grup nie ponosi większej winy. Wszyscy razem ściągnęliśmy piłkę do gównianego poziomu.
 
O ile może być lepszy?
Można wyciągnąć z tego 30 procent więcej. Ale trzeba zapierdzielać, żeby to zrobić. A żeby zapierdzielać, trzeba trenować. Jakie są dwa hasła wkurzające mnie w polskiej piłce? Piłkarz wyjeżdża do ligi zagranicznej i czytam z nim wywiad: „Ale tu się trenuje!". To co, nie da się tak trenować w Polsce? Co ci przeszkadzało? Gdyby on tak trenował w Polsce jak w Niemczech, to by od razu poleciał na skargę do prezesa, że jest przetrenowany. A w Polsce trenuje się tak samo w sensie założeń i stylu, a bywa, że zajęcia są nawet bardziej urozmaicone. Tyle że za granicą są cięższe przez większą ilość powtórzeń, jest inna koncentracja.

Piłkarze czasami mówią o trenerze: „Ale ma fajne urozmaicone treningi".
Trening polega na tysiąckrotnym powtórzeniu ćwiczenia! Przez 11 lat we Włoszech grałem i ćwiczyłem z wielkimi piłkarzami. Trening wyglądał tydzień w tydzień tak samo! W Polsce potrzeba urozmaiceń.

A drugie powiedzonko, które pana irytuje?
Świeżość! „Nie mamy świeżości!". Co oznacza świeżość?! Piłkarz profesjonalny gra 45 meczów w sezonie. Sobota – środa – sobota. Da się grać, tylko trzeba być wytrenowanym. A u nas? To nic innego niż skutek pewnego poziomu pracy, który jest niski. Widział pan, jak wyglądają zagraniczni piłkarze, gdy ściągną koszulki? Rzeźba, kaloryfery. A w ekstraklasie... Kurczę, czy to jest ten sam sport?

Piłkarze Śląska długo biegali za Hannoverem. Całe szczęście, że części z nich odpoczywało w lidze, bo chyba mieliby problemy, żeby trzy dni później ruszyć z miejsca.
Różnica jest taka, że ten Hannover za trzy dni powtórzy taki występ. To wszystko można zrobić, tylko trzeba więcej trenować. A po tym zdarzy się okres, gdy piłkarz będzie bardziej przytłumiony. Trzy, cztery miesiące, może pół roku. Ale na dłuższą metę musi być lepiej. A u nas trener myśli tak: lepiej mniej trenować niż przetrenować. W polskiej piłce jest, niestety, niewielu takich, którzy mają odwagę powiedzieć prezesowi: „Potrzebuję czasu, aby zmienić przygotowanie fizyczne drużyny". A jeśli już powie, w odpowiedzi usłyszy: „Taaak, daję ci rok". A po trzech tygodniach ten prezes weźmie trenera, który powie mu: „Tamten Czesiu to był frajer, on się na tym nie znał". Nowy Heniek popuszcza więc w treningu. Piłkarze za dwa tygodnie wyglądają genialnie, prezes bije brawo, ale za dwa miesiące zawodnicy czują się jak szmaty.

I tak w kółko.
Jeśli nowy trener przychodzi do prezesa i mówi: „Za trzy tygodnie to my będziemy grali jak z nut", to jest jedno wielkie oszustwo. Dobry przykład to Dan Petrescu, który w Wiśle postawił na część pracy, którą wykonuje się na Zachodzie. Mówił, że na poziomie 60 procent. Powstał bunt na pokładzie i go wywalili. Później pokazał, że się zna, a ci, którzy go zwolnili, kariery nie zrobili, do której byli w większości predestynowani. Jeśli w naszej lidze zacznie się pracować, to będzie lepiej o 30 procent. Będziemy co roku grali w Lidze Mistrzów. Nigdy na poziomie Francji czy Niemiec, ale Belgii już tak, a Szwajcarię może przegonimy.

Dobrze pan wie, że piłkarze tego nie zrozumieją.
Oni są zagłaskani, a płomień EURO 2012 gaśnie. To nie jest krytyka moich młodszych kolegów. Ja im mówię: chłopaki, macie talent, ale wam się za bardzo nie chce. Popatrzmy na Brożków. Talenty, ale fizycznie fatalni. Szybcy, ale w takim sensie, że pięć przebieżek i koniec. Mogli grać przez 10 lat w średnim klubie Bundesligi. To przykre, co zrobili. Mieli 22 lata i wywalili nogi na stół.

Niedawno polscy medaliści olimpijscy zaczęli otwarcie krytykować piłkarzy.
Jest taki piłkarz, nazywa się Kikut. Grał w Lechu, teraz w Ruchu. Mówi: „No to ten Tomasz Majewski mógł zostać piłkarzem". Ja mu odpowiadam: „Stul ryj. Majewski jest dwukrotnym mistrzem olimpijskim, a ty my możesz mu buty nosić. Majewski cię nie obraził". To nie była szydercza jazda, nie mówił „piłkarzyki". On powiedział ci prawdę. Jak wygrasz coś, to będziesz mógł. Widzę, że zaczyna się nagonka na piłkarzy. Jeśli ta fala pójdzie dalej, powstanie przyzwolenie społeczne, żeby w piłce były mniejsze pieniądze. To może mieć negatywny wpływ na futbol w Polsce, ale to myśmy sami to wywołali swoją arogancją, postawą i poziomem. Całe środowisko.

Ostatnio Mirosław Tłokiński w „PS" zwalił główną winę na właścicieli. Że wpompowali do ligi za dużą kasę.
Nie piętnowałbym tego, że są duże pieniądze. Tylko że są źle wydawane. W polskiej ekstraklasie zdarzyła się taka sytuacja, że zawodnik ze słabego ekonomicznie klubu przychodzi do potentata i dostaje dwanaście razy więcej! On nie stał się dwanaście razy lepszy. Józef Wojciechowski nie został napiętnowany. Raczej uznano: wtopił tyle kasy, nie można mu nic powiedzieć. Tyle że on nie dał nikomu pracować. Kolejny problem –  w każdym normalnym zagranicznym klubie dużo do powiedzenia ma człowiek z branży. Bo futbolu nie nauczy żadna uczelnia. Tego uczy szatnia, znajomości, kontakty. To bardzo kastowe środowisko.
W Polsce właściciele sami chcą wszystko robić i oceniać.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: Pan Mariusz Walter chce zadzwonić do dyrektora sportowego Milanu. Zakładam się, że ten Włoch spojrzy na nazwę. „Legia Warszawa?". Co znaczy Legia na arenie międzynarodowej? Wciąż niewiele. Nie będzie chciał z nim rozmawiać. Natomiast, gdyby pan Walter miał kogoś, kto tamtego zna osobiście i zadzwonił „Słuchaj Giuseppe, mamy taką sprawę", to by zadziałało. Polska piłka nie ma żadnego kontaktu z wielką piłką. Z żadnym krajem.

W Legii teoretycznie dyrektorem sportowym został szef akademii, przez chwilę był nim Marek Jóżwiak, a potem Leszek Miklas. W Lechu jest syn właściciela...
Chore. Przykładem zupełnego błądzenia w pewnym momencie była osoba Andrzeja Dawidziuka w Lechu. Trener bramkarzy, później dyrektor sportowy, później trener–koordynator grup młodzieżowych. To są trzy całkowicie inne dziedziny! Dyrektor sportowy musi mieć trzy cechy – umieć ocenić piłkarza, mieć zmysł do handlu i trzecią – wizjonerstwo. Musi mieć strategię. A na przykład widzi pan pomysł w Legii? Klub, który musi – podkreślam: musi! – wygrywać mistrzostwo Polski. Z racji słabych przeciwników, stadionu, kibiców, Warszawy. A oni szczycą się akademią...

Ale ta jednak w najgorszym wypadku dostarcza piłkarzy z miejsc 14.-18. w kadrze i obniża koszty utrzymania drużyny.
Super. Ale do tego trzeba coś dołożyć. Nie jestem kibicem Legii, wręcz mówię to jako krakus –  ten klub jest przykładem największego potencjału w Polsce. Są prawie dobrzy, ale to „prawie" robi różnicę. Mówiłem panu Walterowi: drugie miejsce to jest porażka. Za taki finisz piłkarze powinni dopłacać do klubowej kasy. Granie w Lidze Europy? To nie jest dla mnie wynik. Sukces to Champions League. Ostatnie mecze ligowe poprzedniego sezonu należało wygrać jajami, strzelać gole plecami. W korytarzu trzeba było zastraszać rywali. Legia nie mogła nie wygrać mistrzostwa!

Jeśli awansują drugi rok z rzędu do fazy grupowej LE, to będzie sukces.
Nie. Liczy się tylko Liga Mistrzów. Legia – w polskich warunkach – powinna być Realem Madryt. Genialnie, że ma szkółkę, ale tylko na niej daleko nie zajedzie. Albo robisz z klubu szkółkę, albo robisz wynik. Legia musi kupować. Za 500 tysięcy, potem sprzedać za milion, ale kupować! Wisła i Lech, półka niżej, powinny przyjąć filozofię Barcelony i głównie szkolić. Ale Legia to Real. Bo to Warszawa, z jej pieniędzmi, stoi za nią TVN. Wielka marka. W stolicy bilet na mecz jest za 50 złotych, w Krakowie za 30 złotych. To wreszcie znajdzie przełożenie.

Właściciele trzech największych klubów powinni oddać innym pałeczkę, czy po latach zaczynają się wreszcie uczyć na błędach?
Mam nadzieję, że nie zrezygnują, ale jeśli pojawią się następni, niech zrozumieją: panowie: tak to nie funkcjonuje! Bawcie się, ale inaczej. Drzymała czy Wojciechowski wiele zrobili dla futbolu, ale na koniec go zabili. Swoją postawą, bo właściciel polskiego klubu nie chce podzielić się władzą. Natomiast my jako środowisko musimy zachęcić następnych. Fajnie by było, żeby właściciele polskich klubów byli zapraszani na mecze reprezentacji, siedzieli obok prezesa PZPN-u.
W rankingu UEFA krążymy między 18. a 20. miejscem, pod względem frekwencji zajmujemy 14. pozycję, podobnie jest z pensjami. Co nas czeka w najbliższych latach?
Rozwój ligi już nie będzie tak szybki. Za to w następnych latach dotrze się hierarchia i ostatecznie wykształci futbolowa mapa Polski. Legia to będzie Real. Barceloną może być Lech czy Wisła. Sądzę, że nasze kluby przyjmą strategię i pozycję, do której predestynują ich regiony, w których funkcjonują. Przecież jeśli Real miałby z dnia na dzień przyjąć filozofię Barcelony i na odwrót, to żadne z nich nie będzie wygrywać. Logika podpowiada mi, że jeśli za 10 lat powiemy gdzieś w Europie „Polska", to usłyszymy: „Legia Warszawa". Rozmawiał PRZEMYSŁAW ZYCH, twitter: @PrzemZych

1 komentarz:

Herszt pisze...

Koźmiński dobry cwaniaczek i w piłkę grać umiał!