sobota, 27 marca 2010

SZEJKOWIE, KAJMANY, BRYTYJSKIE WYSPY DZIEWICZE...



Niespecjalnie przepadam za pisaniem o ligach zagranicznych. To zawsze polega jedynie na przepisywaniu tego, co dotychczas pojawiło się w "The Timesie" i udawaniu, że tak nie jest. Niektórzy potrafią się tak oszukiwać przez całe życie...

Anyway, ten temat akurat jest dobry - lipni właściciele w lidze angielskiej. Skutek tego, o czym jesienią pisałem/przepisałem z "The Timesa" widzimy dziś - Portsmouth zostało ukarane karą odjęcia dziesięciu punktów w Premier League, wyrok bez precedensu w 17-letniej historii tego komercyjnego tworu.

Krezusi i oszuści
(Magazyn Futbol, listopad 2009)

Podrabiani szejkowie, tajemnicze konsorcja z Brytyjskich Wysp Dziewiczych, właściciele, których za żadne skarby nie wolno ujawnić opinii publicznej. Czy angielski futbol wkrótce będzie się rozgrywał na Kajmanach?

- Na prywatne lotnisko będę jeździł jego Lamborghini, zaprojektowanym przez Versace. Lądował w Portsmouth jego luksusowym samolotem Gulfstream 1, pomykał w pobliże stadionu przy ulicy Fratton Park pięćdziesięciometrowym jachtem. Później leniwie opalał tors na wypchanej diamentami loży VIP, żłopiąc Chateau Petrus, rocznik 1945 - te słowa wypowiedział Piers Morgan, angielski dziennikarz-celebryta, roztaczając wizję nowego, lepszego życia gdzieś tam na południu Anglii, dzięki dobytkom swego tajemniczego przyjaciela Sulaimana Al-Fahima. Arabski inwestor pod koniec sierpnia kupił więc Portsmouth, by jednak po sześciu tygodniach… klub zostawić. Okazało się, że na szpanerskie pomykanie na stadion, Al-Fahim zwyczajnie nie ma kasy.

Gdy myślimy o zagranicznych właścicielach angielskich klubów, wszystkim nam od razu do głowy przychodzi rosyjski potentat i właściciel Chelsea Londyn, Roman Abramowicz. Wielomilionowe przelewy, biliony, wręcz morze pieniędzy! Dziś do ligi angielskiej, dzięki obcej walucie, trafiają przecież zastępy zagranicznych gwiazd. Jest też jednak i ciemna strona trwającej mody. Co nieco wiedzą o tym nie tylko kibice Portsmouth, ale też dwóch innych zasłużonych angielskich klubów - Notts County oraz Leeds United.

Pralnia pieniędzy?
Wiecznie przegrani kibice Notts County, od lat w ogólnokrajowych badaniach wypadają jako najbardziej zestresowani fani w całej Anglii. Gdy w czerwcu pojawił się w klubie nowy właściciel, a wielkie plany awansu do Premier League roztoczyli przed klubem pośrednicy konsorcjum Munto Finance, wydawało się, że to już koniec nerwówki. Zaufanie zaczęło szybko lec w gruzach, a z klubu po zaledwie jednym meczu zdecydował się uciec Sol Campbell. Były reprezentant Anglii miał już po dziurki w nosie dalszego udziału w niepewnym projekcie. To wtedy oszukani fani Notts County, patrząc na czwartoligową młóckę i nawiązując do czarno-białych barw, ironicznie zaczęli śpiewać: „To zupełnie jakbyśmy oglądali Juventus Turyn”. Co więc tym razem nie tak z Notts County? Po przejęciu klubu przez Munto Finance, istnieje bowiem spore prawdopodobieństwo, że ich znamienity klub ktoś zamienił w pralnię pieniędzy!

Mimo, że od przejęcia Notts County minęły blisko cztery miesiące, to Football League (organizacja zajmująca się w Anglii rozgrywkami piłkarskimi poniżej Premier League), wciąż nie potrafi ustalić kto stoi za tajemniczym konsorcjum. Nikt nic nie wie. Nikt nic nie słyszał. Na początku października oficjalna strona Notts County w końcu podała, że jednym z właścicieli jest pakistański milioner Anwar Shafi i wkrótce obejrzy z trybun mecz drużyny. Bogacz wszystkiemu jednak zaprzeczył!

Do dziś jedyne co udało się ustalić, to że za Munto Finance (podobno!) stoją arabscy inwestorzy, a konsorcjum zarejestrowane jest w Szwajcarii. Z tymże reprezentuje ją firma Qadbak, zarejestrowana na… Brytyjskich Wyspach Dziewiczych w basenie Morza Karaibskiego. Rozwścieczona swoją niewiedzą na temat właściciela jednego z członków Football League, komisja ligi zadeklarowała, że potwierdzi przejęcie klubu, tylko w przypadku złożenia bardziej szczegółowych zeznań.
– Jesteśmy rozczarowani biegiem wydarzeń. Nie rozumiemy dlaczego ktoś miałby ukrywać swoją tożsamość – mówił szef komisji, Lord Mawhinney, stojący na czele komisji.

Nieważne skąd są pieniądze
Dopiero w przypadku ujawnienia się właścicieli, kolejnym krokiem będzie sprawdzenie ich zgodności do wymagań angielskiej piłki. Tak zwany „fit and proper persons test” ma na celu prześwietlenie ich przeszłości, a także wcześniejszej działalności w sporcie pod kątem stosowania zasad fair play. Zatrudniony w Notts County na stanowisku dyrektora były angielski selekcjoner, Szwed Sven-Goran Eriksson, wie tyle samo, co komisja ligi. Czyli nic.
– Podobnie jak komisja ligi też nie widziałem się z właścicielami klubu. Jedynie miałem możliwość porozmawiania z osobami, które ich reprezentują. Jestem jednak przekonany, że wszystko jest okay. Przecież trafiają do nas pieniądze, a jeśli czegoś potrzebujemy, dostajemy to. Nie zmienia to faktu, że nie wiem skąd przychodzą te pieniądze. To jednak sprawa do ustalenia dla prezydent klubu, nie dla mnie. Ja po prostu nie widzę w tym problemu, bo w ogóle tym się nie interesuje. Najważniejsze dla mnie, że pieniądze po prostu są. Nieważne skąd pochodzą – mówi Sven, o którym coraz częściej mówi się, że prędzej podąży drogą Campbella, niż w takich warunkach przeobrazi Notts County w klub Premier League.

Plaga dziwnych właścicieli w angielskiej piłce, nie dotyczy tylko klubu z Nottingham. Grającego w League One (trzecia liga) Leeds United, półfinalistę Ligi Mistrzów 2001, spotkał podobny los. – Nie mogę podać prawdziwych nazwisk właścicieli, którzy stoją dziś za przejęciem klubu. Nie życzą sobie tego – mówił Ken Bates, prezydent Leeds, który dwa lata temu uratował klub ze skraju bankructwa, a dziś odsprzedał akcje konsorcjum Forward Sports Fund. Gdzie jest zarejestrowana ta firma? Oczywiście na Kajmanach, w karaibskim raju podatkowym. Jak mówi Bates, w ostateczności o nazwiskach właścicieli stojących za konsorcjum mogą dowiedzieć się władze ligi tylko jeśli zapewnią, że personaliów nie zdradzą mediom. Przyprawia to o ból głowy Football League, która liczy na pełną transparentność. Gdy za zagranicznymi właścicielami idą inwestycje, wyniki i sukcesy, mało kto odważy się narzekać. Nawet gdy są oni nieznani. Gorzej, gdy udając bogaczy ciągną klub na samo dno. Tak było w Portsmouth. Już nie w League One albo League Two.

Mitoman i pozorant
Klub Premier League z południowej Anglii w ciągu pięciu tygodni miał aż trzech właścicieli! Portsmouth najpierw było zabawką w rękach Alexandre Gaydamaka, który w sierpniu za pięć milionów funtów odsprzedał klub szejkowi Sulaimanowi Al-Fahimowi. Jego wizytówka przekonywała, że jest doktorem, mimo że „The New York Times” dotarł do informacji potwierdzających, że zdobył zaledwie dwa tytuły magistra na Uniwersytecie w Waszyngtonie. To już powinno wszystkich postawić w stan ostrzegawczy. Al-Fahim przekonywał zresztą, że jego majątek to ponad miliard funtów, chwalił się posiadaniem prywatnego odrzutowca i Lamborghini wartego pół miliona funtów. Tymczasem, gdy przyszło co do czego, Arab nie był nawet w stanie zapewnić klubowi codziennej płynności finansowej.

Al-Fahima powinny już wcześniej zdyskredytować wydarzenia towarzyszące przejęciu Manchesteru City przez Abu Dhabi United Group (Arab zasiada w jego zarządzie). 32-letni mężczyzna tak głośno przechwalał się jakich świetnych graczy wkrótce sprowadzi do City, że reszta uczestników projektu zdecydowała się go pozbyć. W końcu również w Portsmouth zorientowano się z kim mają do czynienia.
– Ten gość to najprawdziwszy z podrabianych szejków. Portsmouth pójdzie z nim na samo dno – anonimowo zeznawał jeden z członków zarządu klubu z Fratton Park. Portsmouth trafiło w ręce mitomana i pozoranta.

Po kilku tygodniach przyparty do ściany Al-Fahim odsprzedał klub… kolejnemu szejkowi, Al-Farajowi. Kilkumiesięczne eksperymenty zagranicznych właścicieli zdołały jednak doprowadzić klub na skraj niewypłacalności, z kilkoma milionami długu wobec Urzędu Skarbowego, kolejnymi wobec innych klubów, menedżerów, piłkarzy i lokalnych wierzycieli. Nowy szejk obiecuje dziś uporządkować sytuację w klubie, spłacić górę długów. To będzie jednak wymagać inwestycji rzędu pięćdziesięciu milionów funtów.

Kim u licha był Al-Fahim?
Choć w kraju, który bardzo mocno odczuł kryzys ekonomiczny, mało kogo obchodzi fakt, że rozpieszczeni gwiazdorzy przez chwilę nie dostawali przelewów na konto, to jednak „obsuwy” w Portsmouth, były rzeczą bez precedensu w Anglii. Gdy już piłkarzom wypłacono pieniądze, zdjęcia uśmiechniętych graczy Portsmouth obiegły kraj.
– Wiedzieliśmy, że ciężko pracują, byśmy otrzymali te pieniądze – mówił Hermann Hreidarsson, piłkarze Pompey.
Na razie udało się spłacić piłkarzy, lecz wciąż nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie: kim u licha był Al-Fahim? Czemu kupił klub za pięć milionów funtów, a później oddał 90% akcji… za darmo? Jak wielkie bogactwa posiada Al-Fahim, albo raczej: jakich nie posiada? Jego 43-dniowe władanie klubem było jedną z największych fars w kilkunastoletniej historii Premier League.

Zagranicznych inwestorów niektórzy na Wyspach mają już dość. – Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że angielscy piłkarze są w zdecydowanej mniejszości. Lecz kiedy większość z nich jest również zatrudnionych przez obcokrajowców - w dodatku zarejestrowanych w karaibskich rajach podatkowych - nazywanie poza granicami Anglii tego produktu jako „angielska Premier League” staje się prawie tak wątpliwa jak nazywanie japońskiej whisky „szkocką” – narzeka Patrick Barclay, dziennikarz The Times, który przeraża łatwość z jaką przyjmuje się zagranicznych inwestorów. Coraz częściej zamiast popijania Chateau Petrus, kończy się bowiem krótką zabawą i zadłużeniem klubu.

Październik 2009 roku. W Birmingham właśnie powitano nowego właściciela. – Czuje się podniecenie w mieście z powodu przybycia nowego właściciela z Hong Kongu. Kibice oczekują, że wraz z panem Yeungiem postawimy kolejny krok naprzód! – takie słowa wypowiada Alex Mc Leish, menedżer Birmingham, komentując jak na razie ostatnie przejęcie klubu w Anglii. Kim jest pan Yeung? Mówi się o nim, że kontrolował kasyna w Makau, które zostały zamknięte przez rząd z powodu „społecznych obaw”, oraz, że jego ludzie byli oskarżani o łapówkarstwo. Zupełnie jak premier Tajlandii, Thaksin Shinawatra, który dwa lata temu chwilowo przejął kontrolę nad Manchesterem City. Czy to jednak ważne? Czy to kogoś obchodzi? Ważne, że interes się kręci. Grunt, że wiadomo jak pan Yeung się nazywa.
Przemysław Zych

2 komentarze:

  1. Czytałem ten tekst już wcześniej w MF. I również zgadzam się z Tobą, że pisanie o ligach zagranicznych to przepisywanie gazet, portali

    OdpowiedzUsuń
  2. Otóż to, dlatego najlepiej ich unikać, a teksty czytać w języku oryginalnym:) Pzdr

    OdpowiedzUsuń