poniedziałek, 13 czerwca 2011

UKRAINA 2011 - NA ROK PRZED EURO


Na Ukrainie niemal każdy ma swoją teorię na temat EURO. Jedni już w myślach liczą zyski, jakie przyniesie im turniej, inni muszą przerywać studia. Ich akademiki zostały przerobione na hotele, a na wynajęcie mieszkania ich nie stać. Jednych turniej nakręca, innych zniechęca.

"Wielka ukraińska przygoda w piętnastu aktach"
(Przeglad Sportowy, 06.06.2011)

CZYTAJ TEŻ:
"Kokosanki, Kokosanki", czyli WALKA GIGANTÓW: Polakow kontra Łazarek
Mirek Okoński opowiada jak przegrał życie z uśmiechem na twarzy...
Serbskie marionetki, czyli piłkarze w mackach mafii i podstawionych dziewczyn

W Charkowie na kibiców czekają zapadnięte, popękane chodniki rozsadzane przez rośliny. Budynki, których nikt nie odnawiał od kilkudziesięciu lat. Widok starych ład podskakujących na dziurawych ulicach. Tu nawet niebo wydaje się bardziej szare niż w Kijowie... Gdy próbuję wyruszyć stamtąd do Doniecka, autokar spóźnia się o 90 minut, jedzie w skwarze 7 godzin, bo w każdej miejscowości potrzebna jest przerwa.

Nikt nie wie, ile ma potrwać podróż. Ruszamy dalej dopiero, gdy pasażerowie zbiorą się w autobusie i intuicyjnie zdecydują, że już czas. Silnik gaśnie na torach kolejowych. Lotnisko Boryspol pod Kijowem? W obecnej malutkiej poczekalni nie mieszczą się wszyscy pasażerowie. Podróż pociągiem ze Lwowa do Kijowa? 10 godzin sauny, w okropnej duchocie, bo w przedziale jest zepsute okno. Stadion we Lwowie na razie otaczają chwasty... Ale to tylko niewielka część prawdy o tym, jak rok przed EURO wygląda Ukraina.

Walentin, 47 lat, Ochroniarz z Doniecka.
„Czy ktoś do nas potem przyjedzie? Nikt"


– Budują teraz te wszystkie hotele w Doniecku, a co będzie potem? Będą stały puste? Czy ktoś do nas potem przyjedzie? Nikt. Przecież nic się nie zmieni. Dlatego mam ten turniej w d... Ludzie przyjadą, posiedzą i się rozjadą. Mieszkamy w okropnych warunkach, a pieniądze idą na hotele. Kto tu ich potrzebuje? – pyta Walentin w donieckim pubie. Zaczesane włosy, wąsy, pomięta koszula, krucha budowa. Oficjalna pozycja: ochroniarz. Bardziej realna: przynieś, podaj, pozamiataj. Kiedyś pracował w ochronie na stadionie Metalurga Donieck. Przekonuje, że zna sztuczki kibiców i nawet bejsbolami nie będą go w stanie pokonać.

– Kilka lat temu w ostatni dzień szkoły dzieciom dawali jeszcze ciasto. Teraz wszystkie pieniądze idą na EURO. Co tu dużo mówić, nas też dotkną wyższe ceny dla turystów. Że ludzie w Europie nie wiedzą nic o Doniecku, a dzięki turniejowi się dowiedzą? Ale my też nie wiemy nic o ludziach z Europy i nie chcemy wiedzieć. Tęsknie za Breżniewem. Kiedyś mogłem co roku pozwolić sobie na wyjazd nad morze. Teraz muszę na to pracować cztery lata. Gdybym był Rinatem Achmetowem oddałbym ludziom z powrotem wszystkie jeziora wokół Doniecka, bo teraz nie można łowić ryb. Wszystkie należą do miliarderów. I postawiłbym na rolnictwo – wyjaśnia. Nie wybiera się na mistrzostwa. Za bilet nie dałby nawet kopiejki.

Ołeksandr Jarosławski, 57 lat. Miliarder z Charkowa.
„Stalin zbudował jeden terminal. Ja postawiłem trzy"


– Jak EURO 2012 zmieniło moje życie? – powtarza pytanie Jarosławski. Długo myśli, spogląda w okno, z którego widok wychodzi na kilkanaście boisk treningowych. Sam je zbudował. Rozmawiamy w gabinecie na stadionie Metalista. Sam go postawił. Na obiekt EURO 2012 prowadzą dobre drogi. To on dał na nie pieniądze. Jest królem Charkowa z majątkiem 3,5 miliarda dolarów. Recepcjonistka w pobliskim hotelu mówi mi: – Tu każda dziewczyna marzy o tym, by zostać jego żoną.

– Czy ktoś zna Romana Abramowicza w Londynie? Nie. Mnie w Charkowie zna każdy – pręży się Jaroslawski. – Gdyby przyjechał pan do Charkowa 4 lata temu... Tu nie było nic. Turniej wszystko odmienił. W miejscu, gdzie stoją teraz te boiska było błoto, bazary, śmieci, chodzili narkomani. 20 lat temu lokalne władze otworzyły metro, a potem przez dwie dekady nikt nie zbudował już nic. W miejscach, w których zbudowałem hotele i lotnisko pasły się krowy. Za Stalina był jeden terminal lotniczy, a ja postawiłem trzy. Ale nie, nie myślę o tym, czy to odmieniło charkowian. Moje zadanie to po prostu zmieniać. Dzięki turniejowi zapiszę się w historii miasta na zawsze. Dziś ludzie mnie pozdrawiają, gdy jadę autem – uśmiecha się odwracając głowę w kierunku boisk.

Właściciela Metalista denerwuje tylko jedno – osoba Hryhorija Surkisa, który rządzi federacją i Dynamem Kijów.
– Mistrzostwa na Ukrainę ściągnął Surkis, ale to my za nie płacimy! My: ja i Achmetow, biznesmeni, ukraiński rząd. On nie wydał na EURO nawet centa! Popatrzcie na stadion jego Dynama. To jakiś śmietnik... On turniej ściągnął na Ukrainę ze względu na osobiste cele. Chciał być sławny, więc jeśli ktoś mówi mi, że Surkis robi to dla ludzi, nigdy w to nie uwierzę. To nie jest uczciwy człowiek!

Alona, 23 lata. Kasjerka z Bokowo-Płatowe.
„EURO 2012 zabrało mi studia„


– Pochodzę z ubogiej rodziny z Bokowo-Płatowe, jakieś sto kilometrów od Doniecka. Mój ojciec Witalij i brat Igor są górnikami w kopalni węgla kamiennego w pobliskim Antracycie. Matka pracuje w szpitalu. Nie miałam więc żadnych szans, gdy władze miasta zamieniły mój internat na hotel EURO 2012. Rodzina nie mogła mi dać pieniędzy na wynajęcie mieszkania. Bez skończonych studiów nie mogłam znaleźć pracy w Doniecku. Musiałam wracać do Bokowo-Płatowe. Nie rozumiem, czemu organizacja jakichś mistrzostw piłkarskich musi się odbijać na moim życiu? Władze uczelni i miasta nie zapewniły nam kwater. Tłumaczyli jedynie, że w Doniecku brakuje jakichkolwiek miejsc noclegowych.

Znajomi mówią o niej, że wie wszystko z historii Ukrainy. Że zna odpowiedź na każde pytanie z tej dziedziny.

– Akademik był za darmo za dobre wyniki w nauce. Teraz mieszkam z rodziną i pracuję w sklepie. Ale liczę, że kiedyś wrócę na studia do Doniecka. Może gdy skończy się to EURO?

Sierhij Rebrow, 37 lat. Były reprezentant, mieszkaniec Kijowa.
„Każdy Ukrainiec czeka na turniej„


– Być może w czasie turnieju będę komentował mecze dla BBC? – zastanawia się była gwiazda Ukrainy, dziś asystent trenera w Dynamie Kijów. Spotykamy się w przerwie meczu Ukraina – Uzbekistan na stadionie Dynama. Popija herbatę trzymając w powietrzu filiżankę. – Sierioża, odłóż ją – prosi go starsza kelnerka, podstawiając mu tacę pod nos. Sierioża jest tu panem.

Nie mieszka daleko od ośrodka treningowego, więc nie musi wcześniej nastawiać budzika przez remonty drogowe w całym Kijowie.

– Gdy jednak jadę gdziekolwiek indziej, cały czas stoję w korkach. Każdy Ukrainiec musi jednak zrozumieć, po co są te zmiany. Ten turniej to wielkie pieniądze do podniesienia. Nasz futbol po EURO na pewno nabierze rozpędu. Dlatego nie rozumiem, czemu teraz próbuje się pozbawić pozycji Hryhorija Surkisa – człowieka, który ściągnął mistrzostwa na Ukrainę i do Polski. Jeden Surkis przez ostatnie

10 lat zrobił dla ukraińskiej piłki więcej niż wszyscy inni razem wzięci. Ludzie zapominają o tym. To bardzo przykre – krzywi się. – Jestem jednak przekonany, że każdy Ukrainiec czeka na ten turniej.

Wołodia, 24 lata. Kelner z Kijowa.
„Euro? Tylko kurz„


Kurz, wszędzie kurz. Przetarł ścierką – stolik, barierkę, krzesło. Za kilka godzin musiał powtórzyć czynność. Za drugim razem przynosi większą szufelkę.

– Kurz. Taki wpływ na moje życie ma na razie EURO. Kurzu jest pełno, unosi się z budowy stadionu narodowego – mówi Wołodia, kelner z luksusowej restauracji dla biznesmenów przy ulicy Czerwonej Armii 68, na przeciwko stadionu w Kijowie.

– Turniej mojego życia w ogóle nie zmieni. Zresztą popatrz tylko – pokazuje palcem na stadion – przecież oni nie skończą tego obiektu w tym roku.

Wołodia ma dziadków z Korei Południowej i skośne oczy. Dopiero co skończył studia, ale nie chciał pracować za 1500 hrywien jako nauczyciel angielskiego. Woli za 6-8 tysięcy. Wkrótce znów wyjeżdża do Egiptu, gdzie pracuje sezonowo. Bawi staruszki, rodziny – jest animatorem. Nie czeka na EURO. Może nawet nie wróci do tego czasu. Jego znajomi mają auta i chcą jeździć po mieście oferując kibicom zwiedzanie miejsc, których nie ma w żadnych przewodnikach.

Andrij, 58 lat. Taksówkarz z Lwowa.
„Będzie łatwiej w pracy„


– Widzi pan te korki? – wskazuje palcem. – To z powodu objazdów. Terminal lotniczy budują. Chcą połączyć się ze światem. Władze Lwowa nie remontują dworców autobusowych, bo sądzą, że więcej fanów przyleci samolotami – wyjaśnia Andrij. Na początku lat 90. jeździł do Rzeszowa na drobny handelek. Nie chce opowiedzieć, co sprzedawał. Wiezie mnie po nowej drodze przy wjeździe do Lwowa. 7-8 kilometrówdobrego asfaltu.
– Wszędzie remonty. Wkrótce będzie się lepiej jeździć. Moje życie będzie łatwiejsze, a jak otworzą terminal to i więcej klientów będzie. Tyle hrywien idzie w lotnisko, że na linię tramwajową nie starczy. Wszystkiego nie uda się naprawić, ale na ulicach jest tyle pięknych kobiet, że nikt nie zauważy dziur – uśmiecha się Andrij. Faktycznie w centrum Lwowa chodzą długonogie brunetki na szpilkach, wydekoltowane blondynki. Trudno się skupić na rozmowie z Andrijem.

Sasza i Inna Szewczenko, 24 lata. Feministki z Kijowa.
„Nasze kobiety będą cierpieć„


Najpierw wyrastają jej długie nogi. Trwa to kilka sekund. Potem dostrzegasz tylko wypuszczone kieszenie króciutkich dżinsowych spodni, a na koniec twarz Saszy. Sasza nie jest prostytutką. Jest feministką. Rozbiera się, bo chce zwrócić uwagę na problem prostytucji na Ukrainie. Obok siedzi Inna, założycielka grupy Femen. Kiedyś zrobiła protest topless w centrum Warszawy.

– Jesteśmy młodymi ukraińskimi dziewczynami, nie chcemy być znane w Europie jako tanie dziewczyny i prostytutki. Boimy się, że ten turniej na lata zapisze Ukrainę jako miejsce, w którym można wyrwać dziewczyny na ulicach, wepchnąć im plik banknotów za seks, Tajlandią Europy. Nie chcę Euro. Nie chcę być prezentem dla fanów futbolu – mówi Inna.
– W Kijowie jest mnóstwo burdeli, które politycy chcą zalegalizować, by w czasie mistrzostw zarobić dodatkowe pieniądze. Za rok będziemy protestować i to dużo. Przywitamy gości na lotniskach. W trakcie meczów chcemy iść na stadiony, spróbować wejść na boisko. Euro będzie świętem futbolu, ale też problemem ukraińskich dziewczyn.
– Turyści myślą, że jeśli Ukrainki są najpiękniejsze w Europie, to one starają się być piękne, by się sprzedać – protestuje Sasza. – Codziennie na ulicach Kijowa chodzą za dziewczynami i mówią: „Jesteś Ukrainką, masz tu sto dolarów„. A my mamy prawo ubierać się, jak chcemy.

Wołodia, 53 lata. Kierowca autokaru do Lwowa.
„Mojego życia Euro nie zmieni„


Nie da się przecisnąć wąskim przejściem. Nie da się też usiąść. Pasażerowie siedzą z podniesionymi nogami, które stawiają na kartonach. Zaglądam do tekturowych pudeł: soki, przyprawy, wszystko co tańsze i lepsze w Polsce. W zajęciu własnego miejsca przeszkadzają mi pelargonie stojące w przejściu. Bagażu nie można włożyć, bo schowki zajmują podarte gąbki i kawy Jacobs. Zamiast firanek w oknach – szmatki w kwieciste wzorki.
Rozpadający się, duszny autokar do Lwowa prowadzi Wołodia. Odcinek80 kilometrówod granicy pokonujemy w ponad dwie godziny. Słyszę trzeszczące łożysko, burczy zdarty silniki, podskakują bagaże. Ukraińscy pasażerowie cierpliwie to znoszą, a Wołodia się krzywi:
– Tej drogi to chyba już nie pobudują. Ludzie się na niej gubią, bez GPS. Ma kiepskie oznakowanie. Goście Lwowa mają przyjeżdżać z lotniska... Czy EURO coś u mnie zmieni? Co ma zmienić, jak od Medyki będzie ta sama droga? W tym roku w planach mają położeniu11 kilometrów, ale czy to zrobią?

Walerian. 43 lata. Biznesmen.
„Będziemy mieć ręce pełne roboty. To my rozdajemy karty„


Posiada 44 apartamenty w Kijowie.
– Dzwonią już Włosi i Niemcy. Pytają, chcą rezerwować. Ale my postawimy ceny przynajmniej dwukrotnie wyższe. Jeśli dziś wynajęcia naszego apartamentu kosztuje 400 hrywien, za rok będzie przynajmniej 800. Rezerwujesz, płacisz od razu, a jeżeli zrezygnujesz, nie możesz liczyć na zwrot pieniędzy. Ci Włosi protestowali: „Jak to? Ale dlaczego?„ A ja im na to: „robimy to, co wy w Wenecji. Wy mogliście, a my nie?„ Też chcemy zarobić. Włosi, cholerni Włosi. Oni zawsze kręcą i lawirują.
– To my rozdajemy karty. Rząd jedynie obiecał zbudowanie 50 hoteli w Kijowie. Wiesz ile powstało? Teraz ledwie kończą piąty... Dlatego wiem, że będziemy mieć pełne ręce roboty. Turyści będą potrzebowali naszych apartamentów.

Irina, 25 lat. Redaktor czasopisma kobiecego.
„Nie zarobię już na EURO„


Widząc pomnik Małego Księcia w dzielnicy Podole zaczyna deklamować Saint Exupery'ego. Mała, drobna, nie rzuca się w oczy. Pyta: – Czemu wasz polski ser Spomlek jest tańszy niż nasz, ukraiński? – wchodzimy do supermarketu. – Czemu płacę 75 kopiejek, a za nasz ukraiński 90? Chcę wiedzieć, czemu importowany, a tańszy.

Irina w wolnych chwilach gra na perkusji, ale w czasie EURO chciała otworzyć biznes. Szyć na zamówienie różne suweniry, gadżety, czapki.
– A logo? – pytam. Prycha mi w twarz.
– Wymyśliłabym nowe, podobne i nikt na Ukrainie nawet by się tym nie zajął. Wynajęłabym „kitajców„ w Chinach i by mi szyli. Cała trudność polega na tym, by przygotować takie logo, które kojarzy się z Euro, ale nie jest nim – tłumaczy. – W całej Ukrainie trwa już produkcja takich gadżetów. Ja niestety to przespałam, ale moi niektórzy znajomi tym się zajęli.
Kupujemy piwo. Przestrzega: – Nie szalej. Ostatnio na komisariacie zabili studenta. Przez rok w Kijowie poturbowali tak ponad sto osób.

Jaroslaw, 45 lat. Menedżer w kijowskiej firmie.
„Jestem po prostu dumny„


– Rozpiera mnie duma, gdy na to patrzę – widok faceta, który przygląda się, jak budują stadion zza zielonego, drewnianego ogrodzenia wokół stadionu w Kijowie przyciąga moją uwagę. Kto normalny ogląda jak budowlańcy mieszają beton? – Pracuje o tam,500 metrówdalej. To mój sposób na wolny czas. Żałuję, że moje okno nie wychodzi na obiekt. Niestety dziś przerwa trwa tylko 15 minut. Nie zdążę obejść stadionu wokoło. Szykuję się już na finał. Mam bilet od wysoko postawionych przyjaciół – twierdzi. Obawia się mówić o opóźnieniach stadionu, czemu kilka razy zmieniano projekt areny. Wszystko kwituje dwoma słowami: „słowiańska mentalność„.

Alex Glyvynsky, 38 lat. Komentator sportowy, mieszkaniec Kijowa.
„Szybciej mogę dojechać do Lwowa„


– Czuć oczekiwanie święta – mówi znany na Ukrainie komentator w telewizji 1+1 i Nowym Kanale, a także producent niedzielnego magazynu Gol. Alex jest również wiceprezesem Profesjonalnej Ligi Strongmenów Ukraińskich oraz przyjacielem Euro numer 26. Jedzie na spotkanie z Vasylem Virastiukiem. Najsilniejszy człowiek świata ma zostać Druhem Numer 27 mistrzostw.
Aleks pracuje w federacji piłkarskiej, odkąd Ukraina otrzymała turniej. Odpowiada za kontakty z mediami. Tęskni za adrenaliną zawodu dziennikarza, ale chciał być bliżej EURO, nie mógł przepuścić takiej okazji. Po turnieju wraca do telewizji.

Robotnik, 55 lat. Kijowianin.
„Robota nie idzie. Daj się napić„


Siedzi w rowie. Kopie łopatą. Spływa z niego pot. Dookoła przy murach chowają się inni robotnicy. Pracują przy budowie stadionu w Kijowie. On nie ma tyle szczęścia. Pracuje na wzgórzu – najwyższym wzniesieniu w okolicy, do którego prowadzą betonowe schody.
– Robota nie idzie. Są zbyt duże upały. Tak już jest od tygodni. Rozejrzyj się dookoła. Każdy odpoczywa. Daj mi wody – prosi. Dziura, którą wykopał na instalacje elektryczne nie jest zbyt głęboka. Obok, na wzgórzu leży górka śmieci. Konserwy, stare spodnie, zimowe obuwie, kefir, gumiaki. Śmieci to symbole, jak w rzymskich obozach oznaczają nadejście zmiany – kolejnych legionów. Tu też się zmieniała ekipa. Ze stanowiska, na którym pracuje jak na dłoni widać wnętrze stadionu. W miejscu, w który pada cień od słupów dachu jak robaczki siedzą robotnicy. Pusto jest tylko tam, gdzie świeci słońce.

Wiktoria, 24 lata. Bileterka w Charkowie.
„W Charkowie będzie problem. To będzie jak wybuch„


Piękna blondynka w pośpiechu obsługuje kolejkę obcokrajowców. Gorączkowo krzyczy przez mikrofon, kreśli na kartce połączenia z innymi miastami. Pracuje w okienku na dworcu kolejowym w Charkowie przy ulicy Gagarina. W promieniu kilkunastu kilometrów wydaje się, że tylko ona zna jakikolwiek język obcy i jako jedyna jest gotowa na EURO.
– To będzie pierwsze miejsce, które zobaczą turyści. I będą w szoku. W Charkowie będzie problem, to będzie jak wybuch – narzeka; w pubie obok nie ma popielniczek. Na stołach leżą puszki po konserwach. – Nie widzę zmian, a mieszkam w centrum miasta. Niby otwierają hotele, kawiarnie, restauracje, ale co z tego? Nikt nie mówi po angielsku, a przez rok się nie nauczą. Teraz przed EURO rozpoczęli kursy dla pracowników kolei, ale... nie mają nauczyciela. Zajęcia prowadzi osoba, która zna tylko podstawy języka! To miejsce jest paskudne. Chciałabym się już dziś stąd wyrwać, ale nie mam nawet paszportu.
8 czerwca zwolni się z pracy. Nienawidzi jej.

Ana, 23 lata. Asystentka przy obsadzie filmowej.
„Nasz film obejrzy teraz więcej ludzi„


Nie lubi piłki nożnej, ale poruszyła ją historia, która stała się podstawą do scenariusza filmowego. Ana pomaga przy obsadzie do ekranizacji „Meczu„; o spotkaniu piłkarskim między jeńcami sowieckimi i nazistami w czasie drugiej wojny światowej. Swoją premierę film będzie miał tuż przed

Euro 2012. W roli głównej Bezrukow, ale dziewczyna ogląda się za siebie czy może to zdradzić. To jeszcze tajemnica. Podobnie jak nazwisko reżysera. Cicho sylabizuje: – Ma-liu-kow. Andriej. Każdy aktor musi potrafić grać w piłkę. Sam Bezrukow bierze więc lekcje.
W 1942 roku, tydzień po meczu, gestapo rozstrzelało sowieckich jeńców, mimo że umowa była taka, że jeśli wygrają, naziści darują im życie.
– Dopiero dowiedziałam się, co może znaczyć piłka dla ludzi. – błyszczą duże, sarnie oczy Any.

Przemysław Zych korespondencja z Ukrainy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz