poniedziałek, 26 stycznia 2009

"CO ROBIĄ DZIŚ BRAZYLIJCZYCY Z POGONI PTAKA"



("Przegląd Sportowy", 26.01.2009)

Prali skarpetki w sadzawce, kąpali się w fontannie, a w siatkonogę grali na ziemnym korcie w piłkarskich butach z metalowymi kołkami. Brazylijscy murarze, rolnicy i sprzedawcy garniturów mieli podbić europejski futbol.

Około tysiąca brazylijskich piłkarzy co roku wyjeżdża z kraju kawy. W 2005 i 2006 roku blisko pięć procent światowego zapotrzebowania na Brazylijczyków zgłosiła szczecińska Pogoń. Pomysłodawca inicjatywy, Antoni Ptak przekonał się, że w krainie, gdzie każdy zdrowy mężczyzna myśli, że jest piłkarzem i ochoczo zgłasza się na testy, o pomyłkę łatwiej niż gdziekolwiek indziej. Bo w Brazylii by znaleźć jednego bardzo dobrego gracza, trzeba przebrać nie setki, ale tysiące.

Ziemia obiecanek
Upozorowane przez agentów mecze nagrane na taśmach wideo, w których podopieczny agenta wychodzi zwycięsko z każdej sytuacji boiskowej, reklamowanie ligi stanowej jako najwyższej brazylijskiej klasy rozgrywkowej - to znane praktyki, na które od lat nabierają się przedstawiciele polskiej ekstraklasy. Z Ptakiem było inaczej, on i jego ludzie sami jeździli do Brazylii i obserwowali mecz po meczu. Postawili wszystko na ten projekt, ale podobnie jak inni w zdradliwej dolinie Amazonki dali się oszukać i wybrali fatalnie.

Ściągniętych do Pogoni Brazylijczyków było tak wielu, że nie wszyscy mogli zadebiutować. Kilku więc ostatecznie nigdy w ekstraklasie nie zagrało. Sami Brazylijczycy też nie za bardzo pamiętają siebie nawzajem. - Co się stało z Fabio Costą de Brito, który wiosną 2006 grał z panem w Pogoni? - zapytaliśmy z ciekawości Ediego, który też uczestniczył w brazylijskim eksperymencie. - Oj, nie pamiętam go, przepraszam... - odparł zakłopotany. - Może Robson de Freitas Costa? - Robson... Robson... też nie pamiętam - odparł napastnik Korony Kielce po chwili zastanowienia.

Ostatecznie ich życiowa szansa na sławę przeminęła, gdy Canarinhos wiosną 2007 spuścili Portowców do drugiej ligi. To był dla większości z nich jak wyrok - powrót do Brazylii. Odstrzelono niemal wszystkich. W ramach światowego eksperymentu z pogranicza socjologii i futbolu rodzina Ptaków dała im przez pewien czas radować się profesjonalną piłką. A oni cieszyli się jak gdyby wygrali w totka. Po polskiej przygodzie musieli jednak znów wrócić do rzeczywistości.

Szkółka Ptaka
Bramkarz Gu znów jest kelnerem, inni murarzami. Od stycznia do maja tak jak przed wyjazdem pokopią piłkę w mistrzostwach stanowych ze słynnym Sao Paulo lub Fluminense - bo w Brazylii w czasie mistrzostw stanowych każdy może poczuć się piłkarzem - by potem znów grać w czwartej lidze.

Pomysł ze sprowadzeniem Brazylijczyków nie był nowy, bo Antoni Ptak zawsze miał do nich słabość. W połowie lat 90. sprowadził do Polski kilkudziesięciu nastoletnich Latynosów, którzy w szkole piłkarskiej w Piotrkowie uczyli się nie tylko futbolu, ale także języka polskiego i naszej kultury. - Ludzie nie wiedzą, że w Piotrkowie też nie było tak wesoło - mówi Fabiano, który od 12 lat jest w Polsce. - Nudziliśmy się okropnie. Ptak jedynie od czasu do czasu organizował nam jakąś rozrywkę na przykład wyjazd do Łodzi. Długo też nie chciał nas sprzedać, ciągle tylko gdzieś wypożyczał, bo cały czas liczył, że w końcu lepiej zarobi. Nie zarobił nic - ocenia piłkarz.

Z tamtego zaciągu do poważniejszego futbolu trafili Sergio Batata i Julcimar. Obaj od początku wyróżniali się wśród rówieśników nie tylko pod względem umiejętności piłkarskich, ale także otwartością na świat i inteligencją. - Miałem przyjemność pracować z nimi przez wiele lat. Bati od pół roku znowu jest moim podopiecznym w Warcie Poznań. To świetni zawodnicy - uważa Bogusław Baniak, który w ostatnich latach w szkółce w Gutowie opiekował się drugim naborem Ptaka, szumnie noszącym nazwę Pogoń Szczecin. Teraz Baniak chce ponownie ściągnąć do Polski Julcimara. Po rozpadzie Pogoni były kapitan wyjechał do Brazylii, ale jest w stałym kontakcie z Baniakiem. Jednak w piłkę nie gra od pół roku.

Szwagier Bataty, Rodrigo, który był wśród 22. Brazylijczyków i kilku Nigeryjczyków w piotrkowskiej szkółce, z Polski wyjechał. W niesławie, bo jeszcze w Pogoni pobił się z innym zawodnikiem. Fabiano od czterech lat gra w trzecioligowej Warcie Sieradz, gdzie swoją osobą urozmaica lokalną szarzyznę i zastanawia się nad propozycją uczenia języka portugalskiego w szkole. Stara się o polskie obywatelstwo. - Do rodzinnego Belo Horizonte nie mam już po co wracać. Straciłem kontakt z rodziną - przyznaje.

- Sam pomysł ze szkółką z połowy lat 90. był bardzo dobry - uważa Baniak. - Młodzi chłopcy najpierw uczyli się żyć w Polsce. Dopiero potem trafiali do ligowych zespołów. Ale już ściągnięcie w latach 2005-2007 z zamiarem zatrudnienia w Pogoni kilkudziesięciu ludzi, nie mających pojęcia o realiach w danym kraju, bez znajomości języka, a do tego przeciętnych piłkarsko, było wielkim nieporozumieniem - dodaje.

Nie śpij w Brazylii
Ideą Ptaka sprzed trzech lat zainteresował się niemal cały piłkarski świat. Brazylijska telewizja Globo przyjeżdżała nawet do Szczecina o tym eksperymencie realizować dokument. Ówczesny właściciel Pogoni był przekonany, że wystarczy przywieźć z Brazylii samolot piłkarzy, a sukces, nie tylko w rozgrywkach ligowych, będzie murowany. - Nikt tak pięknie i dobrze nie gra w piłkę - przekonywał Ptak, który oczami wyobraźni widział brazylijską Pogoń w europejskich pucharach.

- To będzie samonakręcający się sportowy biznes. Gdy zaczniemy grać w pucharach Pogoń stanie się sławna w całej Brazylii. Latynosi sami będą się do nas zgłaszać, bo dzięki Pogoni będą mogli zaistnieć w Europie - przedstawiał świetlane perspektywy. Szybko okazało się, że to tylko mrzonki jednego z najbogatszych Polaków. A w środowisku piłkarskim zaczęto głośno kpić z tego, co dzieje się w szczecińskim klubie . "Nie śpij w Brazylii na plaży, bo obudzisz się w Pogoni" taki dowcip krążył wśród piłkarzy, działaczy i trenerów. Nie tylko w Polsce.

Edi daje nadzieję

- Pod względem piłkarskim większość z nich była amatorami. Jeżeli do 18 roku życia sprzedaje się krawaty, pracuje na budowie czy na roli, to nawet jeżeli potrafi się nieźle żonglować piłką, kariery w sporcie nie da się zrobić - zapewnia Baniak. Batata, Brazylijczyk z polskim paszportem bardzo szybko wyrobił sobie zdanie na temat eksperymentu Ptaka. - Gdy w Brazylii zobaczyłem, kto z nami trenuje przeraziłem się. Byłem pewien, że Pogoń spadnie z ekstraklasy. W zaułkach Sao Paulo można było znaleźć lepszych chłopaków od testowanych w ośrodku Antoniego Ptaka - dodaje Batata.

Wszystko zaczęło się w styczniu 2005 roku, gdy Ptak namówił do gry w Pogoni Ediego i Adriano, mistrza świata U-20 w 1993 roku. Co ciekawe Ediego wypatrzył sam, podczas ligowych spotkań. Gdy Pogoń przebywała na obozie w Brazylii Ptak podróżował po kraju, jeżdżąc z meczu na mecz. Towarzyszył mu syn Dawid i czeski szkoleniowiec Bohumil Panik. Edi w dwóch kolejnych spotkaniach był wyróżniającym się zawodnikiem. Po drugim meczu Dawid Ptak znający język portugalski, wyciągnął od Ediego numer telefonu. Negocjacje przeprowadzał Antoni w mieszkaniu Andradiny. I trzeba przyznać, że podpisanie z nim kontraktu było celnym strzałem biznesmena ze Rzgowa. Edi do dzisiaj jest wyróżniającym się zawodnikiem na polskich boiskach. - To profesjonalista w każdym calu. A do tego bardzo mądry człowiek, który poradzi sobie w każdym kraju i w każdych okolicznościach - zachwala Ediego jego obecny trener Włodziemierz Gąsior z Korony Kielce.

Początek końca

Rok po sprowadzeniu Andradiny Ptak poszedł na całość. Do Brazylii wysłał Panika, który miał przeprowadzać wstępną selekcję utalentowanych Latynosów. Dawid Ptak otworzył stronę internetową, na której zapraszał na testy do swojego ośrodka pod Sao Paulo. O szkółce nazwanej Centrum Futbolu Europejskiego zrobiło się głośno w całej Brazylii. Do Panika piłkarze zgłaszali się hurtowo. - Było i tak, że dziennie przychodziło do nas nawet stu kandydatów na piłkarzy - opowiadał po powrocie do Polski Wojciech Robaszek, jeden z trenerów Brazylijczyków. Kilkudziesięciu najlepszych zostało przetransportowanych do ośrodka w Gutowie Małym.

- To był koszmar. Skoszarowani w jednym miejscu nie potrafili sobie poradzić z własnymi emocjami, z brakiem seksu, z zimnem i fatalną jak dla nich pogodą - wspomina Ryszard Mizak, kierownik Pogoni. - Życie w Gutowie było nie do zniesienia. Zbuntowałem się i zapowiedziałem, że nie będę tam mieszkał. Jestem żonaty i po treningach chciałem spędzać czas z ukochaną, a nie z trzydziestoma facetami. Konfliktu nie dało się zażegnać i ostatecznie zrezygnowałem z gry w Pogoni - przypomina Batata. O ich życiu w ośrodku krążyły legendy. Wiele z nich było jednak prawdziwych. - Wannę mylili z jacuzzi. Do wody wchodzili namydleni, przez co urządzenie co chwila się psuło. Kąpali się w sadzawce przed ośrodkiem, a w małej fontannie robili drobne przepierki. Całkiem załamałem się, gdy zobaczyłem ich grających na ziemnym korcie w siatkonogę. Na nogach mieli buty z metalowymi kołkami. Brazylia ma przecież świetnych tenistów. Ci ludzie nie mieli jednak pojęcia, że niszczą kort... - wspomina Miziak. - Gdy jechali na mecz, słuchali latynoskiej muzyki, wystukując rytm na szybach autokaru. Walili tak mocno, że dwie szyby pękły i musiałem je wymienić na nowe - mówi pan Dariusz, kierowca w Pogoni.

O taktyce w futbolu nie mieli pojęcia. Pierwszy raz w życiu spotkali się z prezentacją zagrań i rozwiązań taktycznych na wideo. - Choć Julcimar, tłumacząc im, wychodził niemal ze skóry, nic nie rozumieli. A na boisku nie mieli sił po półgodzinie treningu. Na siłowni nie byli w stanie wytrzymać obciążeń i uginali się pod sztangą. To był dramat - wspomina Miziak. Nic dziwnego, że przegrywali mecz za meczem. Sfrustrowani kibice nie wytrzymali. Na płocie szczecińskiego stadionu pojawił się transparent. Po portugalsku. "Voces trazem vergonha a nos e a voces mesmos" - czyli "Przynosicie wstyd sobie i nam".

Nie tylko ogórki
O niewielkich umiejętnościach tych graczy świadczą również ich dalsze losy. Obśmiany bramkarz Gu od roku nie ma klubu, dwudziestu pięciu z nich wróciło do Brazylii, po wielu słuch zaginął. Gdzie są dziś? - Większości trzeba by szukać w czwartej lidze. Niektórzy pracują w restauracjach lub w innych miejscach - zastanawia się Edi. Wszyscy z pewnością sporo zawdzięczają Ptakom, bo gdyby nie oni, pewnie do dziś mieliby jedynie możliwość kopania futbolówki na plaży.

- W całej tej zgrai było jednak też kilku niezłych piłkarzy, takich rodzynków - broni niektórych Edi. - Na przykład w Polsce mało kto wie, że Batata II świetnie grał dla Corinthians w Klubowych Mistrzostwach Świata z Manchesterem United. Gdyby wszyscy nie byli skoszarowani w Gutowie, to mając tych kilku profesjonalnych piłkarzy możliwe byłoby osiągnięcie lepszych rezultatów. Na pewno utrzymanie się w lidze. Na szczęście tam nie mieszkałem. Ja miałem swoje mieszkanie w Szczecinie, ale oni nie mieli swojego życia... - wzdycha.

- Takie nazwiska jak Valdir czy Glauber są znane w Brazylii, a bramkarz Neneca właśnie awansował z Santo Andre do pierwszej ligi. To nie ogórki - zaznacza, Cleisson, w 1997 roku wraz z Cleberem zdobywca Copa Libertadores. Dziś Cleisson gra w 12. zespole brazylijskiej drugiej ligi, Ceara SC z Fortalezy. Spośród tych, którzy wrócili do Brazylii zdecydowanie najlepiej radzi sobie prawy obrońca Fabinho Capixaba (w Pogoni spędził rundę wiosenną 2006, zaliczając 1 mecz), który w czasie mistrzostw stanowych Sao Paulo 2008 został wypatrzony przez Palmeiras. W ostatnim roku zagrał 15 spotkań ligowych w barwach 4. klubu na mecie Serie A, dwa w Copa Sudamericana. - Oczywiście, że widzieliśmy na treningach, że to dobry piłkarz. W Szczecinie nie dano mu jednak szansy, więc wyjechał - mówi Edi.

Znalazło się jednak 10 takich, u których przeżycia z Gutowa i przygoda z polską ekstraklasą nie zachwiały poczucia samooceny. Wierzyli w swoje umiejętności na tyle, by ponownie spróbować kopania piłki w tej samej strefie geograficznej. Thiago i Felipe wylądowali w II lidze czeskiej, w FC Vitkovicach i FC Hlucin. Tinga i Danilo De Oliveira grają piętro wyżej - w Viktorii Żiżkov i 1.FK Pribram. Dinei odnalazł się w II lidze serbskiej (FK Srem Sremska Mitrovica), a Anderson II w obecnym sezonie zaczepił się w słowackiej Artmedii.

- Wiem, że Marcelo gra dla Girespunsoru, obecnie 17. zespołu drugiej ligi tureckiej, a taki Ze Roberto wyjechał do Chin i gra dla Liaoning. Mineiro miał jesienią wrócić do Pogoni, ale na przeszkodzie stanęła kontuzja. Do niedawna był zawodnikiem 6. zespołu Serie C, Gremio Esportivo Brasil z Pelotas - Edi próbuje sobie przypomnieć dalsze losy kolegów. Najlepiej wiedzie się jednak Danielowi Cruzowi - wyszukanemu przez Legię - który grał w Pogoni cały 2006 rok. Dziś reprezentuje Naval w ekstraklasie portugalskiej. Jesienią jego gol zdecydował o wygranej nad FC Porto (1:0).

Teraz Turcja
Poza nim największą karierę w Europie zrobił Leandro, który po odejściu w lipcu 2007 do węgierskiego Rakoczi FC Kaposvar (Ptak zarobił na nim 50 tys euro), trafił za 200 tys. do rosyjskiego pierwszoligowca Łucz Energia Władywostok. W zeszłym roku zagrał w 16 spotkaniach i strzelił jednego gola w Najwyższej Lidze Rosji. Łucz spadł z ligi. Pracę w Slavii Sofia znalazł Elton, strzelił 3 gole w lidze bułgarskiej, po czym pozbyto się go z klubu. Od pół roku nie gra nigdzie. Jedynym poza Adriano piłkarzem, który przychodził do Polski ze znanym nazwiskiem, był Amaral, 36-krotny reprezentant Brazylii. Dziś dogorywa w Australii, grając w Perth Glory. - Czasami ze sobą rozmawiamy. Właściwie to tylko z nim mam jeszcze kontakt. Ale za to wiem, że Adriano zakończył karierę i jest właścicicielem klubu w czwartej lidze brazylijskiej - mówi Edi.

Sandro i Batata II też skończyli z piłką. Poza Edim, ze szczecińskiego zaciągu Ptaka w Polsce został tylko Lilo. Para się dziś kopaniem piłki w Polonii Słubice, a niedawno zainteresowanie nim wyraziła pierwszoligowa Flota Świnoujście. Giuliano gra dziś w czarnogórskim Buducnost Podgorica. Urugwajczyk Claudio Milar zginął przed tygodniem w wypadku samochodowym. Po brazylijskiej mrzonce Ptaka nie ma już śladu.

Biznesmen spod Rzgowa przegrał z kretesem i wycofał się z inwestowania w sport. Choć wciąż prowadzi interesy w Polsce, sam wyemigrował do Francji. Jego syn Dawid sprzedał w Brazylii piłkarski ośrodek Jacarii, wybudowany przez jego ojca. Ale ekscentrycznych pomysłów rodzina Ptaków się nie wyzbyła. Dawid nie zrezygnował bowiem z menedżerskich ambicji. Teraz planuje ściągać do Brazylii piłkarzy z... Turcji. Bo nad Bosforem podobno również nie brakuje piłkarskich brylantów...

PRZEMYSŁAW ZYCH

współpraca DARIUSZ JACHNO

piątek, 9 stycznia 2009

MÓJ WYWIAD Z GORDANEM GOLIKIEM,
NOWYM POMOCNIKIEM LECHA POZNAŃ,

klubu znajdującego się w gronie 46-ciu pozostałych na wiosnę w Europie.

W grudniu Gordan Golik podpisał 4,5-letni kontrakt z Lechem Poznań. Do Kolejorza przyszedł zaledwie za 250 tysięcy euro. - To kwota poniżej jego wartości rynkowej, ale kończył mu się kontrakt w naszym klubie - podała po transferze oficjalna strona Varteksu Varażdin. W lidze chorwackiej rozegral 80 meczów i strzelił 3 gole. Ma 23 lata. Dziś przylatuje do Poznania.

"Stworzymy bałkańską drużynę, by rozgrzać publikę"
(Przegląd Sportowy, 09.01.2009, piątek)

Przegląd Sportowy: Czemu Lech i Polska? Nie chciał pan zostać w Chorwacji?

GORDAN GOLIK: Do przyjścia do polskiej ligi bardzo zachęcał mnie bramkarz mojego byłego klubu Varteksu Varażdin, Daniel Madjarić - wiem, że kiedyś grał w Zagłebiu Lubin - oraz ostatni trener, Drażen Besek. Bardzo zachwalali sobie nie tylko Polskę, ale i z dużym uwielbieniem mówili o lidze. Od razu wiedziałem, że idę do wielkiego klubu. Ambicje Lecha po prostu zbiegły się z moimi. Dobrze, że gra w nim tylu piłkarzy z byłej Jugosławii. Razem stworzymy typową bałkańską drużynę, która gra po to, by rozgrzać publikę.

PS: Przyjechał pan tu również dlatego, że polska liga jest silniejsza od chorwackiej?

Chorwaci nie mają wyrobionego zdania o polskie lidze. Mnie się jednak wydaje, że jest trochę lepsza od chorwackiej. Jedyny mój kontakt z polskim futbolem miał miejsce w 2005 roku w sparingu z Zagłębiem trenera Beska. Skończyło się na wyniku 3:3. Nasza liga sportowo nie jest zła, ale z tego co słyszałem, polska zdecydowanie góruje nad nią w kwestiach medialnych. U nas mamy jednak inne problemy. Infrastruktura, fatalne stadiony, niewielka publika. Nie ukrywam, że w Polsce liczę na dużo większą widownię. Rozmawiało też ze mną Dinamo Zagrzeb, byłem już jednak zdecydowany na wyjazd do dobrego klubu zagranicznego. I nikogo za to nie zamierzam w Chorwacji przepraszać.

PS: Na chorwackich boiskach mierzył się pan z wieloma świetnymi piłkarzami. Takie nazwiska jak Nikola Kalinić, Igor Biscan (Hajduk Split), Bosko Balaban, Mario Mandzukic (Dinamo Zagrzeb), w zeszłym sezonie Luka Modrić, Ognjen Vukojević (wtedy Dinamo), Igor Tudor i Ante Rukavina (Hajduk), czy wcześniej Eduardo, Vedran Corluka i Niko Kranjcar, zna każdy fan.


Rywalizacja z nimi była wielkim wyzwaniem. Najtrudniej było grać z Modricem, naprawdę nieprzyjemny zawodnik na boisku, ale kilka razy z nim wygrałem. Mimo że przyjaźniliśmy się, odkąd graliśmy w zespole Chorwacji do lat 17 i 19., to na boisku nie było przeproś. W Varteksie grałem również z Nikolą Pokrivacem, z którym się wychowałem, dziś piłkarzem AS Monaco, a także przeciw niemu, gdy później występował w Zagrzebiu. Muszę wykorzystać ten cenny bagaż doświadczeń w polskiej ekstraklasie i Pucharze UEFA, gdzie na ogół piłkarze są lepsi niż w chorwackiej lidze. I pokazać dobry, chorwacki futbol. Bo jestem zwolennikiem agresywnego, ofensywnego stylu gry, w którym nigdy nie odstawiam nogi. Moja gra sprowadza się do organizowania ataku, więc w momencie, gdy mój zespół zdobywa bramki, najczęściej jestem gdzieś z tyłu i rzadko kiedy łapią mnie w kamerze (śmiech).

PS: Chorwackie media donoszą, że Slaven Bilić widzi pana jako następcę Niko Kovaca. A na przykład zdobywca Pucharu UEFA, znany z polskich boisk Ivica Kriżanać, o takich słowach selekcjonera może tylko pomarzyć...

Świadczy to tylko o tym, że od skończenia wieku juniorskiego bardzo się rozwinąłem.W tamtych czasach grałem jednak z Modriciem, Corluką czy Pokrivacem. Walka o miejsce po Kovacu nie będzie jednak łatwa, bo o tym samym myśli Vukojević, Pokrivac i Jerko Leko. Tym lepiej więc, że wyjechałem z Chorwacji. Dobra gra może spowodować, że Bilić w końcu mnie powoła. To samo dotyczy Ivana Turiny (bramkarz Lecha - przyp.), którego uważam pod względem umiejętności za drugiego bramkarza Chorwacji. Lepszego niż Vedran Runje i Tomislav Butina.

PS: Do polskiej ligi trafiło ostatnio mnóstwo piłkarzy z Bałkanów, wielu z Chorwacji, także z Varteksu, których dziś w Polsce nikt nie pamięta.


(...jak Matija Kristić, Grgica Kovac, Lek Kcira. Jednym z ostatnich jest Frane Cacić. O nim chorwackie media mówiły, że chciała go FC Barcelona. Jego transfer do Lechii Gdańsk to jednak niewypał. Był w Polsce też niegdyś wielki talent chorwackiej piłki, Mario Andracic, który grał w młodzieżowych reprezentacjach, ale i jemu się nie powiodło. Dlaczego z panem ma być inaczej?)

Słyszałem o nich i zresztą wielu z nich znam z krajowych boisk. Chciałbym więc pokazać, że kupno chorwackiego piłkarza to dobra inwestycja, i pomóc kolejnym w przyjeździe.

(Może kupiono niewłaściwych? Co do Cacica, to ręczę, że to był bardzo dobry zawodnik w czasach, gdy grał ze mną w Varteksie. Później stracił wiele przez kontuzję. Ale co do informacji o zainteresowaniu nim Barceloną, to nigdy tego nie słyszałem. Pozostawię to więc bez komentarza)

rozmawiał PRZEMYSŁAW ZYCH

PS: Niko Kovać, kapitan Chorwacji, wczoraj zakończył karierę reprezentacyjną. Jeśli Gordan przebije się do składu Lecha na mecze z Udinese, to kto wie?