piątek, 21 sierpnia 2009

W DOMŻALE PODZIWIAŁO GO 500 OSÓB



Z Andrażem Kirmem rozmawialiśmy tydzień temu w Krakowie. Miejsce: pawilon medialny Wisły. W ocenie Rafała Lebiedzińskiego - lepszy niż FC Barcelony.

Blisko Zachodu są również zasady - w czasie wywiadu obok rozmawiających siedzi rzecznik prasowy. To nie jest Legia Warszawa, gdzie przed stadionem zaczepiasz piłkarza i z nim rozmawiasz. W Krakowie też wszystko niby fajne, niby dostępne, ale jednak takie sterylne. Ten wentyl bezpieczeństwa... W takich warunkach ciężko zadać jakieś niewygodne pytanie. W końcu czujesz się jak gość - tu nie wypada się awanturować.

W dniu wyjazdu zaskoczył mnie Wawrzyn, bo w "PS" poszedł jego i Marka Gilarskiego tekst o Kirmie (sylwetka). Dlatego w pociągu, głośno przeklinając imię Wawrzyna, trzeba było kreślić wymyślone pytania i odwrócić o kilkadziesiąt stopni - jak ja to nazywam - kąt, pod których zaatakowaliśmy Kirma.

Andraż w czasie rozmowy skarżył się na poziom agresji na polskich boiskach. Dzisiejszy mecz Wisły z Arką chyba nic w tym temacie nie zmienił. Kopany, pomatiany, szturchany - ale to dobrze dla niego. Niech się uczy. Zawsze mnie jednak dziwi jak ci piłkarze ze Słowenii, Słowacji (Singlar), Czech (Jirsak), zawsze mówią, że u nas gra się szybciej i agresywniej. Tylko jakoś później wyników nie mamy...

Dobrze chociaż, że są fani. Nie wiem jeszcze, ilu kibiców oglądało dzisiejszy mecz w Gdyni, ale pewnie takie tłumy dotychczas podziwiały Andraża w czasie meczów słoweńskiej kadry. Bo w Domżale - to mistrz Słowenii 2007 i 2008! - mógł na trybunach liczyć na maksymalnie 500 osób... Czasami jednak jestem dumny z polskiej Ekstraklasy.


PS. Marcelo, Diaz, Kirm, Alvarez - wszyscy w pierwszym składzie. Czy Wisła na pewno cały czas robi złe transfery?

Wywiadzik poszedł w poniedziałkowym FN:

Gdy przyszedłeś do Wisły, od razu powiedziałeś, że spodobały Ci się plany klubu. Co właściwie powiedziano Ci o Lidze Mistrzów? Roztaczano przed Tobą jakieś dokładne plany zakwalifikowania się do Ligi Mistrzów w ciągu na przykład dwóch lat?

Obyło się bez szczegółów, ale powiedziano mi o wielkich planach gry w europejskich pucharach, które miała Wisła. Powiedziano mi, że nawet zakwalifikowanie się do Ligi Mistrzów jest możliwe. No niestety, nie udało się, ale życie idzie naprzód. Teraz musimy skupić się na ekstraklasie. Liga Mistrzów mogła być dla nas wielkim wyzwaniem… Po meczu w Tallinie w szatni panowała straszna cisza.

To była Twoja trzecia próba zakwalifikowania się do Ligi Mistrzów. Wcześniej dwukrotnie nie wyszło Ci z mistrzem Słowenii, Domżale w meczach z Dinamo Zagrzeb. W nich podobnie jak w meczu z Levadią też strzelałeś w słupki, poprzeczki…

Tak było. Ale o tym nie myślę zupełnie. Nie wiem, skąd to się bierze. Może po prostu szczęście nie było po mojej stronie? Wychodzę na każdy mecz z czysta kartą, myślę tylko o tym, co dzieje się dziś.

Jak wspominasz mecz eliminacji mistrzostw świata między reprezentacją Słowenii z Polską we wrześniu zeszłego roku? Było 1:1.

Nie byliśmy zadowoleni po tamtym spotkaniu. Trochę rozczarowani, bo wykreowaliśmy wtedy więcej okazji niż Polacy. Być może wtedy powinniśmy wygrać tamten mecz? Choć oczywiście po jakimś czasie zaczęliśmy uważać, że remis we Wrocławiu był sukcesem. Z tego meczu pamiętam gracza Borussi Dortmund (Jakub Błaszczykowski – przyp. red). Także numer osiem, Roger Guerreiro. Oczywiście bramkarza. Po lewej stronie był człowiek, który wcześniej grał w Bayerze Leverkusen… Krzynówek? Tak więc mieliście dobry zespół tego dnia.

Wtedy zagrał również Mariusz Jop, Twój kolega klubowy.

Naprawdę? Nie pamiętam tego. Jakoś umknęło mi to w pamięci. W ogóle nie rozmawialiśmy o tym meczu. Sam zresztą nie obejrzałem go na DVD.

Jak pokonać Irlandię Północną? Gramy z nimi 5 września. Wam udało się to na własnym stadionie.

Gdzie gracie? U siebie? My wygraliśmy 2:0. Kiedy graliśmy z nimi wyszli strasznie defensywnie. To silni piłkarze. Ciężko w ogóle coś zrobić, gdy ma się na plecach kilku wielkich piłkarzy. Zapomnijcie o dryblingu. Są skoncentrowani na walce, podstawą ich gry jest agresja… Generalnie myślę, że zarówno Polacy, jak i Słoweńcy mają dużo lepszych zawodników. Przeciw nam w Mariborze wystawili pięciu nominalnych obrońców, którzy mimo, że mecz zaczęli na innych pozycjach, to później cofali się już tylko do obrony. Tak samo będzie, gdy to wy z nimi zagracie. Nasza kadra również w Belfaście była lepsza, ale ten mecz przebiegał bardzo dziwnie, strzelaliśmy w słupki, i przegraliśmy 0:1. Nie wiem zresztą, czy Irlandczycy nie lepiej grają u siebie, ze względu na doping fanatycznej publiczności.

Wciąż wierzycie, że się zakwalifikujecie? Macie przecież kilka punktów straty do pierwszego miejsca.

Oczywiście. Trochę czeka nas trudności przy tym, ale celujemy w trzy zwycięstwa tej jesieni. By to osiągnąć musimy pokonać Polskę. To dla nas najważniejszy mecz. Nie ważne, że to tak mały kraj. Myślę, że nawet z tego powodu zakwalifikowanie się do RPA dla nas znaczyłoby trochę więcej niż dla was. Do tego piłka w Słowenii nie jest najpopularniejszym sportem. Koszykówka, piłka ręczna – to się u nas liczy. Myślę jednak, że przed naszą generacją czeka JEST również wielka przyszłość. Większość z nas jest młoda i będzie grać przez kolejne osiem-dziesięć lat. Mimo to już w tym eliminacjach pokazaliśmy klasę. Zresztą Słowacja wyprzedza nas, bo zagrała już dwa mecze z San Marino.

Macie wciąż szansę na awans dlatego, że grupa nie jest za silna, czy dlatego, że rywale, w tym Polska i Czechy, przechodzą trudne momenty?

Grupa oczywiście nie jest najsilniejsza, ale mimo jakiś drobnych potknięć i obniżek formy Czechów czy Polaków, to przecież te drużyny wciąż prezentują się dobrze.

Kto najczęściej pojawia się na czołówkach słoweńskich gazet?

Wciąż dużo mówi się o Zlatko Zahoviciu. Wszyscy go szanujemy za to, że grał w finale Ligi Mistrzów. Teraz jest nas kilku. Koren z WBA, Novaković z FC Koeln. W tej chwili to jednak zupełnie co innego niż kiedyś. Mamy drużynę, a nie gwiazdy.

Kim jest wasz selekcjoner, Matjaz Kek?

Wcześnie sam grał w piłkę i po prostu rozumie, czego potrzebują jego piłkarze. Najważniejsza jest komunikacja. Pozwala nam zrelaksować się w czasie zgrupowań, doskonale organizuje ten krótki czas przed meczem. Kek nie ma jeszcze nazwiska jak Srecko Katanec, który wprowadził nas na Euro 2000 i MŚ 2002, ale przed sobą wielkie możliwości. Może w tej chwili zaczyna się ta sama bajka? Dawni bohaterowie tych imprez dziś zresztą dalej służą słoweńskiej piłce. Zahović to dyrektor sportowy w Mariborze. Miran Pavlin pełni tę samą rolę w klubie Koper. Kolejna, najmłodsza generacja naszych piłkarzy gra w klubach typu Inter Mediolan, Udinese Calcio, Newcastle United. Nie ma sensu obawiać się przyszłości naszego futbolu.

Jak zarekomendowałbyś swój kraj?

To piękne miejsce. Mamy w nim wszystko. Góry, rzeki, lasy. To w dodatku blisko Włoch. No i mamy już walutę euro. Wiele rzeczy jest podobnych do Polski, może za wyjątek dróg, bo lepsze są jednak w Słowenii. Różnice nie są tak wielkie jak w przypadku kogoś, kto przyjechałby z Brazylii. Co do mentalności, to nie poznałem jeszcze na tyle wiele Polaków, by móc powiedzieć jacy jesteście. Na pewno jesteście otwarci, pomocne jest, że wielu waszych rodaków mówi po angielsku.

Jak Ci idzie z językiem polskim?

Gdy byłem teraz w Słowenii, to kupiłem mały słownik z polskimi słowami. Uczę się, bo to też kwestia osobistego rozwoju. To chyba normalne, że gdy jesteś w obcym kraju, próbujesz skorzystać tyle, ile możesz. Na razie umiem tylko kilka zwrotów używanych na boisku. Nie wiem, czy kiedykolwiek nauczę się mówić w waszym języku, na pewno będę próbować.

Mamy coraz więcej reprezentantów innych krajów w Ekstraklasie. Ty jesteś kolejnym. To jednak nie dziwne, że jeden z najbardziej utalentowanych słoweńskich piłkarzy trafia do naszej ligi?

Wielu ze znanych słoweńskich piłkarzy najpierw wypromowało się w trochę słabszych ligach. Wybór był świadomy. Tradycja, historia. Zresztą jest nawet lepiej niż przypuszczałem. Oczywiście, było trochę plotek wokół mojego przejścia do wielu innych klubów, ponieważ byłem ostatnim piłkarzem reprezentacji Słowenii, który grał w podstawowym składzie i wciąż występował w rodzimej lidze. Pamiętam, że na różnych etapach interesowało się mną norweskie Tromso, chorwacki Hajduk Split, czy włoskie Chievo. Z tych trzech klubów mój poprzedni klub, Domżale, dostało oferty. Chyba za niskie. Były piłkarz Zagłębia Lubin Jerney Jawornik powiedział mi, że zdecydowanie się na Wisłę, to spośród polskich zespołów jak gdyby wybrać Real Madryt.

Co na zeszłotygodniowym zgrupowaniu reprezentacji Słowenii mówiłeś o polskiej lidze swoim kolegom?

Wspominałem im o tym, że gra się tu bardziej agresywnie, że jest tu więcej szybkich piłkarzy niż w naszej lidze. Żeby sprawdzić jak to będzie wyglądać, potrzebuję więcej spotkań w lidze. Na pewno liga jest na wyższym poziomie.

Do której ligi chciałbyś trafić któregoś dnia? Mówiłeś o ofercie z Chievo Werona.

Wiele o tym nie myślałem, choć gdzieś tam mam pewne myśli, plany, marzenia. Metoda małych kroków jest tu najlepsza. Ważniejsza od myślenia o tym, gdzie się kiedyś trafi jest po prostu codzienna praca. Na pewno podoba mi się styl Premier League. Tam bym pasował. Czuję, że tam powinienem któregoś dnia spróbować.

Polska liga, jak mogłeś zauważyć, jest pełna paradoksów. Jednego dnia grasz na pięknym stadionie w Lubinie, kolejnego - na stadionie w Sosnowcu.

Zgadza się, ale to przecież tylko w tym sezonie. Większość zespołów buduje nowe stadiony. Nie ma zresztą kłopotu, bo jestem przyzwyczajony do takich stadionów. W Słowenii też nie mamy ich za wiele. Jednak gdy mecz się zaczyna, przestajesz o tym myśleć. Nawet do Sosnowca podąża za nami wielu fanów…

Zwykle bywa ich trochę więcej niż tysiąc…

W porównaniu do pojemności stadionu Wisły w Krakowie to różnica, jasne. Ale w Domżale grę mojego zespołu oglądało na co dzień maksymalnie… 500 fanów. Dlatego zresztą wybrałem Polskę. Chcę żeby oglądało mnie dużo więcej ludzi. Domżale to było małe miasteczko, dlatego, gdy pierwszy raz pojawiłem się na Rynku Głównym w Krakowie trochę zdziwiło mnie, że było tam tak wielu ludzi. Kraków ma wszystko – sklepy, restauracje, dyskoteki. Nie chciałem dalej żyć w małym miasteczku.

Strzelisz nam bramkę we wrześniu?

Gdyby to było tak łatwe jak powiedzenie tego, to tak - strzelę! To będzie jednak taktyczny mecz. Początek spotkania będzie wyjątkowo ciężki. Na zgrupowaniu Słowenii trochę chłopaki się ze mnie śmiali, że gram w Polsce, a czeka nas wspólny pojedynek. Na pewno selekcjoner trochę popyta się mnie o Polaków. Trochę będę musiał poszpiegować (śmiech).

Słyszałeś o debiucie Ludovica Obraniaka w polskim zespole narodowym? W środę strzelił dwie bramki, a nawet nie mówi po polsku.

A tak, widziałem w telegazecie. Trzeba na niego uważać? Gra na mojej pozycji? Dzięki za informację, przekażę ją dalej.

Rozmawiali PRZEMYSŁAW ZYCH i RAFAŁ LEBIEDZIŃSKI

wtorek, 11 sierpnia 2009

JAK OLEWAŁ MNIE TAKESURE CHINYAMA



Chwilę się nie odzywałem (miesiąc? trzy tygodnie?), bo i powodu, by się odzywać raczej nie było. Kilka moich lepszych lub gorszych tekstów w „FN” – nic więcej w tym czasie się nie wydarzyło.

Może tylko rozmowa z Takesure’m Chinyamą to ciut trochę „ponad”. Poszła do gazety jakieś 10 dni temu.

OK. Takesure nie powiedział raczej niczego przełomowego. Nikt zresztą tego po Chinyamie nie mógł się spodziewać, choć według mnie to i tak bystrzejszy gość niż połowa polskich piłkarzy. Ważne było po prostu doprowadzenie do samej rozmowy. Od roku wszystkich chcących porozmawiać mało subtelnie spuszczał na drzewo. Ze mną też długo wygrywał, ale się nie dałem.

Takesure to prosty, ale jednak bystry, żyjący według swoich zasad człowiek. Wrzucam tu z nim rozmowę nie dlatego, że jest oryginalna, ale z zupełnie innych powodów. Ze wszystkich rozmów, które sobie ustawiłem, to właśnie zorganizowanie tej, przez 50 minut z Takesurem Chinyamą (nie wszystko nadawało się do publikacji) kosztowało mnie najwięcej cierpień. Rozmowy z Jeffem Bookmanem, Gordanem Golikiem, Edinem Dżeko, Jackiem Zielińskim, Azizem Yildirimem, Mirosławem Okońskim, czy Andrażem Kirmem? Wszystko to była pestka.

Nad Chinyamą zacząłem „pracować” już w maju, gdy przeszedłem do „Magazynu Futbol”, choć już w „Przeglądzie Sportowym” miałem, choć mało rygorystyczny, nakaz zrobienia jakiejś rozmowy z nim (nakaz i mało odpowiedzialności – tej w PS nie miałem wcale - to nienajlepsze, bo rozleniwiające, połączenie, rozwiązanie). Pierwsza próba tak naprawdę miała miejsce gdzieś w marcu. Spytałem, czy pogadamy. Takesure rzucił brutalne:

- What? No way!



Za drugim razem już w „MF” wydawało się, że może się udać. Był maj. Pod stadionem Legii zmiękczałem Takesure'a opowieściami o mojej byłej dziewczynie z Malawi. Umówiliśmy się na kolejny poniedziałek na dłuższą rozmowę, ale - jak się okazało - byłem właśnie zajęty logistyką wylotu na finał Pucharu UEFA do Stambułu. I o Takesurze nie miałem nawet głowy pamiętać. Później były wakacje. Długie…

Na dziesięć dni przed rozpoczęciem sezonu temat odżył. Spytałem Takesure’a przez telefon: - Będziesz jutro na Legii? Kontuzjowany Takesure, w tym czasie przechodzący rehabilitację, odpowiedział: - Nie będę. Mam wolne. – OK – pomyślałem i przyszedłem. Na Legii Takesure oczywiście był. Rozmawiać nie chciał. Powiedział: - Przyjdź w poniedziałek o 12. Gdy przyszedłem, piętnaście minut przed umówionym czasem, Chinyama wyjeżdżał samochodem ze stadionu. Złapałem go w bramie. Kazał przyjść we wtorek o 9 rano. Rozmawiać nie mógł, bo był „zmęczony”. Wprawdzie we wtorek w klubie się pojawił, ale jednak siedem długich godzin później niż obiecał... Drobnostka. Każdą z nich spędziłem patrząc w zegarek, opracowując strategię, wciąż na Legii.

Gdy Takesure o godzinie 18 wyszedł z gabinetu lekarza na stadionie przy Łazienkowskiej przywitał się i powiedział, by zaczekać, wsiadł w samochód i... odjechał!

- Kozak – niech będzie, że to słowo przyszło mi namyśl.

Po chwili Takesure jednak zawrócił, bo zapomniał dokumentów! Wtedy udawał już, że mnie nie widzi. Stojący obok dyrektor sportowy Legii Mirosław Trzeciak tylko się uśmiechnął. „Sami jesteście sobie winni”. Po chwili „Chini” z dokumentami odjechał. Opadły mi ręce. Takesure zatrzymał się jednak 30 metrów dalej. Wysiadł z samochodu. Trochę nawijki i w końcu udało mi się namówić go na rozmowę. „Chini” wskazał klinikę, w której przechodził zabiegi. Tam o umówionej porze dzień później był. Poszliśmy do pobliskiej restauracji. Takesure jadł lunch, ja piłem colę i zadawałem pytania…




Teraz czas już na wywiad. Historia jak do niego doszło (żałuję) jest niestety ciekawsza niż sam wywiad. Satysfakcję dało mi tylko wyciągnięcie z niego kilku zdań o morderstwach w Somalii.

Dlaczego tak trudno z tobą porozmawiać? Nie chcesz rozmawiać z dziennikarzami?

Od wielu, wielu miesięcy z nikim nie rozmawiałem. Dosłownie z nikim. Mimo to w polskich gazetach pojawiają się wywiady ze mną czy też teksty z moimi wypowiedziami! Nie muszę czytać waszych gazet, choć idzie mi to coraz lepiej, bo zawsze znajdą się znajomi, którzy mi je przyniosą i pokażą zmyślone wywiady ze mną. Mówią patrz, wywiad z tobą, patrz, twoja wypowiedź. Pytają się mnie, czemu powiedziałem to, czy tamto, a ja tylko wzruszam ramionami i mówię: - Z nikim nie rozmawiałem. To jest powód dlaczego nie udzielam wywiadów. Do tego są sprawy, o których kiedyś pisano w niewłaściwy sposób, wymyślano sporo bzdur. Chodzi o moje rzekome kłopoty z sercem. Chwila rozmowy z drugim człowiekiem wystarczy mi by go ocenić. Tak samo jest z dziennikarzami. Od razu widzę, jaki ma charakter. Dlatego rzadko z kim rozmawiam.

Skąd wiesz jacy są?

Gdy chodziłem do szkoły w Zimbabwe, obok historii, z której dużo do dziś pamiętam, miałem taki przedmiot, który nazywał się stosunki międzyludzkie. Choć musiałem postawić na piłkę i przez to ostatecznie nie znalazłem czasu ani na zrobienie matury, ani na samo ukończenie tego przedmiotu, to właśnie w tej dziedzinie byłem najlepszy. Widzę jak ludzie się zachowują i wyciągam wnioski.

Przejmujesz się, gdy wypisują o Tobie takie rzeczy?

Szczerze? Zupełnie nie. Możecie pisać co chcecie. Nawet zniszczyć moją karierę! Bardzo proszę… To dobre dla was, żeby sprzedać gazetę… I tak osądzi was Bóg. Wiem, że jak wyjdziesz, to i tak pozmieniasz wszystko, co powiedziałem *

Czy mimo wszystko jesteś zadowolony z gry w Legii i swojego pobytu w Polsce? Mieszkasz tu już dwa i pół roku.

Podoba mi się tu. W ogóle nie myślę o żadnej zmianie czy to kraju czy klubu. Poza zimowymi miesiącami, kiedy tęsknię za Zimbabwe, jest naprawdę w porządku. Na dodatek teraz jest mi dużo łatwiej w szatni, bo mówię już po polsku. Jak się nauczyłem? Przez praktykę i z telewizji. Gdy podchodzili do mnie i mówili „dzień dobry”, to się nauczyłem witać, i tak dalej, i tak dalej. Każdego dnia. Zresztą, gdybyś spytał kogoś w Legii o mnie, każdy by ci powiedział, że to ja się uśmiecham i żartuję najczęściej. Chcę tu zostać, nie wiem na jak długo, ale kontrakt mam na dwa lata. Cieszy mnie, że stadion Legii już wkrótce będzie mógł pomieścić wszystkich, którzy chcą zobaczyć nasz futbol. Na dodatek, każdego roku podnosi się poziom ligi. Odczuwam to.

W Warszawie mieszka sporo ludzi z Afryki. Istnieje tu jakaś afrykańska społeczność? Wychodzisz często z domu?

Nie piję piwa i z reguły przesiaduję w domu. Gdy moja rodzina jest w Warszawie, w domu spędzam trzy czwarte czasu. Czasami wpadnie do nas z rodziną Dickson Choto, który jest dla mnie jak brat, bo pochodzi z tego samego plemienia Shona Catolica. Czasami to my pójdziemy do nich. Kiedy w sobotę Legia gra gdzieś na wyjeździe, moja żona często wychodzi gdzieś na miasto z naszymi rodakami. Ich w Warszawie jest mnóstwo. Gdy tylko do Polski przyjeżdża mój agent Wiesław Grabowski, to też zawsze się z nim spotkam. Naprawdę nie czuję się tu samotnie. Za dwa tygodnie dołączy do mnie moja żona, która po porodzie przebywa w Zimbabwe.

Niedawno tam byłeś. Jak dziś wygląda sytuacja w twoim kraju? Zimbabwe kiedyś było ponoć najpiękniejszym krajem Afryki. Rządy Roberta Mugabe doprowadziły jednak do krachu wszystkich instytucji państwowych.

Jest coraz lepiej. Wydaje mi się, że już w przyszłym roku wszystko będzie normalne, tak jak kiedyś. Wszystko załamało się około 2002 roku. Chleb dziś kosztuje około 70 centów amerykańskich. Rząd zdecydował się bowiem ratować fatalną sytuację i zbić inflację za pomocą amerykańskiej waluty. Ale denerwuje mnie to, że światowe media ciągle piszą, że w Zimbabwe morduje się ludzi, cały czas negatywnie o moim kraju. A gdzie się to nie zdarza? W Somalii nie? Ludzie wszędzie umierają przez politykę. Pojedź do Londynu, tam nie giną ludzie?

Giną jednostki, ale nie tysiące…

A jaka to różnica. Jednostki czy tysiące. To zawsze jest śmierć. Dla mnie Zimbabwe zawsze było w czołowej dziesiątce krajów afrykańskich. Teraz Mugabe rządzi z premierem Morganem Tsvangiraiem, z którym wcześniej walczył. Ale więcej nie chce rozmawiać o polityce. Zimbabwe to przede wszystkim piękne pejzaże i zwierzęta. Jeśli chciałbyś zobaczyć jakieś zwierze, które wiesz, że istnieje na Ziemi, leć do Zimbabwe. Tam możesz zobaczyć każdy gatunek.

Polecisz na mistrzostwa świata w RPA w przyszłym roku?

Nie ma innej opcji. To po prostu konieczność. Gdy w czerwcu odpoczywałem po sezonie w Zimbabwe, wybrałem się z Harare do RPA na jeden z meczów Pucharu Konfederacji. RPA z Nową Zelandią albo z Irakiem, nie pamiętam który. Zresztą, jak byłem wtedy w domu, któregoś dnia włączam telewizor, a tam nie zgadniesz kto. Prezes waszej federacji Grzegorz Lato na wycieczce przy wodospadach Wiktoria w Zimbabwe. Chyba był tam po to, by znaleźć ośrodki treningowe dla polskiej reprezentacji. Liczę, że te mistrzostwa w sąsiednim RPA dadzą również dużo mojemu krajowi.

Ile gole strzelisz w tym sezonie?

Nie lubię rozmawiać o futbolu i w ogóle obiecywać, gdy jestem kontuzjowany. Jeszcze nie kopnąłem piłki. Gdy stanę na nogi i wrócę do składu Legii, wtedy powiem, ile mogę strzelić. To jedna z reguł, którymi się kieruję. Ile razy zdarzało się, że mówiłem, że strzelę dwanaście goli, a dziennikarz mnie nie rozumiał i pisał w gazecie: Chinyama strzeli dwadzieścia! Tak samo jak nie jestem ci w stanie powiedzieć gdzie lepiej wygrywać – w lidze, czy w Europie? Wszędzie. Wracam do treningów za tydzień czy dwa, a do składu pewnie chwilę później. Wtedy o tym pogadamy.

Pytanie, które każdy chciałby ci zadać. Strzelasz sporo, ale też często notujesz efektowne pomyłki. Jak wtedy w Krakowie…

Zawsze jest jutro. Zawsze wschodzi słońce. Piłka jest grą pełną szans i pomyłek strzeleckich. To część futbolu. W Krakowie to nie był po prostu mój dzień. Gdybym nie strzelał goli, ktoś mógłby powiedzieć, że to objaw braku koncentracji, ale przecież strzelam je w innych meczach. Dlaczego więc mnie o to pytacie?

Najtrudniejsi rywale w polskiej lidze, z którymi grałeś?

To piłkarze z czołówki. Arkadiusz Głowacki z Wisły i Manuel Arboleda z Lecha Poznań. Szanuję ich, tak jak oni szanują swoich rywali. Celem ich gry nie jest skrzywdzenie przeciwnika, skopanie go po nogach, tylko co najwyżej wybicie piłki. To widać tylko z perspektywy boiska.

Który z piłkarzy Legii potrafi dograć ci najlepszą piłkę?

Roger. Po prostu jest w stanie wykreować ich najwięcej. Tu nie chodzi o to w jaki sposób podaje, jaką częścią stopy. Liczy się zwyczajnie efekt jego gry.

Ostatnio chodziły plotki o twoim transferze do Trabzonsporu. Rzekomo był zainteresowany. Coś słyszałeś? Znasz w ogóle ten klub?

Tak, znam, ale nigdy nie słyszałem niczego, w tym czasie byłem w Zimbabwe. Skąd mam wiedzieć, czy ktoś nie obudził się któregoś dni i po prostu nie powiedział: - O, sprzedam swoją gazetę zmyślając plotkę, że Chinyama przejdzie do Turcji. Myślisz, że jest inaczej? Mój agent nic mi nie mówił, więc nie ma tematu.

Czemu nie grasz w reprezentacji Zimbabwe? Masz tylko kilka spotkań na swoim koncie.

Po prostu w Zimbabwe jest mnóstwo lepszych piłkarzy niż ja. Jak mogę oczekiwać miejsca w składzie, gdy selekcjoner ma tyle opcji. Moi rodacy grają w ligach Holandii, Anglii, Francji.

Niektórzy wcześniej mnie ostrzegali – Chinyama nie mówi po angielsku, daruj sobie. A ty po angielsku mówisz świetnie…

Oczywiście, że tak. W Zimbabwe każde dziecko musi umieć mówić po angielsku, którego zaczyna się uczyć w przedszkolu, bo w przeciwnym razie, nie może pójść do szkoły podstawowej. Jeśli nie mówisz, powiedzą ci: „dzięki, spróbuj kiedy indziej”. Podobnie jest z moim synem. Jeśli odezwiesz się do niego, ten odpowie ci po angielsku. Podobnie syn Dicksona Choto.

Wrócisz kiedyś do Zimbabwe?

Dzień, w którym zakończę karierę, będzie moim ostatnim, który spędzę poza moją ojczyzną. Jeśli dziś skończę z piłką, to jutro ląduję w Harare.

Rozmawiał PRZEMYSŁAW ZYCH


* Na naszą prośbę rozmowa została autoryzowana przez Takesure’a Chinyamę.