środa, 21 września 2011

KIM JEST DUDU BITON?

Trudne dzieciństwo i spadające bomby... Kolejna ckliwa, hollywoodzka historyjka o cudownym dzieciaku z charakterem, czy jednak coś więcej?

- W powietrzu cały czas wisiał jakiś problem, coś ciągle się działo. Ludzie pytają mnie, czy żałuję, że przeżyłem tam dzieciństwo, ale ja nie zamieniłbym na nic ani jednej spędzonej tam sekundy - wspomina Dudu Biton, piłkarz Wisły Kraków.

"Człowiek z kamienia"
("Przegląd Sportowy", 16.09.2011)

– Strach poderwał mnie z nóg i wyrzucił z domu. Kazał biec przed siebie. W stronę centrum handlowego. Moja mama pracowała obok. Odgłos wybuchu był przerażający. Zapomniałem o butach i pobiegłem boso. Miałem 12 lat i strasznie się o nią bałem. W powietrze wysadził się Arab. Zginęło dziesięć osób – tak Dudu Biton wspomina dzieciństwo, które spędził kilkanaście kilometrów od zapalnego rejonu, jakim jest Zachodni Brzeg. Życie w Netanyi było jak codzienna gra w ruletkę.

To obszar najbardziej narażony na odwet Palestyńczyków. Tu też przydarzył się jeden z najbardziej krwawych ataków ostatniego dziesięciolecia – w 2002 roku w zamachu zginęło 30 osób.
– To był okropny poranek, ale tak często wyglądała Netanya, miasto problemów. Pamiętam kilka wybuchów w pobliżu domu. Od dziecka byłem świadomy zagrożenia, więc przywykłem. Nie dziwiło mnie, że kilkaset metrów dalej wybucha bomba. My w Izraelu nie boimy się tak bardzo. Tu ludzie zabijają się na co dzień, istnieje problem z przestępczością, a gangsterzy walczą o przywództwo. Na szczęście nigdy nie ucierpiał żaden członek mojej rodziny – wzdycha Biton.

Wychował się w nieciekawej dzielnicy Netanyi. Nazywa się Seli. To oznacza kamień. Ten kamień miał go wzmocnić na całe życie. Dookoła domu panoszył się ciągły bałagan. Bieda na zawsze mogła kojarzyć mu się z hałasem. Docierały do niego tylko kłótnie sąsiadów, a jeśli nie było ich słychać, to tylko dlatego, że akurat ktoś wyzywał się na ulicy lub szmer zagłuszała przejeżdżająca na sygnale policja.

W Seli wychował się bez rodziców. Margalit i Ali rozwiedli się, gdy miał rok. Wtedy wraz ze starszym bratem Samim zamieszkał u babci Rahel. Kobieta mieszkała w Libii i gdy powstawał Izrael, przypłynęła do nowej ojczyzny statkiem z Włoch. Jej córka, matka piłkarza Wisły, po rozwodzie założyła nową rodzinę, ma dziś dwie córki. Ali już nigdy nie ożenił się ponownie.
– Długo wydawało mi się, że taka sytuacja jest normalna. Dopiero później zauważyłem, że każdy mieszka ze swoimi rodzicami. Oni byli gdzieś tam w pobliżu, żyli niedaleko. Mama zabierała mnie na każdy trening, ale moje życie ułożyło się w taki sposób, że nigdy nie miałem okazji mieszkać z rodzicami – rozkłada ręce.

– W tym naszym domu nie było komputera. Wszyscy mieli, a u nas pojawił się dopiero, gdy miałem 18 lat. Do dziś nie mam pojęcia, jak się gra na nim. Inni piłkarze śmieją się ze mnie, że nie potrafię załapać, o co chodzi w tym PlayStation. Mówią, że jestem dziwakiem, ale nie dbam o to. W dzieciństwie żyłem w swoim świecie.

Piłki nauczył się tam, gdzie na co dzień mijał handlarzy narkotyków, czyli na ulicy. To różnica między obecną generacją piłkarzy izraelskich i naszych. Polacy przez godzinę dziennie uczą się futbolu na treningu. Na Bliskim Wschodzie dalej gra się całymi dniami, tak jak w Polsce robiło pokolenie piłkarzy urodzonych w latach 70. Nie dziwne, że Izraelczycy mają obecnie trzy zespoły w fazie grupowej Ligi Europy, a Maccabi Hajfa zabrakło szczęścia w rzutach karnych, by awansować do Ligi Mistrzów. Rok temu w tych rozgrywkach wziął udział Hapoel Tel Awiw, sezon wcześniej powiodło się Maccabi.

Ucieczka z Aten
Biton – jeden ze zdolnego pokolenia dzieciaków, które futbolu uczyły się między blokami – w sobotę rano grywał mecz w szkółce Beitar Nes Tubruk, wracał do domu i dalej kopał z kolegami. W wieku 15 lat stał się etatowym reprezentantem juniorów Izraela i dostrzegł go Panathinaikos, w 2004 roku trenowany przez Itzhaka Shuma. Biton spodobał się rodakowi.
– Przeszedłem dwutygodniowe testy. Podpisaliśmy umowę, przeprowadziłem się do akademii w Atenach. Rozpocząłem treningi i po miesiącu powiedziałem, że mam dość życia w Grecji. Tęskniłem za swoim otoczeniem, nie potrafiłem znieść rozłąki z babcią. Źle z powodu utraty tej szansy się nie czuję. Nie byłem gotowy na pobyt w obcym kraju – mówi.

Nie można jednak powiedzieć, że piłkarza Wisły piłkarsko ukształtowała sama ulica. Akademia Beitaru Nes Tubruk, do której powrócił, to inicjatywa zorientowana na zarobek. Inwestuje w nią między innymi właściciel Maccabi Hajfa, w końcu więc trafił tam też sam Biton.
– Z tej dzielnicy Netanyi wywodzą się naprawdę dobrzy piłkarze, bo dają z siebie wszystko, mają charakter. Dudu pochodzi z bardzo biednej rodziny, więc nauczył się pomagać i ciężko pracować. Potrafi się poświęcać dla innych – mówi trener Zerik Zelzer, który powoływał Bitona do wszystkich reprezentacji juniorskich Izraela. Piłkarz Wisły był ich najlepszym strzelcem, a w 2005 zagrał w mistrzostwach Europy U-17 we Włoszech. Ale najwięcej zyskał na prywatnych lekcjach u Alona Mizrahiego. Najlepszy strzelec w historii ligi izraelskiej (204 gole) przez dwa lata pracował z nim raz w tygodniu.

Szczęście samo przyjdzie
– Alon zwrócił mi uwagę, że muszę więcej harować na boisku. Mówił: „Pomagasz szczęściu, kiedy jak szalony biegasz za każdą piłką. Wtedy szczęście samo do ciebie przyjdzie". Uwierzyłem mu. Gol w meczu z Lechem, gdy poszedłem za strzałem w poprzeczkę, nie był przypadkiem – opowiada.

Biton, wtedy jeszcze gracz Hapoelu Ra'anana, był pierwszym napastnikiem, który znalazł się na zajęciach u Mizrahiego. Drugim był inny chłopak z Netanyi, Shlomi Arbeitman, gracz Maccabi. Supersnajper Mizrahi zabierał na boisko tylko bramkarza i obu graczy.
- Nagle staliśmy się najlepszymi strzelcami ligi! Potem za każdym razem, gdy udzielaliśmy wywiadów, reklamowaliśmy Mizrahiego. Robiliśmy to tak skutecznie, że wkrótce rzucili się na niego młodzi piłkarze i dziś pracuje z około stu napastnikami! Robotę dostał dzięki nam, a my dzięki jego pracy trafiliśmy do dobrych klubów – zachwala Biton.

Shlomi po sezonie 2009/10, w którym strzelił 26 goli w lidze, odszedł za milion euro do Gent. Biton zdobył 12 bramek w rundzie jesiennej i został wypatrzony przez Charleroi. Suma transferu? Pół miliona euro.
Izraelski snajper mógł zostać w Izraelu i trafić do najlepszych klubów – Maccabi z Hajfy i Tel Awiwu. Ale nie chciał, w obu był. W Hajfie debiutował jako nastolatek z rezerw tuż po powrocie z Panathinaikosu. Zaliczył jeden występ w pierwszym składzie wraz z... Maorem Meliksonem.

Sześć razy na 1:0
– Debiutowałem w Maccabi, a to w Izraelu taka instytucja jak Wisła, najlepiej zorganizowany klub, który zawsze jest pierwszy lub drugi. Później trafiłem do Maccabi Tel Awiw, czyli... izraelskiej Legii. Dla nastolatka przebicie się do składu w dwóch najpotężniejszych klubach to wielkie osiągnięcie. Na właściwe tory moja kariera weszła więc dopiero w Ra'ananie. Miałem 19 lat i pomogłem im awansować do ekstraklasy, strzelając sześć razy w ostatniej minucie spotkań! Jak w Łodzi w meczu z Widzewem... Wtedy za każdym razem były to bramki na 1:0. Poczułem się pewniej – przyznaje.

W karierze pomógł mu też przypadek. W Izraelu istnieje trzyletni obowiązek wojskowy dla wszystkich mężczyzn. Gdyby nie sprzeciw armii, to dwa lata temu wylądowałby w Koblencji, w klubie ledwie z drugiej ligi niemieckiej. Wojskowi nie zgodzili się na jego wyjazd z kraju przed końcem służby.
– W izraelskiej armii, przez ciągłe zagrożenie z zewnątrz, panują bardzo surowe zasady. Jeśli popełnisz błąd, idziesz na miesiąc do aresztu. Jeśli dowódca coś ci każe, masz to zrobić. Nie zadajesz żadnych pytań – recytuje zasady.

Biton, chłopak z Seli, nie ma problemu z dyscypliną. Gdy po meczu z Lechem długo udzielał telewizyjnego wywiadu, trener Robert Maaskant w żołnierskich słowach przywołał go do szatni. Szybko zostawił reportera i od razu wrócił do szeregu. Za dużo przeszedł, by to wszystko stracić.
PRZEMYSLAW ZYCH

Brak komentarzy: