niedziela, 4 grudnia 2011

KIM JEST WOJCIECH PAWŁOWSKI?

Młody właśnie nawrzucał Johanowi Voskampowi...

"Niech Legia żałuje"
(Przegląd Sportowy, 21.10.2011)

Tekst, dzięki któremu kibice w całej Polsce po raz pierwszy usłyszeli o "rekordzie Fabiańskiego", a 44 tysiące fanów na meczu Śląsk - Lechia krzyczało w 30. minucie: "Wojtek Pawłowski!". Tak, to właśnie wtedy pobił "rekord Fabiańskiego".

:)

Bramkarz urodzony w 1993 roku wyrwał się z objęć Legii, a teraz spróbuje nie puścić gola w meczu z Lechem i nawiązać do rekordu Łukasza Fabiańskiego, najlepszego debiutanta ostatnich lat.

CZYTAJ TEŻ: Pawłowski - zapatrzony w Artura Boruca 

- W Legii sprawdzano mnie trzy razy. Przez kilka dni w Młodej Ekstraklasie i drużynie juniorów. A potem znów, parę treningów... Trzeci raz wróciłem do Warszawy, gdy zaproszono mnie na mecz między juniorami Legii a kadrą Polski. To miał być test ostateczny, ale nic z tego nie wyszło – rozkłada ręce Wojciech Pawłowski.

– Doszły mnie słuchy, że przy Łazienkowskiej oceniono, że jestem na równym poziomie z innymi bramkarzami tego rocznika. „Na razie odpuszczamy, zobaczymy, co z nim będzie dalej" – padła odpowiedź – przypomina sobie.
– Marek Jóźwiak, wtedy szef skautów w Legii, przekazał mi opinię trenera bramkarzy (Krzysztofa Dowhania – przyp. red.). Stwierdzono, że zawodników o takich parametrach i możliwościach rozwoju już mają w klubie – mówi Mariusz Lenartowicz, ówczesny trener nastolatka w Bałtyku Koszalin.

Fabiański zagrożony
Minęły dwa lata od testów przy Łazienkowskiej. Jakub Szumski, który wtedy okazał się lepszy, wciąż nie zadebiutował w ekstraklasie, a odtrącony Pawłowski stoi przed szansą pobicia rekordu ligi ostatniej dekady. Ma szansę zostać najlepszym debiutantem na tej pozycji. Na początku sezonu 2005/06 Łukasz Fabiański, wówczas 20-letni bramkarz Legii nie puścił gola przez 298 minut i skapitulował dopiero w czwartym spotkaniu.
Jeśli Pawłowski wyjdzie obronną ręką z meczu przeciw Lechowi, w kolejnym pozostanie mu tylko pół godziny do pobicia tego wyniku. Jednak wśród bramkarzy, którzy od 2001 roku zadebiutowali jako juniorzy, jego początek kariery okazuje się najlepszy. Z ogromną dozą szczęścia przebija na razie start przyszłych reprezentantów – Grzegorza Sandomierskiego i Przemysława Tytonia.

Ta strata Legii, okazała się więc korzyścią Lechii, która odezwała się wkrótce po warszawiakach. Legia miała podpisaną umowę partnerską z Bałtykiem i mogła przebierać w juniorach koszalińskiego klubu, ale nie skorzystała.
– Gdy odezwała się Lechia, zapytałem wprost działaczy z Warszawy, czy chłopak może jechać. Z powodu tej współpracy Pawłowski nie jeździł nigdzie na testy i czekał tylko na to, czy będzie chciała go Legia. Pozwolili – mówi Lenartowicz i zdradza, że sprawy wzięła w swoje ręce matka piłkarza i to ona postanowiła wyrwać juniora z objęć niezdecydowanej Legii.

– Pamiętam, jak prezes Bałtyku krzyknął przez okno budynku klubowego: – Wojtuś, faks przyszedł z Lechii Gdańsk! Zapraszają cię na testy. Maczałeś w tym palce? – Pawłowski wspomina ten dzień z uśmiechem.
16-latek zdołał jeszcze dwa razy zagrać w piątoligowym Bałtyku i przeniósł się 190 kilometrów na wschód. Zimą 2010 roku trafił na treningi Lechii ME. Raz w tygodniu przychodził na zajęcia pierwszego zespołu, by dalej mógł mu się przyglądać trener bramkarzy Dariusz Gładyś. Pierwszy kontakt był bolesny.
– Początkowe pół roku w Lechii to był dla mnie najgorszy czas. Stresowałem się. Tak bardzo że w debiucie w ME zostałem zmieniony w przerwie, puściłem dwa gole, w tym jednego po błędzie, gdy chciałem złapać piłkę, a wybiłem przed siebie i skorzystał z tego napastnik... Trener miał pretensje, bo w następnych meczach znów miałem udział przy bramkach rywali. A z kolei gdy przychodziłem na treningi do seniorów, to tam wszystko było inne, strzały, zagrania... – kręci głową.

Tę samą barierę musiał pokonać Sebastian Małkowski. Gładyś na początku często na niego pokrzykiwał, a młody nie potrafił się dostosować. – Musiałem zmienić swój styl. Na początku za bardzo starałem się pokazać, rzucałem się i parowałem wszystkie piłki, żeby tylko wyglądało to efektownie. „Nie na tym rzecz polega" – instruował mnie trener i nauczył, że bronienie nie polega na tym, żeby było ładnie. Ma być skutecznie! Żadnego łapania piłki „latając przez rzeczkę", pod publikę – śmieje się. Efekciarskie interwencje to było jednak to, co początkowo skupiło na nim uwagę Legii.

Popis w Warszawie
W 2009 roku 17-latkowie z Bałtyku grali z rówieśnikami z Warszawy mecze barażowe o miejsce w turnieju juniorów młodszych. Remis 0:0 w stolicy to był właśnie popis Pawłowskiego. W rewanżu jednak przegrali, awansowała Legia, która potem została wicemistrzem Polski, a jej wyróżniający się zawodnicy: Michał Żyro i Rafał Wolski, grają dziś w ekstraklasie.
– Było parę sytuacji, w których wtedy się pokazałem. Pamiętam rzut wolny Żyro, który uderzał z połowy boiska, rożne, wyjścia do piłki, strzały głową i z dystansu. Wybijałem wszystkie, stawiałem na efekciarstwo...

Teraz jest skuteczny. Wybronił Lechii kilka punktów, wychodząc obronną ręką w sytuacjach sam na sam z napastnikami. Miał więcej szczęścia niż jego rówieśnik i niegdyś rywal w juniorskich kadrach, Tomasz Kasprzik, który bez straty gola w ekstraklasie wytrwał... 3 sekundy. Tyle minęło od gwizdka sędziego (chwilę wcześniej pojawił się na boisku) do momentu, gdy piłka wpadła do jego bramki po rzucie wolnym Macieja Iwańskiego.
Drugim młodym debiutantem ostatniej dekady na tej pozycji, który też jeszcze nie puścił gola i teoretycznie wciąż może śrubować rekord, pozostaje tylko Filip Kurto (licznik trzeciego bramkarza Wisły stanął na 106 minutach).

Ale nawet udany start w młodym wieku nie gwarantuje mu udanej kariery. Wystarczy spojrzeć na najbardziej nieopierzonych debiutantów ostatniej dekady. Linka i Michałowicz nie mają dziś klubu. Kisiel broni ledwie w GKS Tychy, Kasprzik w LZS Leśnica, Janukiewicz nie rozwinął się, Jarosiński siedzi na ławce w MKS Kluczbork. Białkowski – w Southampton. Rogowski nie żyje.

Trochę postrzelony
– Ma znacznie mocniejszy charakter od kilku z nich. Powiedziałbym nawet, że Pawłowski jest przepewny siebie, niepokorny, wręcz delikatnie postrzelony. Nie było takiego momentu, gdy twierdził, że coś mu nie wyjdzie. No i rzadko spotyka się bramkarza z dobrymi warunkami fizycznymi, który mimo to byłby sprawnym gimnastykiem – przekonuje Lenartowicz.
– Bramkarz zawsze musi być wariatem. Stykowa piłka? Nie można bać się wjechać komuś w nogi. Po kilku ostrych starciach w Lubinie mógłbym powiedzieć, że nadaję się do zmiany, ale zacisnąłem zęby. Przed tym meczem doszły mnie przecież słuchy, że spotkanie z Bełchatowem to miał być mój jednorazowy występ. Że fajnie, iż się pokazałem, ale teraz czas na kogoś innego. Teraz już zapomniałem o tych meczach. Zdarzyło się, miałem dużo szczęścia, więc nie spinam się też przed następnym. O ile zagram... – mówi skromnie i bez tupetu, tak jak oczekuje od niego trener Tomasz Kafarski i Gładyś, który chwilę wcześniej pogroził mu palcem, przestrzegając 18-latka: „Ostatni wywiad w tym tygodniu!".

Brak komentarzy: