sobota, 2 października 2010

KIM JEST TOMASZ BANDROWSKI?


"Uparty stachanowiec bez odżywek"

("Przegląd Sportowy", 23.04.2010)

W polskiej lidze nie czujemy aż tak wielkiego ciśnienia ze strony przeciwnika, gdy to my strzelimy pierwszą bramkę - narzeka Tomasz Bandrowski. - Nikt nie zepchnie nas na trzydziesty metr, nie jest tak, że nie możemy wyjść przez dwie minuty ze swojej połowy. Tego na pewno brakuje - przekonuje. W sobotę Wisła Kraków ma szansę spełnić oczekiwania defensywnego pomocnika Lecha, który biega za rywalem tak długo aż go zamęczy i przeciwnik padnie.

Dla wielu trenerów Bandrowski, to piłkarz-ideał. Nie pije, dba o odżywianie, a w czasie meczu biega jak szalony. W polskiej lidze najwięcej - nawet 14 kilometrów w czasie meczu, czyli tyle, ile gwiazdy w Lidze Mistrzów. Ale jego wysiłek rzadko kiedy widać w telewizji.Fachowcy mówią, że gdyby ograniczył straty, to na swojej pozycji byłby zawodnikiem wybitnym.

Pytanie czy biegałby tyle, gdyby jego życia nie zmieniła pewna książka o odżywianiu duńskiego autora, którą juniorom Gwarka Zabrze czytał jeden z trenerów. To właśnie wtedy nastoletni Bandrowski postanowił, że nigdy do ust nie weźmie żadnych odżywek, suplementów i witamin, a pić będzie tylko wodę gazowaną.

Powąchał wódkę
- Jestem abstynentem. Raz w wieku 14 lat spróbowałem szampana na sylwestra, powąchałem wódkę, ale już sam zapach mnie odrzucił. W szkółce Gwarka uświadomiłem sobie, co chcę robić i osiągnąć w życiu. Profesjonalizmu nauczyłem się w Zabrzu. Wcale nie w Bundeslidze grając w Energie Cottbus - mówi lechita, który przez długi czas sam nie zdawał sobie sprawy, że biega aż tak dużo.

Dopiero ostatnio pojawił mu się w Lechu konkurent. W meczu z Legią (1:0), to Siergiej Kriwiec był tym, który przebiegł najwięcej – 12,5 kilometra.– W Cottbus nikt tego nie mierzył. O dystansach, które pokonuję dowiedziałem się dopiero jakieś dwa lata temu po meczu z Lecha z Legią - mówi Bandrowski, ale przypomina sobie też słowa ówczesnego trenera Lecha Francisza Smudy. Miał mu powiedzieć: “Lepiej mądrze stać, niż głupio biegać. Wolałbym żebyś przebiegł o pięć kilometrów mniej, ale częściej celnie podawał”.

– Przy tym mówił nam jednak, że mamy grać tyle, ile fabryka dała. To była moja pierwsza styczność z tym trenerem. Wcześniej go nie znałem. Pamiętam, że tuż po tym jak trafiłem do Lecha, Smuda w powiedział, że chyba przychodzę z Landesligi, a nie Bundesligi. Musiałem mu coś udowodnić. Po przyjeździe do Polski z Niemiec wcale nie miałem z górki - przekonuje.

Nie był popularny
Marek Bajor, który jako asystent Smudy przez półtora roku pracował z Bandrowskim, zastanawia się czy lechita biegałby jeszcze więcej, gdyby korzystał z odżywek.
- To jednak specyficzny człowiek, trochę uparty, nie trafiało do niego wiele naszych argumentów. Nie chciał też słuchać nalegań lekarzy. Według mnie robi to ze szkodą dla siebie, bo w późniejszym czasie brak suplementów może się negatywnie odbić na jego zdrowiu. Profesjonalny piłkarz potrzebuje odżywek wtedy, gdy gra często i intensywnie – tłumaczy Bajor.

Bandrowski wierzy jednak, że ingerencja sztucznych substancji o chemicznym składzie, hamuje naturalne procesy organizmu. W końcu teoria Bangsbo mówi, że odżwyki mają taki sam wpływ na sportowca jak picie wody z miodem…

Gdy defensywny pomocnik Lecha mieszkał w internacie Gwarka, jego podejście nie przysparzało mu wielu przyjaciół. Dwa piętra zajmowali piłkarze Gwarka, jedno studenci. To nie służyło profesjonalnemu podejściu do zawodu.

– Po godzinie 22 było bardzo ciężko wyjść z internatu bez wiedzy nauczyciela. Ci najsprytniejsi jednak i tak wychodzili. Przyszedł moment, w którym trzeba było się wyłamać. Wtedy niektórzy mieli do mnie pretensje, że nie chcę należeć do grupy rozrywkowej. Po alkoholu ludziom puszczały opory, resztki wstydu, bywało, że niektórzy byli zbyt nachalni w proponowaniu mi rozrywek. W końcu koledzy pogodzili się z tym, że nie piję – mówi Bandrowski, który wraz z Łukaszem Piszczkiem i Mariuszem Magierą zdobył w 2003 roku mistrzostwo Polski U-19.

– Wielu młodych zawodników z tamtej drużyny trafiło do profesjonalnych klubów. Nie wszystkim się jednak udało. Historia tych, którym się nie powiodło dodaje mi sił. Skoro im się chce kopać w czwartej lidze, to mi tym bardziej w ekstraklasie - mówi pomocnik.


- W mistrzowskim sezonie Gwarek wygrał wszystkie 36 meczów, łącznie z finałami. Mecz z SMS Łódź rozgrywaliśmy w 40-stopniowym upale, ale Tomek I to wytrzymał. Przebiegł całe boisko i strzelił gola. Już wtedy miał wyniki godne lekkoatlety - mówi Janusz Kowalski, trener Gwarka. Nauki wyniesione z Zabrza pozwoliły Bandrowskiemu z przymrużeniem oka komentować opinie o zawsze wysokich standardach profesjonalizmu w Bundeslidze.

- Cottbus to klub Bundesligi, ale zdarzało się, że aż osiemnastu piłkarzy w kadrze było spoza Niemiec. Dlatego czasami naprawdę ciężko było utrzymać dyscyplinę. W Lechu jest lepiej pod względem mentalności, każdy po treningu pracuje nad swoimi słabościami. Nad każdą częścią ciała, którą ma słabszą. Patrzę na Luisa Henriqueza, który ma niesamowite papiery na granie, ale też okropnego pecha i widzę, że pomimo tego, co mu się przytrafia, wciąż ciężko pracuje. To budujące. Może w Cottbus mieliśmy lepsze warunki, była duża siłownia, boiska, ale jakoś nie widziałem, żeby piłkarze chcieli pracować – przyznaje.


W Zabrzu uczył się też współpracy z kolegami. Pomocnik Lecha przekonuje, że dlatego zachował spokój, gdy Semir Stilić w zeszłym roku się zaciął, niecelnie podawał I co najważniejsze dla połykającego kilometry Bandrowskiego - przestał biegać…

- W Gwarku trener powtarzał mi, że to nie ja mam oczekiwać od swojego partnera, by grał lepiej, ale swoją dobrą grą zmotywować go do lepszej postawy. Semir musi mieć spokój. Gdy drużyna zaczyna od niego za dużo wymagać, gasi się i nie potrafi grać na luzie. Wiem, że aby dobrze wypadł w meczu musi mieć wolną głowę. Tylko wtedy zrobi to jedno podanie. Ja jestem od tego, żeby mu w tym pomóc – przekonuje, ale też zdaje sobie sprawę, że jeśli sam nie poprawi celności podań, zachwyty nad jego stachanowską pracą ucichną, a na Bułgarskiej może pojawić się nowy defensywny pomocnik. Kupiony za kilkaset tysięcy euro, może milion – Białorusin, Słowak czy Bułgar.

– Konkurencja to jest to, co nakręca piłkarza. Oczywiście poziom ligi, niższy niż w Niemczech, powoduje, że rozwój tej jednostki trochę się zatraca – mówi i wydaje się jakby wciąż nie miał dość. Jak to stachanowiec.

Brak komentarzy: