"Czy czeka nas boom na futbol?"
Powodów do optymizmu w polskim futbolu jest mimo kryzysu reprezentacji Leo Benhakkera, paradoksalnie więcej niż kiedykolwiek wcześniej. A to za sprawą budowanych dla dzieci rządowych boisk. Ale nie tylko.
Wielki skok w zakresie infrastruktury może się dokonać tylko i wyłącznie dzięki organizacji Euro 2012 i wydarzeń mu towarzyszących - to wiemy. Ale tych kilka stadionów budowanych na Euro, to też szansa na zaimplikowanie mody na futbol wśród samorządów lokalnych; na jeśli nie kosztowne budowanie nowych stadionów w gminach, to przynajmniej remontowanie istniejącej bazy sportowej nietkniętej od lat 70., MOSiRów i innych. Tam gdzie środki wyczerpały już inne inwestycje - głęboko w to wierzę - skończy się to przynajmniej dołożeniem krzesełek, odmalowaniem ogrodzenia i ławek rezerwowych, na co wcześniej, przez 15 lat lub więcej, nie było nawet zwykłej chęci. To tylko szczegóły, ale w pokrytym przez lata rdzą i zaniedbaniem polskim futbolu, to ogrom.
Moda na futbol zresztą wydaje się w Polsce już kiełkować. Świadczą o tym rosnące, jak grzyby po deszczu osiedlowe i przyszkolne boiska ze sztuczną nawierzchnią w ramach rządowej akcji Orliki 2012. Samorządy powoli połykają bakcyla. Jeśli do całkowitej realizacji tych planów dojdzie – a już do końca tego roku ma powstać takich obiektów około sześciuset – to po Euro przyjdzie i czas na dostrzeżenie problemu braku w najlepszych klubach profesjonalnej bazy treningowej.
Te najbardziej uprzywilejowane - drużyny z ekstraklasy i pierwszej ligi skupione w pobliżu miast organizatorów Euro 2012 - będą mogły korzystać z wybudowanych dla uczestników mistrzostw ośrodków treningowych. W ten sposób już niektóre z nich za cztery lata będą miały wszystko - nowoczesny stadion, bazę z kilkunastoma równymi boiskami i na dodatek w ich mieście przyszkolne lub osiedlowe boiska popularyzujące grę. W miejscu niektórych z tych ośrodków utworzone zostaną profesjonalne Akademie Piłkarskie, – choć może jeszcze nie tak sprawnie działające, jak w Ajaxie Amsterdam - co w połączeniu z niezłymi, które już działają, jak ta z Wronek, Szamotuł, Łodzi (SMS), Opalenicy (we współpracy z Lechem Poznań), Zabrzu (Gwarek), Warszawy (tzw. „Młode Wilki”), czy prywatnymi w Konstancinie (Kosa) i Olsztynie (Naki) - może dać nam za 10-15 lat całkiem udane plony i stałą przynależność do chociaż 15-stu najlepszych lig w Europie.
Podczas gdy zmiany infrastrukturalne w większości istnieją na razie na papierze, pewne zmiany systemowe już natomiast zostały wdrożone. Utworzona w zeszłym roku na wzór włoskiej Primavery, Młoda Ekstraklasa, promująca przeszukiwanie lokalnych rozgrywek juniorskich i dawanie nawet 17-latkom z zespołów juniorskich wcześniejszej okazji do poważnej gry, to wraz z Pucharem Ekstraklasy w końcu mechanizm ułatwiający bardziej płynne przejście z piłki juniorskiej do seniorskiej. Zmniejszenie o połowę liczby drużyn w trzeciej i czwartej lidze rozgrywkowej, to też długo oczekiwana zmiana. Bo gdy tylko do klubów pozostałych w tych ligach, trafią również najlepsi z zespołów relegowanych, to utworzą mocniejsze drużyny. Zagwarantują one wyższy poziom rywalizacji - także o samo miejsce w składzie -, a to może się z kolei przełożyć na większą liczbę produktów gotowych do gry od razu w ekstraklasie.
Odłóżmy na bok w ostatnich miesiącach niemoc pierwszej reprezentacji i dlatego wieszczące wielką smutę w polskim futbolu nagłówki gazet, dwunasty sezon Ligi Mistrzów bez mistrza Polski, czy kiepskie obecnie miejsce ligi polskiej w rankingu UEFA. Bo i liga polska się rozwija, nie tak szybko jak inne (stąd jednak spadek w rankingu), ale biorąc pod uwagę fakt, że jest ona jeszcze pozbawiona zastrzyku finansowego najbogatszych mieszkańców naszego kraju - jak to ma miejsce w Rosji, Rumunii czy na Ukrainie – to i tak rozwija się ona w tempie przynajmniej zadowalającym. Zniszczony częściowo aferami korupcyjnymi klimat wokół piłki, nie jest miarodajną oceną tego, czy liga się rozwija.
A to fakt, bo już teraz poza wyższym komfortem oglądania meczów i lepszą organizacją w klubach, mamy również lepszych trenerów. Zatrudnienie kilka lat temu zagranicznych specjalistów – np. Duszana Radolskiego - zmusiło ich bardziej opornych polskich odpowiedników do jeszcze szybszego wchłaniania wiedzy trenerskiej. Sportowej rywalizacji pomaga również wyłapanie w ostatnich latach nieuczciwych w aferze korupcyjnej, co jeśli nie całkowicie zakończyło proceder handlowania punktami, to przynajmniej znacznie to utrudniło i ograniczyło. Teraz żeby być lepszym trzeba po prostu pracować na boisku treningowym, a nie poza nim. Do tego w Wiśle Kraków, Lechu Poznań i Legii Warszawa, wydaję się, zaczyna się w kwestii metod budowania zespołu wyciągać więcej wniosków dobrych niż złych po latach praktyki odwrotnej. A są jeszcze z głową budowane Arka Gdynia, Lechia Gdańsk, Śląsk Wrocław i Górnik Zabrze. To powinno wkrótce skutkować jeszcze ciekawszymi widowiskami na krajowych boiskach i lepszymi wynikami w Europie. I to wszystko jeszcze zanim przyjdą stadiony i ośrodki treningowe na Euro.
Tak silny optymizm miał szansę polskim kibicom ostatni raz towarzyszyć na początku tego wieku. W 2000 roku po pierwszych przelewach Canalu+ na konta wszystkich polskich klubów wraz z wprowadzeniem licencji regulujących najbardziej palące kwestie i pierwszym od szesnastu lat awansie reprezentacji do Mistrzostw Świata jesienią 2001 roku, wydawało się - z zapewniającym o tym każdego na lewo i prawo prezesem Michałem Listkiewiczem - że wielki skok polskiego futbolu właśnie na naszych oczach się dokonywał. Lada moment miał zostać wybudowany Stadion Narodowy, a Akademie Piłkarskie rozkwitnąć jak grzyby po deszczu. Dopiero dziś coś w polskim futbolu kwitnie.
I dlatego może się jeszcze okazać, że Zbigniew Drzymała i Krzysztof Klicki zatęsknią za prowadzeniem w Polsce klubu piłkarskiego. Wolna od korupcji, z rosnącą frekwencją na jej meczach, z coraz większą ilością klubów z wypracowanym na boisku stylem gry, z czekającymi ją epokowymi zmianami w infrastrukturze – liga szóstego pod względem populacji kraju w Europie może być już wkrótce łakomym kąskiem dla inwestorów.
Przyszłorocznej zmiany zasad kwalifikacji do Ligi Mistrzów dla mistrza Polski trudno, więc nie nazwać wspaniałym zbiegiem okoliczności i kolejnym powodem przemawiającym do inwestycji. Kto wyczuje pismo nosem i zainwestuje jeszcze przed Euro - w czasach pozornej smuty - w polski futbol, po samych mistrzostwach może wyjść zwycięsko, bo z pomnożonymi wskaźnikami wartości marketingowej klubu. Potem na tani zakup klubu, a co za tym idzie i większe zyski, może być już dla inwestorów za późno.
PRZEMYSŁAW ZYCH
moje dłuższe artykuły z "Przeglądu Sportowego". krótsze na Twitterze: @PrzemZych
wtorek, 23 września 2008
"Równia pochyła” („Piłka Nożna, nr 33 – 16 sierpnia 2005)
Początek sierpnia 2005 roku. Aleja Niepodległości w Tarnobrzegu. W strugach rzęsistego deszczu na piękną, zieloną płytę stadionu leniwie wychodzą potrenować piłkarze Siarki. Prawie wszyscy ubrani jakby przypadkowo, więc zupełnie nie przypominają drużyny piłkarskiej. Tak samo, jak w czasie zmagań o czwartoligowe punkty.
Kiedyś było inaczej. Futbol na najwyższym poziomie wymyślono w Tarnobrzegu w latach prosperity kopalni siarki. Póki na światowych rynkach było zainteresowanie polskim minerałem, Siarkopol stać było na kaprys utrzymania pierwszoligowego zespołu. Miasto, w którym zakład gwarantował wiele miejsc pracy, rosło w siłę. W 1992 roku przez dwa kolejne sezony, a potem jeszcze przez jeden, Tarnobrzeg gościł najlepszych.
Gdy okazało się, że wydobycie w tym miejscu staje się nieopłacalne, zadziałała znana zasada domina – likwidacja zakładu, grupowe zwolnienia, bezrobocie i bieda. To był wyrok również dla tarnobrzeskiej piłki – odcięcie od środków i koniec zabawy w profesjonalny futbol. Wypromowani w Tarnobrzegu: Cezary Kucharski, Andrzej Kobylański i Tomasz Kiełbowicz, oraz tacy wychowankowie, jak Mariusz Kukiełka i Jacek Kuranty to najlepsze, co Siarka zostawiła w spadku polskiemu futbolowi.
Po degradacji do drugiej ligi, na wiosnę 1996 roku, niewiele brakowało, aby żółto-zielono-czarni, zatrzymali się dopiero w lidze czwartej. Uratowanie zaledwie trzeciej wiosną 1998 roku, to zasługa przede wszystkim jej wychowanka – trenera Jacka Zielińskiego (dziś Piast Gliwice, przed rokiem Górnika Łęczna). Mozolna praca dała w kolejnym sezonie niewiarygodny – jak na możliwości finansowe klubu – sukces. Zieliński zmontował na tyle mocną ekipę, że zdołała ona powrócić w 1999 roku na zaplecze ekstraklasy. Była to jednak przedwczesna radość, bo po roku słaba organizacyjnie i finansowo Siarka znowu zleciała w dół, a już w czasie drugoligowego sezonu odszedł z klubu twórca tej chwilowej potęgi. I od tamtego momentu trwa agonia klubu. 48 lat historii, trzy sezony w elicie i jedenaście na jej zapleczu – to wszystko.
Wpędzona w długi Siarka starała się oszczędzać na czym tylko się dało, ale i tak kolejna próba oddłużenia klubu skończyła się fatalnie. Nowa polityka personalna, czyli postawienie na tanich wychowanków i pożegnanie doświadczonych ligowców przyniosła w czerwcu 2004 roku całkowitą klapę. Nastąpił co prawda minimalny postęp finansowy, ale okupiony wstydliwym spadkiem o klasę niżej. Zostały tylko zgliszcza i tym razem już nikt nie chciał podać pomocnej dłoni.
W nowych rozgrywkach, drużynę powierzono pracującemu wcześniej w klubie z młodzieżą – Markowi Dąbrowskiemu. Szkoleniowiec skład oparł na kilku doświadczonych graczach, pamiętających w Siarce jeszcze nawet pierwszoligowe czasu. Do towarzystwa weteranom dodano rzeszę wychowanków z roczników 84-86. Bo jednak co roku juniorską edukację w Tarnobrzegu kończy kilkunastu nastolatków. W Siarce z reguły pozostają niestety tylko ci mniej ambitni oraz tacy, którzy grę w piłkę traktują jako przerywnik między wypadami do dyskoteki. Typowy czwartoligowy zaścianek. Dlatego uciekło dwóch juniorów: 17-letni napastnik Mateusz Stąporski i rok starszy obrońca Dawid Korona, którzy teraz uczą się i grają w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Łodzi. Pierwszy wywalczył niedawno z SMS mistrzostwo Polski juniorów młodszych, drugi, tylko z powodu kontuzji, w czasie finałowego turnieju nie znalazł się w kadrze mistrzów Polski juniorów starszych.
Po zakończeniu nieudanego sezonu (dopiero 11 lokata), w siedzibie klubu odbyło się spotkanie z udziałem działaczy, sympatyków futbolu oraz prezydenta Tarnobrzega – Jana Dziubińskiego. Najbardziej konkretnym pomysłem był postulat powołania autonomicznej sekcji piłki nożnej. Ułatwiłoby to w przyszłości pozyskiwanie pieniędzy na klub, a wciąż stojące na przyzwoitym poziomie szkolenie juniorów to jedyne światełko w tunelu pogrążonej w ciemnościach Siarki.
- Siarka w ogóle nie powinna spaść z III ligi. To był szok – mówił w czasie spotkania Dziubiński, niegdyś również prezes klubu. – Teraz jeśli zostaniemy w czwartej lidze na jeszcze jeden sezon, to też fatalnie, bo wtedy tak siedzieć będziemy tu przez kolejne lata. Dlatego sprawa awansu jest więc jednocześnie walką o prawdziwą piłkę nożną w Tarnobrzegu. Zatem – albo teraz, albo nigdy! Minęła godzina treningu zaaplikowanego przez Dąbrowskiego i piłkarze powoli schodzą do budynku klubowego spoceni, zmęczeni, zabłoceni i na dodatek przemoknięci. Najmłodsi znoszą sprzęt. Deszcz w końcu ustaje. Po zniknięciu w drzwiach ostatniego gracza, nad budynkiem klubowym nieśmiało pojawia się jednak promyk słońca. Na razie tylko blade to słońce.
PRZEMYSŁAW ZYCH
Początek sierpnia 2005 roku. Aleja Niepodległości w Tarnobrzegu. W strugach rzęsistego deszczu na piękną, zieloną płytę stadionu leniwie wychodzą potrenować piłkarze Siarki. Prawie wszyscy ubrani jakby przypadkowo, więc zupełnie nie przypominają drużyny piłkarskiej. Tak samo, jak w czasie zmagań o czwartoligowe punkty.
Kiedyś było inaczej. Futbol na najwyższym poziomie wymyślono w Tarnobrzegu w latach prosperity kopalni siarki. Póki na światowych rynkach było zainteresowanie polskim minerałem, Siarkopol stać było na kaprys utrzymania pierwszoligowego zespołu. Miasto, w którym zakład gwarantował wiele miejsc pracy, rosło w siłę. W 1992 roku przez dwa kolejne sezony, a potem jeszcze przez jeden, Tarnobrzeg gościł najlepszych.
Gdy okazało się, że wydobycie w tym miejscu staje się nieopłacalne, zadziałała znana zasada domina – likwidacja zakładu, grupowe zwolnienia, bezrobocie i bieda. To był wyrok również dla tarnobrzeskiej piłki – odcięcie od środków i koniec zabawy w profesjonalny futbol. Wypromowani w Tarnobrzegu: Cezary Kucharski, Andrzej Kobylański i Tomasz Kiełbowicz, oraz tacy wychowankowie, jak Mariusz Kukiełka i Jacek Kuranty to najlepsze, co Siarka zostawiła w spadku polskiemu futbolowi.
Po degradacji do drugiej ligi, na wiosnę 1996 roku, niewiele brakowało, aby żółto-zielono-czarni, zatrzymali się dopiero w lidze czwartej. Uratowanie zaledwie trzeciej wiosną 1998 roku, to zasługa przede wszystkim jej wychowanka – trenera Jacka Zielińskiego (dziś Piast Gliwice, przed rokiem Górnika Łęczna). Mozolna praca dała w kolejnym sezonie niewiarygodny – jak na możliwości finansowe klubu – sukces. Zieliński zmontował na tyle mocną ekipę, że zdołała ona powrócić w 1999 roku na zaplecze ekstraklasy. Była to jednak przedwczesna radość, bo po roku słaba organizacyjnie i finansowo Siarka znowu zleciała w dół, a już w czasie drugoligowego sezonu odszedł z klubu twórca tej chwilowej potęgi. I od tamtego momentu trwa agonia klubu. 48 lat historii, trzy sezony w elicie i jedenaście na jej zapleczu – to wszystko.
Wpędzona w długi Siarka starała się oszczędzać na czym tylko się dało, ale i tak kolejna próba oddłużenia klubu skończyła się fatalnie. Nowa polityka personalna, czyli postawienie na tanich wychowanków i pożegnanie doświadczonych ligowców przyniosła w czerwcu 2004 roku całkowitą klapę. Nastąpił co prawda minimalny postęp finansowy, ale okupiony wstydliwym spadkiem o klasę niżej. Zostały tylko zgliszcza i tym razem już nikt nie chciał podać pomocnej dłoni.
W nowych rozgrywkach, drużynę powierzono pracującemu wcześniej w klubie z młodzieżą – Markowi Dąbrowskiemu. Szkoleniowiec skład oparł na kilku doświadczonych graczach, pamiętających w Siarce jeszcze nawet pierwszoligowe czasu. Do towarzystwa weteranom dodano rzeszę wychowanków z roczników 84-86. Bo jednak co roku juniorską edukację w Tarnobrzegu kończy kilkunastu nastolatków. W Siarce z reguły pozostają niestety tylko ci mniej ambitni oraz tacy, którzy grę w piłkę traktują jako przerywnik między wypadami do dyskoteki. Typowy czwartoligowy zaścianek. Dlatego uciekło dwóch juniorów: 17-letni napastnik Mateusz Stąporski i rok starszy obrońca Dawid Korona, którzy teraz uczą się i grają w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Łodzi. Pierwszy wywalczył niedawno z SMS mistrzostwo Polski juniorów młodszych, drugi, tylko z powodu kontuzji, w czasie finałowego turnieju nie znalazł się w kadrze mistrzów Polski juniorów starszych.
Po zakończeniu nieudanego sezonu (dopiero 11 lokata), w siedzibie klubu odbyło się spotkanie z udziałem działaczy, sympatyków futbolu oraz prezydenta Tarnobrzega – Jana Dziubińskiego. Najbardziej konkretnym pomysłem był postulat powołania autonomicznej sekcji piłki nożnej. Ułatwiłoby to w przyszłości pozyskiwanie pieniędzy na klub, a wciąż stojące na przyzwoitym poziomie szkolenie juniorów to jedyne światełko w tunelu pogrążonej w ciemnościach Siarki.
- Siarka w ogóle nie powinna spaść z III ligi. To był szok – mówił w czasie spotkania Dziubiński, niegdyś również prezes klubu. – Teraz jeśli zostaniemy w czwartej lidze na jeszcze jeden sezon, to też fatalnie, bo wtedy tak siedzieć będziemy tu przez kolejne lata. Dlatego sprawa awansu jest więc jednocześnie walką o prawdziwą piłkę nożną w Tarnobrzegu. Zatem – albo teraz, albo nigdy! Minęła godzina treningu zaaplikowanego przez Dąbrowskiego i piłkarze powoli schodzą do budynku klubowego spoceni, zmęczeni, zabłoceni i na dodatek przemoknięci. Najmłodsi znoszą sprzęt. Deszcz w końcu ustaje. Po zniknięciu w drzwiach ostatniego gracza, nad budynkiem klubowym nieśmiało pojawia się jednak promyk słońca. Na razie tylko blade to słońce.
PRZEMYSŁAW ZYCH
Subskrybuj:
Posty (Atom)