środa, 22 lipca 2009

NA CO ZASŁUGUJEMY?

"Jeśli i tę szansę stracimy, to powiedzmy sobie szczerze - zasługujemy jedynie na grę na szkolnych boiskach w RPA" – tak Zbigniew Boniek jakieś sześć tygodni temu ocenił ewentualne konsekwencje odpadnięcia Wisły z eliminacji Ligi Mistrzów.

Dlatego Wisła nie może dać dziś plamy, bo obrazi się Boniek. Co taka porażka może oznaczać dla polskiej piłki? Trzęsienie ziemi. Wierzę jednak, że do niej nie dojdzie (może jednak dojść powinno?).

W lipcowym Magazynie Futbol pisałem o starcie mistrza Polski w Lidze Mistrzów, większość jest wciąż aktualna (być może wszystko aktualne przestanie być około 19:48), dlatego dziś wrzucam ten tekst.

Już sześć tygodni temu wiadomo było, że i w tym roku transferów nie będzie, że Wisła szuka oszczędności i wkrótce pozbędzie się np. Andrzej Niedzielana. Wisła pozytywnie zaskoczyła natomiast z zakupem Andraża Kirma. Poza nim Biała Gwiazda wzmocniła się jednak piłkarzami, których do klubu polecili sami agenci piłkarza.

Zresztą sam Kirm swego czasu, gdy pisałem o bałkańskich talentach, znalazł się na mojej liście piłkarzy „do wyjęcia” przez polskie kluby. Traf chciał, że w wydaniu na papierze zmieściły się tylko trzy państwa, z których polecaliśmy piłkarzy (Chorwacja, Serbia i Bośnia), a zabrakło Słowenii, także więc samego Kirma… Trudno, dobrze, że chłopak miał dobry start.

"Teraz albo nigdy"
("Magazyn Futbol", lipiec 2009)

- Jezus Maria, co się dzieje! Kończ panie, panie Ahmed Cakar, ten mecz! – tak w 1996roku krzyczał do mikrofonu rozemocjonowany Tomasz Zimoch, komentując mecz Broendby – Widzew i ostatni awans polskiego klubu do Ligi Mistrzów. Wiele wskazuje na to, że w sierpniu z telewizorów w całej Polsce może znów rozlec się podobny okrzyk. – Bo większej szansy na awans do Ligi Mistrzów w erze Bogusława Cupiała jeszcze przed Wisłą nie było – ocenia Marek Citko, który trzynaście lat temu był jednym z tych, którzy wprawili Zimocha w ekstazę.

- Miejsce w Lidze Mistrzów musimy wywalczyć sobie grą na boisku. Bo UEFA w żaden sposób nam nie pomoże. Dlaczego ktoś miałby zmieniać zasady dla nas? – w ten sposób wiele lat temu Zbigniew Boniek wyraził sprzeciw wobec powszechnemu wtedy w Polsce myśleniu, że naszemu krajowi - jako wielkiemu rynkowi zbytu - miejsce w elitarnych rozgrywkach należy się odgórnie. – Wtedy nie przewidziałem jednak, że mój przyjaciel Michel Platini zostanie prezydentem UEFA i będzie chciał wyrównać wszystkim szanse. Jednym dać choćby grę w fazie grupowej Ligi Europejskiej, innym w Lidze Mistrzów – mówi dziś Boniek. Europejscy działacze w końcu bowiem sami doszli do wniosku, że stworzony przez nich w 1997 roku moloch zaczął zabijać futbol w biedniejszych krajach. A to ograniczyło zyski. Dlatego, choć działacze UEFA miejsc z góry wciąż nie rozdają, to znaleźli rozsądniejsze rozwiązanie. Także dla siebie. A zajęło im to aż trzynaście lat. Tyle, ile my wspominamy radiowy klasyk Tomasz Zimocha i mecze Widzewa z Broendby Kopenhaga. – Teraz dopiero okaże się, czy polska piłka stoi w miejscu i się nie rozwija, czy jednak jakoś idziemy do przodu. To będzie test. Okaże się, czy interesują nas pojedyncze wyskoki w Pucharze UEFA i gra o pietruszkę, czy o coś poważnego – dodaje Boniek.

Powrót do punktu wyjścia
Od nowego sezonu w życie wchodzą nowe zasady. UEFA postanowiła stworzyć jedną drabinkę kwalifikacyjną dla mistrzów lig sklasyfikowanych na miejscach 14-53 (a więc i dla mistrza Polski) i drugą, osobną dla wicemistrzów oraz zespołów z trzecich i czwartych miejsc z najbogatszych lig Europy (sklasyfikowanych na miejscach 1-13). Wcześniej, przez długie lata dochodziło do sytuacji, w których mistrzowie słabszych krajów walczyli w kwalifikacjach z czołowymi zespołami ligi włoskiej czy angielskiej. A że to bezsens i jedynie pozorowanie rywalizacji pokazało przed rokiem zestawienie mistrza Polski z trzecim zespołem ligi hiszpańskiej FC Barceloną. Ta na koniec okazała się w ogóle najlepszym zespołem całych rozgrywek. Teraz Liga Mistrzów ma szansę znów nabrać zapomnianego smaku dla ubogich krewnych Zachodu, których w dużej mierze wykreował właśnie system obowiązujący w latach 1997 – 2008. - Wróciliśmy do punktu wyjścia, etapu, na którym reprezentujący nasz kraj mistrzowie ostatnio znajdowali się w 1996 roku, gdy Widzew trafił na Broendby. Wtedy eliminacje, w których mogliśmy zmierzyć się z mistrzem Szwecji czy Danii, zachęcały właścicieli do kupowania piłkarzy. System obowiązujący od tego czasu, czyli prawdopodobne potyczki z czołówką najlepszych lig europejskich – nie za bardzo – ocenia Boniek.

Zezowate szczęście
Będzie łatwiej, to oczywiste - każdy nabierze tego przekonania, gdy spojrzy na kogo z całą pewnością mistrz Polski nie trafi. Paradoksalnie dzieje się to w momencie, w którym Polska w rankingu krajowym UEFA zajmuje rekordowo niską pozycję, a krakowski klub ma najniższy od lat wskaźnik w rankingu klubowym. I to akurat teraz Wisła ma największą szansę wylosowania najłatwiejszego rywala od czasów Broendby Kopenhaga. Paradoksów walki mistrza Polski o Ligę Mistrzów jest jednak więcej. Od wielu lat problemem polskiej piłki jest brak synchronizacji zdarzeń – kiedy mamy dobrego mistrza Polski, wylosujemy Real Madryt. Kiedy zostaje nim zespół złożony z przeciętniaków, dostajemy Anderlecht. Gdy Radosław Sobolewski zdoła oddać strzał życia, najlepszego dnia nie będzie miał sędzia Mike Riley. Gdy ułatwieniu ulega droga do Champions League, mistrz Polski nie może grać na własnym stadionie. To zezowate szczęście to rzecz charakterystyczna dla naszych zmagań o Ligę Mistrzów. Obyśmy więc teraz nie trafili na najtrudniejszego rywala z możliwych, czyli Olympiakos Pireus, bo wówczas hasło „jeszcze nigdy nie było tak łatwo” okaże się wierutną bzdurą. – Nikt jednak nie mówi, że dzięki zmianom musimy awansować już w tym roku. Ten system będzie obowiązywał jeszcze przynajmniej kilka sezonów. Musimy to wykorzystać – mówi Boniek.

Łatwiej, ale nie łatwo
Łatwiej nie znaczy więc łatwo, bo nawet z rywalami o porównywalnym poziomie Wisła Ligę Mistrzów już przegrywała. Rany z porażek z wcześniejszych eliminacji jeszcze się nie zaleczyły. Proces przekonania się, że znów nadszedł nasz czas, szczególnie w Wiśle Kraków, wyjątkowo pokaleczonej porażkami w eliminacjach, musi jeszcze trochę potrwać. – Czy to źle, że nie pompujemy tego balona? Przegraliśmy pięć podejść do Ligi Mistrzów, oczywiste jest więc, że patrzymy już na kolejne kwalifikacje trochę inaczej, trochę ostrożniej. Pracujemy po cichu. Ale zespół, który wciąż mamy był przecież zdolny rok temu do wygrania jednego meczu z Barceloną (1:0). To może wystarczyć na teoretycznie słabszych rywali – dyplomatycznie odpowiada rzecznik Wisły Adrian Ochalik. – Wydaje mi się, że droga przed nami będzie jednak równie trudna jak w latach poprzednich. Trzeba zakasać rękawy i odpowiednio się do tego wyzwania przygotować – przekonuje z kolei prezes Wisły, Marek Wilczek, który nie zamierza popadać w hurra optymizm. Mało kto przy Reymonta zamierza, skoro Maciej Skorża po zdobytym tytule bardziej ochoczo mówi o „siedmioletnim planie”, który sobie wyznaczył, niż awansie do Ligi Mistrzów w sierpniu tego roku. Wiadomo bowiem, że Bogusław Cupiał nie będzie szastać pieniędzmi na rynku transferowym, przynajmniej tak długo, jak trwa rozbudowa stadionu. Dlatego łatwiej mówić o tym, co będzie za kilka lat niż za dwa miesiące. To trochę studzi zapędy kibiców. Oczekiwania są wciąż duże, ale nikt nie traktuje Ligi Mistrzów tak emocjonalnie, jak przy pierwszych podejściach.

Jeśli sprzedadzą, będą transfery
Wszyscy w Krakowie zdają sobie sprawę z wielkiej szansy, mało kto jednak, że cała Europa też zwietrzyła szansę i czeka na te eliminacje już od wielu miesięcy. – Też o tym słyszałem. A kto się nie wzmacnia, ten stoi w miejscu. Wisła już od dłuższego czasu stoi w tym samym. Tak samo chyba będzie teraz, bo nie wydaje mi się, by właściciel Wisły rzucić jakąś kwotę na transfer. W ostateczności sprzeda Pawła Brożka i za to kupi 2-3 piłkarzy. Denerwuje mnie, że w Polsce zespoły buduje się właśnie w ciągu okienka transferowego. Na tydzień, czy dwa przed startem – mówi Juskowiak. Recepta na sukces? – W 1996 roku Widzew czuł przed eliminacjami, że ma za słaby skład by odnieść sukces więc zagrał va banque - zadłużył się i kupił kilku piłkarzy – opowiada były napastnik reprezentacji. - Nie ma teraz recepty na sukces i awans do Ligi Mistrzów. Nie jestem Leo Beenhakkerem by taką komukolwiek dać. Jeśli Wisła dostrzeże, że ma jakieś luki w składzie i je uzupełni, to jasne, z tych rywali może ich przejść – ocenia z kolei Boniek. Wisła luk w składzie ma już jednak kilka, czasu na uzupełnienia niewiele, szanse na to małe. Po odejściu Marcin Baszczyńskiego i Marka Zieńczuka w kadrze jest tylko jeden prawy obrońca i właściwie żadnego lewoskrzydłowego. To paradoks, że za Zieńczukiem, zawodnikiem nieprzystającym poziomem do wymagań eliminacji Ligi Mistrzów, który nie umie dryblować, a jedynie wrzucać piłkę, jeszcze w Wiśle mogą zatęsknić. Bo znalezienie piłkarza o nawet podobnej charakterystyce nie jest na polskim rynku proste, a efekty pracy Jacka Bednarza przychodzą, ale po wielu miesiącach. Tym razem będzie podobnie, chyba, że do Wisły sam zgłosi się agent wolnego piłkarza. Powód? Pustka w klubowej kasie. – Dostaliśmy cynk, że na tą chwilę Wisła żadnej kasy ekstra z Tele-Foniki nie dostanie. Jeśli dojdzie do jakichkolwiek transferów, to tylko w przypadku sprzedaży Brożka lub Marcelo. To, co ugrają sami, to będą mieli - opowiada jeden z agentów współpracujących z Wisłą. - Priorytetem jest jednak odchudzenie budżetu. W klubie raczej myśli się o tym, że na pozbyciu się Andrzeja Niedzielana, Tomasza Dawidowskiego czy Mauro Cantoro można zaoszczędzić około 800 tysięcy euro na transfer Dawida Nowaka. To jednak wątpliwe posunięcie, przynajmniej w tym okienku – dodaje nasz informator. Dla innych brak wzmocnień nie musi oznaczać przekreślenia szans Wisły. – Może być i tak, że Wisła bez żadnych wzmocnień awansuje. Nie panikujmy. Są tego i plusy, zespół jest zgrany, zawodnicy odporni na stres z doświadczeniem w reprezentacji i pucharach. Jeśli właściciel uzna, że awans to tylko kwestia psychiki, dobrego dnia, łutu szczęścia, pomyłki sędziowskiej, to wcale nie musi kupować piłkarzy – mówi Citko.

Byle nie Salzburg
Biała Gwiazda w eliminacjach prawdopodobnie więc wystąpi w takim składzie, jakim dysponuje w chwili obecnej. To musi wystarczyć na trzy rundy, które będzie musiała przebrnąć. W dwóch pierwszych mistrz Polski będzie rozstawiony, do czego wystarczy mu wskaźnik w rankingu klubowym (9,5 pkt). O ile w drugiej rundzie kwalifikacji (14/15 i 21/22 lipca), Wisła nie powinna mieć problemów, to te mogą się zacząć, gdy poprzeczka zostanie podniesiona. W trzeciej rundzie Biała Gwiazda może już bowiem trafić na bardzo niebezpieczny austriacki Salzburg, jak i na szwedzki Kalmaar, norweski Stabaek, cypryjski APOEL (28/29 lipca i 4/5 sierpnia). – Nie przewiduję jakiejś wpadki na tym etapie. Wydaje mi się, że na kogo by nie trafiła Wisła, tu jej obowiązkiem jest zwycięstwo. Paweł Brożek, Rafał Boguski, Radosław Sobolewski – tym piłkarzom nie wolno przegrywać na takim etapie – komentuje Andrzej Juskowiak. Warto przy tym jednak pamiętać, że jeśli mistrz Polski w tym momencie odpadnie, to trafi do czwartej rundy eliminacyjnej LE. Rok temu na porównywalnym etapie eliminacji LM Wisła, jako mistrz Polski 2008, trafiła na najtrudniejszego spośród rywali – izraelski Beitar Jerozolima, a mimo to awansowała (1:2, 5:0).

Zaczynają się schody
Dopiero po przejściu dwóch pierwszych rywali, gra rozpoczyna się na serio. 18/19 i 25/26 sierpnia Wisłę czeka najsilniejszy rywal, lecz na pewno nie tak mocny jak FC Barcelona czy Real Madryt, z którymi zespół z Krakowa trzykrotnie już mierzył się w eliminacjach do LM (2001, 2004 i 2008 rok). Tym razem skończy się jedynie na mistrzach krajów sklasyfikowanych w rankingu krajowym UEFA na miejscach od 14 w dół. Dlatego Wisła zagra co najwyżej z mistrzem Grecji (Olympiakos Pireus), Czech (Slavia Praga), Danii (FC Kopenhaga), Bułgarii (Levski Sofia) czy Serbii (Partizan Belgrad) albo z klubami pokroju Maccabi Hajfa czy Dinamo Zagrzeb. Czy ich też powinien obawiać się mistrz Polski? – Każdy zespół będzie wydawał się mocny, jeśli Wisła się nie wzmocni – znów kładzie nacisk na transfery Juskowiak. Szanse jednak faktycznie są większe niż w latach poprzednich. - Najważniejsze jednak jest to, że Wisła podchodziłaby do rywalizacji z nimi w końcu jak równy z równy. Tak samo jak w 2003 i 2005 roku, gdy udało się wylosować rywala o podobnym poziomie sportowym, czyli zespoły Anderlechtu Bruksela i Panathinaikosu Ateny. A że wtedy też się nie udało? Z Panathinaikosem było naprawdę blisko, a skoro raz było, to w końcu się uda. Wtedy zabrakło tylko parę minut – przekonuje Citko. - Chodzi właśnie o to, aby przed pierwszym gwizdkiem krakowianie nie zostali spisani na straty, żeby w zespole była ta faktyczna żądza tej Ligi Mistrzów, żeby piłkarze naprawdę wierzyli w to, że przejdą rywala i usłyszą hymn Ligi Mistrzów na meczach w Krakowie – opowiada Juskowiak. A czy lepiej kogoś uniknąć? - Dobrze byłoby nie wylosować Olympiakosu i Partizana Belgrad, bo już potrafię sobie wyobrazić, że Wisła pokona Kopenhagę czy Slavię Praga. Teraz zespoły czeskie są na porównywalnym poziomie – tłumaczy Mirosław Szymkowiak, z Widzewem uczestnik Ligi Mistrzów. – Jeśli Slavia – tak, jeśli Wisła natomiast trafi na Olympiakos, to nie sądzę by awansowała. Przecież w ciągu miesiąca oni mogą dokupić 3-4 piłkarzy i ich siła jeszcze wzrośnie – dodaje Juskowiak.

Liga Mistrzów w Chorzowie?
W Krakowie niektórzy kibice już martwią się jednak na zapas - co będzie jeśli Wisła awansuje i będzie musiała rozegrać łącznie dwanaście spotkań w eliminacjach i fazie grupowej Ligi Mistrzów? Tymczasem wciąż nie jest pewne, gdzie Wisła rozegra same mecze eliminacyjne. Mimo wielkiej szansy na awans, nikt w Krakowie nie zdecydował się na wstrzymanie budowy stadionu przy Reymonta. Poszukiwania obiektu wciąż sprowadzają się do tego samego wyboru: Sosnowiec, Lubin czy Chorzów? - W dokumentach licencyjnych jako stadion, na którym będziemy rozgrywać mecze ligowe zgłosiliśmy obiekt Zagłębia Sosnowiec. Tak samo będzie w przypadku meczów drugiej i trzeciej rundy kwalifikacyjnej Ligi Mistrzów. W czwartej i - ewentualnie - w Lidze Mistrzów nasz zespół wystąpi w Lubinie na stadionie Zagłębia – tak jeszcze niedawno mówił prezes Marek Wilczek. – Kpina – odpowiadali kibice Wisły. Po ich protestach znów coraz bardziej prawdopodobny jest wariant z użyciem Stadionu Śląskiego.

Jak nie: boiska w RPA
Stadion Wisły miał przecież powstać do 2002 roku, w Lidze Mistrzów Wisła miała zadebiutować w najgorszym wypadku rok później. Cupiał okazał się jednak jak na Ligę Mistrzów za mało konsekwentnym graczem, w dodatku od 2004 roku balansującym na pograniczu piłkarskiej schizofrenii – z jednej strony wciąż oczekującym od Wisły wiele, z drugiej – wstrzymującym jakąkolwiek sensowną aktywność transferową. Od tego czasu Wisła musi radzić sobie sama, czasem dryfując totalnie (lata 2005-2007), czasem jak ostatnio brnąć uparcie gdzieś do przodu, ale wciąż w nie do końca sprecyzowanym kierunku. Dlatego dziś Biała Gwiazda jedynie aspiruje do miana europejskiego średnia. Aspiruje, ale jeszcze nim nie jest. Nowe zasady eliminacji Ligi Mistrzów mogą ją ku temu popchnąć szybciej niż jakiekolwiek długoletnie plany nakreślone ołówkiem na papierze. Wystarczy 180 minut meczu z rywalem w jej zasięgu. - Jeśli i tę szansę stracimy, to powiedzmy sobie szczerze - zasługujemy jedynie na grę na szkolnych boiskach w RPA – ocenia surowo Boniek. Bo i nieumiejętność wykorzystania takiej szansy, może w końcu negatywnie odbić się na Wiśle Kraków, spychając ją do pozycji obserwatora wydarzeń. Z dalszego fotela. Na to w Wielkopolsce czeka już Lech.

PRZEMYSŁAW ZYCH

Brak komentarzy: