poniedziałek, 12 października 2009

CHULIGANY TERORIZOVAL OBYVATELE PRAHY



W końcu poczułem się jak dziennikarz, który relacjonuje coś więcej niż tylko to, czy do siatki wtoczyła się piłka. To była adrenalina, stres, zagrożenie, nad głową latały petardy, race, tłum tratował ludzi, wierzgały konie. W Pradze podążając za kibicami znalazłem się w samym centrum starć chuliganów z czeską policją.

Futbol News, nr 21, 12-14 października 2009

Piątek. Godzina siedemnasta. Północno-zachodnia część Pragi. W kameralnym hotelu Crowne Plaza Castle, w którym mieszka reprezentacji Polski, panuje cisza i spokój. Podobnie jeszcze jest w centrum Pragi. Rynek Starego Miasta okupują turyści z całego świata. Kupują pamiątki, robią sobie zdjęcia. Ani widu i słuchu po polskich kibicach.

Sobota. Godzina dziewiętnasta. Dookoła stadionu Sparty Praga trwa walka polskich zadymiarzy z policją. Ponad dwa tysiące Polaków otacza kordon niemal tysiąca funkcjonariuszy. Trafiłeś do niego, nie masz już szans wyjść. W ciasnej uliczce przy kołowrotkach i bramie wejściowej wybuchają petardy, w ruch idą policyjne pałki, w oficerów policji trafiają płonące race. Widok spłoszonych koni w gęstym tłumie Polaków na tle czerwonego ognia oznaczają jedno - jest źle. „Zawsze i wszędzie policja j… będzie” – próbie sił współczesnych gladiatorów od kilku minut towarzyszy ta przyśpiewka. Co się dzieje wewnątrz, trudno zgadnąć. Widoczność ogranicza już dym.

– Spier…my! – dobiegł krzyk. Część tratowanych, wziętych w kleszcze, spanikowanych Polaków w końcu przerywa kordon policji, by wydostać się na zewnątrz. Ucieczce przynajmniej tysiąca kibiców towarzyszy ryk godny starć w starożytnym Koloseum. W uciekających trafiają race, rzucane przez resztę Polaków z przeciwległej strony. Nikt nie wie już o co chodzi. Nikt nic nie widzi. Trzeba uciekać. Na ulicy leży kilka stratowanych osób. Atmosferę doprawia huk latającego nad stadionem helikoptera i ujadanie psów. Obrazek jak z wojny. Dantejskie sceny. Za ponad godzinę zaczyna się w centrum Europy mecz piłki nożnej. Z drugiej strony pod stadion spokojnie zajeżdża polski autobus i busy z VIP-ami.

Obawa. Tak można podsumować to, co przed meczem czuli wszyscy Czesi. Już piątkowy „Sport” w artykule „Prijedou zbesilci” informował o przyjeździe polskich chuliganów. Obok tekstu zamieszczono ranking wskazujący najniebezpieczniejszych chuliganów w Europie. Byli nim oczywiście Polacy, którzy wyprzedzili Rosjan, Serbów, Chorwatów, Anglików i Turków...

Atmosferę podgrzewały wszystkie czeskie gazety. Informacje dotyczące tego, co wyrabiający maskujący się za szalikami polscy chuligani zdominowały wiadomości z obozu reprezentacji Stefana Majewskiego. Na dobrą sprawę, polscy piłkarze nikogo nie obchodzili. Liczył się tylko najazd „hord kibiców”.

W piątek wieczorem będąc w Pradze nie można było przeoczyć ryku „Biało-czerwone barwy niezwyciężone” w małych, ciasnych praskich uliczkach. Gdy w jednym z pobliskich pubów, miejscowi zanucili „Czesi do toho” (Czesi naprzód), wydawało się, że może sprawdzić się najczarniejszy scenariusz kreślony przez media. Na polskie przyśpiewki, Czesi odpowiedzieli jednak krzykiem „Polska, Czesko - together”. Osłupiali polscy kibice nie mieli wyboru. Przyłączyli się do Czechów. Ci mieli szczęście. Zadymiarze dopiero pakowali manatki i w Pradze mieli pojawić się dopiero w dniu meczu.

W piątek, nim doszło do jakichkolwiek starć z policją, o obawy i antypolskie nastroje zapytaliśmy jednego z taksówkarzy. – E tam. Gazety zawsze pompują balon, a później nic się nie dzieje. Wyolbrzymiają każdy fakt. U was też tak jest? – dopytywał Vaclav. Po chwili milczenia taksówkarz pytał nas już jedynie o meczowe typy. – Ile będzie? W patriotycznym odruchu odpowiedzieliśmy, że wygra Polska. Vaclav gwałtownie zwolnił. – Tak? Vypadni! – śmiejąc się chciał nas wyrzucić z samochodu – Chyba w to jednak wątpicie? Ten wasz nowy trener to podobno straszny oryginał. My też mamy małe szanse na awans. Jesteśmy w tej samej sytuacji. Musimy wygrać dwa mecze i liczyć na pomoc Słowaków – mówił Vaclav, który jeszcze nie wiedział, że na pobratymców nie ma co liczyć, bo Słowacy przegrali 0:2 ze Słoweńcami.

Do pierwszych starć doszło dopiero w sobotnie popołudnie, gdy do Pragi nocnymi pociągami zjechali zadymiarze. W tym czasie w wygodnym barze hotelowym w przyjaznej atmosferze toczyła się dyskusja kilku VIP-ów. Powszechne zdziwienie wywoływała obecność w składzie Piotra Polczaka. Z miasta z drobnymi upominkami wracali działacze PZPN – Grzegorz Lato, Zdzisław Kręcina, Antoni Piechniczek i Adam Olkowicz. Jak widać w przeciwieństwie do Leo Beenhakkera, Stefanowi Majewskiemu nie przeszkadza obecność pezetpenowskich notabli w tym samym hotelu.

Kilka kilometrów dalej w uliczkach praskiego starego miasta policja pałowała polskie grupy zadymiarzy, które atakowały przechodniów. W północno-zachodniej części miasta Piechniczek z Olkowiczem szli właśnie na spacer.

Wydarzenia postawiły policję w stan gotowości. Zdecydowała się wytoczyć najcięższe działa. Uznano, że postawienie czoła czterem tysiącom Polaków, wymaga mobilizacji aż dziesięciu tysięcy funkcjonariuszy. Wielu patrolowało miasto również w cywilnych strojach. - To największa operacja policyjna w Pradze w ostatnich latach. Przygotowania do tego wydarzenia zabrały nam prawie dwa miesiące – mówiła rzecznik policji.

W okolicach hotelu polskiej reprezentacji w oczy rzucała się grupka około pięćdziesięciu kiboli. Ubrani w ten sam sposób (czarne ortalionówki z napisem Arka Gdynia), identycznie uczesani (modnie – na jeden milimetr!). Przed grupką i za nią podążało łącznie pięć samochodów policyjnych. Tak było w każdej części miasta. Wszystkie grupki były monitorowane i miały swoich opiekunów.

Praga się wyludniła i zamarła. Na cztery godziny przed meczem na rynku starego miasta czescy sprzedawcy pospiesznie zamykali budki sklepowe. Zamiast turystów zabytkowe miejsce wypełniło się chmarą ubranych w polskie szaliki, zakapturzonych kibiców. Naprzeciwko nich stały nieruchomo kordony policji. Jeszcze kilkanaście godzin wcześniej rynek tętnił życiem, słychać było szepty sprzedawców trawki: „Marihuana?”. W sobotę wieczorem wszyscy zniknęli. Sytuacja na rynku przypominała szachy, żadna ze stron nie chciała wykonać ruchu. Ani kibice, ani policja nie wyglądali też na zainteresowanych pamiątkami.

– Dziękuję, my już lepiej pojedziemy do domu – mówił Petr, sprzedawca naszyjników.

Ubaw mieli tylko turyści. Przestali robić sobie zdjęcia na tle katedry, a zaczęli ustawiać się przed polskimi kibicami i kordonami policji. To była największa atrakcja dnia w Pradze.

– To przezabawne co się tu dzieje – nie mogąc uwierzyć w to, co widzą, angielscy turyści komentowali zajścia, przy okazji robiąc zdjęcia i wszystko filmując.

Gdy przy dźwiękach bębnów trzy tysiące kibiców nagle ruszyło z rynku w długi pochód w kierunku stadionu, wycieczki turystów z całego świata obserwowały to ze zdziwieniem, stojąc na pobocznych murkach i ławkach. Z uśmiechem na twarzach, jakby zaskoczeni, że coś takiego mogło przytrafić im się w dniu, w którym odwiedzali stolicę Czech, unosili kciuki rąk w geście sympatii.

Nie wszystkie zachowania polskich kibiców w Pradze jednak na takie gesty zasługiwały. To nie przypadek, że sklepy, które znalazły się na drodze pochodu, były już zamknięte albo zostawały na widok polskich fanów.

Uśmiechnięci Azjaci nie wiedzieli jaki jest powód radosnego podskakiwania kilku tysięcy polskich kibiców. Przyśpiewka „Kto nie skacze ten z policji – hej, hej!” towarzyszyła im aż do końca drogi na stadion wokół syren i otaczającego ich kordonu funkcjonariuszy.

Polacy na swój sposób sterroryzowali mieszkańców miasta, sprawili, że życie w Pradze zamarło. Tworzyły się gigantyczne korki. Tylko przyjazdy Anglików są w stanie postawić Pragę w stan podobnego zamarcia. Za maszerującymi kibicami aż do końca podróży ciągnęła się grupka zaciekawionych Czechów i reporterów miejscowej telewizji, która na bieżąco śledziła wszystkie wydarzenia.

W tym czasie w zaciszu szatni do meczu przygotowywali się piłkarze. Po końcowym gwizdku Jerzy Dudek złapał schodzącego z boiska Dawida Janczyka, poprosił go o podziękowanie polskim fanom i wskazał mu drogę pod sektor Polaków. Gdyby Dudek wiedział jak wiele zdrowia i stresu kosztował ten dzień czeskich funkcjonariuszy i mieszkańców Pragi, pewnie zastanowiłby się dwa razy, po czym wysłałby Janczyka prosto do szatni. Świetny doping to jedno. Zachowanie poza stadionem – to drugie. W sobotę w Pradze Polacy przegrali na stadionie i poza nim. PRZEMYSŁAW ZYCH

1 komentarz:

kibol filantrop pisze...

pamiętajmy, że była to "prowokacja policji", a poza tym " piłka nożna dla kibiców". LOL