poniedziałek, 1 czerwca 2009

FELIX MAGATH, CZYLI ZMORA PIŁKARZY

"Po trupach do celu"
("Magazyn Futbol", czerwiec, nr 06/2009, 32)

W Polsce często słyszy się - dobry trener, ale bez wyników.
W Niemczech jest ktoś całkowicie inny - kiepski trener, ale z wynikami.


Kiepski, jeli wierzyć naszym zawodnikom, którzy mieli okazję z nim pracować. Magath właśnie dokonał niemożliwego - wprowadził na szczyt Bundesligi Wolfsburg, grając na nosie między innymi wielkiemu Bayernowi Monachium. A potem zaskoczył jeszcze bardziej - ogłosił, że po najlepszym sezonie w historii Vfl przenosi się do Schalke. Oto człowiek, który zaszokował całe Niemcy.

Myślisz Magath, widzisz pot, do tego jęczących piłkarzy i katorżnicze metody treningu. Postać nietuzinkowa, kultowa, która zostanie zapamiętana na długie lata. Nielubiany w gronie piłkarzy, a jednak konsekwentnie zatrudniany przez kluby. Z Arena auf Schalke słychać już krzyk rozpaczy. To wrzeszczą zawodnicy. Ale może za rok zamiast wrzeszczeć, będą świętować, bo Magath nauczy ich wygrywać.

W Polsce na głowę Magatha wylano kubeł pomyj, gdy po Mirosławie Okońskim w latach 80., rok temu na dobre odstawił od składu Vfl Wolfsburg Jacka Krzynówka. Magath o polskich piłkarzach ma jednak bardzo dobre zdanie. - Paweł Wojtala mógł być najlepszym obrońcą Bundesligi, a takiej lewej nogi jaką miał Paweł Kryszałowicz, do tej pory jeszcze nie widziałem - tak Niemiec w prywatnych rozmowach z Berdnardem Szmytem mówił o swoich polskich podopiecznych w HSV Hamburg, Werderze Brema i Eintrachcie Frankfurt.

- Nie jest uczulony na Polaków, dajcie spokój. Sporo razem rozmawialiśmy i wiem, że prywatnie ma bardzo dobre o nas zdanie. Przecież nie ściągał Polaków po ty, by ich dręczyć. Krzynówek przegrał rywalizację z lepszym piłkarzem, a co do Okońskiego, to wiem, że też zachwycał się jego umiejętnościami - mówi Szmyt, prywatnie przyjaciel Magatha, z którym poznał się przy transferach Polaków do zespołów Magatha. Niemiec Polakami się zachwycał, ale szans jednak jakby nie dawał. - Nie lubił Polaków, jestem o tym przekonany. Nie wiem czemu. Ściągnął kilku Polaków do swoich klubów i komu z nich dał szansę? Tylko Kryszałowiczowi - przekonuje Okoński.

Na cześć Saddama
Już sam rodowód Magatha jest zadziwiający. Matka z Prus Wschodnich, ojciec z Portoryko, który na terenie Niemiec służył w US Army. Jako piłkarz przede wszystkim czuł taktykę, był zdyscyplinowany jak mało kto. - Taki mały, lewonożny, rozsądny, niezły technicznie, z tej grupy niemieckich piłkarzy, która w latach 80. zdobywała puchary, też jeden kosztem mnie, był chyba najzdolniejszy - wspomina Zbigniew Boniek, którego właśnie gol Magatha w finale Pucharu Europy w 1983 roku pozbawił szans na trofeum.

- Wódz, lider. Konsekwentny, tak bym go scharakteryzował - opisuje Szmyt. Takim też odkąd został trenerem do dziś próbuje być w szatni. - Chciał mieć nieograniczoną władze, mało kogo słuchał. Gdy ktoś próbował mu cokolwiek wyperswadować, przekazać, odwracał się jak niepyszny i szedł w kierunku tablicy rysować taktykę - opowiada Wojtala, który w czasie swojej kariery dwukrotnie pod koniec lat 90. natrafił na Magatha trenera, w HSV i Werderze. - Z drugiej strony, jeśli już coś obiecał, to zawsze dotrzymywał słowa. Gdy miałem jakiś pozaboiskowy kłopot, to jednym telefonem potrafił postawić do pionu cały klub. Intensywność treningów - to zapamiętam jednak najlepiej - wspomina dziś Wojtala.

Nie przez przypadek nazwano go Saddamem, na cześć irackiego tyrana i dyktatora Saddama Husseina. Qualix - jego drugi pseudonim (od "die qual", "męczyć", "zadręcząć") też nie pozostawia żadnych wątpliwości, co do natury, jaką obdarzony jest niemiecki trener. - Nie miałem z nim styczności, bo kiedy przyszedłem do Hamburga, Magath właśnie odszedł. W szatni jednak czuło się ulgę, nowy trener Frank Pagelsdorf to była już jednak inna półka. Ciężki człowiek, ostry trening, dużo biegania - taki był Magath. Wydawało mu się, że skoro on mógł kiedyś tyle biegać, to i inni mogą tak samo - mówi Jacek Dembiński, w latach 1998-2000 piłkarz HSV.

Maratończyk
- Sam Magath sporo biega do dziś, nie tylko piłkarzom, ale i samemu sobie narzuca katorżnicze maratony. Szkoda tylko, że zapomina, że po takiej dawce, w czasie sobotniego meczu to on usiądzie na ławce, z której będzie przyglądał się wciąż biegającym - podsumowuje Andrzej Juskowiak. Jego zespoły jednak błyszczą na tle innych pod względem przygotowania fizycznego. - Gdybym miał wymieniać przyczyny sukcesów jego zespołów, to na pewno właśnie wytrzymałość u piłkarzy. Do tego żelazna ręka, o ile natrafi na odpowiednich piłkarzy, i przeszłość piłkarska. Jeśli uda mu się wygrać z Vfl tytuł, to będzie znaczyć na pewno więcej niż dwa tytuły Bundesligi z Bayernem razem wzięte - ocenia były napastnik kadry.

Wszędzie jednak gdzie był, stały za nim pieniądze. W taki sposób jest też trochę postrzegany w Niemczech. W Vfl Wolfsburg trafił na dobry okres, na szefów klubu, którzy byli gotowi wydać wielkie pieniądze na jego transferowe fanaberie. - Jakiś czas temu, gdy pisało się negatywnie o kadencji Magatha w Vfl, przeczytałem w niemieckiej prasie, że Magath gdyby mógł, w Wolfsburgu zmieniłby wszystko, a jedyne czego jeszcze nie tknął, to nazwa klubu. Gdyby on o tym decydował, też by ją pewnie zmienił. Lubi władzę i swój punkt widzenia, dlatego przez dwa lata w Wolfsburgu wymienił chyba ze dwa składy. W końcu to musiało się opłacić - opisuje Juskowiak, w przeszłości również napastnik Wilków.

Koniec wolności Okonia
O fanaberiach Magatha najlepiej przekonał się jednak Mirosław Okoński i Jacek Krzynówek. - Bardzo nieprzyjemny człowiek. Ja go po prostu nie lubiłem, a on mnie. Jestem za luźnym człowiekiem, żebym mógł się z kimś takim dogadać - wykłada kawę na ławę "Okoń", o którym w Poznaniu mówiło się, że gdy bawi się Okoński, bawi się całe miasto. Gdy w 1986 roku Okoński trafił do Hamburga, przejął po Magacie numer 10. na koszulce. Do momentu, gdy trenerem był Austriak Ernst Happel, a menedżerem Guenther Netzem, wszystko szło dobrze. Do tego stopnia, że legenda Wielkopolski zajęła nawet drugie miejsce w plebiscycie na piłkarza roku w Bundeslidze. Gdy do klubu w charakterze menedżera przyszedł rygorystyczny Magath, Okoński nie potrafił się odnaleźć.

- Był nieuczciwy wobec piłkarzy, najpierw podpisał ze mną dwuletni kontrakt, a potem zażądał zmiany obywatelstwa na niemieckie, tak aby w kadrze HSV zwolnić miejsce dla kolejnego obcokrajowca. Ja oczywiście się na to nie zgodziłem, bo po takim kroku nie miałbym możliwości wjazdu do Polski przez pięć kolejnych lat. Jak miałbym to powiedzieć żonie, dzieciom? Żeby mu to zakomunikować pojechałem nawet do jego domu. I wie pan co? Tam szok. Okazało się, że jego żoną jest Polka. Może stąd jego niechęć do Polaków? - zastanawia się Okoński.

Dwadzieścia lat później Magath nienajlepsze wspomnienia po sobie pozostawił również Jackowi Krzynówkowi. - To było kuriozum. Ani nie grał, ani dostawał szansy by odejść. Magath ma to szczęście, że pracuje w bogatych klubach, które na takie zagrywki mogą sobie pozwolić. Nawet próbował podbijać cenę za piłkarza, którego niszczył - mówi Juskowiak. Takie gierki Magath stosował również wobec innych graczy, niekoniecznie narodowości polskiej. - Jeden z bramkarzy Vfl miał wysoki kontrakt, a Magath nie widział go w składzie. Był więc nieustannie niszczony. Mógł przychodzić do klubu, trenować indywidualnie na bocznym boisku, a potem iść do domu. I tyle. Takimi psychologicznymi metodami Magath nie raz już próbował wypchnąć piłkarzy poza klub. To samo spotkało Jacka. A podpaść Magathowi nie jest trudno - mówi Jusko.

- Reguły są proste. Skomentujesz coś bez wiedzy Magatha, a nie daj Boże skrytykujesz, to następnego dni gnijesz w amatorach - mówił sam lewoskrzydłowy reprezentacji, gdy uwolnił się od Magatha, przechodząc do Hannoveru 96. Tylko może warto do tych wszystkich wad Magatha jednak się przyzwyczaić? W końcu właśnie dzięki niemu ten niszczony Jacek Krzynówek będzie mógł za kilka lat powiedzieć: - Byłem mistrzem Niemiec. PRZEMYSLAW ZYCH

Brak komentarzy: