niedziela, 3 stycznia 2010

CZEMU UCIEKŁ NAM ŚWIAT?



Pięć lat temu reprezentacja Polski do lat 19 w eliminacyjnym meczu potrafiła ograć 3:1 Szwajcarów. Kilka lat później do Manchesteru City trafił jednak Gelson Fernandes, a nie Dariusz Zjawiński czy Adrian Mierzejewski. Jak wytłumaczyć więc, że Zjawiński kopie dziś piłkę przy ulicy Sportowej 66 w Nowym Dworze Mazowieckim, a Mierzejewski jest piłkarzem Polonii Warszawa?

Tekst jako część raportu ukazał się w październikowym numerze Magazynu Futbol (2009 rok). Od razu dodam - nie jest najlepiej napisany, nie ma w nim wesołych anegdot, cytatu przerywającego skomplikowane (być może dla niektórych nie do zniesienia) tłumaczenie specyfiki szkolenia. Nie jest to dzieło literackie, ale ci, którzy się nim interesują, na pewno jednak przebrną, coś dla siebie znajdą, bo tekst zawiera kilka interesujących wątków. Tym, którzy uważają, że w tekście o piłce, by był ciekawy, musi być alkohol, przygoda, dziwka i hazard, od razu sugeruję pominięcie tej pozycji. Śmiałkom, którzy przebrnęli, pozostanie do przeczytania jeszcze rozmowa z Ryszardem Karalusem (pod tekstem) i kilka pobocznych ramek. Uff - i już o szkoleniu wiecie wszystko.


Według wielu dwadzieścia lat temu śmiercią naturalną zaczął umierać polski system szkolenia piłkarzy. Systemu jednak.. nigdy tak naprawdę nie było. Mieliśmy świetnych piłkarzy, gdyż grając w piłkę na boiskach, łąkach, hałdach spędzali w młodości 5-6 godzin dziennie. Przed szkołą, po niej, w klubie i na podwórku. Gdy zmieniły się realia, a przed młodymi ludźmi rozłożono wachlarz propozycji spędzenia wolnego czasu, nikt nie zareagował.

Dziś liczba godzin, które kandydaci na piłkarzy spędzają grając w piłkę wynosi co najwyżej 1-1,5h dziennie (tylko w klubach). W dodatku w ogromnej większości przypadków (kluby poniżej pierwszej ligi) dawka ta implikowana jest zaledwie trzy razy w tygodniu. W pozostałe dni młodzi kandydaci na piłkarzy zwyczajnie jak każdy chłopiec chodzą do szkoły, gdyż tok nauki gry w piłkę właściwie nie jest dostosowany do zajęć lekcyjnych (jedyny wyjątek to Lech Poznań, który znalazł rozwiązanie). Często jednak w klubach młodzież trenuje rzadziej, bo po prostu tak w nich zadecydowano.
– Nie możemy prywatnej spółce rozkazać, by chłopcy trenowali więcej. Przykładowo, w Lechu Poznań 10-latkowi trenują pięć razy w tygodniu, a w Legii Warszawa mówi się o szkole hiszpańskiej i dzieciaki trenują tylko trzy razy – mówi Jerzy Engel, szef Wydziału Szkolenia.

Niewielka liczba dotknięć piłki przekłada się na umiejętności techniczne. Problem niedawno dostrzeżono również w Anglii. Na Wyspach zdano sobie sprawę, że każdy francuski chłopiec, chodzący do akademii piłkarskiej, klubowej lub związkowej, w przedziale wiekowym od 12 do 16 roku otrzymuje około 2304 godzin treningu, dwa razy więcej niż w junior w Anglii! Zauważono zresztą nie tylko zalety metody „większej liczby dotknięć”, ale i wprowadzenia zajęć zorientowanych jedynie na poprawienie umiejętności technicznych (grupa wiekowa 12-16). Pierwszym, który do tego doprowadził był w Liverpoolu… Francuz, Gerard Houllier.
– Ale to wszystko zależy od tego kto stoi na czele takiej szkółki, kto jest menedżerem. Dziś menedżerem w Liverpoolu jest Hiszpan i jestem pewien, że wygląda to zupełnie inaczej – przekonuje Engel.

Na ten sam problem w Polsce zwracał ostatnio uwagę Loic Lo Bello. Francuz z polskimi korzeniami do Młodej Ekstraklasy Polonii Warszawa trafił latem.
- Moi koledzy z Polonii mieli i mają za mało treningów, bo nie mogą połączyć szkoły z piłką, tak by trenować po cztery godziny dziennie. We Francji miałem zajęcia dwa razy dziennie po dwie godziny, ponadto wszystko było idealnie połączone z nauką. Dziś w Polonii mam zajęcia siedem-osiem godzin w tygodniu plus zajęcia indywidualne, a nie jak w Nicei czy Clermont - ok. 15-20 godzin tygodniowo. Trenowałem przez 11 miesięcy, a w Polsce ćwiczy się tylko 8 lub 9 miesięcy – mówił w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.

Błędy w szkoleniu trenerów młodzieży
Problem polega na tym, że aby zostać piłkarzem w Polsce, kandydat musi wiele poświęcić. Dużo więcej niż na Zachodzie. Dlatego rozwiązania są dwa. Obydwa złe. Pierwsze – piłkarz rzuca szkołę i tylko trenuje. Drugie – stara się pogodzić obie rzeczy, ale na zmianę opuszczając treningi lub zajęcia w szkole. Mniejsza liczba godzin spędzonych w tym wieku na boisku czyni go jednak piłkarskim analfabetą na całe życie. Z kolei jeśli rzuci szkołę, pojawia się inny problem.
– To tak zwany czwarty filar, na który w Polsce wciąż nie zwraca się należytej uwagi. Dostrzegamy braki techniczne, taktyczne, sprawy fizyczne, ale wciąż nie mówi się o sprawie mentalnej. Oni nie są w tym aspekcie wytrenowani – mówi Grzegorz Polakow, przez lata wykładowca na gdańskim AWF.
– W ogóle nie zwraca się również uwagi na to, kto po pierwsze – trenuje młodych zawodników, a po drugie – kto przygotowuje do zawodu przyszłych trenerów młodzieży. Są to na AWF-ach ludzie bez jakiejkolwiek wizji, profesorowie, którzy piszą pracę o tym jak wykonać rzut karny! Pójdą na stadion, popatrzą, pooglądają. Teoretycy i nic więcej – mówi Polakow.

Dobre szkolenie trenerów młodzieży, to takie, które pozwala na ścisłą specjalizację, rozróżnienie potrzeb trenowanych grup wiekowych. Inaczej trenuje się 12 latka, inaczej 17 latka. To nie tylko nasz problem. W Anglii przez wiele lat nie zwracano uwagi na to zagadnienie aż w końcu rozpoczęto proces przyznawania licencji dla trenerów trzech grup wiekowych. W Polsce młodzież zbyt często trenują ludzie bez specjalizacji, często nie wiedzący czego potrzebuje w danej kategorii wiekowej młody piłkarz. – Dopiero będziemy wdrażać odpowiednie licencje – mówi Jerzy Engel, przewodniczący Wydziału Szkolenia, który od razu zwraca uwagę na inny problem związany z trenerami młodzieży.
– Przez lata byli upadlani zarobkami rzędu 300 czy 600 złotych. To w wielu miejscach wciąż się jeszcze nie zmieniło. Czy zarabiając takie pieniądze można w ogóle poświęcić się tej pracy? Gdzieniegdzie udaje się to zmienić. Dyrektor biura sportu w Warszawie Wiesław Wilczyński przeznaczył właśnie 3 miliony na pensje trenerów młodzieży. Tak więc każdy, kto udowodni, że trenuje grupę składającą się z przynajmniej 20 zawodników otrzyma miesięczne dofinansowania tysiąca złotych. Kolejny tysiąc dołożyło ministerstwo sportu. Jeśli samorząd dorzuci kolejny, każdy będzie chciał wykonywać ten zawód – przekonuje Engel. Problem polega na tym, że dotyczy całej Polski, a nie tylko Warszawy.

Inicjatywa związku
Działania Wydziału Piłkarstwa Młodzieżowego PZPN, takie jak objęcie przed pięcioma laty szkoleniem tysiąc dzieciaków w szesnastu gimnazjach na terenie całego kraju, to świetna idea. Nie przysporzy jednak federacji pochwał tak długo, jak nie przyniesie pierwszych efektów.
– A właśnie, że już przynosi. Przecież jednym z wychowanków był Grzegorz Krychowiak, który uczęszczał do jednego z tych gimnazjów – przekonuje Engel. Wspomniana inicjatywa to zalążek pomysłu Francuzów, który później został skopiowany przez Czechów. W tych krajach w każdym województwie istnieje szkółka pod egidą federacji.
– Na początku zajęliśmy się tylko gimnazjami. W pierwszych latach szło to bardzo siermiężnie, teraz zaczyna wyglądać to coraz lepiej. Każde gimnazjum obsługują trenerzy związkowi. Do dyspozycji są boiska trawiaste i od niedawna sztuczne – przekonuje Engel.

We Francji ośrodki są na tyle dobre, że kluby nie obawiają się oddawać na aż pięć dni w tygodniu najlepszych kandydatów w ręce związkowych specjalistów. Młodzi gracze powracają do swoich klubów na weekend. Wtedy grają tam mecze.
- Założenie jest takie, by do tych szkół trafili najlepsi chłopcy z całego województwa. Mieszkają w internatach, trenują dwa razy dziennie, a plan zajęć jest do tego dostosowany – mówi Eugeniusz Nowak z PZPN.
– Oczywiście zdarzają się przypadki, że kluby nie chcą, by ich piłkarz chodził i trenował w naszym gimnazjum. Chociażby ze względu na to, że bliżej ma z domu do klubu. Bywa też tak, jak na przykład w Poznaniu, że Lech zbiera wszystkich najzdolniejszych piłkarzy z całego województwa i nie ma sensu ich zbierać osobno, bo trenują już w jednym klubie. Od roku istnieje również szesnaście liceów, bo wcześniej po skończeniu gimnazjum, chłopcy w wieku 16 lat powracali już do klubów. A jak trafiają do naszego gimnazjum? Są wyselekcjonowani przez trenerów związkowych, gdy zawodnicy mają po 11-12 lat. To wszystko na razie raczkuje, ale jest coraz lepiej. Przypomina to gimnazja i licea, w których kształtują się przyszli siatkarze – mówi Engel.

Ciągłe zaniedbania
W Polsce przez całe lata trwała debata, czy wszystkie reprezentacje pod egidą PZPN (juniorskie, młodzieżowe, seniorska) powinny grać systemem 4-4-2. Zabrało nam to tak długo, że aż uciekł nam świat. Niedawno holenderski związek – KNVB - wprowadził obowiązek gry systemem 4-3-3, który zdecydował się preferować. Od niedawna mają nim grać nie tylko reprezentacje, lecz także wszystkie kluby w każdych rozgrywkach juniorskich! KNVB zarządził również, by wszystkie zespoły juniorskie do lat 17 były trenowane przez dwóch trenerów (wcześniej przechodzi się długie szkolenia). To również po to, by podołać z wiekiem coraz trudniejszym charakterom chłopców, przeistaczającym się w mężczyzn. Tak prowadzone zajęcia koordynują ludzie z holenderskiej federacji, którzy raz w miesiącu odwiedzają każdy z 2500 klubów!
- Czy wobec tego PZPN naprawdę nie może więcej?
– Pokazujemy na szkoleniach naszą wykładnię, ale nie możemy nikogo zmusić do odpowiedniego systemu. Zalecamy dziś grę tylko w ustawieniu 4-4-2 i 4-3-3, ale jeśli ktoś gdzieś gra systemem 3-5-2, to niewiele możemy z tym zrobić – mówi Engel. A szkolenia? – Zapakowaliśmy niedawno autokar naszymi najlepszymi szkoleniowcami w kwestiach młodzieży. Byli między innymi Stefan Majewski, Edward Klejndinst, Krzysztof Chrobak. I objechaliśmy z nimi całą Polskę, organizując w każdym województwie pokazowe szkolenia trenerów młodzieży. Spotkało się to ze świetnym przyjęciem. Na każdym spotkaniu było kilkuset trenerów – opisuje. To jednak wciąż dużo mniej niż comiesięczne wizyty trenerów w każdym polskim klubie.

To, co federacja narzuca dziś klubom i to dopiero od kilku lat, to poprzez wymogi licencyjne, posiadanie odpowiedniej liczby zespołów juniorskich. Natomiast wciąż w tych przepisach nie ma ani słowa o bazie, liczbie boisk, którą klub powinien dysponować zanim przystąpi do rozgrywek. Przez lata niedostrzeganym problemem - choć głośno mówił o nim choćby Michał Globisz - był rozleniwiający system rozgrywek juniorskich na poziomie juniorów starszych (18-19 lat) i młodszych (16-17). Nie przyzwyczajał on graczy do rywalizacji. Kraj wciąż jest podzielony na 16 okręgów, w których organizuje się osobne rozgrywki na szczeblach juniorskich. Dlatego najlepsi juniorzy w sezonie rozgrywają najwyżej 5-6 spotkań, w których muszą wspiąć się na wyżyny. W innych ogrywają po 7:0 każdego jak chcą, bez wysiłku.

Od tego sezonu miało się to zmienić. PZPN chciał utworzyć utworzyć osiem „pierwszych lig” juniorskich. Wiele klubów (lecz tylko ekstraklasowe mają ten komfort) nie czekało na zmianę systemu i jak najszybciej zaczęło przenosić juniorów starszych do zespołów Młodej Ekstraklasy (pozwala na grę piłkarzy do 21 roku życia). W ten sposób samoistnie powołano do życia ogólnopolskie rozgrywki juniorskie.
– Dlatego dziś projekt powołania 8 okregów wywołuje dużo kontrowersji, są prowadzone dyskusje i na razie zdecydowaliśmy się nie łączyć lig. Koszty takiej operacji są spore, bo zwiększają wydatki wielu klubów na dojazdy, a przecież najzdolniejsi zaczęli już trafiać do ME. Z kolei ci, którzy nie łapią się do ME, coraz częściej przechodzą do II ligi, lub – ze względu na wymóg wystawiania określonej liczby młodzieżowców w III czy IV lidze – grają już w seniorach. Zastanawiamy się więc, czy w takim razie jest sens to czynić dla drugiego sortu młodzieży, która pozostaje w zespołach juniorów starszych – mówi Jerzy Engel, przewodniczący Wydziału Szkolenia PZPN, który przyznaje, że padła propozycja, by utworzyć rozgrywki makroregionalne (4 lub 8 grup zamiast 16), ale tylko dla juniorów młodszych.

Engel nic natomiast nie wspomina o zmianie, która oburzyła całe środowisko trenerskie. Tydzień po starcie II ligi przesunięto limit wieku dla młodzieżowca. Zgodnie z wcześniejszymi wytycznymi w tym sezonie miał być nim piłkarz urodzony w 1989 roku. Od kilku lat kluby na poziomie II ligi mają obowiązek wystawienia dwóch takich piłkarzy. W niższych ligach – trzech. Z tego powodu kluby niższych lig przez cały okres przygotowawczy szykowały do gry piłkarzy 20-letnich. PZPN w trakcie trwania rozgrywek nagle jednak zadecydował, że odtąd młodzieżowcem jest piłkarz… 22-letni, urodzony w roku 1987. Efekt tej zmiany był taki, że większość klubów natychmiast odstawiła od składów mniej doświadczonych 20-latków na rzeczy tych, których mieli się pozbyć – 22-letnich piłkarzy.

Jak widać w Polsce młodzieżowcem wciąż nazywany jest piłkarz… zaawansowany wiekowo. Ta sprawa całkowicie zaprzecza również powodom, dla których PZPN wstrzymuje reorganizację rozgrywek juniorskich. Dziś nikt juniorów starszych już w składzie nie potrzebuje, skoro można wystawić do gry 22-latka. Wielu dobrych graczy, wcale nie drugiego sortu, trafiło dziś ponownie do juniorów, gdzie na nowo przyjdzie im ogrywać wszystkich rówieśników po 7:0. Warto przy tym zauważyć, że w innych wysoko rozwiniętych piłkarsko krajach, np. w Anglii, krajowe rozgrywki juniorskie U-19 organizowane są w czterech grupach, a nie szesnastu.

Nikt nie wie za co odpowiada
Doprowadzenie do powstania systemu w Polsce jest mało prawdopodobne. Chociażby ze względu na to, że nawet gdyby ktoś chciał doprowadzić do jego powstania, istnieją niewielkie szanse, że będzie potrafił. Dlaczego? Bo nikt u nas tego wcześniej nie zrobił. Plan Jerzego Engela sprzed trzech lat w Ministerstwie Sportu wyrzucono na razie do kosza. Powód? Był nierealny i zakładał wydatki na poziomie kilku miliardów złotych. Druga sprawa to fakt, że taki system wymagałby świetnej współpracy czterech podmiotów: PZPN – Ministerstwa Sportu i Turystyki – Ministerstwa Edukacji – klubów piłkarskich.

Gdyby zapytać członków Wydziału Szkolenia PZPN o to jak ma się nasz system, w większości przypadków padnie odpowiedź „dobrze”. Tłumaczenie PZPN jest ciągle takie same – szkolenie zależy tylko od klubów. Podział obowiązków wciąż nie jest jasny. Wciąż trwa u nas cicha debata, w jak wielkim stopniu za finansowanie szkolenia powinien odpowiadać związek, kluby i samorządy…
- Przez całe wieki nie poprawiała się infrastruktura, która była w tragicznym stanie. Dziś samorządy w końcu zaczynają je budować własnym sumptem. PZPN ich nie zbuduje – mówi Engel.

Jak wyglądałoby zdaje się perfekcyjne rozwiązanie? Za budowę boisk i lepsze kształcenie przyszłych trenerów młodzieży przez AWF odpowiadałoby MSiT. Za dostosowanie godzin lekcyjnych do treningów w klubach – ME. Organizacją rozgrywek na poziomie podstawówek i gimnazjów (w jeszcze większym wymiarze niż wspomnianych 16 gimnazjów i liceów) musiałyby zająć się trzy podmioty łącznie: PZPN-ME-MSiT. By system, który może przywrócić Polsce miejsce choćby w dziesiątce najlepszych w Europie krajów piłkarskich, działał sprawnie (a jeszcze nie powstał), wymaga jednak dużych nakładów finansowych obu ministerstw. Jeśli chodzi o obowiązki PZPN, pociągnęłoby to za sobą koszty przynajmniej takie same - choćby na delegacje trenerów związkowych po Polsce – jak wydatki administracyjne na działalność związku…

Nie czekać na PZPN
Na szczęście jest w Polsce kilka miejsc, w których zrozumiano, że nie ma sensu czekać na wizjonerów z PZPN-u, wprowadzenie nadzoru szkolenia w całym kraju i stały przyjazd mądrych trenerów wizytujących kluby z małych miasteczek. W nich nikt nie ogląda się na współpracę związku z obydwoma ministerstwami. Trzeba działać – takie hasło przyjęto sobie w Legii Warszawa i Lechu Poznań. Oczywiście na zdobycie się organizację własnego szkolenia, nie było w Warszawie i Poznaniu tak trudno ze względu na finanse, którymi dysponują. Legia z budżetu ITI na Akademię wydaje dziś dwa miliony złotych rocznie. Spośród wszystkich klubów najbardziej rozległy system w życie w wdrożył jednak Kolejarz.

Lech od kilku lat sprawuje pieczę nad siecią dziewięciu poznańskich szkół podstawowych i współpracuje z Akademią Remes w Opalenicy. W każdej ze szkół rozsianych w różnych częściach miasta istnieją klasy sportowe Lecha. Najbardziej utalentowana młodzież znajduje się jednak w słynnej „trzynastce”.
- To ona jest kręgosłupem całego szkolenia klubu. Do grupy dzieci z SP 13 – wcześniej starannie wyselekcjonowanej i zaliczonej do grupy „złotej” - trafiają również najzdolniejsze dzieci spośród reszty. Najczęściej po zakończeniu nauki w podstawówce. Chyba, że w jej trakcie chłopiec już jest gotowy na przenosiny w obrębie miasta. Wówczas dochodzi do tego wcześniej – mówi Marek Śledź, koordynator szkolenia w Lechu.

Struktura w Lechu przypomina siatkę Ajaksu. Amsterdamski klub współpracuje z kilkunastoma szkołami wyposażonymi w odpowiednie boiska bądź klubikami przy szkołach. Tam dzieciaki pną się w górę po drabince, zupełnie jak w Lechu. - Warte uwagi jest to, że na etapie podstawówki tylko tzw. „złote dzieci” ze szkół wiodących, czyli kręgosłup całego systemu („trzynastka”), trenują na boiskach Lecha. Dzieciaki w pozostałych ośmiu podstawówkach mają do dyspozycji dobre szkolne boisko i ośmiu trenerów, którzy zostali zaaprobowani przez Lecha. Wszyscy działają zgodnie ze specjalnym programem przygotowanym na Bułgarskiej – opowiada Śledź.

Nie w każdym aspekcie praca Lecha wygląda różowo. – Mimo, że dysponujemy łącznie dziesięcioma boiskami, to tylko trzy z nich znajdują się w samym Poznaniu, obok stadionu. Reszta jest na razie na użytek jedynie Młodej Ekstraklasy, bo znajduje się w oddalonych o 50 kilometrów Wronkach. Te w Poznaniu zresztą nie mają najlepszego standardu – mówi. W dodatku, szkoła szkole nie jest równa, a na kolejnym szczeblu drabinki Lecha – już w gimnazjum i liceum – uczy się 120 wyselekcjonowanych zawodników, po 20 w każdej klasie. Warto zauważyć, że jeśli poziom nie jest tam przyzwoity, Lech zamiast inteligentnego piłkarza, może dostać nieświadomego grajka, który w przypadku doznania kontuzji, będzie później zmuszony co najwyżej… kopać doły. Bo robienie z nich piłkarzy, to również kształtowanie ich świadomości. Pytanie tylko czy efekt takich inicjatyw całkowicie zrekompensuje brak wspólnych działań PZPN i obu ministerstw? PRZEMYSŁAW ZYCH



ROZMOWA Z RYSZARDEM KARALUESEM
(trenerem grup młodzieżowych w Jagiellonii Białystok)

"PZPN do roboty"

Z jakimi problemami zmaga się pan na co dzień trenując młodzież w Białymstoku?
Ryszard Kalarus (trener grup młodzieżowych w Jagiellonii Białystok): Nie tylko na Podlasiu, ale wszędzie piętą achillesową jest baza. W jej rozwoju powinien brać udział PZPN. Wydział Piłkarstwa Młodzieżowego – jest w PZPN-u taki? Poza tym kluby powinny przeznaczać 10% rocznego budżetu na ten cel. Trzeba również docenić trenerów młodzieży. Nie chodzi tylko o to czy zawodnik zostanie piłkarzem. Sport kształtuje ich osobowość. Ale jeszcze raz podkreślę: baza, baza, baza. Wszyscy narzekają, ale ile klubów w Polsce ma prawidłową bazę?

Lech Poznań na pewno. Ale kto jeszcze…
No właśnie zastanawiamy się, a wszystkie kluby powinny ćwiczyć na równych płytach. Sporym błędem było również zlikwidowanie międzywojewódzkich klas juniorów. Kiedyś graliśmy mecze z Olsztynem, Warszawą i co tydzień rozgrywki stały na dobrym poziomie. Kiedyś jako Jagiellonia graliśmy mecze w lidze z Drukarzem Warszawa, Legią, Polonią, Gwardią, Sarmatą. To w ten sposób wychowałem Marka Citkę, Tomasza Frankowskiego i resztę. Później siedmiu, czy ośmiu chłopaków grało w ekstraklasie. Dziś tego nie ma. Co z tego, że dziś moi piłkarze w juniorach młodszych po sześciu spotkaniach ligowych mają strzelonych ponad sześćdziesiąt bramek? Średnio dziesięć w meczu! Co to za poziom. Czego oni się nauczą. Czasami wygrywamy nawet 17:0. Mówię moim piłkarzom: - Grajcie na dwa kontakty, żeby sobie to zwycięstwo trochę utrudnić, spróbować czegoś nowego w takim meczu.

Od nowego sezonu miało dojść do zmian i zamiast szesnastu lig wojewódzkich PZPN miał wprowadzić osiem międzywojewódzkich.
Ja już to słyszałem w latach 90, dawno już to słyszę, nawet o czterech. Walczymy, poruszamy ten problem, a PZPN mówi, że pieniądze, pieniądze… Przecież to się opłaca, w ten sposób można ukształtować przyszłych reprezentantów Polski. Ciągle zasłaniamy się brakiem pieniędzy. Już z trenerami z Łodzi uzgodniliśmy, że tak będzie najlepiej, że do połączenia lig dojdzie, wszystko już było dogadane, ale znów cisza, bo niby brak pieniędzy. Po klęskach reprezentacji jest wrzawa, nagle wszyscy widzą problem. Kilka artykułów w prasie, po czym koniec - tematu szkolenia nie ma. Aż do następnej klęski. Widać tu nasz polski słomiany zapał.

Wszyscy już wiedzą, że wynik w juniorach jest zupełnie nieważny, ale w niewielu klubach tak naprawdę za tym myśleniem idzie cokolwiek.
Gonimy wynik. W wielu miejscach piłkarz wchodzi do seniorów i jest nieprzygotowany, a miał sukcesy w zespołach juniorskich. Co z tego? Wszystko zależy od władz klubu. Wynik w Białymstoku na przykład w zespołach Młodej Ekstraklasy jest w pewnym stopniu ważny, ale ze względu na to, że to młodzi chłopcy chcą wygrać. Ale to nie jest najważniejsze. A później okazuje się, że piętą achillesową naszych młodych piłkarzy jest nieumiejętność wykonania podanie na dwadzieścia metrów do innego piłkarza to rzecz niemożliwa. Czemu się dziwimy skoro nie daje im się czasu tego nauczyć? To największy mankament, który przekłada na reprezentację. Nie było tego widać w meczu seniorów ze Słowenią?

Jak to zmienić?
Widzę tu wielką rolę PZPN. Powinno się przeznaczać 10% budżetu na rozwój bazy tych klubów, w których średnio pracuje się z młodzieżą. Jeśli budżet wynosi siedemdziesiąt milionów, dziesięć powinien iść na ten cel. Ale tylko wyłącznie na bazę. Jeśli wspomoże to miasto, to za 6-7 lat będziemy mieć bardzo dobrą młodzież. Niedługo wszyscy będą grali w siatkówkę, jeśli nic nie zmienimy.

Jak wygląda praca z piłkarzami wojewódzkich ośrodków pod egidą PZPN-u? Uczą się w gimnazjach, liceach, trenują razem. Założenie jest takie jak we Francji czy Czechach.
To jest krok bardzo poważny i wielki plus za to dla PZPN-u. Okręgowe związki wybierały jeden klub na swoim terenie. Na Podlasiu wybrano Jagiellonię. Na Mazowszu PZPN miał wybrać Piaseczno, Legia, ale na razie trwają tam jakieś przepychanki. Bierze się pod uwagę bazę, potencjał szkoleniowy. W miejscu, które wybrano utworzono klasy sportowe, a my w ramach w-fu trenujemy najlepszych chłopaków zebranych w jednej klasie sportowej.

Z całego województwa?
Wola PZPN-u była taka, że oni trenują tu od piątku, a w weekend wracają do siebie. Cel tych ośrodków jest taki, by wybierać te talenty z małych ośrodków tak by grali na dobrych płytach. Na Podlasiu z tym ośrodkiem problem jest trochę inny. Chłopak potrenuje pięć dni w tygodniu u nas, a w weekend wraca na mecz do swojego klubiku z małego miasteczka. Z kim on tam pogra? Nawet najlepszy trening nie zastąpi im meczu. To jest problem, który w niektórych miejscach pojawi się w Polsce.

A jak wygląda szkolenie w samej Jagiellonii?
Mamy klasę sportową już od samej podstawówki. Kończymy w gimnazjum. Uczą się w jednej szkole, trenują u nas. Jeśli piłkarze odpadają po drodze, to uzupełnia się ich z innych klubów z całego województwa. Z Olsztynu uciekło kilku chłopaków do mojego zespołu, bo tam nie ma dziś nic.

W takim razie czy coś w szkoleniu zmieniło się na lepsze?
Jest coraz więcej dobrego sprzętu. Dziś można dostać piłki. Poziom trenerów młodzieży poszedł do przodu. Częściej niż kiedyś młodzieżą zajmują się odpowiedni ludzie. To dzięki szkoleniom PZPN-u.

Rozmawiał PRZEMYSŁAW ZYCH



JAK TO SIĘ ROBI W HOLANDII:
Zasada jest prosta: dzieciakom daje się piłkę i mało miejsca. Za to dużo czasu na rozwinięcie indywidualnych umiejętności. Tak samo duży akcent jest położony na ćwiczenia mające na celu usprawnienie koordynacji ruchowej ciała. A wszystko po to, by kiwało się lepiej - w przedziale wiekowym od 7 do 12 lat ćwiczy się tylko i wyłącznie technikę! Gdy już tą się do pewnego stopnia opanuje, młodym chłopcom pozwala się ćwiczyć sytuację "jeden na jeden". Następnie schemat dwóch ofensywnych graczy przeciwko dwóm defensywnym. Potem następuje gra ośmiu na ośmiu, której podstawą jest nakłonienie zawodników do… ponoszenie jak największego ryzyka w czasie gry.

To w ten sposób Arjen Robben nauczył się grać w piłkę. Obowiązuje on także w 2500 małych, amatorskich klubikach, z których 95% zajmuje się na poważnie szkoleniem. Bez tych małych klubików, Holandii by się nie udało. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że w piłce juniorskiej U-19 i U-17 – wbrew ciągnącej się opinii – Holendrzy nie odnoszą sukcesów. Do tego stopnia, że od 8 lat nie są w stanie zakwalifikować się do Euro U-19, remisując z zespołami pokroju Armenii czy Mołdawii, często przegrywając i odpadając bardzo wcześnie. Sukcesy przychodzą dopiero w U-21 i seniorach. Tam już nas nie ma.

JAK TO SIĘ ROBI WE FRANCJI:
Poza akademiami klubowymi, tak jak w Holandii, Francuzi mogą szczycić się również dziewięcioma regionalnymi ośrodkami szkoleniowymi dla najbardziej utalentowanych. Trenują tam przez tydzień, by na weekend wracać do swoich klubów i rozgrywać mecze. W ten sposób związek trzyma nad ich rozwojem dodatkową pieczę.

JAK TO SIĘ ROBI W HISZPANII:
W Hiszpanii natomiast większe kluby są „karmione” przez mniejsze, lokalne, z którymi mają umowy o wymianie piłkarzy. Jak trudno osiągnąć to w Polsce, niech świadczy fakt, że Gwarek Zabrze nie współpracuje z Górnikiem, a z Krakowa z malutkich krakowskich klubików bez wiedzy Wisły, do Zagłębia Lubin uciekają najzdolniejsi piłkarze Małopolskiej Ligi Juniorów. Jednym z najlepiej szkolących klubów na półwyspie Iberyjskim jest baskijskie, anonimowe dla reszty Europy – Antiguoko. Wychowało jednak Xabiego Alonso i Mikela Artetę, a dziś ośrodek próbuje przejąć Liverpool, by korzystać ile można z owoców jego pracy. Póki co, wciąż, na co dzień współpracuje z Realem Sociedad, który Antiguoko w dużej mierze utrzymuje.

W Hiszpanii dużą rolę odgrywają, w przeciwieństwie do Holandii, rozgrywki szkolne. Gra w nich łączona jest przez trenującego chłopca z występami w weekend, w międzyklubowych rozgrywkach trampkarzy. Stąd rozgrywki szkolne są szeroko monitorowane przez profesjonalne kluby.

PORTUGALIA, BRAZYLIA – TROCHĘ INNY FUTBOL:
Akademie to nie jedyne miejsce, w których można nauczyć się futbolu. Johan Cruyff i George Best nauczyli się go grając na ulicy. W Europie środkowej i północnej zjawisko gry na ulicy zanikło jednak w ostatnich dwóch dekadach – czy w Polsce przywróci ją budowane przez rząd orliki? Według specjalistów to nie gorszy sposób na rozwinięcie techniki niż najlepsze akademie, świadczy o tym Hiszpania, Portugalia, Brazylia.

JAK TO SIĘ ROBI W ANGLII:
Największy problem na Wyspach to dziś narzucanie wielkich obciążeń już na poziomie trampkarzy. W nich akcent wciąż kładzie się głównie na bieganiu, walce i wylewaniu potu. W dodatku, młodzi Anglicy już w wieku 10 lat muszą grać na boiskach o normalnej powierzchni i na duże bramki. Oczywiste jest więc że muszą uczyć się przekopywać boisko i wykorzystywać stałe fragmenty gry, zamiast dryblować i grać z klepki – styl angielskiej piłki na kolejne lata, decyduje się już na tak wczesnym etapie! Ponadto, młodziutcy Anglicy zaczynają grać we wszelakich ligach już w wieku siedmiu lat. Specjaliści uważają, że gra o punkty w tak młodym wieku zabija w nich pomysłowość i radość czerpaną z gry.

W Anglii kolejnym problemem jest brak odpowiedniej kadry szkoleniowej - dopiero w co szóstym klubie pracują trenerzy z odpowiednim wykształceniem uprawniającym do szkolenia na tym poziomie. Kluby amatorskie, podobnie jak w Holandii, są często szkolone przez ojców dzieci, ale nie mogą oni liczyć na pomoc angielskiej FA (odwrotnie niż w Holandii).

Wszyscy próbujący zaadresować problem szkolenia dzieci w Anglii wskazują więc najczęściej na dwa ogólne problemy. Pierwszy - rozgrywki dziecięce traktowane są tam ze śmiertelną powagą (inaczej niż w krajach południowych i Francji, tam są zabawą!). Drugi – istnienie tylko jednego rodzaju licencji szkoleniowej (tzw. Level 1), potrzebnego do trenowania zarówno 7-latków, jak i 19-latków, po prostu brak rozróżnienia i wyspecjalizowania ze względu na wiek. W mającej się tak dobrze Holandii, tymczasem, istnieją aż cztery kategorie wiekowe i tyle licencji dla szkoleniowców grup młodzieżowych. To ma się wkrótce zmienić, tak by angielscy szkoleniowcy lepiej rozumieli obciążenia, których w pewnym wieku nie powinni narzucać na barki młodych chłopców.

Także rozgrywki mają stać się bardziej towarzyskie i mniej stresujące. Dawne mistrzostwa Anglii do lat 16 przestały być wzorowane na dorosłych i tych do lat 18. Nie publikuje się więc tabeli, a mecze między zespołami - de facto tymi samymi, które gra liga do lat 18 - z zasady mają być traktowane, jak towarzyskie. Wszystko po to, by przywrócić w młodych angielskich graczach radość z gry i dogonić Europę.

EUROPEJSKIE KLUBY
W Ajaksie Amsterdam i AS Monaco tuż przy stadionie można spotkać dzieci uczące się przed treningami, specjalnie wcześniej zwolnione ze swojej szkoły. Klub z Monaco dysponuje aż 14 klasami! Różnicą obu systemów – francuskiego i holenderskiego - jest podejście do wolności. W Holandii w zasadzie nie istnieje koszarowanie zawodników w akademikach, bo pozwala im się wciąż mieszkać z rodzinami. A główny zakres poszukiwań piłkarzy, to zazwyczaj nie dalej niż 60 kilometrów, jak w przypadku Ajaxu.

6 komentarzy:

Unknown pisze...

ciesze sie ze blog ozywa;) Artykul na poziomie, zreszta jak caly Magazyn Futbol (szkoda, ze nie da sie tego samego powiedziec o FN, zwanym tez KN).

Pozdrav

www.calciobar.blogspot.com

Anonimowy pisze...

Też się cieszę, że coś w końcu się tutaj pojawiło. FN nie tykam nawet w markecie, bo się zwyczajnie brzydzę tak samo jak Faktem.

http://www.fcblog.pl/

Unknown pisze...

Hmm czy poziom trenerów młodzieży podniósł się dzięki szkoleniom prowadzonym przez pzpn ? No może rzeczywiście trochę to ładniej wszystko wygląda ale powiem Ci Przemo, że w dalszym ciągu na kursach instruktorskich czy trenerskich , bazą dla wykładowców jest lektura Talagi z lat 80' , jakiekolwiek materiały szkoleniowe ( płyty DVD/CD) owszem są ale nagrywane minimum 10 lat temu przez FA , lub DFB . Ostatnio na pytanie czy jakieś rodzime produkcje można gdziekolwiek dostać , wykładowca odpowiedział, że pzpn ma w planach powołanie komórki , która tym się zajmie. Może oczywiście nie wszędzie tak wygląda szkolenie przyszłych "trenerów" , ale troszkę funduszy trzeba na to wszystko przeznaczyć jednak z własnej kieszeni. Poniekąd jednak wszystko chyba idzie pomału do przodu , głównie dzięki zapaleńcom , którzy nie ograniczają się tylko "polskiej myśli szkoleniowej" ale poświęcają swój czas i pieniądze na poszerzanie swoich horyzontów i rozwijanie się.
Bardzo ciekawy artykuł , zreszta temat jest bardzo ciekawy i wymaga raczej dłuższej rozmowy. Pozdrawiam :) kupel z boiska :)

. pisze...

Michale (S.?:) pzdr!) tak mówił Ryszard Karalus, ale wydaje mi się, ze gdy wypowiadał te słowa - wcześniej krytykując związek - to po prostu chciał też ich za cokolwiek pochwalić. Wedle zasady - nie wal w nich cały czas, powiedz coś miłego, dla zachęty. Tak z ciekawości - w jaki sposób udaje się Tobie to poszerzanie horyzontów i wiedzy o trenerce, bez pomocy związku? Pzdr.

Mattia i Anonimowy - spróbujcie może znów FN. Jest nowa wkładka o mistrzostwach. Może ona Wam się spodoba? W poniedziałek była w niej moja rozmowa z Jamesem Gordonem, korespondentem BBC. W najbliższy poniedziałek kolejna, tym razem z dwukrotnym zwycięzcą PNA i złotym medalistą igrzysk w Sydney:)

A że "blog" trochę ożył... Nowy Rok, nowe siły!

Unknown pisze...

Ja dopiero zaczynam przygodę "po drugiej stronie" , ale większość wiedzy którą zdobywam to rzadko jakieś polskie źródła. Staram się nie ograniczać do metod szkoleniowych pana Jerzego E. czy też Antoniego.Jeszcze masa pracy :) Zresztą tak jak pisałem temacik na dłuższą chwile :) więc jak będziesz przejazdem w Krk to można pomyśleć o jakiejś integracji :) pozdrawiam!

. pisze...

Michale, oczywiście jak będę jechać do Krk, dam znać. Bywam teraz nie częściej niż raz na kilka miesięcy, no ale w końcu się uda. Pzdr. Kiedyś mam nadzieję uda się pogadać na te tematy.