czwartek, 6 września 2012

ZAPATRZONY W BORUCA

 
Wojciech Pawłowski, bramkarz Lechii Gdańsk, szturmem wziął ekstraklasę. Przeciwnicy go nie lubią, bo młodemu między słupkami odbija szajba. Ale się z nim liczą.

CZYTAJ TEŻ: Czemu Legia nie chciała Wojtka Pawłowskiego? - sylwetka bramkarza

"Zapatrzony w Boruca"
("Przegląd Sportowy", 23.03.2012)


Szatnia Lechii Gdańsk po poniedziałkowym meczu z Koroną Kielce. Zespół zremisował 0:0, ale kilku piłkarzy rozpamiętuje sytuację, w której Wojciech Pawłowski w polu karnym pociągnął za koszulkę Daniela Gołębiewskiego i sprowadził go do parteru.
– Mógł być karny, co ty robisz? – jeden z graczy zwrócił uwagę 19-latkowi. Drużyna walczy o utrzymanie, liczy się każdy punkt. Pawłowski wzruszył tylko ramionami. – „Przecież i tak bym tego karnego obronił".
Oto najmłodszy, regularnie grający piłkarz ekstraklasy sezonu 2011/12. Mentalny następca Artura Boruca, który na razie w lidze nie przegrał w sytuacji sam na sam z napastnikiem. Siedem razy zachował już czyste konto i po sezonie wyjeżdża do włoskiego Udinese. Za kilka lat okaże się, czy dorówna Borucowi pod względem umiejętności i sukcesów.
– Taki mam charakter. Wszystko po mnie spływa. Nie interesuje mnie, co ktoś opowiada za moimi plecami, czy pisze o mnie źle na forum. Wyznaję zasadę: Jeśli jesteś taki cwany, powiedz mi to prosto w oczy. A gdy czasem czytam, co się o mnie wypisują w internecie, to się aż turlam po podłodze ze śmiechu – mówi pewnie Pawłowski.
– Są napastnicy, którzy gdy nie strzelą karnego, to potem przez dwa dni chodzą ze zwieszoną głową. Nie odzywają się do nikogo. Całym sobą mówią: spudłowałem! A ja wychodzę z założenia, że jak nie złapałem jednej piłki, to złapię dwie następne – puszcza oko.

Nie zmienię się
Przełomowy był mecz z Bełchatowem. Wojciech Pawłowski za linią boczną starł się z Pawłem Buzałą. Bezpardonowo go zaatakował, złapał za gardło i zwyzywał. Odważnie, jak na ligowy debiut 18-latka. W tym meczu Buzała trzy razy pomylił się w sytuacjach sam na sam z Pawłowskim. Z tygodnia na tydzień nastolatek coraz bardziej się w bramce nakręcał. Każda interwencja dodawała mu pewności siebie. Roztoczył wokół siebie aurę faceta, którego nic nie zatrzyma.
 – Wcześniej taki nie byłem. Ale wchodzę do bramki, bronię jedną sytuację, drugą. Rozpiera mnie energia, łapię za szyję Buzałę, a potem przychodzą następne mecze. Trzy bez puszczonego gola, w tym z Lechem, którego jeszcze niedawno oglądałem tylko w telewizji. Najlepszy napastnik ligi Rudniew wyjeżdża z Gdańska bez gola... No i teraz nie boję się niczego – ekscytuje się Wojciech Pawłowski, po czym przyznaje, że zdaje sobie sprawę, że przyczepiono mu łatkę świra:
– Mogę wyjść z bramki, złapać za koszulkę, albo kopnąć. Ludzie się ze mnie śmieją. Mówią, że mam mocną głowę, ale też że jestem pokręcony. Nie kontroluję tego, co robię – uśmiecha się.

Cwaniaczek
W czasie meczu jest tak nakręcony, że co chwilę ściera się z napastnikami. Dynamicznym wyjściem zatrzymał Daniela Matuleviciusa z Cracovii, ale Litwin zahaczył go nogą, Pawłowski podskoczył wściekły i zbeształ ogromnego napastnika, jakby miał do czynienia z juniorem. Daniela Gołębiewskiego, który spychał go do bramki w czasie rzutu rożnego i odpiął mu rzep w rękawicach, uderzył w plecy.

– Nie można sobie dać wejść na głowę, a Gołębiewski to cwaniaczek. Taki ma styl. Ponoć kiedyś w trakcie meczu schylił się i rozwiązał sznurowadła w bucie bramkarzowi! Dekoncentrowanie rywala to część gry – przyznaje, bo sam tak wciąż robi.
 – Gdy rywale słyszą, co wygaduję w czasie meczu wpadają w wściekłość: „Ten gnojek ma 19 lat?! Jak on się odzywa?". Słyszałem jak niektórzy mówią: „Zagrał kilka meczów i się wozi. Jak zagra kilkadziesiąt, to będzie mógł się odzywać na boisku!" – śmieje się.
 W meczu z Jagiellonią wybronił sytuację sam na sam z Tomaszem Kupiszem. Od razu wykorzystał okazję, żeby zakpić z rywala. W odpowiedzi usłyszał krótkie: – Morda!
– Ale co tam, niech sobie krzyczy. Gul mu stanął, że nie strzelił. Pewnie ludzie chcieliby żebym siedział cicho w bramce, ale ja tak nie potrafię. Mam 19 lat, taki już jestem i raczej się nie zmienię. Piłką trzeba się bawić – mówi pewnie, ale prostuje rewelacje portalu weszło.com, jakoby krzyczał prosto do ucha Arkadiusza Piecha, a do Marka Saganowskiego zaczepnie rzucił: – Strzały takich jak ty, łapię jedną ręką.
– Przecież to zajęłoby mi ze trzy sekundy. To nielogiczne. Z Saganem było lekkie spięcie, ale w czasie meczu nie ma czasu, żeby po złapaniu piłki móc coś takiego powiedzieć. Czytałem też, że biorę przykład z Wojtka Szczęsnego, bo krzyczę napastnikom wprost do ucha. Ale nie przypominam sobie, żebym komuś tak zrobił – mówi.

Podgląda Boruca
Na razie ze wszystkich wywoływanych przez siebie burz wychodzi z uśmiechem na twarzy. Gdy po meczu z Koroną został zapytany, co myśli o spotkaniu, wypalił: – Nie chcę ośmieszać Korony, ale to co oni prezentują, to jest czwarta liga. Nie starają się w ogóle grać piłką.
W klubie zawrzało, trener bramkarzy Dariusz Gładyś rozpalił się do czerwoności. Ale są pewne granice zabaw z rywalami. Pawłowski nie bawi się w prowokacje w tunelu przedmeczowym.
– To nie ma sensu. Tam się koncentruję. Co z tego, że coś komuś wykrzyczę w twarz, a on za chwilę mi strzeli trzy? Tylko sobie wstydu narobię. Podejdzie taki po po meczu i spyta: „I co młody?". Raz już podszedł, Ermin Seratlić z Jagiellonii. Przegraliśmy 0:1, leżałem załamany. I co mogłem mu odpowiedzieć? – kiwa głową.
Zdaje sobie sprawę, że przez napięcia które tworzy w polu karnym, rywale mają większą satysfakcję, gdy go pokonają. Tym bardziej, że 19-latek za chwilę wyjeżdża do Udinese, które zgłosiło się po niego do Lechii. Został sprzedany za 500 tysięcy euro, ale działacze liczą na milion euro, zakładając, że Pawłowski zrobi karierę na włoskich boiskach. Aby ułatwić sobie drogę w przyszłym tygodniu rozpoczyna naukę języka. Przyznaje też, że od dawna podpatruje Boruca, który broni w Fiorentinie.

Kelemen! Pareiko! 
Ludzie charakterni i niepokorni osiągają więcej w piłce. Ale pod warunkiem, że dobrze ocenią swoją wartość. Pytanie, które dziś stawiają sobie w Lechii, to czy pewność siebie nie zgubi Pawłowskiego zaraz po wyjeździe do Włoch. Czy droga, którą obrał jest właściwa?
Ale też nikt w Lechii nie odważy się powiedzieć, że miejsce, w którym się znalazł zawdzięcza jedynie charakterowi. Na treningach, jak opowiadają zawodnicy Lechii, zdarzają się sytuacje, w których po strzale z dalszej odległości wydaje się, że piłka wlatuje już do bramki, a on jednak w jakiś niewiarygodny sposób wybija futbolówkę. Gdy mu się uda obronić, chodzi dumny jak paw i wszystkich podpuszcza. Czasami denerwuje starszych piłkarzy, wykrzykując na głos nazwiska ligowych bramkarzy.
– Gdy uda mi odbić trudną piłkę, to krzyczę na cały głos: „Pareiko!" albo „Kelemen!". Futbol to zabawa. Nie wiem, czego ludzie by chcieli? Żebym chodził smutny i się popłakał, bo puściłem gola? Nie na tym polega życie bramkarza. Przykład z NBA: Jak LeBron James zrobi wsad, to krzyczy, bije się klatkę! Ma zapakować do kosza i spuścić głowę? – pyta nowy bramkarz Udinese.
Wie, że do stania się kompletnym zawodnikiem na tej pozycji brakuje mu więcej niż  tylko poprawić grę na przedpolu. Byli bramkarze zwracają uwagę, że musi intensywniej pracować nad ustawieniem na linii. Raz już też zgubił go efekciarski styl bronienia, gdy z Wisłą odbił na róg strzał z rzutu wolnego Maora Meliksona. Powtórki pokazały, że piłka leciała ponad metr obok słupka, a po rogu krakowianie strzelili gola.
Potrafi to wytłumaczyć Józef Młynarczyk, trener bramkarzy reprezentacji młodzieżowej, w której Pawłowski zadebiutował miesiąc temu. Zdobywca Pucharu Europy z 1987 roku uważa, że nadpobudliwość lechisty to efekt ogromnych chęci, ale z czasem nastolatek zacznie podchodzić rozsądniej do swojej gry.

Człowieku, opanuj się!
Podobnie jest z jego gwałtownymi wyjściami z bramki. Pawłowski nie kalkuluje i natychmiast wybiega, więc zdarzają mu się nawet interwencje głową na 30 metrze od bramki. Ta nieprzewidywalność to na razie jego atut, bo w bramce potrafi zachować się tak, jak podręczniki bramkarskie mówią, że zawodnik na tej pozycji nie ma prawa.

Oryginalna jest przede wszystkim jego gra nogami. O agresywny styl pretensje miewał trener Gładyś i reszta drużyny. Gdy młodziutki Pawłowski pojawił się na treningach, nie przebierał w środkach. Ładował się wyprostowanymi nogami w napastników, ryzykując połamaniem kolegów.
– Wchodziłem prosto w kolana. Słyszałem: „Co ty robisz?! Człowieku! Opanuj się". Ale  to, co robię na treningu przekłada się na mecz, więc każde wyjście jest ważne. Każdy ma swój styl, ja wychodzę w taki sposób, chociaż podglądam też jak to robi Artur – mówi.

Gdy w meczu z Wisłą interweniował przy strzale Kew Jaliensa z bliskiej odległości, rozłożył „gałęzie" i rzucił mu się pod nogi. Nie zapobiegł utracie gola, ale ściął Holendra.
 – Widziałem, że się mnie przestraszył. Nie trafił czysto w piłkę. Poleciała mi pod ręką, odbiła się dopiero od poprzeczki. Gdy wylądowałem na ziemi, pomyślałem sobie: „Mam nadzieję, że nic mu nie zrobiłem..." Podchodzę, patrzę, a on ma kilkucentymetrową dziurę w ochraniaczu! Przez rozerwaną getrę widziałem skórę na piszczelu. Znieśli go, popsikali, wrócił do gry. Całe szczęście, bo nie chciałem zrobić mu krzywdy. Ale swojego stylu przez to nie zmienię. Ani na boisku, ani poza nim.

Brak komentarzy: