poniedziałek, 30 sierpnia 2010

SYLWETKA ILIANA MICANSKIEGO, CO TO BYŁ ZA NAPASTNIK!


"Mój prześladowca Smuda"

("Przegląd Sportowy", 26.03.2010)

Franciszek Smuda zobaczył mnie w szatni Zagłębia, podszedł, podał rękę, uśmiechnął się i powiedział: - Ale ty masz pecha – wspomina Ilian Micanski, 25-letni bułgarski napastnik. Wcześniej w Lechu Poznań obecny selekcjoner reprezentacji trzykrotnie z niego rezygnował.
- Nie mogłem uwierzyć w to, że znów trafiłem na niego. Pierwszego dnia trochę się pośmialiśmy w szatni, porozmawialiśmy, było miło, a za tydzień jak zwykle posadził mnie na ławce – mówi.

A przecież w Zagłębiu bułgarski napastnik odnalazł życiową formę. W pierwszoligowych rozgrywkach 2008/2009 strzelił 26 goli, kolejne 4 dołożył w Pucharze Polski. Powrót do ekstraklasy początkowo był się pasmem bolesnych niepowodzeń i rozczarowań.

Znów na topie
Ilian bierze klucz od portiera. Siadamy w sali pełnej pucharów. Bułgar rozprostowuje się i mówi, co go bolało. Jesienią nie grał zbyt wiele. Wiosnę też zaczął poza pierwszym składem.
- Wydawało mi się, że po tym, jak w poprzednim sezonie strzeliłem 30 goli, nie ma szans, by ktoś mógł posadzić mnie na ławce. Nie wierzyłem na własne oczy, gdy w Chorzowie na mojej pozycji w ataku w pierwszym składzie grał obrońca… No cóż, nie mam nic przeciwko nikomu, ale trochę się pośmiałem… – zaczyna szczerze.
– Uważałem, że cały czas zasługuję na grę. Bo jak to? Ja, król strzelców, nagle muszę coś udowadniać? To inni powinni się obudzić i pokazać klasę. Powiedziałem to parę razy w szatni, narastało to we mnie, ale dopiero dziś mówię to publicznie – zaznacza Micanski.

Pierwsze gole na wiosnę strzelił w Chorzowie w wygranym 2:0 meczu z Ruchem. Chwilę wcześniej wszedł z ławki. Później przyszły dwa gole w meczu z Arką (2:0) i akcja, która wstrząsnęła ligą – w sobotnim meczu z Polonią Warszawa (2:0). Takiej passy nie ma wiosną żaden napastnik w ekstraklasie.

- Po bramkach strzelonych w Chorzowie, wszyscy nagle znów byli ze mną. Ludzie ponownie zmienili swoje podejście do mnie. A wcześniej po kątach szeptano, że klub nie jest ze mnie zadowolony i będzie szukał kogoś na moje miejsce – mówi Ilian.

- Gdy kilka dni temu przyszedłem do klubu wysłać jakiś faks, nagle otworzyły się drzwi w trzech czy czterech pokojach. Połowa prezesów z zarządu wyszła, żeby powiedzieć: „Dzień dobry”. Kawka? Proszę bardzo Ilian. Jesienią jakoś drzwi się nie otwierały. Ale co mam zrobić – wypiję kawkę, pośmieję się i znowu na trening…

Piłkarska rodzina
Ilian pochodzi z Sandanski, trzydziestotysięcznego miasteczka położonego w południowo-zachodniej części Bułgarii. W domu zainstalowany jest sprzęt Cyfry + , jeszcze z czasów, gdy Bułgar jako 20-latek trafił do Amiki. Ojciec Emil, były piłkarz Lewskiego Sofia, dzwoni po każdym meczu:
- Czasami mówię mu, żeby się nie rozpędzał z radami. Mówię mu: „Spokojnie, mam już więcej bramek od ciebie w karierze, meczów może jeszcze nie, ale cię dogonię”.

Matka Iliana, Dymitrina, zajmowała się wychowywaniem dzieci, gdy Emil grał w piłkę i zdobywał tytuły mistrza Bułgarii. Teraz pomaga mężowi w prowadzeniu kilku sklepów sportowych („Nawet gdyby ojciec dostał jakąś propozycję z Lewskiego, pewnie by jej nie przyjął. Musiałby dostać władzę całkowitą, bo nie jest - jak to się mówi po polsku – „pachołkiem”, jak wielu ludzi, których spotkałem w życiu” – mówi).

Wujek Ilijana jest trenerem w trzeciej lidze bułgarskiej. Jego zespół ma w tej chwili już kilkanaście punktów przewagi na drugim zespołem, wygrywa mecz za meczem, wkrótce awansuje.
- Śmiejemy się, że za chwilę zamkną go za korupcję. Ale on oczywiście twierdzi, że wszystko jest OK., że po prostu są bardzo dobrzy – śmieje się Bułgar.

Jedyny brat Iliana, 21-letni Martin mieszka w Niemczech. Uczy się w szkole menedżerów, za jakiś czas przystąpi do egzaminów na licencję FIFA. Matka szybko straciła obu synów z oczu. Iliana najszybciej – już jako trzynastolatek wyjechał z domu na dziesięciodniowe testy do Pirina Błagojewgrad, który zbierał najzdolniejsze dzieciaki z całego regionu. I już nie wrócił.

W seniorskiej piłce zadebiutował jednak nie w Pirinie, a w Makedonskiej Sławie.
- Jednak gdy Makedonska, klub nowo powstały, zaczęła odnosić większe sukcesy niż Pirin, ludziom przestało się to podobać. Połączono więc oba kluby – opowiada Bułgar, który w ten sposób przeżył pierwszą fuzję klubów w życiu. Drugą kilka lat później, gdy Amikę połączono z Lechem.

Przygoda z Amicą
Ilian miał 19 lat, gdy został królem strzelców drugiej ligi bułgarskiej. Gazety pisały o zainteresowaniu nim Lewskim i CSKA.
- Mafioso z Płowdiwu, którego później zastrzelono, też dwa czy trzy razy dzwonił do mojego ojca i namawiał go do tego, żebym trafił do Lokomotiwu, wtedy mistrza Bułgarii. Po jednym z treningów podszedł do mnie jednak dyrektor Pirina i powiedział, że jest oferta z Polski. Trener Amiki Maciej Skorża zaprosił mnie na tygodniowe testy. „Co ja tam będę robił?” - myślałem. Jeden z bułgarskich menedżerów zapytał mnie: - „Ty, wiesz gdzie są Wronki? Wiesz, co to jest za miasto? Wronki przy twoim mieście w Bułgarii to jak stolica. Nie chciałem mu uwierzyć, Sandanski było małe, ale to był przynajmniej kurort przy granicy z Grecją.

Micanski wybrał jednak Amikę. Wiedział, że jeśli mu nie pójdzie, to za rok może wrócić do Bułgarii.
- Samolot wylądował w Poznaniu. Pomyślałem, że te Wronki aż tak źle wyglądać nie mogą... Jedziemy. Droga do Wronek jakaś taka mniejsza i mniejsza, w pewnym momencie pojawiły się pola, łąki, lasy i w końcu… Wronki. Gdzie ja jestem? – pomyślałem, ale podobało mi się to, że Skorża chciał na mnie stawiać. W końcu, gdy wracałem ze zgrupowania młodzieżówki, robił mi treningi w piątki wieczorem, bylebym tylko zdołał przygotować się na sobotnie spotkanie ligowe.

Kłopoty z trenerami
Amica za wypożyczenie zapłaciła 30 tysięcy euro. Po roku dopłaciła 110 i wykupiła Bułgara. Gol w debiucie, kolejne w następnych meczach. Wkrótce jednak Skorża podał się do dymisji. Zastąpił go Krzysztof Chrobak:
- Nowy trener się na mnie obraził. Podobno powiedziałem coś nie tak na zimowym zgrupowaniu w Turcji. Wiosną wchodziłem już tylko z ławki. Zamiast strzelić w pierwszym sezonie dziesięć czy dwanaście goli i grać w mocnym klubie w Europie, jestem tam, gdzie jestem. Miałem 19 lat, a gdybym wtedy strzelił więcej, to w Polsce długo bym nie pograł – twierdzi dziś.
Po fuzji trafił do Lecha. To wtedy po raz pierwszy spotkał Franciszka Smudę.
- Miałem inne oczekiwania. Poza tym ja nie jestem takim, co się chowa w szatni, wszystkim grzecznie mówi „dzień dobry” i „do widzenia”. Granie po dziesięć czy piętnaście minut, które miałem u Smudy to nie jest to, czego oczekiwałem – opowiada. Dlatego już po dwóch miesiącach w Lechu przeniósł się do Kielc.
- Piotr Burlikowski dzwonił po trzydzieści razy dziennie. Gwarantował mi miejsce w składzie. Ale okazało się, że chyba tylko on widział mnie w podstawowej jedenastce Korony. Trener już nie. Po dwóch tygodniach chciałem wracać. Przesiedziałem tam do grudnia – mówi.

W Koronie Kielce Micanski ani razu w meczu ligowym nie wyszedł w pierwszym składzie, w Lechu zaledwie raz. Przez półtora roku – w Poznaniu i Kielcach – w 17 meczach ekstraklasy rozegrał 300 minut. Wiosną 2008 roku trafił na wypożyczenie do Odry Wodzisław, a później z propozycją przejścia do Zagłębia Lubin zadzwonił ówczesny trener tej drużyny Rafał Ulatowski.

Powrót do ligi
- Lech się nie odzywał, wiedziałem więc, że znów nie będą mnie chcieli. Ale mówili też: - Jak to będzie, jeśli Micanski za chwilę zacznie strzelać w nowym klubie, a my na nim nie zarobimy? Ja to wszystko pamiętam, wiem, kto to wszystko powiedział. Smuda myślał: - Wchodzi z ławki, a nie strzela? To się nie nadaje. Wiem, że mu się nie podobam jako piłkarz i to się już nie zmieni, ale to tylko jeden trener. Na świecie znam jeszcze tysiąc innych – mówi Ilian. I dodaje: -
W Polsce Smuda dużo jednak osiągnął. Zresztą wydaje mi się, że w ostatnich jesiennych meczach zmienił nieco zdanie na mój temat.
- Miał problemy ze skutecznością. W Lechu trener Smuda nie był przekonany do umiejętności Iliana, ale w Zagłębiu zmienił zdanie - mówi aktualny trener Zagłębia Marek Bajor, jesienią asystent Smudy.

Skuteczność w zeszłym sezonie w pierwszej lidze zrobiła jednak spore wrażenie na wszystkich:
- Na początku sezonu było ciężko. Przegraliśmy w Stalowej Woli, gdzie nie było porządnej szatni, prysznica. Będzie rok męczenia - pomyśleliśmy. Ale potem sytuacja uległa zmianie. Wygrywaliśmy tak często, że okazji do imprez było mnóstwo. Aż w pewnym momencie imprezowania miałem już dosyć. W tamtym sezonie najczęściej jeździłem na balangi do Poznania, do Semira Stilicia, Zlatko Tanevskiego i Dimitrije Injaca – wspomina.

Orest Lenczyk, który obejmował pierwszoligowe Zagłębie w chwili, gdy Micanski na chwilę zatracił skuteczność, a potem próbował ściągnąć go do Cracovii, przyznaje:
- Chomontek to on nie jest, ale jeśli w treningu nie stępi się jego atutów, to potrafi szybką nóżką ośmieszać przeciwników. Ale jeśli się stępi, jest przeciętnym kopaczem. Być może niektórym trenerom zabrakło do niego cierpliwości. Ja ją miałem i widzę w nim tylko jedną wadę: nie gra w Cracovii. W Lubinie chyba w porę się ogarnęli i pomyśleli, że skoro chce go Lenczyk, to coś w nim musi być – przekonuje trener Cracovii.
Piłkarz nie upaja się strzeleniem pięciu goli na wiosnę:
- Wiem, że jeśli w Bełchatowie nie zdobędę bramki, to drzwi w gabinetach prezesów znów się zamkną, kawki nie będzie. Ale spokojnie - mogą się zamykać, bo na pewno otworzą się gdzie indziej.

Brak komentarzy: