"Wędrówką jedną życie jest piłkarza…"
("Przegląd Sportowy", 25.11.2010)
Paryska 93. dzielnica nie jest najpiękniejszym miejscem na świecie. Stadion Red Star otaczają wymalowane w graffiti blokowiska, spomiędzy nich wyłaniają się zniszczone trybuny czwartoligowego klubu. Tylko jedna nadaje się do użytku.
Paryskie getto
Treningi piłkarzy oglądają z balkonów zakapturzeni Arabowie. To zwykłe getto. Bedi Buval wychował się w rodzinie emigrantów z Martyniki i Gwadelupy, ale dwie dzielnice dalej. Domont to był jednak luksus.
- Paryż to nie tylko Les Champs Elysées. Do ludzi nie dociera, że to naprawdę tylko niewielka część miasta. Saint-Denis, dzielnica 93., to miejsce, w którym krzyżują się Algieria, Tunezja i Martynika. Jej mieszkańcy nie dostali szansy na adaptację. Z nami było inaczej. Rodzice przylecieli do Paryża, by ukończyć studia i znaleźć pracę. Zostali pielęgniarzami. Są obok tego wszystkiego - mówi.
Propozycja z Danii zaskoczyła go pewnego pochmurnego dnia w Paryżu. Buval doskonale znał stolicę, tu się wychował, choć w wieku 15 lat wyjechał do Nancy. Świetnie rokował. W zespole młodzieżowym był najlepszym strzelcem. Do zmiany klubu przekonał go skaut Boltonu Wanderers. Wyjechał. Przedarł się do kadry pierwszego zespołu. Był coraz bliżej debiutu. Siadał na ławce rezerwowych. Ale zerwał więzadła. Sam Allardyce zawyrokował: „nie rokuje". Rozwiązano z nim kontrakt. Wtedy Buval zaczął swoją wędrówkę. Znów od Paryża.
Z marazmu 93. dzielnicy chciał go wyrwać pewien menedżer. Zauważył, że Buval ma pojęcie o futbolu.- Kończyliśmy treningi późnym wieczorem. Pewnego razu w lobby czekał jakiś agent. Powiedział: „Są kluby z trzeciej ligi, które cię chcą". Pojechałem na testy do trzecioligowego Beauvais. Ale nie, to nie były testy... To było coś znacznie gorszego - mówi i przypomina sobie twarze 50 innych piłkarzy zebranych z rejonu Paryża, równie zdziwionych jak on.
900 euro za miesiąc
- Zaprosili mnóstwo graczy. Utworzyli z nas cztery zespoły. Rzucali piłkę i mówili: „Grajcie". Nikt nikogo nie znał, nie miał pojęcia, z kim gra. Na boisku spotkaliśmy się po raz pierwszy. To było upokarzające. Ciężko było mi się wtedy śmiać, bo nie miałem alternatywy. Po meczu poproszono nas, żeby zostawić na kartce swój numer telefonu. To na wypadek, gdyby chcieli zadzwonić. Mnie chcieli, ale zaoferowali pensję 900 euro za miesiąc. Mój agent rozpoczął negocjacje, żebym mógł otrzymywać 1200. Co za czasy... Chwilę wcześniej siedziałem na ławce Boltonu w Pucharze UEFA z Besiktasem Stambuł, a teraz musiałem liczyć na takie zarobki - łapie się za głowę. - Co mogłem jednak zrobić? Pójść do pracy w supermarkecie? Nie mogłem płakać i się załamać.
Na walizkach
Gdy przechodził największe załamanie, zadzwonił do niego ktoś z nieznanego numeru kierunkowego. Dania. Klub Randers. Zgodził się. Strzelał gole, najlepszym występem pozostanie mecz z FC Kopenhaga, gdy trafił dwa razy. Ale po dwóch latach nikt nie chciał zagwarantować mu podwyżki. Któregoś dnia przyjechał wysłannik francuskiego Grenoble, by go obserwować. To była dla Buvala ostatnia szansa, by wyrwać się z kręgu podróży po Europie, z których jedna wydawała się nakręcać kolejną.
- Jednak jeśli nie są to Ateny, to... nie jedź do Grecji. To moja rada dla innych piłkarzy - puszcza oko.
Wstyd było mówić
- Nie chciałbym go więcej widzieć. Spotkaliśmy się już w Boltonie, ale... Portugalczyk miał na mnie zły wpływ. Niby byliśmy przyjaciółmi, ale chyba jednak się nie lubiliśmy. To taki typ, który się przechwala. Wchodzi do szatni Boltonu i mówi: „Jestem gwiazdą". Nie mogłem go znieść. Tym bardziej że po tym, jak doznałem kontuzji, to on zastąpił mnie w kadrze Boltonu - opowiada Bedi.
Koszmar powrócił
Pewnego dnia Vaz Te powrócił. - Siedziałem sobie na kanapie w budynku klubowym Panioniosu Ateny. Nie wiem, skąd przyszła ta myśl, ale pomyślałem: „Jeśli Vaz Te trafi do Panioniosu, wyjeżdżam następnego dnia". Kilka minut później do budynku klubowego wchodzi Vaz Te! Uśmiechnąłem się do niego, ale myślałem, że oszaleję. Pod koniec sezonu powiedzieli mi w klubie: „Nie chcemy cię, bo mamy już Vaz Te" - łapie się za głowę na wspomnienie koszmaru.
Taki los
Dzięki tułaczce Francuz zdobywa doświadczenie. Z Anglii przywiózł umiejętność gry tyłem do bramki i siłę, z Danii dziewczynę, z Grecji - pusty portfel i tamtejszy numer telefonu. Miejsce, z którego pochodzą rodzice, to z kolei świetne wakacje i możliwość wyboru gry w reprezentacji Martyniki lub Gwadelupy. Tylko co będzie, jak znów mu się nie uda? W razie czego zawsze pozostanie mu alternatywa - znów wrócić do Paryża.