sobota, 28 stycznia 2012

GARGUŁA - REAKTYWACJA

2007 rok z Leo Beenhakkerem. Potem nadeszły trzy tragiczne lata.

„Reaktywacja Łukasza Garguły”
(„Przegląd Sportowy”, 09.12.2011)

Czekaliśmy trzy lata, żeby zobaczyć prawdziwego Gargułę. W spotkaniach Ligi Europy z Odense i Fulham w końcu sprawiał wrażenie człowieka, któremu można już zaufać.

- Na którymś z treningów bracia Brożkowie śmiali się ze mnie, że jestem już tak wolny, że oni to nawet biegnąc tyłem potrafią mnie wyprzedzić! Czułem niemoc... Wydawało mi się, że walczę z wiatrakami, że to nie wyjdzie. Próbowałem zaciskać zęby, ale i tak nie byłem w stanie wygrać nawet pojedynku biegowego. Po moich strzałach piłka ledwo dolatywała do bramki. A gdy przyjmowałem, ta odskakiwała... - Łukasz Garguła, rozgrywający Wisły Kraków, przypomina sobie swoją trudną walkę o powrót na boisko.

Hit i kontuzja
Informacja o przejściu do Wisły to był hit okna transferowego z zimy 2009 roku. Garguła – reprezentant Polski, rezerwowy na EURO 2008 – podpisał kontrakt z mistrzem Polski, który uprzedził Legię Warszawa. „Wisła znalazła rozgrywającego na lata!" – informowaliśmy. Oczekiwania były olbrzymie. Tym większe nadeszło rozczarowanie, gdy okazało się, że jego umiejętności nie przydadzą się drużynie przez ponad dwa lata.

Wkrótce po podpisaniu umowy, w lutym 2009 roku Garguła zerwał więzadła krzyżowe. Stracił dziewięć miesięcy. W Wiśle zadebiutował dopiero jesienią. Wtedy wyszło na jaw, że niemiecki chirurg Volker Fass zostawił w jego nodze... kawałek igły. Znów stół operacyjny. Znów przerwa. Łącznie blisko półtora roku.

– Nawet nie chciałem włączać telewizora, gdy Wisła ozgrywała swoje mecze. Odcinałem się, żeby trochę się uspokoić w środku. Denerwowało mnie, że nie widać szybkiego progresu – zamyśla się.

Po długiej rehabilitacji przyszły kolejne trudne chwile. Lato 2010 roku. Trenerem był Henryk Kasperczak. Stało się jasne, że Garguła stracił wszystkie atuty. Został przeciwieństwem piłkarza, którego ściągała Wisła. – Trenowałem z drużyną, grałem w sparingach, ale czułem, że byłem, bo byłem. Zawsze lubiłem być dobrze przygotowany pod względem fizycznym, bo wtedy jest łatwiej na boisku. A tu nagle stałem się takim chłopaczkiem, biedulką, która biegała między facetami. Jak ktoś mnie popchnął, to się odbijałem jak od ściany. Nie miałem mocy i szybkości – rozkłada ręce.

Zamiast lidera, stał się chłopakiem na końcówki. Zwykle też nie potrafił udowodnić, że zasługuje na grę w Wiśle. Był niecierpliwy, chciał efektów od razu. Podobnie część fanów Wisły, którzy coraz częściej przebąkiwali o „kolejnym Dawidowskim". Garguła podpisał przecież dobrą umowę, gwarantowała mu ona spore pieniądze. Atmosfera gęstniała, bo również w klubie nie wszyscy okazywali cierpliwość. Sam piłkarz przekonuje, że nie dostał z Wisły żadnego ultimatum. Żadnej daty. Nie usłyszał: „Grasz jak kiedyś albo transfer do innego klubu".

– Mogłem tylko czasem wyczuć, że Wisła podpisała kontrakt z piłkarzem, który jest zdrowy i ma grać od 1 lipca 2009, że są wymagania. Ale przecież w Wiśle nikt nie będzie dawał nikomu szans gry, byle tylko grał, nieważne że słabo. Powrót do formy był trudny – stwierdza pomocnik Białej Gwiazdy.

Myślał o wypożyczeniu
Najmocniej dostał po uszach wiosną tego roku po meczach Pucharu Polski z Podbeskidziem. Nie był w stanie dyktować tempa gry. – To był nieprzyjemny okres. Zostałem uznany za kozła ofiarnego tej porażki i nawet nie załapałem się na kolejne mecze. Po rundzie wiosennej myślałem o rocznym wypożyczeniu do innego klubu. Mówiło się o Śląsku Wrocław, latem rozmawialiśmy z trenerem Janasem, który był w Bełchatowie. Pewnie jeśli nie znalazłbym się w kręgu zainteresowań trenera Maaskanta i nie mieścił się choćby w osiemnastce, to bym to rozważył – potwierdza.
Nowy sezon rozpoczął nieźle, ale potem ponownie przyszedł dołek. Garguła nie znalazł się w osiemnastce meczowej na rewanż z APOEL-em Nikozja w eliminacjach Ligi Mistrzów.

– No i mecz z Flotą w Świnoujściu. Przed nim śmialiśmy się w szatni, że skoro to znów Puchar Polski, to ponownie musi paść na mnie. No i faktycznie, zagrałem słabo i wypadłem z gry na kilka tygodni. Znów nie dałem trenerowi sygnału, że jestem w dobrej dyspozycji – bije się w pierś. Wydawało się, że to już ostatni zakręt. Że dobry moment na powrót nigdy nie nadejdzie. Wisła potrzebowała punktów, kolejnych zwycięstw, trofeów. Widać to było ostatniej zimy, gdy ściągnięto wielu zawodników. Kogo w takiej sytuacji interesuje zapomniany rozgrywający? Paradoksalnie skorzystał dopiero na kontuzji Maora Meliksona. To ona przystawiła trenera Roberta Maaskanta do muru. Garguła musiał grać. Nie było już tłumaczeń. Wisła straciła Izraelczyka, ale odzyskała Polaka.

80-90 procent formy
– Faktycznie, dopiero w tym układzie mogłem się ogrywać, złapać pewność siebie. No i w Odense w końcu byłem przygotowany na to, żeby biegać od pierwszej do ostatniej minuty. Cieszyłem się tym, czułem się dobrze – przypomina z uśmiechem. Ale on może zniknąć, jeśli okaże się, że powrót Meliksona, który już wchodzi na końcówki, odbierze Gargule miejsce.

– Wygrać rywalizację z Maorem to trudna sprawa, ale nie niemożliwa. Zresztą możemy grać razem. Tak było w Odense, gdy Maor wszedł w końcówce na lewą stronę. Na treningach najczęściej też gramy ze sobą. Rozumiemy się... Przede wszystkim to chcę umocnić swoją pozycję w Wiśle. Do tego potrzebuję więcej mocy, szybkości na tych pierwszych metrach. Jest jeszcze rezerwa. Na razie osiągnąłem 80-90 procent dawnej formy – analizuje.
Meczem z Polonią może postawić następny krok. Prowadzi ją trener Jacek Zieliński, od którego się zaczęło: w 2002 roku wyciągnął Gargułę z Polaru Wrocław do Bełchatowa.

– To wszystko musiało się wydarzyć w moim życiu, żeby czegoś mnie nauczyło. Nie obraziłem się na cały świat. Taki etap w karierze też trzeba przejść, zobaczyć, czy człowiek się spisze i da radę. Ja dałem. Dziś jestem również bardziej cierpliwym człowiekiem. Nie jestem już taki roztrzepany i mam więcej pokory do pracy – wymienia.
Przypominamy mu, że wiosną powiedział „do kadry mam tak samo blisko, jak stąd na księżyc". – Byłem słabszy niż teraz, więc mogę powiedzieć, że dziś mam troszkę bliżej. Ale w przyszłym roku będę miał już 31 lat. Powoływanie piłkarza w takim wieku to chyba już tak trochę nie na miejscu... Chociaż jeśli będę miał dobry okres, to właściwie czemu nie? PRZEMYSŁAW ZYCH

Brak komentarzy: