sobota, 28 stycznia 2012

VALCKX: SZKOLENIE W WIŚLE? ROBIMY OGROMNE POSTĘPY
Ofiarny wślizg Stana Valckxa...
Dyrektor sportowy Wisły w barwach Sportingu Lizbona (1992-1994).


CZYTAJ TEŻ: Kto szkoli lepiej: Legia czy Lech?
CZYTAJ TEŻ: czemu uciekł nam świat? (tekst z 2009, zawsze prawdziwy)
CZYTAJ TEŻ: napastnik - towar deficytowy (w Polsce)
CZYTAJ TEŻ: przewidziałem krach młodzieżówki 1988-1989

"Polacy poszukiwani"
("Przegląd Sportowy", 28.01.2012)

Pracuje pan w Wiśle Kraków od półtora roku. To dobry czas, żeby zapytać, co z drugą częścią pańskich obowiązków, czyli z rozwojem akademii piłkarskiej? Skoro nie będzie transferów, to czy jest chociaż postęp w szkoleniu? Zgodzi się pan, że Wisła produkuje piłkarzy na użytek klubów I ligi?

STAN VALCKX: Nie. Nie widzę sensu w tworzeniu negatywnych nagłówków, bo robimy w tej sprawie ogromne postępy. Przyznaję, różnica między pierwszym a drugim zespołem jest zbyt duża. Nie ukrywam, że widziałem juniorów w Wiśle, którzy poruszali się okropnie, których styl biegania był mało elegancki. Piłkarzy bez koordynacji, którzy stawiali zbyt duży pierwszy krok.

Co zmieniliście?

Półtora roku temu stworzyliśmy siatkę siedmiu skautów regionalnych i przemeblowaliśmy organizację. Pół roku temu zatrudniliśmy koordynatora Witolda Lisa, który od tego czasu wszystkiemu się przygląda, bo zmiany muszą być na lepsze, a nie dla samych zmian. Przestaliśmy zwracać uwagę na wyniki. W końcu pojawiła się współpraca między trenerami grup młodzieżowych. Każdy już wie, czego oczekujemy. To wszystko małe kroki, by wkrótce postawić ten duży naprzód, bo Wisła jako klub może zrobić największy postęp właśnie dzięki akademii.

Jak pan widzi ten progres?

Transfery to miejsce, gdzie w przyszłości możemy zaoszczędzić najwięcej pieniędzy. W ostatnim roku przeprowadziliśmy aż 11 transferów. Pięć zimą i sześć latem. Latem 2010 roku, tuż przed moim przyjściem, do Wisły trafiło kolejnych 9 zawodników. Nie mamy wielkich pieniędzy, więc to gracze darmowi lub wypożyczani. To niemożliwe, aby w przyszłości na nich zarobić! Bo zwykle z takimi podpisuje się krótkie umowy. To zamknięty krąg, gwarantują tylko krótkotrwały postęp. Jeśli cały czas będziemy musieli szukać takich piłkarzy, to niemal co rok proces budowy zespołu będziemy musieli zaczynać od nowa.

Na kim Wisła może zarobić?

Tylko na piłkarzach, których kupiliśmy: Meliksonie, Genkowie, Chavezie, Jovanoviciu. Za darmo przyszli: Iliev, Jaliens, Lamey, Pareiko. Wypożyczeni są Nunez, Biton, Diaz. Mamy jedenastu plus Boukhari, Branco, Siwakow z poprzedniego sezonu. Na czternastu kupiliśmy tylko czterech. Jeśli porównamy ich obecną wartość do kasy, którą na nich wydaliśmy, to okaże się, że ich cena pomnożyła się od trzech do pięciu razy! (przyszli w przybliżeniu za kwoty od 400 do 650 tysięcy euro – red.). To jasny sygnał – jeśli dobrze zainwestujesz, pieniądze się pomnożą.

Akademia to sposób, aby ograniczyć liczbę pozostałych?

Chcemy ich zastępować zawodnikami wyszkolonymi przez nas. Raz, że na przestrzeni lat zaoszczędzi nam mnóstwo gotówki wydawanej na kontrakty starych graczy, a dwa – część wychowanków będzie można dobrze sprzedać. I trzy – zmniejsza się ryzyko, bo wchodzący od razu znają presję klubu.

Mam wrażenie, że właśnie w Polsce przekraczamy pewną barierę mentalną. Legia zaczęła wydawać rocznie 4 mln zł na szkolenie, a Zagłębie połowę tego. Mają efekty.

Milion euro to już dobre pieniądze. PSV Eindhoven przeznacza na ten cel 3,5 miliona euro rocznie. W Polsce potrzebna jest ogólna zmiana w mentalności, bo to wcale nie musi kosztować fortuny. Budowa akademii i infrastruktury – tak, to jest jednorazowa gigantyczna inwestycja, a reszta? Wcale niekoniecznie.

Co można zrobić bez wielkich pieniędzy?

Zatrudnienie dwóch trenerów od koordynacji i biegania to nie jest wielki wydatek. Nie było ich w Wiśle, ale wkrótce się pojawią, bo bez kontroli ciała, szybkiego poruszania stopami, przyspieszenia niczego w piłce się nie osiągnie. A to cecha, której w wieku 19-20 lat nie można się już nauczyć. Każdy trener z Wisły powinien również wiedzieć, kto gra w młodszym i starszym zespole. Będą odbywać się spotkania między trenerami, wewnętrzne dyskusje o rozwoju poszczególnych juniorów, a także spotkania z rodzicami, bo oni powinni wiedzieć, co robimy z ich dziećmi.

Co szwankowało w komunikacji?

Trenerzy powinni mówić zawodnikom, czego od nich wymagają. W rozmowie, a nie za pomocą wydawania komend. Niewłaściwa komunikacja rodziła nieporozumienia. Juniorzy myśleli, że muszą wygrywać. Że jeśli przegrali, to znaczy, że zagrali tragicznie, a oni przecież wciąż się rozwijają! Byli spanikowani: „Przegraliśmy 0:1. Być może będą nas za to karać!".

To głęboko zakorzenione w polskiej mentalności.

Tak to widzę, bo dla trenerów to też nowość. Wcześniej nikt im nie mówił, co mają robić. Teraz wiedzą, że wyniki nie są tak ważne, a że ich odpowiedzialność to przygotowanie juniorów do następnego etapu. Podam przykład meczu Młodej Wisły na swoim boisku z Młodą Legią. Średni wiek piłkarzy z Warszawy to było około 20 lat, naszych – 17. Przegraliśmy 0:3 w meczu roku, ale rezultat nie był ważny, bo nasi młodzi zawodnicy pokazali dobrą piłkę. Po meczu pochwaliłem trenerów. To też kroki, których ludzie nie widzą. Nasi juniorzy są szczupli, kościści, a ich rywale wysocy, silniejsi fizycznie, ale to nie jest teraz ważne. Na dodatek paru z nich zostało wyszukanych już przez naszych regionalnych skautów.

Nie boi się pan, że Legia i Lech wyprzedziły już Wisłę na długość, której nie będzie dało się nadrobić?

Mają już nad nami przewagę, bo zaczęli tworzyć profesjonalne struktury dziesięć lat temu. A gdy Legia sprzeda tych dwóch-trzech młodych piłkarzy, którzy niedawno wyszli z jej akademii, to być może w całej Polsce dostrzegą, jak wspaniałą inwestycją jest szkolenie. Nasi wspomniani 17-letni juniorzy Wisły mają jednak do 20-letnich piłkarzy z Warszawy jeszcze 2-3 lata rozwoju, bo zdecydowaliśmy się już nie inwestować pieniędzy w zawodników ME, którzy w tej chwili są w wieku 18-20 lat. Ci już nigdy nie zrobią postępu, z wielu zrezygnowaliśmy. To też pozytywna zmiana.

Jakie są efekty pracy waszych skautów regionalnych?

Wyselekcjonowaliśmy w ostatnim roku już siedmiu piłkarzy w różnych kategoriach wiekowych po kilkudniowych testach. Organizujemy je średnio dwa razy do roku. System pracuje. Siedmiu skautów, którymi są byli piłkarze lub osoby nam polecone, oglądają wiele meczów w swoich regionach. Siatkę w PSV, mimo że Holandia jest znacznie mniejsza niż Polska, tworzy 25 skautów.

Jak są opłacani w Eindhoven?

Przedstawiają wydatki. Wielu z nich to emeryci, ludzie, którzy kiedyś byli związani z PSV. Dostają bonusy, gdy klub zdecyduje się pozyskać poleconego juniora. Żaden z nich nie jest zatrudniony w PSV. Tak samo jest w Wiśle.

A co z poprawą infrastruktury?

Wiem, że ludzie w Krakowie słyszą od lat, że to może się zmienić. Nie mogę powiedzieć, że zaczniemy w następnym tygodniu, ale w klubie rozmawiamy o tym znacznie więcej niż kiedyś. Wszystko jest w tej chwili przygotowywane, musimy też wcześniej sami rozpoczynać szkolenie (obecnie TS przekazuje trampkarzy Wiśle w wieku 14 lat – red.). Cieszy mnie wymóg Ekstraklasy SA i federacji, który mówi, że trzeba dysponować trzema boiskami treningowymi. W Holandii nie ma podobnych przepisów. Istnieje za to ogólne zrozumienie, że szkolenie jest ważne.

PZPN robi jednak za mało.

Powinien robić więcej w sprawie edukacji trenerów. To nie kosztuje fortuny... W Holandii każdy mały klub ma dobrych trenerów, bo związek co miesiąc wysyła swoich ludzi do wszystkich amatorskich klubów z każdego regionu. Rozmawia z trenerami, podpowiada, jakie ćwiczenia zastosować, itd. Takich wysłanników-trenerów jest mnóstwo. Federacja ma przecież też odpowiedzialność wobec piłki. Z tego, co słyszę, to PZPN nie prowadzi takiej działalności albo na niewielką skalę.

W Wiśle nacisk na Polaków chyba się zmienia. Jesienią jeździł pan na mecze pierwszej ligi. Wcześniej nigdy nie słyszałem, aby interesowały pana te rozgrywki.

Zawsze koncentrujemy się na polskich piłkarzach, ale wcześniej potrzebowaliśmy graczy, dzięki którym szybko zdobędziemy tytuł, a potem zakwalifikujemy się do Ligi Mistrzów. To było dobre rozwiązania na tamten moment. Poza tym polscy piłkarze kosztują horrendalne sumy. W tej chwili mamy plan, aby co roku znaleźć jeden lub dwa duże polskie talenty na przyszłość.

Jeden talent już znaleźliście, i to spory, ale on wolał transfer do Kaiserslautern. To Jakub Świerczok.

Nie mogliśmy rywalizować z ofertą klubu z 1. Bundesligi. Tylko czas pokaże, czy Świerczok dobrze zrobił, nie wybierając opcji pośredniej. Ale nie możemy go winić, że skorzystał z okazji.

Te początki są trudne, bo wprawdzie w pierwszoligowym Ruchu Radzionków obserwował pan też bliźniaków Mak, ale zamiast Wisły wybrali jednak GKS Bełchatów.

To interesujący piłkarze, ale uznali, że w tej chwili potrzebują pomostu, tego, czego nie chciał Świerczok. Ich prawo.

Dostrzegł pan więcej takich talentów w pierwszej lidze?

Parę, ale najpierw nieźle się zdziwiłem. Zaskoczyła mnie średnia wieku. W Holandii większość graczy na drugim szczeblu rozgrywek to bardzo młodzi piłkarze, właściwie nie grają w niej starzy zawodnicy ani obcokrajowcy. A w Polsce? Z całym szacunkiem dla tych starszych piłkarzy, bo na pewno mają za sobą piękne kariery, ale tylko zatrzymują rozwój młodzieży. Chcą zarabiać, rozumiem. To więc raczej sprawa decyzji tych klubów. Widzę, że pierwsza liga w Polsce nie jest częścią systemu, który pomaga w wyławianiu talentów. To inny świat. W Holandii to kolejna, ważna część piramidy.

Rozmawiał w Hiszpanii PRZEMYSŁAW ZYCH



1992. Sporting Lizbona.


2012. Wisła Kraków.

Brak komentarzy: