poniedziałek, 24 listopada 2008

"Nie ma bata na BATE? " (www.futbol.pl, 2008-10-21)

Awans BATE Borysów do Ligi Mistrzów bardziej zdumiał Europę niż samych pracowników klubu. Dla kibiców na kontynencie wystarczającym przeżyciem był fakt, że klub o takiej nazwie w ogóle istniał. Dla przyglądających się bliżej inwestycjom białoruskiego klubu, przebicie się do czołówki było jedynie potwierdzeniem, że w piłce długofalowe plany przynoszą skutek.

NIEDOPATRZENIE CUPIAŁA

Mały klub z Białorusi już od lat ciężko pracował na sukces i za skromne pieniądze budował akademię piłkarską, kładąc w ten sposób solidne fundamenty pod swoją przyszłą działalność. W tym czasie właściciel Wisły Kraków, Bogusław Cupiał doprowadzał Białą Gwiazdę do jej pierwszego od dwudziestu jeden lat tytułu. Zamiast inwestycji w bazę skupił najbardziej utalentowanych graczy w kraju, zarówno tych szesnastoletnich, jak i o pokolenie starszych. Obu grupom przyszło przez lata trenować w słabych warunkach. Pokolenie starszych graczy uratowało przyjście Henryka Kasperczaka. Za sprawą jego walki o chociaż skrawek boiska treningowego, drużyna do dziś dysponuje choć jednym boiskiem. Dla „16-sto latków” było już za późno. Z kilkunastoosobowej grupy zdolnego pokolenia, po latach wybili się tylko Paweł i Piotr Brożkowie, Paweł Strąk i dopiero niedawno w FBK Kowno Adrian Mrowiec (dziś Hearts Edynburg). O ile wyższe umiejętności mogli by oni posiadać, gdyby zapewniono im właściwe warunki? Odkąd Cupiał pompuje pieniądze w Wisłę, mimo wydania na nią ponad stu milionów złotych, ani jeden nie został przekazany na boiska i zatrudnienie odpowiednich szkoleniowców. Gdyby do tego doszło w 1998, Wisła mogłaby dziś być w miejscu, w którym jest BATE.

BATE BARDZIEJ POCIESZAJĄCE NIŻ SPARTA

Białoruski klub to świetny przykład tego, że nawet na „piłkarskiej pustyni” przy chorym systemie i ogólnie złej organizacji rozgrywek juniorskich, w pojedynczych klubach można imać się wielu sposobów, by rozwinąć swoją młodzież i spróbować z nią awansować do Ligi Mistrzów. Stawiane długo jako przykład dla nas kluby czeskie i norweskie reprezentowane w zbiorowej świadomości przez Spartę Praga i Rosenberg Trondheim, nie mają tych kłopotów, co Białoruś i Polska. W wyławianiu talentów na miarę gry w Lidze Mistrzów. Czechom i Norwegom pomagają nie tylko prywatno-publiczne inwestycje w bazę, ale i lepszy system rozgrywek juniorskich, nie wspominając o życiu w innej, lepiej uporządkowanej, codziennej rzeczywistości. A jednak mimo niedoskonałości systemu, w którym na co dzień się obraca, to Białorusinom w tym roku udało się dokonać coś znaczącego na polu, na którym Rosenborg poległ. Sparcie awansować do Ligi Mistrzów nie udaje się to już od trzech sezonów.

Norwegom i Czechom dobrze zorganizowane państwa w budowaniu piłki na europejskim poziomie pomagają, nam nie do końca. Trudno jednak podejrzewać również Bułgarów i Rumunów o życie w lepszej rzeczywistości niż polska, bo poziom bałaganu polityczno-organizacyjnego panujący w tych państwach nawet w Polsce byłby niedopuszczalny. Na tak świetnie zorganizowany jak czeski system szkolenia, ani pomoc rządu w budowaniu stadionów i bazy, ani Rumuni, ani Bułgarzy liczyć więc nie mogą. Mimo to od lat – z różnych innych względów, prawdopodobnie dzięki szkoleniu przy samych bukareszteńskich klubach - mogą liczyć na zdolniejszą niż polska młodzież. Stąd zawsze dobre wyniki rumuńskiej kadry, natomiast aż do 2004 roku dość przeciętne rumuńskich klubów.

KONIEC Z WYPRZEDAWANIEM

Wówczas wszystkie jak jeden mąż zaczęły odmawiać sprzedaży klubom z zagranicy swoich najlepiej wyszkolonych graczy. Zaczęły dbać o długoterminowy rozwój drużyn i przyniosło im to większy zysk aniżeli by osiągnęły ze sprzedaży pojedynczych piłkarzy. Pierwowzorem dla innych była polityka Steauy i konsekwentne odmawianie Valencii sprzedaży Mirela Radoia w 2005 i 2006 roku. W Polsce utalentowanych graczy jest dwa razy mniej niż w Bułgarii czy Rumunii. Mimo to gdy na stole leży oferta klubu z zagranicy odczuwa się u nas w kraju dużo większą wyrozumiałość dla spełniania indywidualnych oczekiwań i potrzeb zawodnika. Te stawiane są wyżej niż potrzeby kolektywu. To także różnica decydująca o końcowym sukcesie Rumunów.

WYŻSZE KONTRAKTY DLA IKON LIGI

Rumuni przewyższają nas także w innym aspekcie. Nie tylko są bardziej uparci i konsekwentni, to jeszcze przy tych samych budżetach, jakimi dysponują najmocniejsze polskie kluby, są dla najbardziej utalentowanych piłkarzy bardziej hojni. Wszystko zaczęło się jeszcze kilka lat temu w czasach, gdy podobnie jak my, Rumuni odliczali czas od 1996 roku w oczekiwaniu na ponowny awans do Ligi Mistrzów. Mimo, że nie mogli liczyć na premie we frankach szwajcarskich, w Rumuni zaczęli podpisywać z piłkarzami dużo wyższe niż w Polsce kontrakty. Z najlepszymi nawet na poziomie 400-500 tysięcy euro rocznie.

W Polsce natomiast wciąż panuje przekonanie, że piłkarz zasługuje na podwyżkę lub wysoki kontrakt tylko jeśli wraca z zagranicy. W przeciwnym razie wszystko odbywa się przy możliwie najniższych kosztach, za które zawodnik klasy reprezentacyjnej zgodzi się grać. W dodatku tłumaczone jest prowadzeniem polityki unikania „kominów płacowych”. Jeśli choć raz nie stworzymy rzekomych „kominów płacowych” dla kilku najbardziej błyskotliwych postaci w lidze, to nigdy nie przekonamy się, czy nie przyniesie to lepszych efektów. Zasłony dymne, rzekomy brak pieniędzy i inwestycje w przeciętnych piłkarzy. Nic nie stoi na drodze na przykład Wiśle Kraków, by w ciągu roku ponownie spróbować podpisać nowy kontrakt z Pawłem Brożkiem, gwarantujący mu podwyżkę do pułapu 400 tysięcy euro rocznie. Skoro w skali sezonu jego obecność w składzie Białej Gwiazdy i tak generuje większe zyski ze sprzedaży biletów niż cały jego kontrakt.

INNY WYMIAR

Klubami działającymi w rzeczywistości wymykającej się jakimkolwiek porównaniom do realiów polskich są w naszej części Europy kluby leżące na Wschód od Polski. Rosyjski Zenit Sankt Petersburg, ukraiński Szachtar Donieck i mimo pewnych problemów finansowych w tym sezonie, wciąż kijowskie Dinamo. Stąd niemożność wyciągnięcia z ich egzystencji jakichkolwiek wartych przytoczenia właścicielom polskich klubów wniosków, poza tym jednym, prawdziwym pod każdą szerokością geograficzną: piłkarzy trzeba czasem kupować za ciężkie pieniądze. A co zrobić gdy się ich nie ma w takich ilościach, pokazały w ostatnich latach kluby rumuńskie. Zatrzymywać – nawet na siłę – najbardziej utalentowane jednostki tak długo, aż sam boiskowy sukces w Europie przekona ich, że to dla nich najlepsza opcja. A wtedy jest szansa, że na fali koniunktury pojawią się w lidze nowe silne kluby, jak CFR Cluj w Rumunii, osiągający sukcesy dzięki wcześniejszym bukareszteńskiej trójki.

Na przełomie wieków z wypiekami na twarzy spoglądaliśmy w kierunku północy w stronę zimnego miasta Trondheim z nadzieją poznania „know-how” Rosenberga. Ich pomysły, które można by zastosować także w Polsce miały nam pomóc na odniesienie sukcesów w Europie. Później, jeszcze zanim formuła Rosenberga się wyczerpała, z podziwem spoglądaliśmy za czeską granicę nie tylko na Spartę Praga, ale nawet Slovana Liberec. Dziś dysponujemy garścią kolejnych przykładów na czym można oprzeć budowę klubu, i to działających w realiach jeszcze lepiej pasujących do naszej, polskiej sytuacji. To doświadczenia samowystarczalnego, szkolącego dla siebie graczy BATE Borysów, czy nawet pocieszający przykład dla wszystkich właścicieli polskich klubów, którzy w zaślepieniu budować boisk nie chcą: jeśli jakimiś sposobami sprowadziłeś ukształtowanych już piłkarzy przynajmniej dając podwyżki nie dopuść do ich odejścia, jak to robi Steaua.

Rosenborg, Sparta, BATE, Steaua. Za każdym razem z ich przygód w Lidze Mistrzów dowiadywaliśmy się od nich wszystkich praktycznie tego samego: boiska treningowe, odpowiedni trenerzy grup młodzieżowych, skauting - kluczem do sukcesu. I wciąż tak samo jak kiedyś, przyjmujemy to do wiadomości, kiwamy głowami i z godną podziwu upartością robimy, co innego.

Brak komentarzy: