NIE WP... SIĘ, JAK MASZYNA PRACUJE!
"Talentu naprawdę nie miałem" - kończy rozmowę kapitan Wisły...
"Liga Mistrzów nakręca Sobolewskiego"
(Magazyn Przegląd Sportowego, 23.08.2011)
- "Nie wp... się, jak maszyna pracuje!" – usłyszałem od „Sobola" w trakcie meczu Groclinu z Herthą Berlin. Byłem młodym zawodnikiem i bardzo chciałem się wykazać, więc spróbowałem powalczyć o górną piłkę – przypomina sobie Sebastian Mila.
– Skoczyłem do główki, ale on zrobił to samo. Zdemolował nas obu: mnie i niemieckiego rywala. Nigdy nie zapomnę tej sceny, gdy tak obaj z tym Niemcem leżeliśmy powaleni na murawie, a zdenerwowany „Sobol" upominał mnie, bym następnym razem zostawił mu całą tę robotę w środku pola – śmieje się Mila.
Od tamtego czasu minęło osiem lat, ale dziś maszyna pracuje jeszcze sprawniej. Dobrze naoliwiona, u szczytu swoich możliwości, w wieku 35 lat osiągnęła perfekcję w efektywności. Sobolewski w środku pola potrafi fizycznie i psychicznie zamęczyć przeciwnika. Nigdy nie był lepszy i czwarty raz próbuje zakwalifikować się do Ligi Mistrzów. Wejście do niej może być dla Sobolewskiego największą satysfakcją w całej karierze. Awans na mistrzostwa świata 2006 oraz Europy 2008 to też wielkie sukcesy, ale tylko Champions League ma swój niepowtarzalny urok.
– Dziś, jako starszy zawodnik, tej czystej motywacji mam nawet więcej niż w przeszłości – zaskakuje kapitan Wisły.
– Kiedyś dochodziła do niej chęć zarabiania coraz większych pieniędzy. Teraz one odgrywają już mniejszą rolę niż to, że mogę się zrealizować. Celem jest Liga Mistrzów, to ona mnie nakręca. Kolejne mistrzostwa Polski były czymś szczególnym, ale ja czekam na ten upragniony awans. Jesteśmy tego bardzo blisko – przyznaje Sobolewski.
Uciekający Xavi
Trzy wcześniejsze próby zakończyły się rozczarowaniem. Jak nie czerwona kartka w Atenach (a wcześniej piękny gol) czy kompromitacja z Levadią Tallinn, to bolesne starcie z Barceloną, zespołem z innego piłkarskiego świata.
– Gra przeciwko Xaviemu to był koszmar. Po tym meczu pomyślałem sobie, że to są właśnie piłkarze. To byli ludzie, którzy uprawiali zupełnie inną dyscyplinę sportu. Czuliśmy ogromną bezradność. Włożyliśmy w ten mecz mnóstwo wysiłku, ale cała para szła w gwizdek – przyznaje.
– Chciałem poskrobać tego Xaviego po kostkach, ale się nie dało. A jak pobiegłem w prawo, to on ruszył z piłką w lewo. Gdy próbowałem go zaatakować od lewej strony, to on i tak wszystko przeczytał i szedł w prawo. Jak już chcieliśmy przyprasować go we dwóch lub w trzech, to on podawał koledze z pierwszej piłki... Nawet gdybyśmy wtedy wznieśli się na wyżyny swoich możliwości, to nie bylibyśmy w stanie nic zrobić – rozkłada ręce.
To dla takich chwil jak mecze z APOEL- em Nikozja przez kilkanaście lat pracował nad eliminowaniem własnych słabości. Bywał forstoperem, kryjącym obrońcą, bocznym pomocnikiem, nawet napastnikiem. Trzy razy spadał z ligi, w tym w 1998 roku w barwach Petrochemii po meczu, w którym w Płocku przegrał 1:6 z Odrą, został zmieniony w przerwie i dostał w „Przeglądzie Sportowym" wstydliwą notę „1". Mocno to wszystko przeżywał, kilka godzin nawet nie wychodził z szatni. Te wydarzenia kształtowały charakter piłkarza, przed którym dekadę później drżała już cała liga.
Walka i jeszcze raz walka
Dziś popełnia mniej błędów, zwłaszcza taktycznych. Jako kapitan znacznie częściej niż kiedyś zabiera też głos w szatni. Uważni obserwatorzy mogą również dostrzec, że ostatnio do swojej gry wprowadził nowy element – prostopadłe podania. Ale wszystko zaczęło się w Białymstoku.
– Nie sądziłem, że zajdę tak daleko. Wirtuozem nie byłem, nie jestem i nigdy nie zostanę. Nie dostałem od Boga takiego talentu jak moi koledzy z zespołu juniorów Jagiellonii. Moją sprawność techniczną pogorszyła kontuzja w wieku 14–15 lat. Około ósmej klasy podstawówki szlifuje się technikę, a ja nie mogłem grać. Musiałem więc szukać innego atutu, próbować pomagać kolegom charakterem i walecznością. Zdawałem sobie sprawę, że muszę dawać drużynie coś innego, coś ekstra.
Pełne podporządkowanie zespołowi to jedna z tych rzeczy – opowiada Sobolewski, jak własną słabość przekuł w atut, a potem w grze na swojej pozycji stał się profesorem.
– W latach 90. był w Jagiellonii piłkarz Romaniuk. Uważał, że może go minąć albo piłka, albo zawodnik. Jedno i drugie nie miało prawa. Coś musiało się zatrzymać. I na początku to z niego brałem przykład, do dziś mi to nie przeszło. W każdym meczu chcę pokazywać wyższość nad rywalem, ale wślizgi to za mało. Jakbym tylko to potrafi ł robić, siedziałbym na rybach w Białymstoku, a nie grał w Wiśle Kraków. Ważną rolę odgrywa choćby psychika – mówi. I dodaje: – Gdy już dobrze zagram, to po meczach nie nastawiam ucha, by wysłuchiwać pochwał. Nigdy nie było mi to do niczego potrzebne. Taki charakter mam od początku – przyznaje.
Strateg i wędkarz
Uwielbia strategie: boiskową i wojenną. Być może to zacięcie również spowodowało, że tak szybko nauczył się gry na swojej pozycji.
– Lubię taktykę w piłce i myślę, że jakieś pojęcie o niej mam. To zainteresowanie wykracza poza boisko. Od chyba już dziesięciu lat gram przez internet w grę „Heroes 3" wraz z moim przyjacielem Jackiem Markiewiczem – mówi z radością. W trakcie rozmowy ujawnia ją jeszcze wtedy, gdy pytamy go, gdzie... nauczył się łowić wędką spinningową.
– Byliśmy na Mazurach, a że nie miałem swojego sprzętu, to pożyczył mi go Jacek. Gdy kilka razy zarzuciłem wędkę w trzciny i pozrywałem mu linki w sprzęcie, to dał mi swój stary kij i kazał rzucać w przeciwnym kierunku. Tak więc on sobie rzucał do wody, a ja w stronę trawy. W dodatku nie z haczykiem, tylko z ciężarkiem, żebym znów niczego nie zepsuł – wspomina z rozbawieniem.
Zły rozmówca
Nie znosi za to dwóch pytań. O to, dlaczego nie rozmawia z dziennikarzami i dlaczego zrezygnował z kadry. Gdy pytamy, co powiedziałby, gdyby nieznajoma osoba zagadywała go w pociągu o wykonywany zawód, z przekąsem odpowiada „dziennikarz". Ale z kapitanem Wisły tak już jest. W czasie rozmowy kilka razy rzuca zadanie: „Nigdy nie spadałeś z ligi, to nie wiesz, co to znaczy". Albo: „Jestem złym rozmówcą, bo nie będę za dużo mówił o sobie. Nie potrafię i nie lubię".
Być może to dlatego wokół kapitana Wisły narosło tyle mitów, które go złoszczą. Że istnieje jakaś tajemnica, dlaczego po awansie na EURO 2008 zakończył reprezentacyjną karierę.
– Ktoś się doszukuje w tym drugiego dna, a tu go nie ma. Są młodsi, niech oni się sprawdzają i dają drużynie narodowej jeszcze więcej. Macie czasami pretensje do zawodników, że odcinają kupony, zajmują miejsce młodym. Później mielibyście pretensje do mnie, że i ja to robię. Padłoby: „Po co Sobolewski, weźmy młodszego" – mówi.
Jerzy Engel, były trener Wisły, z którym odpadł w eliminacjach LM po meczach z Panathinaikosem: – Sobolewski nigdy nie dał po sobie poznać żadnych emocji. Nieważne, co się do niego mówiło, on zawsze był taki sam, z tą samą miną.
Takie opinie zupełnie kontrastują z tym, co można usłyszeć od kilku zaprzyjaźnionych z nim osób. W ich oczach kapitan Wisły to wesoły człowiek, z charakterystycznym dla siebie dystansem.
– To wynika z obrazu, który tworzą wokół mnie dziennikarze. Ale przyznaję, że ludzie, którzy mnie bliżej nie znają, uważają za gbura i osobę niedostępną. Czasami żona mówi mi, że jacyś jej nowi znajomi bali się mnie, gdy mnie spotkali. Ale właśnie taki bywa ze mną pierwszy kontakt – przyznaje Sobolewski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz