sobota, 20 sierpnia 2011

DYREKTOR SPORTOWY - MOJITO I LOŻA VIP?



Nie ma piłkarzy? Nie ma też specjalistów

Stan na październik 2012:
Legia: Jacek Mazurek (od 30.05.2012 ; wcześniej Marek Jóźwiak - dziś dyrektor wykonawczy ds transferów zawodników)
Lech: Piotr Rutkowski (od 01.03.2012; wcześniej Andrzej Dawidziuk - od 01.06.2011)
Wisła: (kompetencje dyr. sport. ma wiceprezes Jacek Bednarz)
Bełchatów: Kamil Kiereś (od 1.10.2012)
Polonia: Paweł Olczak (od 24.07.2012 ; Wojciech Szala to członek zarządu ds sportowych)
Śląsk: Krzysztof Paluszek (od 27.05.2010 ; wcześniej trener-koordynator)
Widzew: (wcześniej Mateusz Cacek - od 04.10.2010, po Marku Zubie)
Górnik: Krzysztof Maj (od 30.11.2011, połączył funkcje z dyr. wyk, a potem został członkiem zarządu ds sportowych; wcześniej Andrzej Orzeszek, który zajął się akademią jako "Dyrektor Projektu"; wcześniej Tomasz Wałdoch)
Piast:
Zagłębie: Paweł Wojtala (09.10.2012)
Pogoń: Grzegorz Smolny (i wiceprezes)
Ruch: Mirosław Mosór
Jagiellonia: Cezary Kulesza
Korona: Jarosław Niebudek
Podbeskidzie: Piotr Sadowski (przez miesiąc w październiku 2012)
Lechia: 

(Magazyn Przeglądu Sportowego, 31.06.2011)

Byli zawodnicy, kierownicy drużyn, koordynatorzy ds. młodzieży, syn właściciela, trener bramkarzy, trener Młodej Ekstraklasy bez sukcesów i człowiek znikąd. Tych ludzi w ekstraklasie wciśnięto w garnitur dyrektora sportowego. Zmieścili się, bo w Polsce w roli odpowiedzialnych za transfery piłkarzy mieści się każdy. Za budowę drużyn piłkarskich często odpowiadają u nas osoby przypadkowe, bez doświadczenia i na dodatek źle opłacane.

Gdy niedoświadczony Marek Jóźwiak pracuje za pensję skauta, dyrektor sportowy Sturmu Graz zarabia 70 tysięcy euro miesięcznie. We Włoszech to też najważniejsza funkcja w piłce. Tam, aby zostać dyrektorem sportowym trzeba przejść 90-godzinny kurs i zdobyć licencję. W Polsce certyfikatów nie ma. Nieraz wystarczą połyskujące buty i trzy języki - dwa w butach i jeden w buzi. Problem jest poważny - na rynku nie ma wielu sprawdzonych fachowców.

Najtrudniejsza praca w futbolu
Idealna kandydatura na dyrektora sportowego mogłaby wyglądać tak - były uczciwy piłkarz ekstraklasy, z międzynarodowym doświadczeniem i wykształceniem prawniczym, który po zakończeniu kariery zajmuje się trenerką, następnie para się menedżerką, potem skautingiem. Skoro w Polsce przez całe lata wygrywano poza boiskiem, w klubach nikt nie rozwijał skautingu, a niewielu odważyło się zająć menedżerką – garnitur dyrektora musi naprawdę uwierać.

Dyrektor sportowy z założenia ma być postacią otrzaskaną w futbolu, bo odpowiada za wiele sfer - transfery, szkółkę piłkarską i skauting. Ale nie tylko doraźny, na potrzeby pierwszego zespołu, lecz również młodzieżowy pod określone priorytety. Ma zapobiec sytuacji, gdy w całym klubie gra piętnastu środkowych pomocników i ledwie dwóch lewych obrońców. Dyrektor ma być strażnikiem koncepcji rozwoju drużyny i powiernikiem wszystkich klubowych tajemnic, odpowiadać za cały wieloletni projekt. Być przełożonym trenera i zwierzchnikiem szefa skautingu.

- Dlatego to najtrudniejsza praca, z jaką spotkałem się w futbolu - mówi wprost Andrzej Czyżniewski, działający w piłce od 40 lat, człowiek z ogromnym doświadczeniem - były bramkarz, sędzia, trener bramkarzy w reprezentacji Polski i Amice, menedżer piłkarski, skuteczny szef skautingu w Lechu Poznań, z bagażem życiowych przeżyć, który… i tak zanotował ostatnio spadek z Arką.

- Możemy narobić się, jak psy, pracować 24 godziny na dobę, wracać do domu i wciąż wysyłać faksy, ale i tak nic z tego nie mieć. Mimo iż wydaje mi się, że mam olbrzymie doświadczenie, to zdarzają mi się sytuacje, gdy wciąż coś mnie zaskakuje. "Ach, tego nie wiedziałeś" - mówię sobie. Cały czas wydaje mi się, że dalej muszę się uczyć. To pożerająca, wysysająca czas i energię praca - kręci głową i spogląda na telefon. Rozmawiamy ledwie od kilkunastu minut, gdy na ekranie wyświetlają się trzydzieści cztery nieodebrane połączenia.

- Po dwóch miesiącach takiej harówy człowiekowi wydaje się, że nic, tylko nadchodzą same problemy. Najchętniej by się spakowało i dało nogę - przyznaje Jacek Bednarz, były piłkarz, z wykształceniem prawniczym, wiedzą, z kilkoma dużymi sukcesami transferowymi, kapitalnym rezultatem finansowym (ściągniętych przez niego Marcelo, Juniora Diaza, Łukasza Fabiańskiego i Dawida Janczyka sprzedano za 12 milionów euro). Mimo to już dwa razy musiał odejść z pracy, z Legii i Wisły.

- To nie jest łatwa robota dlatego że cały czas jest się ocenianym. Człowiek się zaperza, widzi dookoła siebie wrogów zamiast rozmawiać - przypomina sobie Bednarz. - Tłumaczy mnie, choć nie usprawiedliwia, że człowieka wrzucają na głęboką wodę i czasem on się szamocze, zamiast płynąć do mety przypomina ratowanie się przed utonięciem.

Nosisz wodę, w Polsce będziesz dyrektorem
Mało kto jest w stanie sobie poradzić w tym zawodzie. To nie przypadek, że na całym świecie najskuteczniejsi okazują się byli menedżerowie. Znają wszystkie sztuczki i rynek, potrafią szanować pieniądze, gdyż latami pracowali na własny rachunek. Notujący najwięcej celnych strzałów na polskim rynku Holender Stan Valckx z Wisły Kraków - były dyrektor sportowy PSV - zanim został wciągnięty w wir tej pracy w Eindhoven, przez kilka lat parał się właśnie menedżerką. Nim Frank Arnesen objął funkcję dyrektora sportowego Chelsea, przez wiele lat pełnił w tym klubie funkcję szefa skautingu, a wcześniej pół życia spędził w PSV w kilku rolach, w tym jako asystent trenera.

Damien Comolli najpierw był piłkarzem, potem trenerem juniorów AS Monaco, zdobył wykształcenie prawnika, przez 7 lat doglądał dla Arsenalu talentów na całym świecie. Pracował jako dyrektor techniczny Saint Etienne, gdy zaproponowano mu przejęcie obowiązków od Arnesena w Tottenhamie (dziś jest w Liverpoolu).

Jak porównać takie rozmaite doświadczenie z wprawą Marcina Szymczyka z GKS Bełchatów, który jeszcze rok temu podnosił tabliczkę do zmiany, jako kierownik drużyny, Tomasza Rząsy - z boiska przeniesionego prosto do gabinetu Cracovii, Andrzeja Orzeszka - trenera ME bez wyników, dyrektora Górnika, Jarosława Niebudka - kieleckiego człowieka znikąd, Jana de Zeeuwa – byłego dyrektora w reprezentacji, eksperta w handlu truskawkami, czy Mateusza Cacka - 26-letniego syna właściciela Widzewa Łódź, którego wcześniejszy związek z piłką ograniczył się do publikacji artykułów na nieoficjalnej stronie Legii Warszawa? Tworzą oni urocze zbiegowisko przypadkowych ludzi ekstraklasy, którzy nigdy nie mieli nic wspólnego z profesjonalnym transferowaniem piłkarzy. W Śląsku tą pracą zajął się Krzysztof Paluszek, koordynator ds. młodzieży. Gdy Zagłębie wybrało dyrektora, został nim Rafał Helbik – wprawdzie menedżer piłkarski z licencją, ale początkujący.
Jak niewielki wybór mają właściciele polskich klubów świadczy przykład zatrudnienia Andrzeja Dawidziuka – kompetentnego szefa szkółki bramkarskiej i trenera bramkarzy, który został od razu wrzucony na głęboką wodę, mianowano go dyrektorem sportowym Lecha. Zmienił Marka Pogorzelczyka – on z kolei zrobił karierę Nikodema Dyzmy. Przebył niesamowitą drogę od lakiernika poprzez kierownika drużyny do osoby odpowiedzialnej za strategię rozwoju wielkiego klubu.

W Europie byłoby to nie do pomyślenia. Jedynym odstępstwem ostatnich lat był Alessio Secco – Włoch zajmował się noszeniem wody mineralnej i podawaniem karteczki ze zmianami, gdy mianowano go dyrektorem sportowym wielkiego Juventusu. Nie dał rady – odszedł skompromitowany słabymi transferami. Bo w tej pracy nie ma miejsca na uczenie się na błędach. Wcale nie jest też miło, łatwo i przyjemnie, jak wielu fałszywie wyobraża sobie ten fach. Robota dyrektora sportowego nie polega na sączeniu drinków w loży VIP. Istotnych jest mnóstwo detali.

- Po swoich doświadczeniach uznałem, że dyrektorem powinna być właśnie osoba, która ma bardzo duże zaufanie właściciela i zarządu - przyznaje Bednarz.
- Ile może dyrektor będzie zależało od tego, jaką ma osobowość, poziom profesjonalizmu i od specyfiki miejsca. Kompetencje dyrektora w Poznaniu, Warszawie i Krakowie są inne. Determinują je relacje osobiste z trenerem, właścicielem, zarządem, decydują o spektrum jego możliwości. Widać to na przykładzie Waltera Sabatiniego, którego rola w Lazio była bardzo ograniczona przez trenera, a w Palermo to właściciel był czynnikiem, z którym musiał się liczyć. Z kolei Giuseppe Marotta otrzymał w Juventusie olbrzymią swobodę od właściciela na bazie swoich wieloletnich sukcesów w pracy w Sampdorii Genua, gdzie był buforem między prezesem a trenerem. Dziś jego rola przypomina wręcz wiceprezesa, który może decydować praktycznie o wszelkich aspektach funkcjonowania klubu – opisuje Bednarz.

Frank Arnesen - do niedawna pełniący funkcję dyrektora w Chelsea - tak widzi swoją rolę: “To taki element klubowej układanki, której nie można poruszyć. To puzzel, którego się nie wyjmuje, by budowla nie runęła. Problemy w klubie piłkarskim zaczynają się bowiem w przypadku odejścia trenera, którego obarczono odpowiedzialnością za wszystko i który do nowego miejsca pracy ciągnie ze sobą szefa skautingu. Klub traci wiedzę, którą zdobywano długie lata, przychodzi nowy człowiek, wydaje duże pieniądze i zazwyczaj podąża w zupełnie innym kierunku. Funkcję dyrektora sportowego powołano by nie dopuścić do takich sytuacji. Dlatego PSV Eindhoven zatrudniało przez 45 lat około 25 trenerów i tylko trzech dyrektorów sportowych.” W Polonii Warszawa w ostatnich dwóch latach funkcję pełniło pięciu dyrektorów. Szefem skautingu był aktywny menedżer piłkarski. Dziś za transfery odpowiada trener.

Rozkurz ekstraklasy
Podstawą oceny przydatności dyrektora są przede wszystkim zakupy gotówkowe. W przypadku wydawania kwot na poziomie kilkuset tysięcy euro, liczba dobrych transferów powinna być na poziomie 70%. Jak wiele wnosi uporządkowana struktura pokazuje porównanie ostatnich transferów Wisły. Na zimowe i letnie transfery od pół roku pracowało parę osób. Z kolei latem 2010 przy podejmowaniu decyzji krakowianie posiłkowali się tylko opinią agentów, materiałem filmowym i pojedynczymi obserwacjami Zdzisława Kapki. A klub sprowadził kilka nieprzemyślanych nabytków…

- W gospodarce socjalistycznej istniał… rozkurz. Kierowca, który wiózł szklane butelki, musiał po drodze coś rozbić, skoro jechał po dziurach. To samo jest w piłce. Bardzo dobrze by było, żeby wszystkie transfery były trafione, ale może się przecież zdarzyć, że zaliczymy wpadkę - przyznaje Czyżniewski i sugeruje, że 3 na 5 transferów spośród darmowych musi się sprawdzić, choć nie jest źle, gdy proporcje wynoszą 50 na 50.

– Będę się zastanawiał, czy dobrze to robię, jeśli na pięć darmowych transferów wypali tylko jeden. Jeśli przytrafi mi się pięć niewypałów na pięć, to powinienem spróbować jeszcze raz i gdy nie odbuduję proporcji do poziomu 50% na 50%, nie pozostaje mi nic innego niż złożyć wypowiedzenie z pracy i powiedzieć sobie: „Stary, nie nadajesz się do tej roboty, nie masz o tym pojęcia” - mówi Czyżniewski, który po spadku najprawdopodobniej otrzyma szansę odbudowy proporcji. Tym razem tanimi, młodymi Polakami, a nie obcokrajowcami z kartą na ręku.

Kluby w Polsce są skazane na podszepty agentów – często bardzo pomocne, ale nierzadko nieobiektywne. Niewielu właścicieli decyduje się bowiem na wydanie kilkuset tysięcy euro rocznie na podróże i wyselekcjonowanie piłkarzy, których łączna cena wyniesie maksimum półtora miliona. Biedne kluby stać na pojedyncze obserwacje na Łotwie i w Estonii, po których trzeba natychmiast podejmować decyzję. Ryzyko popełnienia błędu jest wówczas ogromne.
- Jako szef skautingu w Lechu na którejś z peruwiańskich obserwacji dostrzegłem kolumbijskiego zawodnika o nazwisku Chiara. On na moich oczach strzelił trzy gole! – Czyżniewski przytacza historię.

- Gdybym miał dokonywać oceny na podstawie tego jednego meczu, brałbym go w ciemno. Myślałem wtedy: "Zarobimy na nim miliony!". Całe moje jestestwo odwodziło mnie od tego: “Czyżyk, to nie jest tak, że to jest możliwe by taki zawodnik wciąż grał w Peru”, ale pozostawałem pod ogromnym wrażeniem. Po powrocie z Peru zacząłem zbierać informacje i okazało się, że ten zawodnik przez poprzednie dwa lata nie zdobył ani jednej bramki! Wrażenie, jakie pozostawił po jednym występie było tak silne, że w kolejnych latach powracałem do niego, ale on dalej pozostał z tymi trzema bramkami na koncie... To pokazuje jak bardzo można się pomylić, gdy dysponuje się tylko jedną możliwością obserwacji. A na przykład w Arce na więcej nas nie stać.

W profesjonalnych klubach dąży się do tego by maksymalnie ograniczyć ryzyko. Szef skautingu Arsenalu Steve Rowley chował się nawet w lesie za konarami drzew, by obejrzeć, jak Thomas Vermaelen radzi sobie z grą w powietrzu w trakcie treningu reprezentacji Belgii. Wiele klubów angielskich zawyrokowało wcześniej, że jest za niski. W Polsce też by się pomylili. Tu wciąż transfery robi się głównie w oparciu o zapis meczów nagranych na płytach DVD i jedną-dwie obserwacje na żywo. O standardy w Europie zapytaliśmy Stana Valckxa:

– Przypominam sobie rozmowę ze skautem belgijskiego klubu. Obserwowaliśmy tego samego piłkarza. Belg marudził, narzekał. Pytam więc: Ile razy go oglądaliście? Powiedział, że to już siedemnasty raz i wciąż nie są pewni!

(Nie)jasna struktura
W kilku klubach polskiej ekstraklasy zdecydowano się więc na alternatywną, lecz czytelną formułę – nacisk położono na usprawnienie podejmowania decyzji, nie mając siatki skautingu. Trwa ono tam, gdzie ośrodków decyzyjnych jest więcej, więc ich mnożenia, w tym konfliktów między dyrektorem a trenerem, postanowiono uniknąć w Jagiellonii i Lechii. Władzę absolutną dzierży trener Tomasz Kafarski (Gdańsk) i właściciel Cezary Kulesza (Białystok), który wykonuje telefon do zaprzyjaźnionego piłkarz z prośbą o opinie i podejmuje błyskawiczną decyzję. Na razie jakoś to działa…
Bednarz:
- Nie ma jednej recepty na sukces, ale struktura musi być jasna. Jeśli do zarządzania wprowadza się komplikacje, dwa ośrodki decyzyjne, powstaje konkurencja wewnątrz. Jeśli trener zaczyna myśleć, że lepiej wyda pieniądze niż ten łamaga dyrektor, to powstaje ślepa ulica do tego, że można się gdzieś zapędzić, gdzie tylko jest mrok dookoła i znikąd pomocy.

Czyżniewski się zgadza: - Tam gdzie trener ma wszystko do powiedzenia w klubie zostają rachunki do zapłacenia. Przychodzi następny i ściąga kolejnych. „Ja to mam zawodników! Tych trzeba wymienić”. Prezesi często dają się na to nabrać, a trenerzy sprowadzają swoich, żeby mieć lekko, łatwo i przyjemnie. Jestem też przekonany, że w wielu polskich klubach menedżerowie wciskają zawodników poprzez działkowanie się z dyrektorem, a często prezesi nawet o tym nie wiedzą - Czyżniewski wali prosto z mostu.
- Proszę zwrócić uwagę, że jeśli trener zaakceptuje transfer, to przecież on nawet nie wie, czy piłkarz naprawdę kosztował tyle, ile mówi dyrektor, czy to jednak dyrektor podzielił się kasą z menedżerem. Bardzo irytują mnie sytuacje, gdy na pierwszym spotkaniu agent mówi mi, że jeśli wezmę od niego zawodnika, otrzymam z tego transferu 30 albo 40 procent prowizji, którą klub mu wypłaci. Takie sytuacje przytrafiają się, bo w futbolu można pieniądze w jakiś sposób wyprowadzić – mówi Czyżniewski.
Tu wracamy do punktu wyjścia – nisko opłacany dyrektor, przeniesiony do gabinetu wprost z boiska lub pokoju kierownika i bez pomocy skautów. To potrójne zagrożenie. Wręcz tykająca bomba zegarowa. Wiadomo, że w końcu wybuchnie i rozniesie finanse całego klubu. Takie głośne eksplozje w polskiej ekstraklasie słychać co sezon…

1. STAN VALCKX (Wisła Kraków, od sierpnia 2010)
7 TRANSFERÓW
100% skuteczności GOTÓWKOWE 2/2
66% DARMOWE 2/3 (nieudany: Branco)
0% WYPOŻYCZENIA 0/2 (Siwakow, Boukhari)

Szczwany lis. Doskonale orientuje się w transferowych meandrach. Tajemniczy, nie zdradza swoich planów. Gdy świeżo po powrocie z Brazylii, w której szukał piłkarzy na następny sezon, imponował opalenizną, przekonywał, że nabawił się jej w trakcie... weekendu w Holandii. No bo po co media mają wiedzieć, gdzie był? Kilka lat pracy w roli dyrektora sportowego PSV Eindhoven, doświadczenie z pracy menedżera, kontakty z czasów gry w reprezentacji Holandii (uczestnik mundialu 1994), PSV, Sportignu Lizbona.

2. CEZARY KULESZA (Jagiellonia, od stycznia 2008)
48 TRANSFERÓW
56% DARMOWE: 13/23
61% PŁATNE: 11/18
+ 3 ZA WCZEŚNIE
50% WYPOŻYCZENIA: 2/4

Kulesza, jeden z właścicieli klubu i jej prezes, to człowiek, który konsekwentnie angażuje się w transfery klubu i sprawuje pieczę nad całością. Czasem przyłoży piłkarzowi po schabach, a innym razem podejmie szybką decyzję i piłkarz trafi do Białegostoku, a nie do konkurencji. Wystarczy błyskawiczny telefon do znajomego zawodnika, który ocenia: dobry, czy nie. Dobry? Bierzemy. Szybka analiza sytuacji przekłada się na decyzyjność, rzecz kluczową w biznesie (Kulesza potrzebuje tylko osoby pomocnej, w rodzaju Wiesława Wołoszyna, wiceprezesa ds sportowych). W taki sposób “Jaga” wyprzedziła inne kluby i ściągnęła Tomasza Kupisza czy Roberta Arzumanjana. Największe sukcesy to wskrzeszenie Tomasza Frankowskiego i Kamila Grosickiego. Przy tym zdarza się jej również sporo pomyłek, ale są to transfery o niskim stopniu ryzyka (sumy do 100 tysięcy złotych). Wcześniej za transfery w Białymstoku odpowiadał Jacek Chańko (ściągnął np. Bruno).

3. TOMASZ KAFARSKI (Lechia Gdańsk, lipiec 2009)
TRANSFERY: 18
57% DARMOWE: 4/7 (Dawidowski, Kosznik, Zieńczuk)
77% PŁATNE: 7/9 (Sazankow, Kożans)
50% WYPOŻYCZENIA: 1/2 (Laizans)

Trener Lechii dwa lata temu przejął kompetencje dyrektora sportowego od Radosława Michalskiego. Odtąd zajmuje się transferami. Skuteczny, mozolnie buduje swój zespół. Gdy zimą stracił Huberta Wołąkiewicza, zastąpił go Lewonem Hajrapetjanem. Politykę transferową klubu kompromitują jednak niektóre kandydatury na testowanych piłkarzy (w tym sezonie Lechia przetestowała około 60 piłkarzy!). Z drugiej strony to przecież z nich udało się wyciągnąć Bediego Buvala, czy Abdou Traore. Kafarskiego pomaga w pracy skaut Roman Kaczorek, który wypatrzył Lukę Vucko. Mimo wysokiej skuteczności czasami wydaje się, że Kafarskiemu przydałby się dyrektor sportowy, myślący podobnie do niego, by odciążył trenera od pracy szkoleniowej.

Brak komentarzy: