środa, 5 stycznia 2011

KIM JEST TOMASZ WRÓBEL?



"Labirynt Wróbla"
("Przegląd Sportowy", 01.12.2010)

Kiedyś zadano mi pytanie: wieczór z Ligą Mistrzów czy dobra książka. Miałem zgodnie z własnym sumieniem powiedzieć, że książka, ale jakoś automatycznie odpowiedziałem: "mecz". Nie wypadało mi inaczej. Jestem w końcu zawodowym piłkarzem - Tomasz Wróbel rozsiada się w fotelu.
- A ja nawet nie mam dekodera Cyfry. W szatni trochę się ze mnie śmieją, ale nie potrzebuję tego wszystkiego. Wolę czytać. „Pielgrzyma" i „Alchemika" połknąłem w jeden dzień. Gdy widzę Empik - wchodzę i przepadam na godzinę.
Skrzydłowy GKS Bełchatów jest w trakcie czytania „Labiryntu Putina". Wielka polityka. Otrucie polonem Aleksandera Litwinienki. Próby dojścia do porozumienia z Anglią. Deportacja morderców.
- Wy nam oddacie oligarchów, my wam przekażemy zabójców - piekli się zawodnik z Bełchatowa. Szpiedzy, korupcja i mroczne serce nowej Rosji. Wróbel - najszybszy skrzydłowy ligi - kiedyś postanowił sobie, że będzie dużo czytać. Przynajmniej godzinę dziennie. Wsiąknął, i to na dobre...
Piłkarzem ekstraklasy został jakby niechcący. Bez wysiłku i pchania się do ligi za wszelką cenę. Gdy miał 20 lat zarzekł się, że nie odejdzie z Rozwoju Katowice dopóki nie skończy dwóch pierwszych lat studiów.
Po roku przypomniał działaczom: „Macie sezon, żeby mnie sprzedać. Będę miał wówczas ukończone dwa najtrudniejsze lata na uczelni, a wtedy na pewno już dam sobie radę".
Dziś patrząc jak radzi sobie w lidze, aż trudno uwierzyć, że zaszedł tak daleko, mając w życiu tak odmienne priorytety od reszty naszych ligowców. Bywało, że mecze - na przykład Pucharu Polski - były jedynie przeszkodą dla Wróbla. Ważniejsze były studia - wychowanie fizyczne i edukacja obronna na katowickim AWF.

- Bo co z tego, że miałbym to, co mam w Bełchatowie, skoro nie skończyłbym studiów? - pyta z bardzo poważną miną. Dobre pieniądze zarabia jednak nie dzięki wykształceniu, a grze w piłce. Umiejętności wyuczonej samemu na małych boiskach w Katowicach. Tak było do 16 roku życia. Wróbel skrzykiwał się wraz z kolegami i kopał na boisku katowickiej podstawówki numer 12. Co jakiś czas brał udział w turniejach street soccera na rynku w Katowicach. Zdobywał dyplomy (leżą w rodzinnym domu, w miejscu, w którym zalegają starocie), mistrzostwa podstawówek, w technikum jakieś puchary. Ale nigdy nie grał w trampkarzach. Futbolu nauczył się na podwórku. Sam. Dla siebie.


- Na pierwsze prawdziwe zajęcia poszedłem dopiero w wieku 16 lat. To był GKS Katowice. Trenowałem przez cztery dni, w tej grupie wiekowej był chociażby Grzegorz Fonfara. Ostatecznie uznano jednak, że się nie nadaję i zostałem pominięty przy wyjeździe na obóz. Poddałem się. Uznałem, że nie ma to sensu. Wróciłem na podwórko do gry z kumplami - przyznaje.

Wychowany na betonie

Boisko, na którym Wróbel kopał z kolegami wyłożone było betonem. Od niedawna w tym miejscu pojawił się tartan. Ale dziś stoi puste. Czasami po okolicy pokręcą się starsi ludzie. Pospacerują i wracają do domu. Młodych nie ma. Nie chce im się grać. Życie na boisku wraca dopiero w weekendowe wieczory. Wypełnia je ta sama stara banda, która kilka lat wcześniej na betonie zdarła niezliczone ilości par butów. Nie brak wśród nich także i Wróbla. Skrzydłowy Bełchatowa zalicza asysty w ekstraklasie, a nazajutrz znów kopie piłkę na katowickim tartanie.

To na nim nauczył się wszystkich zwodów i rytmu gry. Gdy schodzi z małych boisk, odkrywa przed sobą hektary wolnej przestrzeni. I się dziwi. Gra w ekstraklasie wydaje mu się wtedy prosta. Balans ciałem, pojedynek z obrońcą... W młodości nie został spętany taktycznym reżimem i klubową dyscypliną. Nie słyszał co chwila polecenia „Nie kiwaj!". Robił, co chciał. Dlatego Wróbla-piłkarza wychowała ulica i podwórkowe boisko, a nie system szkolenia.

Tysiąc pompek!
- Boisko było zbyt małe, żeby robić podział na jakieś pozycje. Biegałem w ataku i obronie. Gra po prostu sprawiała mi radość. Wtedy nie myślałem o karierze. Zabrakło człowieka, który dostrzegłby mnie i powiedział: „Zacznij trenować, masz szansę coś osiągnąć". Kolejne podejście do klubowej piłki i treningów wykonałem dopiero po kilku miesiącach po pierwszej próbie. Ale tak naprawdę tylko dlatego że szedł kolega i chciał aby było mu raźniej. Obiecałem sobie, że tym razem już się nie poddam. Chyba że mnie siłą wyrzucą. Nie wyrzucili, a za jakiś czas trafiłem do ekstraklasy - mówi.


- Kolega odpuścił. Przyswajanie się do reżimu nie było łatwe. Przerażały go ciężkie treningi i dyscyplina. Spóźnienie oznaczało karę. „Tysiąc pompek!" rozkazał mu kiedyś trener w Rozwoju Katowice. Wróbel musiał wykonać zadanie. Trening został opóźniony o ponad godzinę. Koledzy byli wściekli.

Wyróżniała go jednak szybkość i inteligencja - tak dynamicznych zawodników nie było w niższych klasach. Od razu przeskoczył do starszego rocznika. Świadomość tego, że poza piłką istnieje też inny świat, pomagała zachować dystans. W juniorach - trzy gole. W A-klasie - też trzy. W II lidze - bramka. w ekstraklasie - dwie asysty. To debiuty Wróbla. Po prostu wychodził i grał.
Wystarczyło, że na pół roku wyjechał z Katowic, by w Górniku Polkowice dostrzegły go kluby z ekstraklasy - Korona, Wisła Płock, Arka Gdynia. Najbardziej konkretną ofertę złożył Bełchatów - zespół, w którym jadący na mecz piłkarze milczą. Prawie nie rozmawiają. Zanurzają się w lekturze i czytają książki. Od pięciu lat w barwach Bełchatowa Wróbel błyszczy w niemal każdym meczu z czołówką, Lechem, Wisłą czy Legią. Zalicza asysty i udane zagrania, tak jakby wciąż grał na boisku w Katowicach. Latem mógł zrobić kolejny krok do przodu - trafić na Łazienkowską, ale Legia wybrała Manu.

Wychować piłkarza
Wciąż dręczy go pytanie, jakim zawodnikiem byłby dziś, gdyby wcześniej zaczął treningi. Kiedyś w głowie Wróbla zakiełkowała myśl: „Będę wyszukiwał młodych zawodników". Tak powstał pomysł - kiedy skończy grać będzie jeździć po Polsce i szukać po podwórkach talentów.
- Każdy ma jakieś marzenia. Inwestuję w nieruchomości, prowadzę z kumplem interesy, ale przede wszystkich chciałbym wychować kilku piłkarzy, którzy będą grali w lidze - mówi. Doskonale zdaje sobie sprawę, że jego marzenia mogą się spełnić tylko dzięki temu, że ostatecznie został zawodowcem. - Człowiek, który w trafił do ekstraklasy, a jest przy tym normalnym gościem, nie szasta na lewo i prawo forsą tylko mądrze ją inwestuje, śmiało może odłożyć pieniądze na resztę życia. Nawet bez wyjazdu za granicę - mówi.

Gra, ale codziennie myśli, co dalej. Chce rozpocząć kolejne studia. Ciągnie go jednak też, by spróbować czegoś nowego - poznać ludzi, nową kulturę, język, zarobić. Może w Rosji, z której ostatnio miał propozycję. Akurat do tej przeprowadzki nie musiałby się przygotowywać.
- Oligarcha Chodorkowski chciał odsunąć Putina, a dziś publicznie wychwala jego rządy -- kręci głową. On by tak nie mógł. Ostatnio jego wyznanie zszokowało Polskę. Po porażce z Cracovią reporter poprosił go o komentarz. Najpierw Wróbel spytał dziennikarza, czy ten może cytować przekleństwa. Gdy otrzymał twierdzącą odpowiedź wypalił, że po stracie trzech goli w 5 minut "czuje się jak dziwka po gangbangu". Inny przekaz niż tradycyjne - daliśmy z siebie wszystko, ale mecz się nie ułożył. Ale też i Wróbel jest po prostu inny.

Brak komentarzy: