poniedziałek, 28 lutego 2011

OTO TRAMPOLINA...


... dla królów strzelców. Trampoliną ma być ekstraklasa. Czy może lepiej transferować podupadłe gwiazdy?

"Trampolina dla królów strzelców"(Przegląd Sportowy, 28.01.2011)

CZYTAJ TEŻ:
Serbskie marionetki, czyli piłkarze w mackach mafii i podstawionych dziewczyn
"Kokosanki, Kokosanki", czyli WALKA GIGANTÓW: Polakow kontra Łazarek
Mirek Okoński opowiada jak przegrał życie z uśmiechem na twarzy...

W którą stronę zmierza rynek transferowy w Polsce? Nasze kluby proponują już nawet pół miliona euro rocznej pensji i stają się czołowym importerem najlepszych strzelców z lig wschodniej Europy. Teraz czekamy na prawdziwe gwiazdy.

Kilka lat temu do gry w Pogoni Szczecin kierowanej przez Turka Sabriego Bekdasa próbowano nakłonić Roberta Prosineckiego. Na pielgrzymki do Karela Poborsky'ego udawali się działacze Wisły Płock. Wisła z Krakowa była bliska ściągnięcia Diego Tristana. Na biurku dyrektora sportowego Lecha Poznań leżał faks z ofertą od menedżera Mido. W Zabrzu - od Mario Jardela. Żaden z nich nie zagrał w Polsce. Zabrakło pieniędzy. Ale może to się zmienić, bo polskie kluby dojrzewają do tego, by ściągnąć gwiazdę, nawet taką, która nie świeci pełnym blaskiem.
Wyraźny sygnał to transfer Kewa Jaliensa, reprezentanta Holandii do Wisły. Tym zakupem przełamano pewną barierę. Następnym etapem może być transfer pierwszego piłkarza z nazwiskiem, który poruszy zbiorową wyobraźnię. Tak zrobili w 1996 r. Turcy. Gheorghe Hagi miał wtedy 31 lat i zamienił Barcelonę na Galatasaray Stambuł.

Na razie nasze kluby umacniają pozycję czołowego importera zawodników z Łotwy, Litwy, Estonii, Białorusi, Węgier i Bułgarii. Szczególnie upatrzyliśmy sobie ligę z tego pierwszego kraju.

Królowie i wicekrólowie
Do polskiej ekstraklasy właśnie trafił aktualny król strzelców tej ligi (Deniss Rakels) oraz wicekról (Jurijs Zigajevs). Wcześniej przyjechał czołowy snajper na Łotwie poprzedniego sezonu Ivans Lukjanovs. Grę w Polsce wybrał też król na Białorusi z 2009 roku (Maycon) i wtedy drugi na liście strzelców Siergiej Kriwiec.

Do ekstraklasy (Wisły Kraków) hurtem pchają się dziś też królowie strzelców ligi bułgarskiej - Georgi Christow (2007/08) i Cwetan Genkow (2006/07). Bliski transferu był również Martin Kamburow (trzykrotny król, 2004, 2005 i 2009), ale nie przeszedł testów medycznych w Polonii Warszawa. Mało? Latem z Węgier zabraliśmy wicekróla Artjomsa Rudnevsa (2009/10), z Litwy dwukrotnego króla Povilasa Lukąysa (2004 i 2007).

Inna sprawa, że drugi strzelec w 20-letniej historii tej ligi (176 goli!) nie sprawdził się w Polonii Bytom, a gdy wrócił na Litwę, to... znów został najlepszym snajperem! (sezon 2010). Zresztą z tego kraju trafił do nas Tadas Kijanskas, obrońca (dziś Jagiellonii), który też jest... wicekrólem strzelców ligi litewskiej! W sezonie 2009 strzelił 11 goli.

Szczeciński scenariusz
- To jest nasza droga. Filtrowanie Słowacji, Bułgarii czy krajów bałtyckich - mówi Jacek Bednarz, były dyrektor sportowy Wisły i Legii.
- Poza Polonią Bytom reszta klubów ekstraklasy ma uporządkowaną sytuację finansową. Polska powinna szukać swojego miejsce w Europie właśnie jako liga-trampolina do lepszych lig - dodaje.

Jednak transfer nawet najbardziej utalentowanego króla strzelców ligi łotewskiej nie przyciągnie tysięcy kolejnych kibiców na stadiony. To może zapewnić tylko głośne nazwisko. Pod względem finansowym polskie kluby są - jak nigdy dotąd - gotowe na taki transfer, ich możliwości rosną.
Dziś nasze czołowe zespoły oferują najlepszym piłkarzom nawet pół miliona euro rocznej pensji. Ale jak na razie taka kasa idzie na konto nie jednego, a dwóch, trzech piłkarzy ze Wschodu. Szefowie klubów uważają, że to lepsze rozwiązanie niż zatrudnienie jednej, choćby zakurzonej gwiazdy.

Takim zawodnikiem mógł być Diego Tristan (w lidze hiszpańskiej strzelił 96 goli, w Lidze Mistrzów 15). W 2008 r. Bednarz był bliski ściągnięcia go do Krakowa. Piłkarz miał wtedy 32 lata.
- Zawodnika z nazwiskiem można sprowadzić już teraz. Tylko czy byłby nam do czegoś potrzebny. Czy kibic przychodząc na stadion będzie sugerował się formą piłkarza, czy ślepo kupował bilet, bo gracz nosi znane nazwisko? - zastanawia się Bednarz. I próbuje sobie wyobrazić, że Egipcjanin Mido jednak trafił do Lecha.
- Myślę sobie, co by się stało, gdyby zagrał parę kiepskich meczów z rzędu. Czy fani nie pomyślą sobie: po co on nam? - dodaje Bednarz.

Taki scenariusz przerobiono w Pogoni Szczecin. W 2000 r. zakotwiczył tam Oleg Salenko, podupadły król strzelców mundialu z 1994 r. Rosjanin częściej jednak myślał o balowaniu niż treningach. - Dlatego myślę, że polski kibic nie kupi umownego „Mido". Szczególnie w dobie internetu, gdy od razu wiadomo, że bierze się kogoś, kogo kariera już dawno zakręciła na boczny tor - tłumaczy Bednarz.

Wstajemy z kolan
W Turcji udało się jednak połączyć jakość z nazwiskami. Głośne transfery rozkręciły koniunkturę na piłkę. Efekt? Rozgłos, zainteresowanie zachodnich mediów, wzrost rozpoznawalności klubu, podniesienie frekwencji na stadionie i prestiżu ligi. My dopiero wstajemy z kolan.
- Wcześniej na takie ruchy nie pozwalał brak stadionów, zbyt niskie budżety - ocenia Bednarz. - Tristan też miał kosztować za dużo jak na tamte czasy. W dodatku mieliśmy wrażenie, że zawodnik i jego agent próbują nami trochę grać (oferta trafiła również do CSKA Sofia, Steauy Bukareszt, Dynama Bukareszt, APOEL-u Nikozja - red). CV bezrobotnego Tristana przekonało West Ham. Hiszpan po dwóch tygodniach testów zagrał w 13 meczach Premier League i strzelił trzy gole.

Naszych działaczy powstrzymuje obawa przed wzięciem odpowiedzialności. Dyrektorzy sportowi polskich klubów nie chcą ryzykować. Ciężar wysokiej pensji może przecież stać się niemożliwy do udźwignięcia, gdyby okazało się, że zamiast gwiazdy mamy tylko oldboya z nazwiskiem. Niepowodzenie takiego transferu mogłoby pociągnąć na dno także ich samych.
- Inaczej wyglądałaby sytuacja, gdyby miał do nas trafić na przykład Nicklas Bendtner. Myślę, że warto byłoby wpakować w niego o wiele więcej pieniędzy i powiedzieć mu: „Słuchaj, ty tu masz zostać królem strzelców z 30 bramkami". Tyle że on tu chyba nie będzie chciał przyjść - zauważa były dyrektor Legii i Wisły.

Kto pierwszy się odważy na ściągnięcie gwiazdy z nazwiskiem? Na taki krok mógłby zdecydować się tylko właściciel, który ma trochę fantazji, słynie z rozrzutności i bawi się klubem tak jak Turcy. Czy będzie to Józef Wojciechowski, który rządzi na Konwiktorskiej wedle zasady „jest ryzyko, jest impreza".

Transferowa gorączka
Tego problemu nie mają nieco biedniejsze kluby, pokroju Korony Kielce, Lechii Gdańsk czy Śląska Wrocław, które od niedawna stać na pensje rzędu 200 tysięcy euro za sezon. Ich droga to jednak wciąż Łotysze i Bośniacy, a ściągnięcie gwiazdora, nawet kończącego karierę, to raczej zadanie dla czołówki. Oznacza przecież stworzenie komina płacowego. Taki piłkarz nie zgodzi się grać za 400 tysięcy euro. Mido - strzelec 11 goli w Premier League 2005/06 - zażądał miliona euro netto rocznie.

- To była prawdziwa oferta - potwierdza nam Ali Barat, menedżer egipskiego piłkarza, który latem został zaoferowany klubowi z Poznania. - Był gotowy na grę w Polsce. Ustaliliśmy z Middlesbrough, że odejdzie za darmo, jeśli będzie mógł zejść z listy płac. Dlatego polskiemu klubowi mogło by się to opłacać. Milion euro, ale przecież nie płacisz za transfer. W Boro zarabiał dwa miliony brutto.

27-letni napastnik trafił w końcu do Ajaksu Amsterdam, a kilka dni temu do Zamalek. Zamiast Egipcjanina przy Bułgarskiej pojawił się wicekról strzelców ligi węgierskiej Artjoms Rudnevs. To było słuszne posunięcie. Ale mimo to ekstraklasie, jak nigdy dotąd, potrzebna jest transferowa gorączka i zbiorowa histeria z nią związana.

Brak komentarzy: