"EMIGRACJĘ WYBIERAJĄ CORAZ MŁODSI"
(Przegląd Sportowy, 22.12.2008, poniedziałek)
Michał Janota, który z Feyenoordem Rotterdam przegrał rywalizację z poznańskim Lechem, mógł trafić do Poznania. - Dwa lata temu składaliśmy Janocie propozycję przejścia do Lecha - mówi Marian Kurowski, opiekun młodych piłkarzy w poznańskim klubie. - Trudno jednak oczekiwać, że taki chłopiec zdecyduje się zostać w Polsce i ćwiczyć na gorszych boiskach, jeśli Feyenoord proponuje rodzicom młodego zawodnika pracę, mieszkanie, a jemu pensję - dodaje. Tak polska liga traci kolejne talenty...
Zaniedbywani w Polsce, narzekający na nierówne boiska w klubach, znużeni poczynaniami związku, ale przede wszystkim odważni. Wszyscy oni w ostatnich latach wyjechali. - To znak czasu - mówi Michał Globisz. - Ci chłopcy są dziś obyci w świecie, poruszają się po Zachodzie, znają języki. To już nie są czasy, gdy na turnieju juniorów w Niemczech staliśmy w rozwalających się trampkach przed wejściem na boisko, a młodzi piłkarze Borussii Dortmund z pogardą patrzyli na nas jak na przybyszów z innej planety. Oni nie mają już kompleksów. Teraz jeśli ktoś dostał poważną możliwość wyjazdu i dokształcania się, powinien korzystać - mówi.
W listopadzie 2005 roku, w wieku 15 lat na testy do Girondins Bordeaux wyjechało dwóch Polaków - wypatrzony przez Andrzeja Zamilskiego w czasie meczu z Francją U-16, obrońca Mateusz Rajfur ze Stali Szczecin i pomocnik Grzegorz Krychowiak z Arki Gdynia. - Ci, którzy wyjeżdżają w młodszym wieku, mają większe szansę na przebicie się do pierwszego zespołu. Idealny wiek do wyjazdu to 15-16 lat - analizuje trener Globisz. I ma rację, bo lista tych, którzy wyjechali w późniejszym wieku i mieli kłopot z przebiciem się, jest znacznie dłuższa. - Wyjazd w młodym wieku to jednak nie wszystko. Nie wszystkim się udaje, a Rajfur po prostu przegrał rywalizację. Na Zachodzie zostają tylko najmocniejsi, jak właśnie Krychowiak. Ten został i niedawno zadebiutował w reprezentacji Polski. Rajfur wrócił i jesienią grał w Wiśle Kraków ME - kończy Globisz.
Myśl o powrocie chodzi po głowie także starszym zawodnikom. Jedni z pierwszych, którzy wyjechali - 21-letni Jarosław Fojut, obrońca Boltonu Wanderrers, oraz 20-letni Arkadiusz Ryś, piłkarz rezerw AJ Auxerre - coraz częściej spoglądają w kierunku Polski. - Jeśli ktoś ma 20 lub 21 lat, to powinien już wracać. Bo jeśli ma tam grzać ławę, lepiej będzie, gdyby grał w klubie ekstraklasy - mówi Globisz. - W Polsce wybrałbym raczej klub ze środka tabeli - powiedział Fojut. - Nie oglądałbym się na Lecha, Legię i Wisłę. Za długo już nie grałem, by wybrzydzać. PEZET.
W "PS" nie znalazł się puentujący sprawę fragment:
- Bo jeśli ma tam grzać ławę, lepiej będzie, gdyby grał w klubie ekstraklasy - mówi Globisz. Tak postąpili Kamil Król i Kamil Oziemczuk. Przed wyjazdem do Brescii i Auxerre sporo już grali w ekstraklasie, lecz po powrocie trafili o szczebel niżej, do pierwszoligowego Motoru Lublin. - Nikt jednak nie jest w stanie zagwarantować, że gdyby zostali w Polsce, to wciąż występowaliby w ekstraklasie - mówi Globisz. - Ale i tak sporo zyskali. Takie wyjazdy bowiem zawsze wzbogacają, o ile, oczywiście, nie trafi się do niemieckiego czwartoligowca. Jeśli piłkarzowi się nie powiedzie i po powrocie początkowo trafi o szczebel niżej, to nie ma co dramatyzować. Ryzyko, że oduczy się tam gry w piłkę nie istnieje, a praktycznie zawsze jest właśnie na odwrót, wraca lepszy - kończy. Tak było z zawodnikami ze szkółki WSP Wodzisław, którzy masowo wyjeżdżali do klubów partnerskich na półwyspie Iberyjskim - UD Horadada, Elche i Realu Madryt. Dziś kilku z nich gra w ekstraklasie - Szymon Matuszek, Krzysztof Król, Kamil Glik i od stycznia Kamil Wilczek. Niektórzy jednak wracając przeliczyli swoje siły. Błażej Augustyn nie dostał w Legii wielu szans gry. Czy tego obawia się Fojut i Ryś? - W Polsce wybrałbym raczej klub ze środka tabeli - powiedział Fojut. - Nie oglądałbym się na Lecha, Legię i Wisłę. Za długo już nie grałem, by wybrzydzać.
Co z tego ma polska piłka?
- Jeśli byśmy zaproponowali im lepszy standard w kraju, część z nich zastanowiłaby się dwa razy, nawet nad czasowym wyjazdem - mówi Globisz. Pożytek tego trendu dla polskiej piłki jest jednak widoczny. Gdy wracają, wnoszą do ligi nowe elementy gry jak Tomasz Bandrowski czy Patryk Rachwał, jeśli zostają zagranicą - są na tyle dobrzy, że ma z nich pożytek reprezentacja. - Jeśli jednak decydują się na pozostanie w Polsce, to muszą jeszcze uważniej niż w przypadku wyjazdu na Zachód wybrać klub. Popatrzeć, czy jest tam trener, który lubi młodzież, bo gdyby nie obecność Jana Urbana w Legii - Ariel Borysiuk i Maciej Rybus do dziś nie dostaliby szansy. Kto wie, czy dziś nie trenowaliby na Zachodzie - zamyśla się Globisz.
Młodzi polscy piłkarze za granicą:
(Rok urodzenia, pozycja, klub na Zachodzie, ostatni klub w Polsce, rok wyjazdu)
Bartosz Salamon (1991, P, Brescia Calcio, Lech Poznań, 2007)
Mateusz Szczepaniak (1991, N, AJ Auxerre, Zagłębie Lubin, 2008)
Sebastian Białas (1990, O, Reggina Calcio, Arka Gdynia, 2008)
Wojciech Szczęsny (1990, B, Arsenal Londyn, Agrykola, 2006)
Paweł Wojciechowski (1990, O, Heerenveen, UKP Zielona Góra,07)
Grzegorz Krychowiak (1990, P, Bordeaux, Arka Gdynia, 2005)
Tomasz Kupisz (1990, N, Wigan Athletic, KS Piaseczno, 2006)
Michał Janota (1990, N, 2006, Feyenoord, UKP Z. Góra, 2006)
Artur Krysiak (1989, B, Swansea, UKS SMS Łódź, 2006)
Michał Miśkiewicz (1989, B, AC Milan, Kmita Zabierzów, 2007)
Przemysław Kazimierczak (1988,B,Darlington, ŁKS Łódź, 2004)
Błażej Augustyn (1988, O, Bolton 06-08, Rimini, SMS Łódź, 2008)
Arkadiusz Ryś (1988, O, Auxerre, UKP Zielona Góra, 2005)
Maciej Wilusz (1988, O, Sparta Rotterdam, Śląsk Wrocław, 2005)
Łukasz Kanik (1988, O, Energie Cottbus, Górnik Zabrze, 2006)
Tomasz Cywka (1988, P, Wigan Athletic, Gwarek Zabrze, 2006)
Bartosz Białkowski (1987, B, Southampton, Górnik Zabrze, 2006)
Przemysław Tytoń (1987, B, Roda Kekrade, Górnik Łęczna, 2007)
Jarosław Fojut (1987, O, Bolton Wanderers, MSP Szamotuły, 2004)
Dawid Janczyk (1987, N, CSKA Moskwa, Legia Warszawa, 2007)
moje dłuższe artykuły z "Przeglądu Sportowego". krótsze na Twitterze: @PrzemZych
poniedziałek, 22 grudnia 2008
"SĄ JUŻ TYLKO O KROK OD WIELKIEJ LIGOWEJ PIŁKI"
(Przegląd Sportowy, poniedziałek, 22.12.2008)
Młoda Ekstraklasa - rozgrywki, które według słów opiekuna młodego Lecha Mariana Kurowskiego przypominają poziomem nową drugą ligę, co jakiś czas dostarczają ekstraklasie debiutantów. Czy jednak poza debiutami spotka ich w niej coś więcej? - Jak oglądam chłopców w innych zespołach, to widzę, że poziom niektórych z nich jest porównywalny do tych, którzy u nas już zadebiutowali w ekstraklasie. Dużo zależy jednak od szczęścia i tego, z jakim wyczuciem są prowadzeni przez klub. Te mądre, które prowadzą kluby satelickie, w odpowiednim momencie będą umiały wypożyczyć piłkarzy, którzy się nie łapią i miały odwagę, by postawić na brylanciki. Zanim jednak do tego dojdzie, młodzi piłkarze muszą być wciąż szlifowani w ME, nawet kosztem wyników.
20-letni Kamil Biliński w szesnastu meczach ME obecnego sezonu strzelił aż piętnaście bramek. Poza debiutem w ekstraklasie, dotychczas dostał szansę gry w zaledwie jednym meczu Pucharu Ekstraklasy i sześciu drugiej ligi sezonu 2006/2007. - Kamil, odkąd zadebiutował, został dołączony do pierwszego zespołu - powiedział Witold Gul, kierownik Śląska. - Na treningach prezentuje się bardzo dobrze. Chyba też zrozumiał, że trener Tarasiewicz wymaga od napastnika czegoś więcej niż tylko goli. Dojrzał i w ostatnich meczach pracował już bardzo mocno. A na co go stać? - Na pewno na grę w ekstraklasie, o ile będzie konsekwentny i ostatecznie postawi na futbol - kończy Gul.
O tym, że w ME można się nieźle wypromować, świadczy casus nie tylko Macieja Rybusa oraz Ariela Borysiuka, ale i 19-letniego Maciej Sadloka. W zeszłym sezonie po grach w ME przebił się na ławkę Ruchu, w obecnym - do pierwszego składu. Z kolei 21-letni Paweł Adamiec z GKS Bełchatów, który drugi rok z rzędu solidnie prezentuje się w rozgrywkach ME, dostał w obecnym sezonie szansę w pierwszym zespole. I na razie ją wykorzystuje, bo od wrześniowego debiutu Paweł Janas w niemal każdym meczu wprowadza go na boisko jako zmiennika. Tej jesieni zdobywał również bramki w meczach Pucharu Ekstraklasy z Arką Gdynia i Lechią Gdańsk. Dobrze radzi sobie w Górniku król strzelców ME sprzed roku Marcin Wodecki. Na ile rozgrywki Młodej Ekstraklasy pomagają mu w dostosowaniu się do wymogów ekstraklasy? - Przeskok jest spory, bo w ME gra się na trochę niższym poziomie, poza tym jest to piłka łagodniejsza niż w ekstraklasie, czy na jej zapleczu. Jednak stanowi dla nich kapitalne, pierwsze przetarcie w poważnych futbolu.
Ale że nie zawsze z umiejętnościami młodych graczy bywa różowo, i że wciąż wiele przed nimi pracy, świadczy postawa Franciszka Smudy. Kiedy zapytany o to, jak przydatne dla pierwszej drużyny mogą okazać się umiejętności graczy młodego Lecha - z których większość w zeszłym roku wywalczyła w barwach Amiki mistrzostwo Polski U-19 - tylko machnął ręką. Z podstawowym piłkarzem tamtej ekipy Michałem Kardelą po zaledwie kilkumiesięcznej współpracy rozczarowana nim Odra Wodzisław właśnie rozwiązała czteroletni kontrakt. - Są przygotowani do gry w ekstraklasie pod względem taktycznym, technicznym i fizycznym - broni swoich podopiecznych Kurowski. - Jedyny problemem to brak ogrania i wyrachowania. Wielu dzieli tylko rok od ekstraklasy.
DZIECI MŁODEJ EKSTRAKLASY:
ME - mecze/gole w Młodej Ekstraklasie
E - mecze/gole w ekstraklasie ogółem
Mateusz Cetnarski (20 lat, GKS Bełchatów, ME: 13/2; E: 25/1)
Maciej Rybus (19 lat, Legia Warszawa, ME: 5/3 gole ; E: 24/5)
Rafał Kujawa (20 lat, ŁKS Łódź, ME: 24/8; E: 23/3)
Maciej Sadlok (19 lat, Ruch Chorzów, ME: 16/1 ; E: 18/0)
Karol Kostrubała (20 lat, Cracovia Kraków, ME: 7/1; E: 18/0)
Ariel Borysiuk (17 lat, Legia Warszawa, ME: 13/0 ; E: 17/1)
Marcin Wodecki (20 lat, Górnik Zabrze, ME: 33/17 goli ; E: 13/0)
Marcin Sobczak (21 lat, Ruch Chorzów, ME: 10/4 gole; E: 11/3)
Paweł Adamiec (21 lat, GKS Bełchatów, ME: 28/1`; E: 9/0)
Kamil Bartosiewicz (20 lat, ŁKS Łódź, ME: 11/4; E: 7/2)
Jakub Kaszuba (20 lat, Cracovia Kraków, ME: 29/12; E: 7/1)
Artur Sobiech (18 lat, Ruch Chorzów, ME: 35/18 goli ; E: 7/1)
Jakub Snadny (18 lat, Cracovia Kraków, ME: 14/2; E: 7/0)
Mateusz Urbański (18 lat, Cracovia Kraków, ME: 28/0; E: 6/0)
Mateusz Klich (18 lat, Cracovia Kraków, ME: 11/0; E: 5/0)
Michał Fidziukiewicz (17 lat, Jagiellonia, ME: 11/7 goli; E: 2/0)
Kamil Biliński (20 lat, Śląsk Wrocław, ME: 17/15 ; E: 1/0)
Mateusz Machaj (19 lat, Lech Poznań, ME: 36/7 ; E: 1/0)
Michał Haftkowski (21 lat, Ruch Chorzów, ME: 23/8 goli; E: 1/0)
Łukasz Burliga (20 lat, Wisła Kraków, ME: 28/14 ; E: 0/0)
Przemysław Zych
(Przegląd Sportowy, poniedziałek, 22.12.2008)
Młoda Ekstraklasa - rozgrywki, które według słów opiekuna młodego Lecha Mariana Kurowskiego przypominają poziomem nową drugą ligę, co jakiś czas dostarczają ekstraklasie debiutantów. Czy jednak poza debiutami spotka ich w niej coś więcej? - Jak oglądam chłopców w innych zespołach, to widzę, że poziom niektórych z nich jest porównywalny do tych, którzy u nas już zadebiutowali w ekstraklasie. Dużo zależy jednak od szczęścia i tego, z jakim wyczuciem są prowadzeni przez klub. Te mądre, które prowadzą kluby satelickie, w odpowiednim momencie będą umiały wypożyczyć piłkarzy, którzy się nie łapią i miały odwagę, by postawić na brylanciki. Zanim jednak do tego dojdzie, młodzi piłkarze muszą być wciąż szlifowani w ME, nawet kosztem wyników.
20-letni Kamil Biliński w szesnastu meczach ME obecnego sezonu strzelił aż piętnaście bramek. Poza debiutem w ekstraklasie, dotychczas dostał szansę gry w zaledwie jednym meczu Pucharu Ekstraklasy i sześciu drugiej ligi sezonu 2006/2007. - Kamil, odkąd zadebiutował, został dołączony do pierwszego zespołu - powiedział Witold Gul, kierownik Śląska. - Na treningach prezentuje się bardzo dobrze. Chyba też zrozumiał, że trener Tarasiewicz wymaga od napastnika czegoś więcej niż tylko goli. Dojrzał i w ostatnich meczach pracował już bardzo mocno. A na co go stać? - Na pewno na grę w ekstraklasie, o ile będzie konsekwentny i ostatecznie postawi na futbol - kończy Gul.
O tym, że w ME można się nieźle wypromować, świadczy casus nie tylko Macieja Rybusa oraz Ariela Borysiuka, ale i 19-letniego Maciej Sadloka. W zeszłym sezonie po grach w ME przebił się na ławkę Ruchu, w obecnym - do pierwszego składu. Z kolei 21-letni Paweł Adamiec z GKS Bełchatów, który drugi rok z rzędu solidnie prezentuje się w rozgrywkach ME, dostał w obecnym sezonie szansę w pierwszym zespole. I na razie ją wykorzystuje, bo od wrześniowego debiutu Paweł Janas w niemal każdym meczu wprowadza go na boisko jako zmiennika. Tej jesieni zdobywał również bramki w meczach Pucharu Ekstraklasy z Arką Gdynia i Lechią Gdańsk. Dobrze radzi sobie w Górniku król strzelców ME sprzed roku Marcin Wodecki. Na ile rozgrywki Młodej Ekstraklasy pomagają mu w dostosowaniu się do wymogów ekstraklasy? - Przeskok jest spory, bo w ME gra się na trochę niższym poziomie, poza tym jest to piłka łagodniejsza niż w ekstraklasie, czy na jej zapleczu. Jednak stanowi dla nich kapitalne, pierwsze przetarcie w poważnych futbolu.
Ale że nie zawsze z umiejętnościami młodych graczy bywa różowo, i że wciąż wiele przed nimi pracy, świadczy postawa Franciszka Smudy. Kiedy zapytany o to, jak przydatne dla pierwszej drużyny mogą okazać się umiejętności graczy młodego Lecha - z których większość w zeszłym roku wywalczyła w barwach Amiki mistrzostwo Polski U-19 - tylko machnął ręką. Z podstawowym piłkarzem tamtej ekipy Michałem Kardelą po zaledwie kilkumiesięcznej współpracy rozczarowana nim Odra Wodzisław właśnie rozwiązała czteroletni kontrakt. - Są przygotowani do gry w ekstraklasie pod względem taktycznym, technicznym i fizycznym - broni swoich podopiecznych Kurowski. - Jedyny problemem to brak ogrania i wyrachowania. Wielu dzieli tylko rok od ekstraklasy.
DZIECI MŁODEJ EKSTRAKLASY:
ME - mecze/gole w Młodej Ekstraklasie
E - mecze/gole w ekstraklasie ogółem
Mateusz Cetnarski (20 lat, GKS Bełchatów, ME: 13/2; E: 25/1)
Maciej Rybus (19 lat, Legia Warszawa, ME: 5/3 gole ; E: 24/5)
Rafał Kujawa (20 lat, ŁKS Łódź, ME: 24/8; E: 23/3)
Maciej Sadlok (19 lat, Ruch Chorzów, ME: 16/1 ; E: 18/0)
Karol Kostrubała (20 lat, Cracovia Kraków, ME: 7/1; E: 18/0)
Ariel Borysiuk (17 lat, Legia Warszawa, ME: 13/0 ; E: 17/1)
Marcin Wodecki (20 lat, Górnik Zabrze, ME: 33/17 goli ; E: 13/0)
Marcin Sobczak (21 lat, Ruch Chorzów, ME: 10/4 gole; E: 11/3)
Paweł Adamiec (21 lat, GKS Bełchatów, ME: 28/1`; E: 9/0)
Kamil Bartosiewicz (20 lat, ŁKS Łódź, ME: 11/4; E: 7/2)
Jakub Kaszuba (20 lat, Cracovia Kraków, ME: 29/12; E: 7/1)
Artur Sobiech (18 lat, Ruch Chorzów, ME: 35/18 goli ; E: 7/1)
Jakub Snadny (18 lat, Cracovia Kraków, ME: 14/2; E: 7/0)
Mateusz Urbański (18 lat, Cracovia Kraków, ME: 28/0; E: 6/0)
Mateusz Klich (18 lat, Cracovia Kraków, ME: 11/0; E: 5/0)
Michał Fidziukiewicz (17 lat, Jagiellonia, ME: 11/7 goli; E: 2/0)
Kamil Biliński (20 lat, Śląsk Wrocław, ME: 17/15 ; E: 1/0)
Mateusz Machaj (19 lat, Lech Poznań, ME: 36/7 ; E: 1/0)
Michał Haftkowski (21 lat, Ruch Chorzów, ME: 23/8 goli; E: 1/0)
Łukasz Burliga (20 lat, Wisła Kraków, ME: 28/14 ; E: 0/0)
Przemysław Zych
piątek, 12 grudnia 2008
MÓJ WYWIAD DNIA
(wypowiedzi Jeffa Bookmana znalazły miejsce na łamach Dziennika z 22.12.2008, poniedziałek)
Jeff Bookman (trener 13 latków w Chelsea Londyn, przez jego ręce przeszedł m.in. John Terry)
Jefta Besser (koordynator treningów technicznych wszystkich grup młodzieżowych w PSV Eindhoven, od 7 roku życia do 21, odbywa dwa treningi tygodniowo ze wszystkimi grupami, przez jego ręce przeszedł Arjen Robben)
Z Waszych dzisiejszych obserwacji, jaka jest różnica między młodzieżą Legii Warszawa, którą dziś trenowaliście, w porównaniu z tą, którą macie na co dzień w Chelsea Londyn i PSV?
Bookman: Nie widzę wielkiej różnicy. Mają bardzo podobne umiejętności, są podobnie wyszkoleni technicznie. Powiedziałbym więcej, 1-2 najlepszych z przyjemnością wziąłbym do Chelsea.
Besser: Zauważyłem, że wasze dzieci bardzo szybko łapią rzeczy, które im powiedzieliśmy, mimo bariery komunikacyjnej.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle i gubimy dzieci powyżej 16 roku życia?
Bookman: A jaką macie infrastrukturę, ile boisk mają do dyspozycji młodzi piłkarze Legii Warszawa, których trenowałem?
Zaledwie dwa, w tym tylko jedno dla juniorów. W poszukiwaniu innych muszą jeździć po całej Warszawie.
Bookman: No właśnie, dlatego najpierw spróbujcie pomyśleć o tym zanim zgubicie kolejne roczniki. I stwórzcie plan we współpracy z federacją.
A kto jest odpowiedzialny za rozwijanie futbolu, federacja, rząd, czymoże kluby? U nas W Polsce wciąż toczy się dyskusja, kto powinien za to odpowiadać, i w jaki sposób finansować futbol dla młodych?
Bookman: To związek jest odpowiedzialny. Zdecydowanie. To on powinien tworzyć pewną strukturę, narzucać pewne rozwiązania dla klubów.
Besser: W Holandii ważną sprawą jest finansowanie budowy kilku boisk w każdej gminie przez samorządy lokalne. Dlatego mogę powiedzieć, że to właściwie one utrzymują te malutkie klubiki, od których zaczyna się całą piramida holenderskiej piłki. Wtedy powinny wejść kluby i umieć skorzystać z tego, jakoś się organizując. W PSV na szkolenie przeznaczamy około 3 milionów euro, w Ajaksie półtora miliona więcej- nikt nie oczekuje od Polski na razie tak wielkich inwestycji, ale musi się coś z tego wykluć. Samorządy na początku, potem kluby, a im pewien schemat, zawierający nawet najmniejsze detale, powinien zostać narzucony przez federacje. Inaczej daleko nie zajedziecie. Podpatrzcie to, co robią Rosjanie. Ale nawet u nas istnieją pewne tarcia, dyskusje. Też spieramy się ze związkiem, bo uważamy go i tak za zbyt krótkowzroczny, głównie są to sprawy podejścia do techniki. W PSV uważamy, że federacja powinna pójść jeszcze dalej i w schemacie narzucanym klubom powinna proponować trochę inny trening techniczny dla dzieciaków.
Wiem, że w Anglii macie problem z postawieniem zbyt wielkiej presji na dzieci, z rozwrzeszczanymi rodzicami na meczach lig trampkarzy (tzw Sunday league) i rozgrywaniem meczów już w wieku ośmiu lat na boiskach o normalnym rozmiarze?
Bookman: Tak, ale w tej chwili staramy się z tym sobie radzić. To w dzieciakach zabijało kreatywność, stąd tylko Gerrard, Lampard i Joe Cole z angielskich graczy są piłkarzami technicznymi. Przeprowadzamy rozmowy wychowawcze z rodzicami i zmniejszamy natężenie meczowe dla dzieci. W końcu też zwróciliśmy uwagę sposoby szlifowania techniki. Po latach zaniedbań.
Jakie było wasze motto w dzisiejszych zajęciach, filozofia?
Bookman: Moja to taka, że to młody piłkarz powinien podejmować swoje własne decyzje, umieć myśleć na boisku i znać zasób opcji otwartych przed nim. My tylko pomagamy im uruchomić tą wyobraźnie odpowiednim zestawem ćwiczeń.
Besser: Przede wszystkim zabawa z piłką. Tak nauczyliśmy grać Arjena Robbena. Podstawą mojego treningu ma być ciągłe myślenia o tym, by strzelić bramkę.
Jak doszło do waszego przyjazdu do Warszawy? Czy to w ramach pomocy Chelsea i PSV dla innych państw, klubów?
Bookman: Nie, po prostu ktoś z waszej federacji zadzwonił do nas i spytał, czy ktoś mógłby przyjechać. Podniosłem rękę pierwszy i nie żałuję. Szkoda tylko, że nie mam czasu zobaczyć miasta. Przyleciałem o 10, wylatuję o 17.
Besser: Zawsze z przyjemnością dzielę się wiedzą z innymi. Gorzej kiedy obróci się to przeciw nam i kiedyś nas pokonacie (śmiech).
Rozmawiał: Przemysław Zych
(wypowiedzi Jeffa Bookmana znalazły miejsce na łamach Dziennika z 22.12.2008, poniedziałek)
Jeff Bookman (trener 13 latków w Chelsea Londyn, przez jego ręce przeszedł m.in. John Terry)
Jefta Besser (koordynator treningów technicznych wszystkich grup młodzieżowych w PSV Eindhoven, od 7 roku życia do 21, odbywa dwa treningi tygodniowo ze wszystkimi grupami, przez jego ręce przeszedł Arjen Robben)
Z Waszych dzisiejszych obserwacji, jaka jest różnica między młodzieżą Legii Warszawa, którą dziś trenowaliście, w porównaniu z tą, którą macie na co dzień w Chelsea Londyn i PSV?
Bookman: Nie widzę wielkiej różnicy. Mają bardzo podobne umiejętności, są podobnie wyszkoleni technicznie. Powiedziałbym więcej, 1-2 najlepszych z przyjemnością wziąłbym do Chelsea.
Besser: Zauważyłem, że wasze dzieci bardzo szybko łapią rzeczy, które im powiedzieliśmy, mimo bariery komunikacyjnej.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle i gubimy dzieci powyżej 16 roku życia?
Bookman: A jaką macie infrastrukturę, ile boisk mają do dyspozycji młodzi piłkarze Legii Warszawa, których trenowałem?
Zaledwie dwa, w tym tylko jedno dla juniorów. W poszukiwaniu innych muszą jeździć po całej Warszawie.
Bookman: No właśnie, dlatego najpierw spróbujcie pomyśleć o tym zanim zgubicie kolejne roczniki. I stwórzcie plan we współpracy z federacją.
A kto jest odpowiedzialny za rozwijanie futbolu, federacja, rząd, czymoże kluby? U nas W Polsce wciąż toczy się dyskusja, kto powinien za to odpowiadać, i w jaki sposób finansować futbol dla młodych?
Bookman: To związek jest odpowiedzialny. Zdecydowanie. To on powinien tworzyć pewną strukturę, narzucać pewne rozwiązania dla klubów.
Besser: W Holandii ważną sprawą jest finansowanie budowy kilku boisk w każdej gminie przez samorządy lokalne. Dlatego mogę powiedzieć, że to właściwie one utrzymują te malutkie klubiki, od których zaczyna się całą piramida holenderskiej piłki. Wtedy powinny wejść kluby i umieć skorzystać z tego, jakoś się organizując. W PSV na szkolenie przeznaczamy około 3 milionów euro, w Ajaksie półtora miliona więcej- nikt nie oczekuje od Polski na razie tak wielkich inwestycji, ale musi się coś z tego wykluć. Samorządy na początku, potem kluby, a im pewien schemat, zawierający nawet najmniejsze detale, powinien zostać narzucony przez federacje. Inaczej daleko nie zajedziecie. Podpatrzcie to, co robią Rosjanie. Ale nawet u nas istnieją pewne tarcia, dyskusje. Też spieramy się ze związkiem, bo uważamy go i tak za zbyt krótkowzroczny, głównie są to sprawy podejścia do techniki. W PSV uważamy, że federacja powinna pójść jeszcze dalej i w schemacie narzucanym klubom powinna proponować trochę inny trening techniczny dla dzieciaków.
Wiem, że w Anglii macie problem z postawieniem zbyt wielkiej presji na dzieci, z rozwrzeszczanymi rodzicami na meczach lig trampkarzy (tzw Sunday league) i rozgrywaniem meczów już w wieku ośmiu lat na boiskach o normalnym rozmiarze?
Bookman: Tak, ale w tej chwili staramy się z tym sobie radzić. To w dzieciakach zabijało kreatywność, stąd tylko Gerrard, Lampard i Joe Cole z angielskich graczy są piłkarzami technicznymi. Przeprowadzamy rozmowy wychowawcze z rodzicami i zmniejszamy natężenie meczowe dla dzieci. W końcu też zwróciliśmy uwagę sposoby szlifowania techniki. Po latach zaniedbań.
Jakie było wasze motto w dzisiejszych zajęciach, filozofia?
Bookman: Moja to taka, że to młody piłkarz powinien podejmować swoje własne decyzje, umieć myśleć na boisku i znać zasób opcji otwartych przed nim. My tylko pomagamy im uruchomić tą wyobraźnie odpowiednim zestawem ćwiczeń.
Besser: Przede wszystkim zabawa z piłką. Tak nauczyliśmy grać Arjena Robbena. Podstawą mojego treningu ma być ciągłe myślenia o tym, by strzelić bramkę.
Jak doszło do waszego przyjazdu do Warszawy? Czy to w ramach pomocy Chelsea i PSV dla innych państw, klubów?
Bookman: Nie, po prostu ktoś z waszej federacji zadzwonił do nas i spytał, czy ktoś mógłby przyjechać. Podniosłem rękę pierwszy i nie żałuję. Szkoda tylko, że nie mam czasu zobaczyć miasta. Przyleciałem o 10, wylatuję o 17.
Besser: Zawsze z przyjemnością dzielę się wiedzą z innymi. Gorzej kiedy obróci się to przeciw nam i kiedyś nas pokonacie (śmiech).
Rozmawiał: Przemysław Zych
"Gdzie był Antoni Piechniczek?"
Szkolenie to skomplikowany i długi proces, którego efekty lub ich brak widzimy dopiero oglądając mecz polskiego klubu w europejskich pucharach. Zagadnień wewnątrz tego szkolenia jest jednak tyle, że trzeba nie lada fachowca by to wszystko ogarnąć i umieć sensownie wdrożyć w życie. Bo tych małych, ale arcyważnych logistycznie aspektów są setki, i nie sądzę, by w kraju znalazło się więcej niż kilka osób, które z prawidłowym zrozumieniem i przekuciem ich na ziemię polską, potrafiłyby sobie poradzić bez pomocy ludzi z zewnątrz. Uczucia tego doświadczam tym mocniej, kiedy na konferencji pt. „Podobieństwa oraz różnice szkolenia dzieci i młodzieży w Polsce i Europie” rozglądam się po sali, a szefa ds. szkolenia PZPN – Antoniego Piechniczka, co smutne, na niej nie dostrzegam.
W głębi czułem, że w tym miejscu oprócz kilkuset młodych trenerów grup młodzieżowych z całej Polski – większość była około trzydziestki – powinni siedzieć zaciągnięci za uszy przymusem dotkliwej sankcji polscy prezesi klubów ekstraklasy, pierwszej i drugiej ligi. Do tego nieliczni właściciele, chociażby dlatego, że gdy zdecydowali się w ten biznes pieniądze władować, powinni wiedzieć, jakie są sposoby, by je stamtąd wyciągnąć. Powinni więc oni przez osiem godzin siedzieć w ławce i mimo potrzeby wyjścia być tam aż do końca trzymani pod kluczem. Tak by od wszystkich dyskusji, czasem wchodzących w niezrozumiałe dla laika szczegóły trenowania (ważna byłaby jednak dla nich chociaż wiedza, że ów zagadnienia istnieją) lub ogólnych przedstawiających tylko strukturę i organizację informacji, aż więdły im uszy. Tak by zaczęli robić w klubach cokolwiek, byleby nie musieli na takie konferencję więcej wracać, znów siedzieć w szkolnej ławce i godzinami słuchać.
Problemów moc
Symptomatyczne, że problemów w polskim szkoleniu jest taki ogrom, że jeden dzień teorii nie wystarczył, by zaspokoić ciekawość wszystkich młodych trenerów, którym aż świerzbiły stopy, by wyrwać się do zadania pytań. Ludzie z regionu po prostu nie wiedzą, jak sobie radzić z wieloma sprawami. Pytają więc o dosłownie wszystko - począwszy od organizacji szkolenia poprzez sposoby jego finansowania, kończąc na pytaniach, jaki system powinni stosować w jakim wieku, jak często trenować i jak to robić. To skutek zaniedbań PZPN i braku opracowanej linii, do której generalnie (przy pewnych dopuszczalnych odchyłach) powinni się zastosować. Wiele celnych spostrzeżeń polskim szkoleniowcom przekazał w wykładzie Jose Antonio Vicuana „Kibu”, kiedyś jeden z ważnych elementów szkolenia w Osasunie Pampeluna, dziś asystent Jana Urbana w stołecznej Legii. I tak zgłębiał mniejsze lub większe sekrety liczącego sobie 15 lat pampeluńskiego ośrodka Tajonar. To co przybliżyło słuchaczy do Kibu najbardziej, było stwierdzenie, że w Pampelunie nie dysponują już najnowocześniejszym sprzętem, że często jest on stary, nie wszystko błyszczy i się świeci – najważniejszy tam jest jednak pomysł i zatrudnienie odpowiednich ludzi. A że posiadanie dziesięciu boisk, w tym pięciu sztucznych, nie przeszkadza, to już Kibu nie wspomniał.
W gruncie rzeczy systemy szkolenia są podobne wszędzie. Federacje europejskie z pierwszej linii narzucają klubom pewien schemat, w którym muszą one działać, i to wszystko. Ale chociaż granice są wytyczone. Każdy klub jednak jest inny, nawet w granicach tego co np. w Polsce nazywamy „systemem hiszpańskim”. W Osasunie jest tak, gdzie indziej mogą wymyślić, że będzie inaczej – kto ma rację dowiemy się tego po wynikach. W Polsce tymczasem wciąż trwa cicha, nigdzie nie zmierzająca (bo nie nagłaśniania) debata, czy za szkolenie powinien odpowiadać związek, kluby czy samorządy i kto powinien je finansować, ewentualnie współfinansować.
Francuski przykład
Francuzi proponują ciekawy model dla dzieciaków zaczynających przygodę z piłką w małych klubikach. Żeby go zrozumieć trzeba jednak ten proces uogólnić, bo są od niego i różne, gmatwające sprawę wyjątki. Do mniej więcej 11-13 roku życia dzieciak niemal zawsze pozostaje w swoim małym klubiku w miejscu, w którym trenował od dziecka. Ów klubik utrzymywany jest częściowo ze składek płaconych przez rodziców, częściowo za pomocą dotacji z gmin (w Polsce praktycznie całkowicie przez rodziców). Potem część z tych chłopców zostaje wyławiana przez lepsze kluby (każdy ma jakiś swój sposób na wyłapywanie talentów, klub klubowi nie równy, tu nie wchodźmy w szczegóły), część oczywiście również zostaje w swoim małym klubiku, reszta rezygnuje z treningów. Wielu z tych chłopców ma dobre warunki (szczególnie jeśli trafią do klubu), ale i tak od 13 roku życia to związek roztacza szeroką opiekę nad kilkuset najbardziej utalentowanymi aspirantami do miana piłkarza z danego rocznika. Trafiają wtedy do jednego z ośmiu zbudowanych za związkowe pieniądze ośrodków (jak bardzo nie chciałby w to wierzyć prezes Grzegorz Lato). Z nich najsłynniejszy jest oczywiście położone na obszarze 40 ha podparyskie Clairefontaine. W nich chłopcy trenują od poniedziałku do piątku , by na weekend wracać do domu i grać dla klubików/klubów. Tym sposobem ze swej roli wywiązuje się zarówno państwo (dotacje gminne dla klubików na samym początku drabinki szkolenia), kluby (trenują i kontrolują rozwój) i związek (opiekuje się najzdolniejszymi w ramach tego samego ustalonego projektu). Wydaje mi się, że w środowisku piłkarskim wszyscy chcą, jak już budować, to budować dwieście ośrodków, każdy z dziesięcioma boiskami. – Dobrze, żeby powstał chociaż jeden, przynajmniej dla zgrupowań reprezentacji w różnych kategoriach wiekowych – mówi Michał Globisz. To tylko kilka dni treningów w miesiącu dla dwudziestu piłkarzy z jednego rocznika, nie dwustu przez niemal cały miesiąc, jak we Francji, ale zawsze. PZPN nie ma pieniędzy? W to akurat po podpisaniu umowy z Nike nie uwierzę.
A bałagan totalny trwa. Nawet ludzie zajmujący się trenerką młodzieżową nie do końca wiedzą, jaka np. jest zależność między utworzonymi w latach 90. Szkołami Mistrzostwa Sportowego (do dziś wiele z nich istnieje, w zmienionej formule), Uczniowskimi Klasami Sportowymi (dostaje dotacje od państwa, stąd SMS Łódź przybrał nazwę UKS, by je również pobierać), a rolą Okręgowych Związków Piłkarskich. W nich samych istnieje również pogmatwanie wielkie, tak że - podobnie jak federacja i same kluby - także i one organizują rozgrywki młodzieżowe we wszystkich kategoriach wiekowych, same dla siebie!
Przemysław Zych
Szkolenie to skomplikowany i długi proces, którego efekty lub ich brak widzimy dopiero oglądając mecz polskiego klubu w europejskich pucharach. Zagadnień wewnątrz tego szkolenia jest jednak tyle, że trzeba nie lada fachowca by to wszystko ogarnąć i umieć sensownie wdrożyć w życie. Bo tych małych, ale arcyważnych logistycznie aspektów są setki, i nie sądzę, by w kraju znalazło się więcej niż kilka osób, które z prawidłowym zrozumieniem i przekuciem ich na ziemię polską, potrafiłyby sobie poradzić bez pomocy ludzi z zewnątrz. Uczucia tego doświadczam tym mocniej, kiedy na konferencji pt. „Podobieństwa oraz różnice szkolenia dzieci i młodzieży w Polsce i Europie” rozglądam się po sali, a szefa ds. szkolenia PZPN – Antoniego Piechniczka, co smutne, na niej nie dostrzegam.
W głębi czułem, że w tym miejscu oprócz kilkuset młodych trenerów grup młodzieżowych z całej Polski – większość była około trzydziestki – powinni siedzieć zaciągnięci za uszy przymusem dotkliwej sankcji polscy prezesi klubów ekstraklasy, pierwszej i drugiej ligi. Do tego nieliczni właściciele, chociażby dlatego, że gdy zdecydowali się w ten biznes pieniądze władować, powinni wiedzieć, jakie są sposoby, by je stamtąd wyciągnąć. Powinni więc oni przez osiem godzin siedzieć w ławce i mimo potrzeby wyjścia być tam aż do końca trzymani pod kluczem. Tak by od wszystkich dyskusji, czasem wchodzących w niezrozumiałe dla laika szczegóły trenowania (ważna byłaby jednak dla nich chociaż wiedza, że ów zagadnienia istnieją) lub ogólnych przedstawiających tylko strukturę i organizację informacji, aż więdły im uszy. Tak by zaczęli robić w klubach cokolwiek, byleby nie musieli na takie konferencję więcej wracać, znów siedzieć w szkolnej ławce i godzinami słuchać.
Problemów moc
Symptomatyczne, że problemów w polskim szkoleniu jest taki ogrom, że jeden dzień teorii nie wystarczył, by zaspokoić ciekawość wszystkich młodych trenerów, którym aż świerzbiły stopy, by wyrwać się do zadania pytań. Ludzie z regionu po prostu nie wiedzą, jak sobie radzić z wieloma sprawami. Pytają więc o dosłownie wszystko - począwszy od organizacji szkolenia poprzez sposoby jego finansowania, kończąc na pytaniach, jaki system powinni stosować w jakim wieku, jak często trenować i jak to robić. To skutek zaniedbań PZPN i braku opracowanej linii, do której generalnie (przy pewnych dopuszczalnych odchyłach) powinni się zastosować. Wiele celnych spostrzeżeń polskim szkoleniowcom przekazał w wykładzie Jose Antonio Vicuana „Kibu”, kiedyś jeden z ważnych elementów szkolenia w Osasunie Pampeluna, dziś asystent Jana Urbana w stołecznej Legii. I tak zgłębiał mniejsze lub większe sekrety liczącego sobie 15 lat pampeluńskiego ośrodka Tajonar. To co przybliżyło słuchaczy do Kibu najbardziej, było stwierdzenie, że w Pampelunie nie dysponują już najnowocześniejszym sprzętem, że często jest on stary, nie wszystko błyszczy i się świeci – najważniejszy tam jest jednak pomysł i zatrudnienie odpowiednich ludzi. A że posiadanie dziesięciu boisk, w tym pięciu sztucznych, nie przeszkadza, to już Kibu nie wspomniał.
W gruncie rzeczy systemy szkolenia są podobne wszędzie. Federacje europejskie z pierwszej linii narzucają klubom pewien schemat, w którym muszą one działać, i to wszystko. Ale chociaż granice są wytyczone. Każdy klub jednak jest inny, nawet w granicach tego co np. w Polsce nazywamy „systemem hiszpańskim”. W Osasunie jest tak, gdzie indziej mogą wymyślić, że będzie inaczej – kto ma rację dowiemy się tego po wynikach. W Polsce tymczasem wciąż trwa cicha, nigdzie nie zmierzająca (bo nie nagłaśniania) debata, czy za szkolenie powinien odpowiadać związek, kluby czy samorządy i kto powinien je finansować, ewentualnie współfinansować.
Francuski przykład
Francuzi proponują ciekawy model dla dzieciaków zaczynających przygodę z piłką w małych klubikach. Żeby go zrozumieć trzeba jednak ten proces uogólnić, bo są od niego i różne, gmatwające sprawę wyjątki. Do mniej więcej 11-13 roku życia dzieciak niemal zawsze pozostaje w swoim małym klubiku w miejscu, w którym trenował od dziecka. Ów klubik utrzymywany jest częściowo ze składek płaconych przez rodziców, częściowo za pomocą dotacji z gmin (w Polsce praktycznie całkowicie przez rodziców). Potem część z tych chłopców zostaje wyławiana przez lepsze kluby (każdy ma jakiś swój sposób na wyłapywanie talentów, klub klubowi nie równy, tu nie wchodźmy w szczegóły), część oczywiście również zostaje w swoim małym klubiku, reszta rezygnuje z treningów. Wielu z tych chłopców ma dobre warunki (szczególnie jeśli trafią do klubu), ale i tak od 13 roku życia to związek roztacza szeroką opiekę nad kilkuset najbardziej utalentowanymi aspirantami do miana piłkarza z danego rocznika. Trafiają wtedy do jednego z ośmiu zbudowanych za związkowe pieniądze ośrodków (jak bardzo nie chciałby w to wierzyć prezes Grzegorz Lato). Z nich najsłynniejszy jest oczywiście położone na obszarze 40 ha podparyskie Clairefontaine. W nich chłopcy trenują od poniedziałku do piątku , by na weekend wracać do domu i grać dla klubików/klubów. Tym sposobem ze swej roli wywiązuje się zarówno państwo (dotacje gminne dla klubików na samym początku drabinki szkolenia), kluby (trenują i kontrolują rozwój) i związek (opiekuje się najzdolniejszymi w ramach tego samego ustalonego projektu). Wydaje mi się, że w środowisku piłkarskim wszyscy chcą, jak już budować, to budować dwieście ośrodków, każdy z dziesięcioma boiskami. – Dobrze, żeby powstał chociaż jeden, przynajmniej dla zgrupowań reprezentacji w różnych kategoriach wiekowych – mówi Michał Globisz. To tylko kilka dni treningów w miesiącu dla dwudziestu piłkarzy z jednego rocznika, nie dwustu przez niemal cały miesiąc, jak we Francji, ale zawsze. PZPN nie ma pieniędzy? W to akurat po podpisaniu umowy z Nike nie uwierzę.
A bałagan totalny trwa. Nawet ludzie zajmujący się trenerką młodzieżową nie do końca wiedzą, jaka np. jest zależność między utworzonymi w latach 90. Szkołami Mistrzostwa Sportowego (do dziś wiele z nich istnieje, w zmienionej formule), Uczniowskimi Klasami Sportowymi (dostaje dotacje od państwa, stąd SMS Łódź przybrał nazwę UKS, by je również pobierać), a rolą Okręgowych Związków Piłkarskich. W nich samych istnieje również pogmatwanie wielkie, tak że - podobnie jak federacja i same kluby - także i one organizują rozgrywki młodzieżowe we wszystkich kategoriach wiekowych, same dla siebie!
Przemysław Zych
środa, 10 grudnia 2008
"BRAKUJE WYCHOWANKÓW"
(Przegląd Sportowy, 11 grudnia 2008, czwartek)
znalazło się w nim sporo idei z tekstu "Przypadek"
Najlepszym klubem w Polsce jest ŁKS. Może tabela ekstraklasy tego nie pokazuje, ale to jedyny klub, który w liczbie wychowanków w ekstraklasie jest bliski dziesięciu. Geograficznie, najwięcej piłkarzy w ekstraklasie pochodzi jednak ze Śląska - prawie co piąty (56 na 302). Tam po prostu najłatwiej o promocję, bo klubów z tego regionu grywa w ekstraklasie nawet pięć. Skupienie śląskich miast, jedno koło drugiego, również pomaga w przenikaniu talentów i współpracy między klubami. Jednak gdyby uwzględnić piłkarzy występujących poza granicami kraju, to właśnie Łódź objęłaby zdecydowanie palmę pierwszeństwa. Przemysław Kaźmierczak, Łukasz Madej i Marek Saganowski wychowali się w ŁKS, a Rafał Grzelak w młodości krążył między klubem z alei Unii i alei Piłsudskiego.
Europa ucieka
W skali Europy to jednak niewiele. W Holandii sam Ajax Amsterdam wychował 100 piłkarzy grających obecnie w Eredivise. Rachunek w Amsterdamie jest więc prosty -- mniej więcej dziewięciu piłkarzy każdego rocznika juniorów jest wystarczająco dobra, by potem grać na najwyższym poziomie. Tam jednak rocznie na szkolenie przeznacza się aż 4,5 miliona euro. Ajax, zanim zacznie szkolić, często przejmuje od mniejszych klubów utalentowanych trampkarzy. Takim "wychowankiem" amsterdamskiego klubu jest np. Rafael Van Der Vaart, w wieku 10 lat wyłuskany z rodzinnego De Kennemers. Podobną politykę próbują prowadzić w Polsce Gwarek Zabrze, UKS SMS Łódź, Amica Wronki i MSP Szamotuły. Z tym, że z reguły trudnią się one doszlifowaniem talentów starszych, bo ściągniętych w wieku 16 lat. Dlatego nie można nazwać ich wychowankami. Ich wpływ na poziom polskiej piłki jest jednak niebagatelny i choć trochę wzbogaca ubogi wybór na rynku (efekty tego "doszlifowania" to m.in. Piszczek, Magiera, Danch, Feruga, Sobczak w Gwarku, Wojtkowiak, Kucharski, Kikut w Amice, czy Dawid Nowak w SMS Łódź). Nie oglądając się na innych, swoje także próbują robić m.in. Roman Kosecki w Kosie Konstancin i Andrzej Nakielski w Nakach Olsztyn. Na razie efekty to Jakub Kosecki (Legia Warszawa ME) w przypadku pierwszego i Adrian Mierzejewski (Wisła Płock) - drugiego.
Brak rywalizacji
Juniorom w Polsce przeszkadzają nie tylko nierówne boiska i pokpiwający sprawę szkoleniowcy, w co gorzej zorganizowanych klubach. Ci, którzy pewien poziom techniczny i taktyczny zdołają osiągnąć, męczą się z czymś innym - brakiem konkurencji w lidze wojewódzkiej. W sezonie rozgrywają najwyżej 5-6 spotkań, w których muszą się wspiąć na wyżyny. To samo dotyczy juniorów Lecha/Amiki w Wielkopolsce, na Śląsku - Gwarka, w łódzkim - UKS SMS. - Dla naprawdę ambitnych zmorą jest system rozgrywek juniorskich - mówi Marian Kurowski, szkoleniowiec Lecha Poznań ME. - To duży problem, cały czas mówi się o zmianach, ale wciąż nic w tym kierunku się nie robi. Pamiętam, że gdy w latach 90. trenowałem juniorów Sokoła Pniewy w rozgrywkach złożonych z pięciu ówczesnych województw, poziom był wyższy. Dlatego dziś trzeba znów powrócić do tego pomysłu i zamiast szesnastu międzywojewódzkich lig juniorskich, utworzyć osiem, a docelowo tylko cztery. Jeśli do tego nie dojdzie, polscy nastolatkowie dalej będą zmuszeni wyjeżdżać po naukę do AJ Auxerre i Feyenoordu Rotterdam - dodaje.
Prośba o pomoc
Dlatego PZPN zdecydował się na zorganizowanie specjalnej konferencji. Zaprosił na nią ponad 300 trenerów drużyn młodzieżowych z całej Polski. Będą mogli przekonać się, jak szkoli się w dwóch czołowych polskich klubach - Lechu Poznań i Legii Warszawa. - Będą również mieli możliwość porównania tego ze strukturą szkolenia w FC Nantes i Osasunie Pampeluna - mówi Tomasz Zabielski, jeden z organizatorów konferencji, pełnomocnik PZPN ds. UKS. - O Hiszpanii opowie Jose Antonio Vicuana "Kibu", asystent Jana Urbana w Legii. Szkolenie we Francji przybliży dyrektor sportowy Nantes Christian Lariepe. Innymi gośćmi konferencji będą m.in. Mirosław Trzeciak, Michał Globisz, Andrzej Juskowiak, Jacek Magiera, Waldemar Kita, Tadeusz Fogiel i Jerzy Engel, a także gość specjalny, człowiek zajmujący się młodzieżą w Chelsea Londyn.
Przemysław Zych
PODZIAŁ NA WOJEWÓDZTWA:
1. Ślaskie 56
2. Małopolskie 32
3-5. Wielkopolskie 27, Pomorskie 27, Łódzkie 27
6. Dolnoślaskie 26
7. Mazowieckie 22
8. Zachodnio-pomorskie 15
9-10. Podkarpackie 13, Lubelskie 13
11. Podlaskie 11
12. Warmińsko-mazurskie 9
13. Lubuskie 7
14-15. Świętokrzyskie 6, Opolskie 6
16. Kujawsko-pomorskie 4
PODZIAŁ NA KLUBY:
1. ŁKS Łódź - 9
2. Wisła Kraków - 8
3-4. Lech Poznań, Lechia Gdańsk - 6
5-6. Jagiellonia Białystok, GKS Katowice - 5
7 - 12. Pogoń Szczecin, Polonia Warszawa, Śląsk Wrocław, Hutnik Kraków,
MOSiR Jastrzębie Zdrój, Górnik Zabrze - 4,
13. Promień Zary, Olimpia Poznań, Celuloza Kostrzyn, Wisła Płock, Widzew
Łódź, Raków Częstochowa, Sandecja Nowy Sącz, Energetyk ROW Rybnik, Bałtyk Gdynia - 3
(Przegląd Sportowy, 11 grudnia 2008, czwartek)
znalazło się w nim sporo idei z tekstu "Przypadek"
Najlepszym klubem w Polsce jest ŁKS. Może tabela ekstraklasy tego nie pokazuje, ale to jedyny klub, który w liczbie wychowanków w ekstraklasie jest bliski dziesięciu. Geograficznie, najwięcej piłkarzy w ekstraklasie pochodzi jednak ze Śląska - prawie co piąty (56 na 302). Tam po prostu najłatwiej o promocję, bo klubów z tego regionu grywa w ekstraklasie nawet pięć. Skupienie śląskich miast, jedno koło drugiego, również pomaga w przenikaniu talentów i współpracy między klubami. Jednak gdyby uwzględnić piłkarzy występujących poza granicami kraju, to właśnie Łódź objęłaby zdecydowanie palmę pierwszeństwa. Przemysław Kaźmierczak, Łukasz Madej i Marek Saganowski wychowali się w ŁKS, a Rafał Grzelak w młodości krążył między klubem z alei Unii i alei Piłsudskiego.
Europa ucieka
W skali Europy to jednak niewiele. W Holandii sam Ajax Amsterdam wychował 100 piłkarzy grających obecnie w Eredivise. Rachunek w Amsterdamie jest więc prosty -- mniej więcej dziewięciu piłkarzy każdego rocznika juniorów jest wystarczająco dobra, by potem grać na najwyższym poziomie. Tam jednak rocznie na szkolenie przeznacza się aż 4,5 miliona euro. Ajax, zanim zacznie szkolić, często przejmuje od mniejszych klubów utalentowanych trampkarzy. Takim "wychowankiem" amsterdamskiego klubu jest np. Rafael Van Der Vaart, w wieku 10 lat wyłuskany z rodzinnego De Kennemers. Podobną politykę próbują prowadzić w Polsce Gwarek Zabrze, UKS SMS Łódź, Amica Wronki i MSP Szamotuły. Z tym, że z reguły trudnią się one doszlifowaniem talentów starszych, bo ściągniętych w wieku 16 lat. Dlatego nie można nazwać ich wychowankami. Ich wpływ na poziom polskiej piłki jest jednak niebagatelny i choć trochę wzbogaca ubogi wybór na rynku (efekty tego "doszlifowania" to m.in. Piszczek, Magiera, Danch, Feruga, Sobczak w Gwarku, Wojtkowiak, Kucharski, Kikut w Amice, czy Dawid Nowak w SMS Łódź). Nie oglądając się na innych, swoje także próbują robić m.in. Roman Kosecki w Kosie Konstancin i Andrzej Nakielski w Nakach Olsztyn. Na razie efekty to Jakub Kosecki (Legia Warszawa ME) w przypadku pierwszego i Adrian Mierzejewski (Wisła Płock) - drugiego.
Brak rywalizacji
Juniorom w Polsce przeszkadzają nie tylko nierówne boiska i pokpiwający sprawę szkoleniowcy, w co gorzej zorganizowanych klubach. Ci, którzy pewien poziom techniczny i taktyczny zdołają osiągnąć, męczą się z czymś innym - brakiem konkurencji w lidze wojewódzkiej. W sezonie rozgrywają najwyżej 5-6 spotkań, w których muszą się wspiąć na wyżyny. To samo dotyczy juniorów Lecha/Amiki w Wielkopolsce, na Śląsku - Gwarka, w łódzkim - UKS SMS. - Dla naprawdę ambitnych zmorą jest system rozgrywek juniorskich - mówi Marian Kurowski, szkoleniowiec Lecha Poznań ME. - To duży problem, cały czas mówi się o zmianach, ale wciąż nic w tym kierunku się nie robi. Pamiętam, że gdy w latach 90. trenowałem juniorów Sokoła Pniewy w rozgrywkach złożonych z pięciu ówczesnych województw, poziom był wyższy. Dlatego dziś trzeba znów powrócić do tego pomysłu i zamiast szesnastu międzywojewódzkich lig juniorskich, utworzyć osiem, a docelowo tylko cztery. Jeśli do tego nie dojdzie, polscy nastolatkowie dalej będą zmuszeni wyjeżdżać po naukę do AJ Auxerre i Feyenoordu Rotterdam - dodaje.
Prośba o pomoc
Dlatego PZPN zdecydował się na zorganizowanie specjalnej konferencji. Zaprosił na nią ponad 300 trenerów drużyn młodzieżowych z całej Polski. Będą mogli przekonać się, jak szkoli się w dwóch czołowych polskich klubach - Lechu Poznań i Legii Warszawa. - Będą również mieli możliwość porównania tego ze strukturą szkolenia w FC Nantes i Osasunie Pampeluna - mówi Tomasz Zabielski, jeden z organizatorów konferencji, pełnomocnik PZPN ds. UKS. - O Hiszpanii opowie Jose Antonio Vicuana "Kibu", asystent Jana Urbana w Legii. Szkolenie we Francji przybliży dyrektor sportowy Nantes Christian Lariepe. Innymi gośćmi konferencji będą m.in. Mirosław Trzeciak, Michał Globisz, Andrzej Juskowiak, Jacek Magiera, Waldemar Kita, Tadeusz Fogiel i Jerzy Engel, a także gość specjalny, człowiek zajmujący się młodzieżą w Chelsea Londyn.
Przemysław Zych
PODZIAŁ NA WOJEWÓDZTWA:
1. Ślaskie 56
2. Małopolskie 32
3-5. Wielkopolskie 27, Pomorskie 27, Łódzkie 27
6. Dolnoślaskie 26
7. Mazowieckie 22
8. Zachodnio-pomorskie 15
9-10. Podkarpackie 13, Lubelskie 13
11. Podlaskie 11
12. Warmińsko-mazurskie 9
13. Lubuskie 7
14-15. Świętokrzyskie 6, Opolskie 6
16. Kujawsko-pomorskie 4
PODZIAŁ NA KLUBY:
1. ŁKS Łódź - 9
2. Wisła Kraków - 8
3-4. Lech Poznań, Lechia Gdańsk - 6
5-6. Jagiellonia Białystok, GKS Katowice - 5
7 - 12. Pogoń Szczecin, Polonia Warszawa, Śląsk Wrocław, Hutnik Kraków,
MOSiR Jastrzębie Zdrój, Górnik Zabrze - 4,
13. Promień Zary, Olimpia Poznań, Celuloza Kostrzyn, Wisła Płock, Widzew
Łódź, Raków Częstochowa, Sandecja Nowy Sącz, Energetyk ROW Rybnik, Bałtyk Gdynia - 3
środa, 3 grudnia 2008
"Mistrz jesieni był nagi" czyli wrażenia z Konwiktorskiej.
O ile Józef Wojciechowski nie zrozumie piłki nożnej i nie poniesie na Konwiktorskiej kosztów, które w Grodzisku Wielkopolskim w infrastrukturę zainwestował Zbigniew Drzymała, Polonię Warszawa - zaskakująco dobrze radzącą sobie jesienią efemerydę dwóch, kompletnie różnych klubów - czeka zjazd w dół. Jeśli nie na wiosnę, to jesienią przyszłego roku.
Mecz szesnastej kolejki z Arką Gdynia był doskonałą okazją, by przyglądnąć się temu, na ile profesjonalnie - po półrocznym okresie przejściowym - pracuje dziś lider ekstraklasy rundy jesiennej. Okazało się, że na stadionie przy Konwiktorskiej najważniejszym człowiekiem jest steward pod trybuną dla VIP-ów. W czasie meczów urzęduje tam niczym pan na zagrodzie. Dlatego z przemieszczaniem się po trybunie problem ma nie tylko Michał Listkiewicz, Edward Klejndinst, ale i Krzysztof Chrobak. Steward mięknie tylko wówczas, gdy w zasięgu wzroku dostrzeże właściciela Polonii. Najczęściej zresztą w towarzystwie samego Leo Beenhakkera (o VIP-y tego rodzaju na meczach chodziło JW). Niestety, taki poziom stewardowania to wciąż standard, któremu bliżej do nowej drugiej ligi, a nie faktycznych wymagań ekstraklasy. Nie przystoi wizytom selekcjonera, czemukolwiek jego wizyty mają służyć.
Selekcjoner reprezentacji ma z Polonią tyle wspólnego, że za skinieniem jego głowy pracę w niej dostali Bogusław Kaczmarek i Holender Anthony Bruins Slot. Ktoś JW podpowiedział, że tak będzie dobrze, i tak jest. Ot kaprys bogatego właściciela. Pierwszy jest jedynym pracownikiem skromnie rozbudowanego pionu scoutingu. Jego praca już wkrótce może skończyć się tragiczną posuchą w czasie zimowego okienka transferowego. Jak profesjonalnie wykonuje się tą pracę u choćby nowego lidera ekstraklasy – Lecha Poznań, wszyscy już wiedzą. Drugi na Konwiktorską przyjeżdża jedynie raz na jakiś czas. Ogląda mecz i sporządza Wojciechowskiemu raporty ze spotkań. Tylko po to, by właściciel wiedział, jak boiskowe wydarzenia powinien ocenić. Bo o piłce niewiele wie. (...). Czarne Koszule, by osiągnąć ambicje Wojciechowskiego - ten po oglądnięciu Ligi Mistrzów środku tygodnia, marzy o grze na poziomie Realu Madryt - musi zagwarantować klubowi stabilizację i wielkie inwestycje w infrastrukturę.
W Polonii dzieje się natomiast na odwrót – inwestycji nie ma. Drużyna musi często trenować w hali. W takiej sytuacji wypracowanie u zawodników odpowiedniego wyczucia piłki jest dla trenerów nieosiągalne. Co gorsza – w perspektywie walki o tytuł – wszyscy piłkarze Czarnych Koszul, poza Radosławem Majewskim, są od piłkarzy Lecha, Legii i Wisły gorzej przygotowani technicznie do zawodu. To także było widać w meczu z Arką. Dlatego Polonii znacznie trudniej o gole. Właściciel JW. Construction chyba nie wiedział, w co wchodzi, gdy w lipcu przejmował klub piłkarski, i jak wiele włożonego w niego wysiłku skutkuje dopiero sukcesem. Tym większa istnieje teraz obawa, że któregoś dnia zabawkę porzuci.
W meczu z Arką najlepiej sprawa wyglądała na trybunach, na których trwał w najlepsze rytmiczny doping wyznaczany uderzeniami bębna. Mimo zimna i kiepskiej reputacji Polonii określanej drużyną, która ani nie umie strzelać goli, ani tracić, na meczu zebrało się sporo kibiców. Sprawę popsuło jednak w 60 minucie meczu przerwanie prowadzenia kulturalnego dopingu, który udawało się tak długo bez przekleństw zachować. Wcześniej kibice Czarnych Koszul byli nagradzani za kulturalny doping podstawieniem darmowych autobusów na mecze wyjazdowe. – Autokaru nie będzie – trafnie podsumowali kibice Polonii natychmiast po zdarzeniu. A że nie wszystko w Polonii śmierdzi, niech świadczą czyste ubikacje. Co z tego, że to zaledwie Toi-toie, do korzystania, z których zmuszone są nawet VIP-y.
Polonia jest niedoinwestowana. Jej organizacja i infrastruktura boiskowa nie zasługują nawet na ekstraklasę. Piłkarze i stadion zasługują w niej na górną połówkę tabeli, ale nie na pozycję lidera. Personalnie nie gorzej bowiem prezentuje się GKS Bełchatów, a i nawet zamykający tabelę Górnik Zabrze. Brak dalszych inwestycji miasta w stadion na meczu z Arką zdążyli też oprotestować już kibice. Kiedy oprotestują brak boiska treningowego i właściciela, który rozumie piłkę nożną?
Przemysław Zych
O ile Józef Wojciechowski nie zrozumie piłki nożnej i nie poniesie na Konwiktorskiej kosztów, które w Grodzisku Wielkopolskim w infrastrukturę zainwestował Zbigniew Drzymała, Polonię Warszawa - zaskakująco dobrze radzącą sobie jesienią efemerydę dwóch, kompletnie różnych klubów - czeka zjazd w dół. Jeśli nie na wiosnę, to jesienią przyszłego roku.
Mecz szesnastej kolejki z Arką Gdynia był doskonałą okazją, by przyglądnąć się temu, na ile profesjonalnie - po półrocznym okresie przejściowym - pracuje dziś lider ekstraklasy rundy jesiennej. Okazało się, że na stadionie przy Konwiktorskiej najważniejszym człowiekiem jest steward pod trybuną dla VIP-ów. W czasie meczów urzęduje tam niczym pan na zagrodzie. Dlatego z przemieszczaniem się po trybunie problem ma nie tylko Michał Listkiewicz, Edward Klejndinst, ale i Krzysztof Chrobak. Steward mięknie tylko wówczas, gdy w zasięgu wzroku dostrzeże właściciela Polonii. Najczęściej zresztą w towarzystwie samego Leo Beenhakkera (o VIP-y tego rodzaju na meczach chodziło JW). Niestety, taki poziom stewardowania to wciąż standard, któremu bliżej do nowej drugiej ligi, a nie faktycznych wymagań ekstraklasy. Nie przystoi wizytom selekcjonera, czemukolwiek jego wizyty mają służyć.
Selekcjoner reprezentacji ma z Polonią tyle wspólnego, że za skinieniem jego głowy pracę w niej dostali Bogusław Kaczmarek i Holender Anthony Bruins Slot. Ktoś JW podpowiedział, że tak będzie dobrze, i tak jest. Ot kaprys bogatego właściciela. Pierwszy jest jedynym pracownikiem skromnie rozbudowanego pionu scoutingu. Jego praca już wkrótce może skończyć się tragiczną posuchą w czasie zimowego okienka transferowego. Jak profesjonalnie wykonuje się tą pracę u choćby nowego lidera ekstraklasy – Lecha Poznań, wszyscy już wiedzą. Drugi na Konwiktorską przyjeżdża jedynie raz na jakiś czas. Ogląda mecz i sporządza Wojciechowskiemu raporty ze spotkań. Tylko po to, by właściciel wiedział, jak boiskowe wydarzenia powinien ocenić. Bo o piłce niewiele wie. (...). Czarne Koszule, by osiągnąć ambicje Wojciechowskiego - ten po oglądnięciu Ligi Mistrzów środku tygodnia, marzy o grze na poziomie Realu Madryt - musi zagwarantować klubowi stabilizację i wielkie inwestycje w infrastrukturę.
W Polonii dzieje się natomiast na odwrót – inwestycji nie ma. Drużyna musi często trenować w hali. W takiej sytuacji wypracowanie u zawodników odpowiedniego wyczucia piłki jest dla trenerów nieosiągalne. Co gorsza – w perspektywie walki o tytuł – wszyscy piłkarze Czarnych Koszul, poza Radosławem Majewskim, są od piłkarzy Lecha, Legii i Wisły gorzej przygotowani technicznie do zawodu. To także było widać w meczu z Arką. Dlatego Polonii znacznie trudniej o gole. Właściciel JW. Construction chyba nie wiedział, w co wchodzi, gdy w lipcu przejmował klub piłkarski, i jak wiele włożonego w niego wysiłku skutkuje dopiero sukcesem. Tym większa istnieje teraz obawa, że któregoś dnia zabawkę porzuci.
W meczu z Arką najlepiej sprawa wyglądała na trybunach, na których trwał w najlepsze rytmiczny doping wyznaczany uderzeniami bębna. Mimo zimna i kiepskiej reputacji Polonii określanej drużyną, która ani nie umie strzelać goli, ani tracić, na meczu zebrało się sporo kibiców. Sprawę popsuło jednak w 60 minucie meczu przerwanie prowadzenia kulturalnego dopingu, który udawało się tak długo bez przekleństw zachować. Wcześniej kibice Czarnych Koszul byli nagradzani za kulturalny doping podstawieniem darmowych autobusów na mecze wyjazdowe. – Autokaru nie będzie – trafnie podsumowali kibice Polonii natychmiast po zdarzeniu. A że nie wszystko w Polonii śmierdzi, niech świadczą czyste ubikacje. Co z tego, że to zaledwie Toi-toie, do korzystania, z których zmuszone są nawet VIP-y.
Polonia jest niedoinwestowana. Jej organizacja i infrastruktura boiskowa nie zasługują nawet na ekstraklasę. Piłkarze i stadion zasługują w niej na górną połówkę tabeli, ale nie na pozycję lidera. Personalnie nie gorzej bowiem prezentuje się GKS Bełchatów, a i nawet zamykający tabelę Górnik Zabrze. Brak dalszych inwestycji miasta w stadion na meczu z Arką zdążyli też oprotestować już kibice. Kiedy oprotestują brak boiska treningowego i właściciela, który rozumie piłkę nożną?
Przemysław Zych
poniedziałek, 24 listopada 2008
"Przypadek"
W Polsce szkoleniem juniorów rządzi przypadek. Wystarczy spojrzeć, jak niewiele istnieje w kraju ośrodków, mogących pochwalić się dziesięcioma wychowankami w gronie najlepszych polskich piłkarzy - ligowych i grających za granicą.
Właściwie istnieje taki zaledwie jeden. To ŁKS Łódź - wychowawca trzynastu piłkarzy z grona około dwustu dziewięćdziesięciu grających w ekstraklasie i siedemdziesięciu na niezłym poziomie za granicą (ełkaesiacy na Zachodzie to m.in. Przemysław Kaźmierczak, Łukasz Madej, Marek Saganowski, a z młodszych, grających w Polsce - Rafał Kujawa i Paweł Zawistowski). Sześciu solidnych wychowanków na poziomie ekstraklasy lub wyższym, wyszkolił w ciągu ostatnich kilkunastu lat Hutnik Kraków (Krzysztof Przytuła, Michał Pazdan, Piotr Madejski, Dariusz Kołodziej, Łukasz Sosin i Marcin Wasilewski). Przerosnąć lokalnego rywala mogłaby Wisła, gdyby jej czterej wychowankowie z kadry pierwszego zespołu, udowodnili, że na nazwanie prawdziwymi ligowcami, zasługują. To Marcin Juszczyk, Mateusz Kowalski, Krzysztof Mączyński i Grzegorz Kmiecik. Rzecz nie dotyczy coraz lepiej radzącego sobie w lidze Patryka Małeckiego, bo ten jest półproduktem Wigier Suwałki.
Faktem jest jednak, że każdy klub ekstraklasy ma problem ze szkoleniem. Czasami jego przyczyna leży w braku bazy treningowej dla najmłodszych, niewłaściwym dostosowaniu umiejętności szkoleniowców do kategorii wiekowych lub złym systemie rozgrywek. Skutek jest jednak taki, że nawet najlepszy polski klub ostatniej dekady, w ciągu tego czasu nie wypuścił ani jednego wychowanka, który zamieniłby się w solidnego ligowca! Bo, o tym, że takie nazwiska, jak Łatka, Weinar, Nowak, czy Skrzyński, są wychowankami klubu z Krakowa, kibice zapomnieli już mniej więcej wtedy, gdy Tele-Fonika przejmowała Wisłę. Z tego powodu jedynym wychowankiem Białej Gwiazdy ostatnich lat, grającym w ekstraklasie w innym klubie niż Wisła, jest bramkarz Śląska Wrocław - Wojciech Kaczmarek. Klub z Krakowa kimś jednak od biedy może się poszczycić, tymczasem Legia Warszawa, ani w ekstraklasie, ani poza granicami kraju - nie ma nikogo! To skutek lat zaniedbań, które być może dopiero wkrótce, dobrą pracą z tzw. Młodymi Wilkami, uda się częściowo zatrzeć.
Hutnik – 6, Wisła – 5. Przy polskich standardach nie są to jednak wyniki fatalne, bo trzeba się sporo natrudzić, by znaleźć kolejne takie kluby. W nich, z masy co roku kilkunastu „produkowanych” juniorów starszych, średnio zaledwie jeden na całe dwa lub trzy roczniki, sprawdza się w ekstraklasie. Dotyczy to szkolenia Polonii Warszawa (jedyne efekty to m.in. Piątek, Łukaszewicz, Kuś i Kieszek), Jagiellonii Białystok (m.in. Sobolewski, Wasiluk i Kulig), Lechii Gdańsk i Śląska Wrocław (m.in. Janukiewicz, Podstawek i T. Sosna). Z grona klubów, które pożegnały się z ekstraklasą, a wciąż są w niej reprezentowane przez choć kilka nazwisk, to jedynie Raków Częstochowa (m.in. Błaszczykowski, Bojarski, Piotr Malinowski i Mariusz Przybylski), Olimpia Poznań (m.in. Burkhardt, Rasiak i Stachowiak), GKS Katowice (Kowalczyk, Sznaucner, Szala, Gajkowski, Dziółka) i Pogoń Szczecin (m.in. Majdan, Celeban, Grosicki, Ława). To bardzo niewiele. Przykład z Holandii: Ajax Amsterdam wychował stu piłkarzy, grających obecnie w Eredivise. Rachunek w Amsterdamie jest, więc prosty – mniej więcej dziewięciu piłkarzy każdego rocznika juniorów, jest wystarczająco dobra, by potem zarabiać grając na najwyższym poziomie. Tam jednak rocznie na szkolenie przeznacza się 4,5 miliona euro.
Amsterdamski klub często również przejmuje od innych młodych graczy w wieku 10-12 lat. Takim wychowankiem amsterdamskiego klubu jest Rafael Van Der Vaart, w wieku 10 lat wyłuskany z rodzinnego De Kennemers. Podobną politykę prowadzą w Polsce Gwarek Zabrze, UKS SMS Łódź, Amica Wronki i MSP Szamotuły, w kraju bardzo chwalone ośrodki. Z tym, że z reguły trudnią się one doszlifowaniem talentów trochę starszych, bo ściągniętych w wieku około 16 lat, stąd nie mogą nazywać ich swoimi wychowankami. Mimo to, wpływ tych „fabryk” na poziom polskiej piłki jest niebagatelny i z pewnością, choć trochę wzbogaca ubogi wybór na rynku (efekty to m.in. Piszczek, Magiera, Danch, Feruga, Sobczak - doszlifowani w Gwarku, Wojtkowiak, Kucharski, Kikut – w Amice, czy Dawid Nowak – w SMS Łódź).
W CV wielu dobrych krajowych piłkarzy widnieją także inne Szkoły Mistrzostwa Sportowego, nie tylko tej z Łodzi, niestety jedynej, która przetrwała. Dlatego szkoda państwowych ośrodków m.in. w Krakowie, Wrocławiu, i dobrego pomysłu z końca lat 90. o ich powołaniu. Ciekawe, czy na inny sensowny, nie wpadnie czasem Zbigniew Drzymała, i czy nie zdecyduje się na przekształcenie wspaniałej bazy Grodziska Wielkopolskiego w fabrykę talentów? Nie oglądając się na innych, swoje natomiast próbują robić Roman Kosecki w Kosie Konstancin i Andrzej Nakielski w Nakach Olsztyn. Póki co, jedyne efekty to Jakub Kosecki w przypadku pierwszego i Adrian Mierzejewski – drugiego.
Juniorom w Polsce w drodze do osiągnięcia wysokiego poziomu, nie przeszkadzają tylko nierówne boiska. Fatalni, pokpiwający sprawę szkoleniowcy, to też raczej problem juniorów i trampkarzy trenujących w klubach amatorskich. Ci, którzy pewien poziom techniczny i taktyczny zdołają osiągnąć, zrzeszeni w grupach młodzieżowych wymienionych klubów ekstraklasy i kilku innych, jak Korona Kielce, Zagłębie Lubin, Górnik Łęczna i Zawisza Bydgoszcz, męczą się z czymś innym – brakiem konkurencji w lidze wojewódzkiej. To samo dotyczy juniorów Amiki w Wielkopolsce, na Śląsku – Gwarka, w łódzkim – UKS-u SMS-u.
Skutek braku wyobraźni i egalitaryzmu Wydziału Szkolenia PZPN jest dziś taki, że najlepsi juniorzy, rozgrywają w sezonie najwyżej 5-6 spotkań, w których muszą wspiąć się na wyżyny. Dla naprawdę ambitnych, zmorą jest więc system rozgrywek juniorskich. Może gdy go zmienimy, do ekstraklasy będzie trafiać więcej młodych piłkarzy?
W Polsce szkoleniem juniorów rządzi przypadek. Wystarczy spojrzeć, jak niewiele istnieje w kraju ośrodków, mogących pochwalić się dziesięcioma wychowankami w gronie najlepszych polskich piłkarzy - ligowych i grających za granicą.
Właściwie istnieje taki zaledwie jeden. To ŁKS Łódź - wychowawca trzynastu piłkarzy z grona około dwustu dziewięćdziesięciu grających w ekstraklasie i siedemdziesięciu na niezłym poziomie za granicą (ełkaesiacy na Zachodzie to m.in. Przemysław Kaźmierczak, Łukasz Madej, Marek Saganowski, a z młodszych, grających w Polsce - Rafał Kujawa i Paweł Zawistowski). Sześciu solidnych wychowanków na poziomie ekstraklasy lub wyższym, wyszkolił w ciągu ostatnich kilkunastu lat Hutnik Kraków (Krzysztof Przytuła, Michał Pazdan, Piotr Madejski, Dariusz Kołodziej, Łukasz Sosin i Marcin Wasilewski). Przerosnąć lokalnego rywala mogłaby Wisła, gdyby jej czterej wychowankowie z kadry pierwszego zespołu, udowodnili, że na nazwanie prawdziwymi ligowcami, zasługują. To Marcin Juszczyk, Mateusz Kowalski, Krzysztof Mączyński i Grzegorz Kmiecik. Rzecz nie dotyczy coraz lepiej radzącego sobie w lidze Patryka Małeckiego, bo ten jest półproduktem Wigier Suwałki.
Faktem jest jednak, że każdy klub ekstraklasy ma problem ze szkoleniem. Czasami jego przyczyna leży w braku bazy treningowej dla najmłodszych, niewłaściwym dostosowaniu umiejętności szkoleniowców do kategorii wiekowych lub złym systemie rozgrywek. Skutek jest jednak taki, że nawet najlepszy polski klub ostatniej dekady, w ciągu tego czasu nie wypuścił ani jednego wychowanka, który zamieniłby się w solidnego ligowca! Bo, o tym, że takie nazwiska, jak Łatka, Weinar, Nowak, czy Skrzyński, są wychowankami klubu z Krakowa, kibice zapomnieli już mniej więcej wtedy, gdy Tele-Fonika przejmowała Wisłę. Z tego powodu jedynym wychowankiem Białej Gwiazdy ostatnich lat, grającym w ekstraklasie w innym klubie niż Wisła, jest bramkarz Śląska Wrocław - Wojciech Kaczmarek. Klub z Krakowa kimś jednak od biedy może się poszczycić, tymczasem Legia Warszawa, ani w ekstraklasie, ani poza granicami kraju - nie ma nikogo! To skutek lat zaniedbań, które być może dopiero wkrótce, dobrą pracą z tzw. Młodymi Wilkami, uda się częściowo zatrzeć.
Hutnik – 6, Wisła – 5. Przy polskich standardach nie są to jednak wyniki fatalne, bo trzeba się sporo natrudzić, by znaleźć kolejne takie kluby. W nich, z masy co roku kilkunastu „produkowanych” juniorów starszych, średnio zaledwie jeden na całe dwa lub trzy roczniki, sprawdza się w ekstraklasie. Dotyczy to szkolenia Polonii Warszawa (jedyne efekty to m.in. Piątek, Łukaszewicz, Kuś i Kieszek), Jagiellonii Białystok (m.in. Sobolewski, Wasiluk i Kulig), Lechii Gdańsk i Śląska Wrocław (m.in. Janukiewicz, Podstawek i T. Sosna). Z grona klubów, które pożegnały się z ekstraklasą, a wciąż są w niej reprezentowane przez choć kilka nazwisk, to jedynie Raków Częstochowa (m.in. Błaszczykowski, Bojarski, Piotr Malinowski i Mariusz Przybylski), Olimpia Poznań (m.in. Burkhardt, Rasiak i Stachowiak), GKS Katowice (Kowalczyk, Sznaucner, Szala, Gajkowski, Dziółka) i Pogoń Szczecin (m.in. Majdan, Celeban, Grosicki, Ława). To bardzo niewiele. Przykład z Holandii: Ajax Amsterdam wychował stu piłkarzy, grających obecnie w Eredivise. Rachunek w Amsterdamie jest, więc prosty – mniej więcej dziewięciu piłkarzy każdego rocznika juniorów, jest wystarczająco dobra, by potem zarabiać grając na najwyższym poziomie. Tam jednak rocznie na szkolenie przeznacza się 4,5 miliona euro.
Amsterdamski klub często również przejmuje od innych młodych graczy w wieku 10-12 lat. Takim wychowankiem amsterdamskiego klubu jest Rafael Van Der Vaart, w wieku 10 lat wyłuskany z rodzinnego De Kennemers. Podobną politykę prowadzą w Polsce Gwarek Zabrze, UKS SMS Łódź, Amica Wronki i MSP Szamotuły, w kraju bardzo chwalone ośrodki. Z tym, że z reguły trudnią się one doszlifowaniem talentów trochę starszych, bo ściągniętych w wieku około 16 lat, stąd nie mogą nazywać ich swoimi wychowankami. Mimo to, wpływ tych „fabryk” na poziom polskiej piłki jest niebagatelny i z pewnością, choć trochę wzbogaca ubogi wybór na rynku (efekty to m.in. Piszczek, Magiera, Danch, Feruga, Sobczak - doszlifowani w Gwarku, Wojtkowiak, Kucharski, Kikut – w Amice, czy Dawid Nowak – w SMS Łódź).
W CV wielu dobrych krajowych piłkarzy widnieją także inne Szkoły Mistrzostwa Sportowego, nie tylko tej z Łodzi, niestety jedynej, która przetrwała. Dlatego szkoda państwowych ośrodków m.in. w Krakowie, Wrocławiu, i dobrego pomysłu z końca lat 90. o ich powołaniu. Ciekawe, czy na inny sensowny, nie wpadnie czasem Zbigniew Drzymała, i czy nie zdecyduje się na przekształcenie wspaniałej bazy Grodziska Wielkopolskiego w fabrykę talentów? Nie oglądając się na innych, swoje natomiast próbują robić Roman Kosecki w Kosie Konstancin i Andrzej Nakielski w Nakach Olsztyn. Póki co, jedyne efekty to Jakub Kosecki w przypadku pierwszego i Adrian Mierzejewski – drugiego.
Juniorom w Polsce w drodze do osiągnięcia wysokiego poziomu, nie przeszkadzają tylko nierówne boiska. Fatalni, pokpiwający sprawę szkoleniowcy, to też raczej problem juniorów i trampkarzy trenujących w klubach amatorskich. Ci, którzy pewien poziom techniczny i taktyczny zdołają osiągnąć, zrzeszeni w grupach młodzieżowych wymienionych klubów ekstraklasy i kilku innych, jak Korona Kielce, Zagłębie Lubin, Górnik Łęczna i Zawisza Bydgoszcz, męczą się z czymś innym – brakiem konkurencji w lidze wojewódzkiej. To samo dotyczy juniorów Amiki w Wielkopolsce, na Śląsku – Gwarka, w łódzkim – UKS-u SMS-u.
Skutek braku wyobraźni i egalitaryzmu Wydziału Szkolenia PZPN jest dziś taki, że najlepsi juniorzy, rozgrywają w sezonie najwyżej 5-6 spotkań, w których muszą wspiąć się na wyżyny. Dla naprawdę ambitnych, zmorą jest więc system rozgrywek juniorskich. Może gdy go zmienimy, do ekstraklasy będzie trafiać więcej młodych piłkarzy?
"Nie ma bata na BATE? " (www.futbol.pl, 2008-10-21)
Awans BATE Borysów do Ligi Mistrzów bardziej zdumiał Europę niż samych pracowników klubu. Dla kibiców na kontynencie wystarczającym przeżyciem był fakt, że klub o takiej nazwie w ogóle istniał. Dla przyglądających się bliżej inwestycjom białoruskiego klubu, przebicie się do czołówki było jedynie potwierdzeniem, że w piłce długofalowe plany przynoszą skutek.
NIEDOPATRZENIE CUPIAŁA
Mały klub z Białorusi już od lat ciężko pracował na sukces i za skromne pieniądze budował akademię piłkarską, kładąc w ten sposób solidne fundamenty pod swoją przyszłą działalność. W tym czasie właściciel Wisły Kraków, Bogusław Cupiał doprowadzał Białą Gwiazdę do jej pierwszego od dwudziestu jeden lat tytułu. Zamiast inwestycji w bazę skupił najbardziej utalentowanych graczy w kraju, zarówno tych szesnastoletnich, jak i o pokolenie starszych. Obu grupom przyszło przez lata trenować w słabych warunkach. Pokolenie starszych graczy uratowało przyjście Henryka Kasperczaka. Za sprawą jego walki o chociaż skrawek boiska treningowego, drużyna do dziś dysponuje choć jednym boiskiem. Dla „16-sto latków” było już za późno. Z kilkunastoosobowej grupy zdolnego pokolenia, po latach wybili się tylko Paweł i Piotr Brożkowie, Paweł Strąk i dopiero niedawno w FBK Kowno Adrian Mrowiec (dziś Hearts Edynburg). O ile wyższe umiejętności mogli by oni posiadać, gdyby zapewniono im właściwe warunki? Odkąd Cupiał pompuje pieniądze w Wisłę, mimo wydania na nią ponad stu milionów złotych, ani jeden nie został przekazany na boiska i zatrudnienie odpowiednich szkoleniowców. Gdyby do tego doszło w 1998, Wisła mogłaby dziś być w miejscu, w którym jest BATE.
BATE BARDZIEJ POCIESZAJĄCE NIŻ SPARTA
Białoruski klub to świetny przykład tego, że nawet na „piłkarskiej pustyni” przy chorym systemie i ogólnie złej organizacji rozgrywek juniorskich, w pojedynczych klubach można imać się wielu sposobów, by rozwinąć swoją młodzież i spróbować z nią awansować do Ligi Mistrzów. Stawiane długo jako przykład dla nas kluby czeskie i norweskie reprezentowane w zbiorowej świadomości przez Spartę Praga i Rosenberg Trondheim, nie mają tych kłopotów, co Białoruś i Polska. W wyławianiu talentów na miarę gry w Lidze Mistrzów. Czechom i Norwegom pomagają nie tylko prywatno-publiczne inwestycje w bazę, ale i lepszy system rozgrywek juniorskich, nie wspominając o życiu w innej, lepiej uporządkowanej, codziennej rzeczywistości. A jednak mimo niedoskonałości systemu, w którym na co dzień się obraca, to Białorusinom w tym roku udało się dokonać coś znaczącego na polu, na którym Rosenborg poległ. Sparcie awansować do Ligi Mistrzów nie udaje się to już od trzech sezonów.
Norwegom i Czechom dobrze zorganizowane państwa w budowaniu piłki na europejskim poziomie pomagają, nam nie do końca. Trudno jednak podejrzewać również Bułgarów i Rumunów o życie w lepszej rzeczywistości niż polska, bo poziom bałaganu polityczno-organizacyjnego panujący w tych państwach nawet w Polsce byłby niedopuszczalny. Na tak świetnie zorganizowany jak czeski system szkolenia, ani pomoc rządu w budowaniu stadionów i bazy, ani Rumuni, ani Bułgarzy liczyć więc nie mogą. Mimo to od lat – z różnych innych względów, prawdopodobnie dzięki szkoleniu przy samych bukareszteńskich klubach - mogą liczyć na zdolniejszą niż polska młodzież. Stąd zawsze dobre wyniki rumuńskiej kadry, natomiast aż do 2004 roku dość przeciętne rumuńskich klubów.
KONIEC Z WYPRZEDAWANIEM
Wówczas wszystkie jak jeden mąż zaczęły odmawiać sprzedaży klubom z zagranicy swoich najlepiej wyszkolonych graczy. Zaczęły dbać o długoterminowy rozwój drużyn i przyniosło im to większy zysk aniżeli by osiągnęły ze sprzedaży pojedynczych piłkarzy. Pierwowzorem dla innych była polityka Steauy i konsekwentne odmawianie Valencii sprzedaży Mirela Radoia w 2005 i 2006 roku. W Polsce utalentowanych graczy jest dwa razy mniej niż w Bułgarii czy Rumunii. Mimo to gdy na stole leży oferta klubu z zagranicy odczuwa się u nas w kraju dużo większą wyrozumiałość dla spełniania indywidualnych oczekiwań i potrzeb zawodnika. Te stawiane są wyżej niż potrzeby kolektywu. To także różnica decydująca o końcowym sukcesie Rumunów.
WYŻSZE KONTRAKTY DLA IKON LIGI
Rumuni przewyższają nas także w innym aspekcie. Nie tylko są bardziej uparci i konsekwentni, to jeszcze przy tych samych budżetach, jakimi dysponują najmocniejsze polskie kluby, są dla najbardziej utalentowanych piłkarzy bardziej hojni. Wszystko zaczęło się jeszcze kilka lat temu w czasach, gdy podobnie jak my, Rumuni odliczali czas od 1996 roku w oczekiwaniu na ponowny awans do Ligi Mistrzów. Mimo, że nie mogli liczyć na premie we frankach szwajcarskich, w Rumuni zaczęli podpisywać z piłkarzami dużo wyższe niż w Polsce kontrakty. Z najlepszymi nawet na poziomie 400-500 tysięcy euro rocznie.
W Polsce natomiast wciąż panuje przekonanie, że piłkarz zasługuje na podwyżkę lub wysoki kontrakt tylko jeśli wraca z zagranicy. W przeciwnym razie wszystko odbywa się przy możliwie najniższych kosztach, za które zawodnik klasy reprezentacyjnej zgodzi się grać. W dodatku tłumaczone jest prowadzeniem polityki unikania „kominów płacowych”. Jeśli choć raz nie stworzymy rzekomych „kominów płacowych” dla kilku najbardziej błyskotliwych postaci w lidze, to nigdy nie przekonamy się, czy nie przyniesie to lepszych efektów. Zasłony dymne, rzekomy brak pieniędzy i inwestycje w przeciętnych piłkarzy. Nic nie stoi na drodze na przykład Wiśle Kraków, by w ciągu roku ponownie spróbować podpisać nowy kontrakt z Pawłem Brożkiem, gwarantujący mu podwyżkę do pułapu 400 tysięcy euro rocznie. Skoro w skali sezonu jego obecność w składzie Białej Gwiazdy i tak generuje większe zyski ze sprzedaży biletów niż cały jego kontrakt.
INNY WYMIAR
Klubami działającymi w rzeczywistości wymykającej się jakimkolwiek porównaniom do realiów polskich są w naszej części Europy kluby leżące na Wschód od Polski. Rosyjski Zenit Sankt Petersburg, ukraiński Szachtar Donieck i mimo pewnych problemów finansowych w tym sezonie, wciąż kijowskie Dinamo. Stąd niemożność wyciągnięcia z ich egzystencji jakichkolwiek wartych przytoczenia właścicielom polskich klubów wniosków, poza tym jednym, prawdziwym pod każdą szerokością geograficzną: piłkarzy trzeba czasem kupować za ciężkie pieniądze. A co zrobić gdy się ich nie ma w takich ilościach, pokazały w ostatnich latach kluby rumuńskie. Zatrzymywać – nawet na siłę – najbardziej utalentowane jednostki tak długo, aż sam boiskowy sukces w Europie przekona ich, że to dla nich najlepsza opcja. A wtedy jest szansa, że na fali koniunktury pojawią się w lidze nowe silne kluby, jak CFR Cluj w Rumunii, osiągający sukcesy dzięki wcześniejszym bukareszteńskiej trójki.
Na przełomie wieków z wypiekami na twarzy spoglądaliśmy w kierunku północy w stronę zimnego miasta Trondheim z nadzieją poznania „know-how” Rosenberga. Ich pomysły, które można by zastosować także w Polsce miały nam pomóc na odniesienie sukcesów w Europie. Później, jeszcze zanim formuła Rosenberga się wyczerpała, z podziwem spoglądaliśmy za czeską granicę nie tylko na Spartę Praga, ale nawet Slovana Liberec. Dziś dysponujemy garścią kolejnych przykładów na czym można oprzeć budowę klubu, i to działających w realiach jeszcze lepiej pasujących do naszej, polskiej sytuacji. To doświadczenia samowystarczalnego, szkolącego dla siebie graczy BATE Borysów, czy nawet pocieszający przykład dla wszystkich właścicieli polskich klubów, którzy w zaślepieniu budować boisk nie chcą: jeśli jakimiś sposobami sprowadziłeś ukształtowanych już piłkarzy przynajmniej dając podwyżki nie dopuść do ich odejścia, jak to robi Steaua.
Rosenborg, Sparta, BATE, Steaua. Za każdym razem z ich przygód w Lidze Mistrzów dowiadywaliśmy się od nich wszystkich praktycznie tego samego: boiska treningowe, odpowiedni trenerzy grup młodzieżowych, skauting - kluczem do sukcesu. I wciąż tak samo jak kiedyś, przyjmujemy to do wiadomości, kiwamy głowami i z godną podziwu upartością robimy, co innego.
Awans BATE Borysów do Ligi Mistrzów bardziej zdumiał Europę niż samych pracowników klubu. Dla kibiców na kontynencie wystarczającym przeżyciem był fakt, że klub o takiej nazwie w ogóle istniał. Dla przyglądających się bliżej inwestycjom białoruskiego klubu, przebicie się do czołówki było jedynie potwierdzeniem, że w piłce długofalowe plany przynoszą skutek.
NIEDOPATRZENIE CUPIAŁA
Mały klub z Białorusi już od lat ciężko pracował na sukces i za skromne pieniądze budował akademię piłkarską, kładąc w ten sposób solidne fundamenty pod swoją przyszłą działalność. W tym czasie właściciel Wisły Kraków, Bogusław Cupiał doprowadzał Białą Gwiazdę do jej pierwszego od dwudziestu jeden lat tytułu. Zamiast inwestycji w bazę skupił najbardziej utalentowanych graczy w kraju, zarówno tych szesnastoletnich, jak i o pokolenie starszych. Obu grupom przyszło przez lata trenować w słabych warunkach. Pokolenie starszych graczy uratowało przyjście Henryka Kasperczaka. Za sprawą jego walki o chociaż skrawek boiska treningowego, drużyna do dziś dysponuje choć jednym boiskiem. Dla „16-sto latków” było już za późno. Z kilkunastoosobowej grupy zdolnego pokolenia, po latach wybili się tylko Paweł i Piotr Brożkowie, Paweł Strąk i dopiero niedawno w FBK Kowno Adrian Mrowiec (dziś Hearts Edynburg). O ile wyższe umiejętności mogli by oni posiadać, gdyby zapewniono im właściwe warunki? Odkąd Cupiał pompuje pieniądze w Wisłę, mimo wydania na nią ponad stu milionów złotych, ani jeden nie został przekazany na boiska i zatrudnienie odpowiednich szkoleniowców. Gdyby do tego doszło w 1998, Wisła mogłaby dziś być w miejscu, w którym jest BATE.
BATE BARDZIEJ POCIESZAJĄCE NIŻ SPARTA
Białoruski klub to świetny przykład tego, że nawet na „piłkarskiej pustyni” przy chorym systemie i ogólnie złej organizacji rozgrywek juniorskich, w pojedynczych klubach można imać się wielu sposobów, by rozwinąć swoją młodzież i spróbować z nią awansować do Ligi Mistrzów. Stawiane długo jako przykład dla nas kluby czeskie i norweskie reprezentowane w zbiorowej świadomości przez Spartę Praga i Rosenberg Trondheim, nie mają tych kłopotów, co Białoruś i Polska. W wyławianiu talentów na miarę gry w Lidze Mistrzów. Czechom i Norwegom pomagają nie tylko prywatno-publiczne inwestycje w bazę, ale i lepszy system rozgrywek juniorskich, nie wspominając o życiu w innej, lepiej uporządkowanej, codziennej rzeczywistości. A jednak mimo niedoskonałości systemu, w którym na co dzień się obraca, to Białorusinom w tym roku udało się dokonać coś znaczącego na polu, na którym Rosenborg poległ. Sparcie awansować do Ligi Mistrzów nie udaje się to już od trzech sezonów.
Norwegom i Czechom dobrze zorganizowane państwa w budowaniu piłki na europejskim poziomie pomagają, nam nie do końca. Trudno jednak podejrzewać również Bułgarów i Rumunów o życie w lepszej rzeczywistości niż polska, bo poziom bałaganu polityczno-organizacyjnego panujący w tych państwach nawet w Polsce byłby niedopuszczalny. Na tak świetnie zorganizowany jak czeski system szkolenia, ani pomoc rządu w budowaniu stadionów i bazy, ani Rumuni, ani Bułgarzy liczyć więc nie mogą. Mimo to od lat – z różnych innych względów, prawdopodobnie dzięki szkoleniu przy samych bukareszteńskich klubach - mogą liczyć na zdolniejszą niż polska młodzież. Stąd zawsze dobre wyniki rumuńskiej kadry, natomiast aż do 2004 roku dość przeciętne rumuńskich klubów.
KONIEC Z WYPRZEDAWANIEM
Wówczas wszystkie jak jeden mąż zaczęły odmawiać sprzedaży klubom z zagranicy swoich najlepiej wyszkolonych graczy. Zaczęły dbać o długoterminowy rozwój drużyn i przyniosło im to większy zysk aniżeli by osiągnęły ze sprzedaży pojedynczych piłkarzy. Pierwowzorem dla innych była polityka Steauy i konsekwentne odmawianie Valencii sprzedaży Mirela Radoia w 2005 i 2006 roku. W Polsce utalentowanych graczy jest dwa razy mniej niż w Bułgarii czy Rumunii. Mimo to gdy na stole leży oferta klubu z zagranicy odczuwa się u nas w kraju dużo większą wyrozumiałość dla spełniania indywidualnych oczekiwań i potrzeb zawodnika. Te stawiane są wyżej niż potrzeby kolektywu. To także różnica decydująca o końcowym sukcesie Rumunów.
WYŻSZE KONTRAKTY DLA IKON LIGI
Rumuni przewyższają nas także w innym aspekcie. Nie tylko są bardziej uparci i konsekwentni, to jeszcze przy tych samych budżetach, jakimi dysponują najmocniejsze polskie kluby, są dla najbardziej utalentowanych piłkarzy bardziej hojni. Wszystko zaczęło się jeszcze kilka lat temu w czasach, gdy podobnie jak my, Rumuni odliczali czas od 1996 roku w oczekiwaniu na ponowny awans do Ligi Mistrzów. Mimo, że nie mogli liczyć na premie we frankach szwajcarskich, w Rumuni zaczęli podpisywać z piłkarzami dużo wyższe niż w Polsce kontrakty. Z najlepszymi nawet na poziomie 400-500 tysięcy euro rocznie.
W Polsce natomiast wciąż panuje przekonanie, że piłkarz zasługuje na podwyżkę lub wysoki kontrakt tylko jeśli wraca z zagranicy. W przeciwnym razie wszystko odbywa się przy możliwie najniższych kosztach, za które zawodnik klasy reprezentacyjnej zgodzi się grać. W dodatku tłumaczone jest prowadzeniem polityki unikania „kominów płacowych”. Jeśli choć raz nie stworzymy rzekomych „kominów płacowych” dla kilku najbardziej błyskotliwych postaci w lidze, to nigdy nie przekonamy się, czy nie przyniesie to lepszych efektów. Zasłony dymne, rzekomy brak pieniędzy i inwestycje w przeciętnych piłkarzy. Nic nie stoi na drodze na przykład Wiśle Kraków, by w ciągu roku ponownie spróbować podpisać nowy kontrakt z Pawłem Brożkiem, gwarantujący mu podwyżkę do pułapu 400 tysięcy euro rocznie. Skoro w skali sezonu jego obecność w składzie Białej Gwiazdy i tak generuje większe zyski ze sprzedaży biletów niż cały jego kontrakt.
INNY WYMIAR
Klubami działającymi w rzeczywistości wymykającej się jakimkolwiek porównaniom do realiów polskich są w naszej części Europy kluby leżące na Wschód od Polski. Rosyjski Zenit Sankt Petersburg, ukraiński Szachtar Donieck i mimo pewnych problemów finansowych w tym sezonie, wciąż kijowskie Dinamo. Stąd niemożność wyciągnięcia z ich egzystencji jakichkolwiek wartych przytoczenia właścicielom polskich klubów wniosków, poza tym jednym, prawdziwym pod każdą szerokością geograficzną: piłkarzy trzeba czasem kupować za ciężkie pieniądze. A co zrobić gdy się ich nie ma w takich ilościach, pokazały w ostatnich latach kluby rumuńskie. Zatrzymywać – nawet na siłę – najbardziej utalentowane jednostki tak długo, aż sam boiskowy sukces w Europie przekona ich, że to dla nich najlepsza opcja. A wtedy jest szansa, że na fali koniunktury pojawią się w lidze nowe silne kluby, jak CFR Cluj w Rumunii, osiągający sukcesy dzięki wcześniejszym bukareszteńskiej trójki.
Na przełomie wieków z wypiekami na twarzy spoglądaliśmy w kierunku północy w stronę zimnego miasta Trondheim z nadzieją poznania „know-how” Rosenberga. Ich pomysły, które można by zastosować także w Polsce miały nam pomóc na odniesienie sukcesów w Europie. Później, jeszcze zanim formuła Rosenberga się wyczerpała, z podziwem spoglądaliśmy za czeską granicę nie tylko na Spartę Praga, ale nawet Slovana Liberec. Dziś dysponujemy garścią kolejnych przykładów na czym można oprzeć budowę klubu, i to działających w realiach jeszcze lepiej pasujących do naszej, polskiej sytuacji. To doświadczenia samowystarczalnego, szkolącego dla siebie graczy BATE Borysów, czy nawet pocieszający przykład dla wszystkich właścicieli polskich klubów, którzy w zaślepieniu budować boisk nie chcą: jeśli jakimiś sposobami sprowadziłeś ukształtowanych już piłkarzy przynajmniej dając podwyżki nie dopuść do ich odejścia, jak to robi Steaua.
Rosenborg, Sparta, BATE, Steaua. Za każdym razem z ich przygód w Lidze Mistrzów dowiadywaliśmy się od nich wszystkich praktycznie tego samego: boiska treningowe, odpowiedni trenerzy grup młodzieżowych, skauting - kluczem do sukcesu. I wciąż tak samo jak kiedyś, przyjmujemy to do wiadomości, kiwamy głowami i z godną podziwu upartością robimy, co innego.
wtorek, 23 września 2008
"Czy czeka nas boom na futbol?"
Powodów do optymizmu w polskim futbolu jest mimo kryzysu reprezentacji Leo Benhakkera, paradoksalnie więcej niż kiedykolwiek wcześniej. A to za sprawą budowanych dla dzieci rządowych boisk. Ale nie tylko.
Wielki skok w zakresie infrastruktury może się dokonać tylko i wyłącznie dzięki organizacji Euro 2012 i wydarzeń mu towarzyszących - to wiemy. Ale tych kilka stadionów budowanych na Euro, to też szansa na zaimplikowanie mody na futbol wśród samorządów lokalnych; na jeśli nie kosztowne budowanie nowych stadionów w gminach, to przynajmniej remontowanie istniejącej bazy sportowej nietkniętej od lat 70., MOSiRów i innych. Tam gdzie środki wyczerpały już inne inwestycje - głęboko w to wierzę - skończy się to przynajmniej dołożeniem krzesełek, odmalowaniem ogrodzenia i ławek rezerwowych, na co wcześniej, przez 15 lat lub więcej, nie było nawet zwykłej chęci. To tylko szczegóły, ale w pokrytym przez lata rdzą i zaniedbaniem polskim futbolu, to ogrom.
Moda na futbol zresztą wydaje się w Polsce już kiełkować. Świadczą o tym rosnące, jak grzyby po deszczu osiedlowe i przyszkolne boiska ze sztuczną nawierzchnią w ramach rządowej akcji Orliki 2012. Samorządy powoli połykają bakcyla. Jeśli do całkowitej realizacji tych planów dojdzie – a już do końca tego roku ma powstać takich obiektów około sześciuset – to po Euro przyjdzie i czas na dostrzeżenie problemu braku w najlepszych klubach profesjonalnej bazy treningowej.
Te najbardziej uprzywilejowane - drużyny z ekstraklasy i pierwszej ligi skupione w pobliżu miast organizatorów Euro 2012 - będą mogły korzystać z wybudowanych dla uczestników mistrzostw ośrodków treningowych. W ten sposób już niektóre z nich za cztery lata będą miały wszystko - nowoczesny stadion, bazę z kilkunastoma równymi boiskami i na dodatek w ich mieście przyszkolne lub osiedlowe boiska popularyzujące grę. W miejscu niektórych z tych ośrodków utworzone zostaną profesjonalne Akademie Piłkarskie, – choć może jeszcze nie tak sprawnie działające, jak w Ajaxie Amsterdam - co w połączeniu z niezłymi, które już działają, jak ta z Wronek, Szamotuł, Łodzi (SMS), Opalenicy (we współpracy z Lechem Poznań), Zabrzu (Gwarek), Warszawy (tzw. „Młode Wilki”), czy prywatnymi w Konstancinie (Kosa) i Olsztynie (Naki) - może dać nam za 10-15 lat całkiem udane plony i stałą przynależność do chociaż 15-stu najlepszych lig w Europie.
Podczas gdy zmiany infrastrukturalne w większości istnieją na razie na papierze, pewne zmiany systemowe już natomiast zostały wdrożone. Utworzona w zeszłym roku na wzór włoskiej Primavery, Młoda Ekstraklasa, promująca przeszukiwanie lokalnych rozgrywek juniorskich i dawanie nawet 17-latkom z zespołów juniorskich wcześniejszej okazji do poważnej gry, to wraz z Pucharem Ekstraklasy w końcu mechanizm ułatwiający bardziej płynne przejście z piłki juniorskiej do seniorskiej. Zmniejszenie o połowę liczby drużyn w trzeciej i czwartej lidze rozgrywkowej, to też długo oczekiwana zmiana. Bo gdy tylko do klubów pozostałych w tych ligach, trafią również najlepsi z zespołów relegowanych, to utworzą mocniejsze drużyny. Zagwarantują one wyższy poziom rywalizacji - także o samo miejsce w składzie -, a to może się z kolei przełożyć na większą liczbę produktów gotowych do gry od razu w ekstraklasie.
Odłóżmy na bok w ostatnich miesiącach niemoc pierwszej reprezentacji i dlatego wieszczące wielką smutę w polskim futbolu nagłówki gazet, dwunasty sezon Ligi Mistrzów bez mistrza Polski, czy kiepskie obecnie miejsce ligi polskiej w rankingu UEFA. Bo i liga polska się rozwija, nie tak szybko jak inne (stąd jednak spadek w rankingu), ale biorąc pod uwagę fakt, że jest ona jeszcze pozbawiona zastrzyku finansowego najbogatszych mieszkańców naszego kraju - jak to ma miejsce w Rosji, Rumunii czy na Ukrainie – to i tak rozwija się ona w tempie przynajmniej zadowalającym. Zniszczony częściowo aferami korupcyjnymi klimat wokół piłki, nie jest miarodajną oceną tego, czy liga się rozwija.
A to fakt, bo już teraz poza wyższym komfortem oglądania meczów i lepszą organizacją w klubach, mamy również lepszych trenerów. Zatrudnienie kilka lat temu zagranicznych specjalistów – np. Duszana Radolskiego - zmusiło ich bardziej opornych polskich odpowiedników do jeszcze szybszego wchłaniania wiedzy trenerskiej. Sportowej rywalizacji pomaga również wyłapanie w ostatnich latach nieuczciwych w aferze korupcyjnej, co jeśli nie całkowicie zakończyło proceder handlowania punktami, to przynajmniej znacznie to utrudniło i ograniczyło. Teraz żeby być lepszym trzeba po prostu pracować na boisku treningowym, a nie poza nim. Do tego w Wiśle Kraków, Lechu Poznań i Legii Warszawa, wydaję się, zaczyna się w kwestii metod budowania zespołu wyciągać więcej wniosków dobrych niż złych po latach praktyki odwrotnej. A są jeszcze z głową budowane Arka Gdynia, Lechia Gdańsk, Śląsk Wrocław i Górnik Zabrze. To powinno wkrótce skutkować jeszcze ciekawszymi widowiskami na krajowych boiskach i lepszymi wynikami w Europie. I to wszystko jeszcze zanim przyjdą stadiony i ośrodki treningowe na Euro.
Tak silny optymizm miał szansę polskim kibicom ostatni raz towarzyszyć na początku tego wieku. W 2000 roku po pierwszych przelewach Canalu+ na konta wszystkich polskich klubów wraz z wprowadzeniem licencji regulujących najbardziej palące kwestie i pierwszym od szesnastu lat awansie reprezentacji do Mistrzostw Świata jesienią 2001 roku, wydawało się - z zapewniającym o tym każdego na lewo i prawo prezesem Michałem Listkiewiczem - że wielki skok polskiego futbolu właśnie na naszych oczach się dokonywał. Lada moment miał zostać wybudowany Stadion Narodowy, a Akademie Piłkarskie rozkwitnąć jak grzyby po deszczu. Dopiero dziś coś w polskim futbolu kwitnie.
I dlatego może się jeszcze okazać, że Zbigniew Drzymała i Krzysztof Klicki zatęsknią za prowadzeniem w Polsce klubu piłkarskiego. Wolna od korupcji, z rosnącą frekwencją na jej meczach, z coraz większą ilością klubów z wypracowanym na boisku stylem gry, z czekającymi ją epokowymi zmianami w infrastrukturze – liga szóstego pod względem populacji kraju w Europie może być już wkrótce łakomym kąskiem dla inwestorów.
Przyszłorocznej zmiany zasad kwalifikacji do Ligi Mistrzów dla mistrza Polski trudno, więc nie nazwać wspaniałym zbiegiem okoliczności i kolejnym powodem przemawiającym do inwestycji. Kto wyczuje pismo nosem i zainwestuje jeszcze przed Euro - w czasach pozornej smuty - w polski futbol, po samych mistrzostwach może wyjść zwycięsko, bo z pomnożonymi wskaźnikami wartości marketingowej klubu. Potem na tani zakup klubu, a co za tym idzie i większe zyski, może być już dla inwestorów za późno.
PRZEMYSŁAW ZYCH
Powodów do optymizmu w polskim futbolu jest mimo kryzysu reprezentacji Leo Benhakkera, paradoksalnie więcej niż kiedykolwiek wcześniej. A to za sprawą budowanych dla dzieci rządowych boisk. Ale nie tylko.
Wielki skok w zakresie infrastruktury może się dokonać tylko i wyłącznie dzięki organizacji Euro 2012 i wydarzeń mu towarzyszących - to wiemy. Ale tych kilka stadionów budowanych na Euro, to też szansa na zaimplikowanie mody na futbol wśród samorządów lokalnych; na jeśli nie kosztowne budowanie nowych stadionów w gminach, to przynajmniej remontowanie istniejącej bazy sportowej nietkniętej od lat 70., MOSiRów i innych. Tam gdzie środki wyczerpały już inne inwestycje - głęboko w to wierzę - skończy się to przynajmniej dołożeniem krzesełek, odmalowaniem ogrodzenia i ławek rezerwowych, na co wcześniej, przez 15 lat lub więcej, nie było nawet zwykłej chęci. To tylko szczegóły, ale w pokrytym przez lata rdzą i zaniedbaniem polskim futbolu, to ogrom.
Moda na futbol zresztą wydaje się w Polsce już kiełkować. Świadczą o tym rosnące, jak grzyby po deszczu osiedlowe i przyszkolne boiska ze sztuczną nawierzchnią w ramach rządowej akcji Orliki 2012. Samorządy powoli połykają bakcyla. Jeśli do całkowitej realizacji tych planów dojdzie – a już do końca tego roku ma powstać takich obiektów około sześciuset – to po Euro przyjdzie i czas na dostrzeżenie problemu braku w najlepszych klubach profesjonalnej bazy treningowej.
Te najbardziej uprzywilejowane - drużyny z ekstraklasy i pierwszej ligi skupione w pobliżu miast organizatorów Euro 2012 - będą mogły korzystać z wybudowanych dla uczestników mistrzostw ośrodków treningowych. W ten sposób już niektóre z nich za cztery lata będą miały wszystko - nowoczesny stadion, bazę z kilkunastoma równymi boiskami i na dodatek w ich mieście przyszkolne lub osiedlowe boiska popularyzujące grę. W miejscu niektórych z tych ośrodków utworzone zostaną profesjonalne Akademie Piłkarskie, – choć może jeszcze nie tak sprawnie działające, jak w Ajaxie Amsterdam - co w połączeniu z niezłymi, które już działają, jak ta z Wronek, Szamotuł, Łodzi (SMS), Opalenicy (we współpracy z Lechem Poznań), Zabrzu (Gwarek), Warszawy (tzw. „Młode Wilki”), czy prywatnymi w Konstancinie (Kosa) i Olsztynie (Naki) - może dać nam za 10-15 lat całkiem udane plony i stałą przynależność do chociaż 15-stu najlepszych lig w Europie.
Podczas gdy zmiany infrastrukturalne w większości istnieją na razie na papierze, pewne zmiany systemowe już natomiast zostały wdrożone. Utworzona w zeszłym roku na wzór włoskiej Primavery, Młoda Ekstraklasa, promująca przeszukiwanie lokalnych rozgrywek juniorskich i dawanie nawet 17-latkom z zespołów juniorskich wcześniejszej okazji do poważnej gry, to wraz z Pucharem Ekstraklasy w końcu mechanizm ułatwiający bardziej płynne przejście z piłki juniorskiej do seniorskiej. Zmniejszenie o połowę liczby drużyn w trzeciej i czwartej lidze rozgrywkowej, to też długo oczekiwana zmiana. Bo gdy tylko do klubów pozostałych w tych ligach, trafią również najlepsi z zespołów relegowanych, to utworzą mocniejsze drużyny. Zagwarantują one wyższy poziom rywalizacji - także o samo miejsce w składzie -, a to może się z kolei przełożyć na większą liczbę produktów gotowych do gry od razu w ekstraklasie.
Odłóżmy na bok w ostatnich miesiącach niemoc pierwszej reprezentacji i dlatego wieszczące wielką smutę w polskim futbolu nagłówki gazet, dwunasty sezon Ligi Mistrzów bez mistrza Polski, czy kiepskie obecnie miejsce ligi polskiej w rankingu UEFA. Bo i liga polska się rozwija, nie tak szybko jak inne (stąd jednak spadek w rankingu), ale biorąc pod uwagę fakt, że jest ona jeszcze pozbawiona zastrzyku finansowego najbogatszych mieszkańców naszego kraju - jak to ma miejsce w Rosji, Rumunii czy na Ukrainie – to i tak rozwija się ona w tempie przynajmniej zadowalającym. Zniszczony częściowo aferami korupcyjnymi klimat wokół piłki, nie jest miarodajną oceną tego, czy liga się rozwija.
A to fakt, bo już teraz poza wyższym komfortem oglądania meczów i lepszą organizacją w klubach, mamy również lepszych trenerów. Zatrudnienie kilka lat temu zagranicznych specjalistów – np. Duszana Radolskiego - zmusiło ich bardziej opornych polskich odpowiedników do jeszcze szybszego wchłaniania wiedzy trenerskiej. Sportowej rywalizacji pomaga również wyłapanie w ostatnich latach nieuczciwych w aferze korupcyjnej, co jeśli nie całkowicie zakończyło proceder handlowania punktami, to przynajmniej znacznie to utrudniło i ograniczyło. Teraz żeby być lepszym trzeba po prostu pracować na boisku treningowym, a nie poza nim. Do tego w Wiśle Kraków, Lechu Poznań i Legii Warszawa, wydaję się, zaczyna się w kwestii metod budowania zespołu wyciągać więcej wniosków dobrych niż złych po latach praktyki odwrotnej. A są jeszcze z głową budowane Arka Gdynia, Lechia Gdańsk, Śląsk Wrocław i Górnik Zabrze. To powinno wkrótce skutkować jeszcze ciekawszymi widowiskami na krajowych boiskach i lepszymi wynikami w Europie. I to wszystko jeszcze zanim przyjdą stadiony i ośrodki treningowe na Euro.
Tak silny optymizm miał szansę polskim kibicom ostatni raz towarzyszyć na początku tego wieku. W 2000 roku po pierwszych przelewach Canalu+ na konta wszystkich polskich klubów wraz z wprowadzeniem licencji regulujących najbardziej palące kwestie i pierwszym od szesnastu lat awansie reprezentacji do Mistrzostw Świata jesienią 2001 roku, wydawało się - z zapewniającym o tym każdego na lewo i prawo prezesem Michałem Listkiewiczem - że wielki skok polskiego futbolu właśnie na naszych oczach się dokonywał. Lada moment miał zostać wybudowany Stadion Narodowy, a Akademie Piłkarskie rozkwitnąć jak grzyby po deszczu. Dopiero dziś coś w polskim futbolu kwitnie.
I dlatego może się jeszcze okazać, że Zbigniew Drzymała i Krzysztof Klicki zatęsknią za prowadzeniem w Polsce klubu piłkarskiego. Wolna od korupcji, z rosnącą frekwencją na jej meczach, z coraz większą ilością klubów z wypracowanym na boisku stylem gry, z czekającymi ją epokowymi zmianami w infrastrukturze – liga szóstego pod względem populacji kraju w Europie może być już wkrótce łakomym kąskiem dla inwestorów.
Przyszłorocznej zmiany zasad kwalifikacji do Ligi Mistrzów dla mistrza Polski trudno, więc nie nazwać wspaniałym zbiegiem okoliczności i kolejnym powodem przemawiającym do inwestycji. Kto wyczuje pismo nosem i zainwestuje jeszcze przed Euro - w czasach pozornej smuty - w polski futbol, po samych mistrzostwach może wyjść zwycięsko, bo z pomnożonymi wskaźnikami wartości marketingowej klubu. Potem na tani zakup klubu, a co za tym idzie i większe zyski, może być już dla inwestorów za późno.
PRZEMYSŁAW ZYCH
"Równia pochyła” („Piłka Nożna, nr 33 – 16 sierpnia 2005)
Początek sierpnia 2005 roku. Aleja Niepodległości w Tarnobrzegu. W strugach rzęsistego deszczu na piękną, zieloną płytę stadionu leniwie wychodzą potrenować piłkarze Siarki. Prawie wszyscy ubrani jakby przypadkowo, więc zupełnie nie przypominają drużyny piłkarskiej. Tak samo, jak w czasie zmagań o czwartoligowe punkty.
Kiedyś było inaczej. Futbol na najwyższym poziomie wymyślono w Tarnobrzegu w latach prosperity kopalni siarki. Póki na światowych rynkach było zainteresowanie polskim minerałem, Siarkopol stać było na kaprys utrzymania pierwszoligowego zespołu. Miasto, w którym zakład gwarantował wiele miejsc pracy, rosło w siłę. W 1992 roku przez dwa kolejne sezony, a potem jeszcze przez jeden, Tarnobrzeg gościł najlepszych.
Gdy okazało się, że wydobycie w tym miejscu staje się nieopłacalne, zadziałała znana zasada domina – likwidacja zakładu, grupowe zwolnienia, bezrobocie i bieda. To był wyrok również dla tarnobrzeskiej piłki – odcięcie od środków i koniec zabawy w profesjonalny futbol. Wypromowani w Tarnobrzegu: Cezary Kucharski, Andrzej Kobylański i Tomasz Kiełbowicz, oraz tacy wychowankowie, jak Mariusz Kukiełka i Jacek Kuranty to najlepsze, co Siarka zostawiła w spadku polskiemu futbolowi.
Po degradacji do drugiej ligi, na wiosnę 1996 roku, niewiele brakowało, aby żółto-zielono-czarni, zatrzymali się dopiero w lidze czwartej. Uratowanie zaledwie trzeciej wiosną 1998 roku, to zasługa przede wszystkim jej wychowanka – trenera Jacka Zielińskiego (dziś Piast Gliwice, przed rokiem Górnika Łęczna). Mozolna praca dała w kolejnym sezonie niewiarygodny – jak na możliwości finansowe klubu – sukces. Zieliński zmontował na tyle mocną ekipę, że zdołała ona powrócić w 1999 roku na zaplecze ekstraklasy. Była to jednak przedwczesna radość, bo po roku słaba organizacyjnie i finansowo Siarka znowu zleciała w dół, a już w czasie drugoligowego sezonu odszedł z klubu twórca tej chwilowej potęgi. I od tamtego momentu trwa agonia klubu. 48 lat historii, trzy sezony w elicie i jedenaście na jej zapleczu – to wszystko.
Wpędzona w długi Siarka starała się oszczędzać na czym tylko się dało, ale i tak kolejna próba oddłużenia klubu skończyła się fatalnie. Nowa polityka personalna, czyli postawienie na tanich wychowanków i pożegnanie doświadczonych ligowców przyniosła w czerwcu 2004 roku całkowitą klapę. Nastąpił co prawda minimalny postęp finansowy, ale okupiony wstydliwym spadkiem o klasę niżej. Zostały tylko zgliszcza i tym razem już nikt nie chciał podać pomocnej dłoni.
W nowych rozgrywkach, drużynę powierzono pracującemu wcześniej w klubie z młodzieżą – Markowi Dąbrowskiemu. Szkoleniowiec skład oparł na kilku doświadczonych graczach, pamiętających w Siarce jeszcze nawet pierwszoligowe czasu. Do towarzystwa weteranom dodano rzeszę wychowanków z roczników 84-86. Bo jednak co roku juniorską edukację w Tarnobrzegu kończy kilkunastu nastolatków. W Siarce z reguły pozostają niestety tylko ci mniej ambitni oraz tacy, którzy grę w piłkę traktują jako przerywnik między wypadami do dyskoteki. Typowy czwartoligowy zaścianek. Dlatego uciekło dwóch juniorów: 17-letni napastnik Mateusz Stąporski i rok starszy obrońca Dawid Korona, którzy teraz uczą się i grają w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Łodzi. Pierwszy wywalczył niedawno z SMS mistrzostwo Polski juniorów młodszych, drugi, tylko z powodu kontuzji, w czasie finałowego turnieju nie znalazł się w kadrze mistrzów Polski juniorów starszych.
Po zakończeniu nieudanego sezonu (dopiero 11 lokata), w siedzibie klubu odbyło się spotkanie z udziałem działaczy, sympatyków futbolu oraz prezydenta Tarnobrzega – Jana Dziubińskiego. Najbardziej konkretnym pomysłem był postulat powołania autonomicznej sekcji piłki nożnej. Ułatwiłoby to w przyszłości pozyskiwanie pieniędzy na klub, a wciąż stojące na przyzwoitym poziomie szkolenie juniorów to jedyne światełko w tunelu pogrążonej w ciemnościach Siarki.
- Siarka w ogóle nie powinna spaść z III ligi. To był szok – mówił w czasie spotkania Dziubiński, niegdyś również prezes klubu. – Teraz jeśli zostaniemy w czwartej lidze na jeszcze jeden sezon, to też fatalnie, bo wtedy tak siedzieć będziemy tu przez kolejne lata. Dlatego sprawa awansu jest więc jednocześnie walką o prawdziwą piłkę nożną w Tarnobrzegu. Zatem – albo teraz, albo nigdy! Minęła godzina treningu zaaplikowanego przez Dąbrowskiego i piłkarze powoli schodzą do budynku klubowego spoceni, zmęczeni, zabłoceni i na dodatek przemoknięci. Najmłodsi znoszą sprzęt. Deszcz w końcu ustaje. Po zniknięciu w drzwiach ostatniego gracza, nad budynkiem klubowym nieśmiało pojawia się jednak promyk słońca. Na razie tylko blade to słońce.
PRZEMYSŁAW ZYCH
Początek sierpnia 2005 roku. Aleja Niepodległości w Tarnobrzegu. W strugach rzęsistego deszczu na piękną, zieloną płytę stadionu leniwie wychodzą potrenować piłkarze Siarki. Prawie wszyscy ubrani jakby przypadkowo, więc zupełnie nie przypominają drużyny piłkarskiej. Tak samo, jak w czasie zmagań o czwartoligowe punkty.
Kiedyś było inaczej. Futbol na najwyższym poziomie wymyślono w Tarnobrzegu w latach prosperity kopalni siarki. Póki na światowych rynkach było zainteresowanie polskim minerałem, Siarkopol stać było na kaprys utrzymania pierwszoligowego zespołu. Miasto, w którym zakład gwarantował wiele miejsc pracy, rosło w siłę. W 1992 roku przez dwa kolejne sezony, a potem jeszcze przez jeden, Tarnobrzeg gościł najlepszych.
Gdy okazało się, że wydobycie w tym miejscu staje się nieopłacalne, zadziałała znana zasada domina – likwidacja zakładu, grupowe zwolnienia, bezrobocie i bieda. To był wyrok również dla tarnobrzeskiej piłki – odcięcie od środków i koniec zabawy w profesjonalny futbol. Wypromowani w Tarnobrzegu: Cezary Kucharski, Andrzej Kobylański i Tomasz Kiełbowicz, oraz tacy wychowankowie, jak Mariusz Kukiełka i Jacek Kuranty to najlepsze, co Siarka zostawiła w spadku polskiemu futbolowi.
Po degradacji do drugiej ligi, na wiosnę 1996 roku, niewiele brakowało, aby żółto-zielono-czarni, zatrzymali się dopiero w lidze czwartej. Uratowanie zaledwie trzeciej wiosną 1998 roku, to zasługa przede wszystkim jej wychowanka – trenera Jacka Zielińskiego (dziś Piast Gliwice, przed rokiem Górnika Łęczna). Mozolna praca dała w kolejnym sezonie niewiarygodny – jak na możliwości finansowe klubu – sukces. Zieliński zmontował na tyle mocną ekipę, że zdołała ona powrócić w 1999 roku na zaplecze ekstraklasy. Była to jednak przedwczesna radość, bo po roku słaba organizacyjnie i finansowo Siarka znowu zleciała w dół, a już w czasie drugoligowego sezonu odszedł z klubu twórca tej chwilowej potęgi. I od tamtego momentu trwa agonia klubu. 48 lat historii, trzy sezony w elicie i jedenaście na jej zapleczu – to wszystko.
Wpędzona w długi Siarka starała się oszczędzać na czym tylko się dało, ale i tak kolejna próba oddłużenia klubu skończyła się fatalnie. Nowa polityka personalna, czyli postawienie na tanich wychowanków i pożegnanie doświadczonych ligowców przyniosła w czerwcu 2004 roku całkowitą klapę. Nastąpił co prawda minimalny postęp finansowy, ale okupiony wstydliwym spadkiem o klasę niżej. Zostały tylko zgliszcza i tym razem już nikt nie chciał podać pomocnej dłoni.
W nowych rozgrywkach, drużynę powierzono pracującemu wcześniej w klubie z młodzieżą – Markowi Dąbrowskiemu. Szkoleniowiec skład oparł na kilku doświadczonych graczach, pamiętających w Siarce jeszcze nawet pierwszoligowe czasu. Do towarzystwa weteranom dodano rzeszę wychowanków z roczników 84-86. Bo jednak co roku juniorską edukację w Tarnobrzegu kończy kilkunastu nastolatków. W Siarce z reguły pozostają niestety tylko ci mniej ambitni oraz tacy, którzy grę w piłkę traktują jako przerywnik między wypadami do dyskoteki. Typowy czwartoligowy zaścianek. Dlatego uciekło dwóch juniorów: 17-letni napastnik Mateusz Stąporski i rok starszy obrońca Dawid Korona, którzy teraz uczą się i grają w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Łodzi. Pierwszy wywalczył niedawno z SMS mistrzostwo Polski juniorów młodszych, drugi, tylko z powodu kontuzji, w czasie finałowego turnieju nie znalazł się w kadrze mistrzów Polski juniorów starszych.
Po zakończeniu nieudanego sezonu (dopiero 11 lokata), w siedzibie klubu odbyło się spotkanie z udziałem działaczy, sympatyków futbolu oraz prezydenta Tarnobrzega – Jana Dziubińskiego. Najbardziej konkretnym pomysłem był postulat powołania autonomicznej sekcji piłki nożnej. Ułatwiłoby to w przyszłości pozyskiwanie pieniędzy na klub, a wciąż stojące na przyzwoitym poziomie szkolenie juniorów to jedyne światełko w tunelu pogrążonej w ciemnościach Siarki.
- Siarka w ogóle nie powinna spaść z III ligi. To był szok – mówił w czasie spotkania Dziubiński, niegdyś również prezes klubu. – Teraz jeśli zostaniemy w czwartej lidze na jeszcze jeden sezon, to też fatalnie, bo wtedy tak siedzieć będziemy tu przez kolejne lata. Dlatego sprawa awansu jest więc jednocześnie walką o prawdziwą piłkę nożną w Tarnobrzegu. Zatem – albo teraz, albo nigdy! Minęła godzina treningu zaaplikowanego przez Dąbrowskiego i piłkarze powoli schodzą do budynku klubowego spoceni, zmęczeni, zabłoceni i na dodatek przemoknięci. Najmłodsi znoszą sprzęt. Deszcz w końcu ustaje. Po zniknięciu w drzwiach ostatniego gracza, nad budynkiem klubowym nieśmiało pojawia się jednak promyk słońca. Na razie tylko blade to słońce.
PRZEMYSŁAW ZYCH
Subskrybuj:
Posty (Atom)