sobota, 23 października 2010

KIM JEST ROBERT MAASKANT?

"Uciekinier"
("Przegląd Sportowy", 23.08.2010)

– Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania? – zapytał dziennikarzy rzecznik RBS Roosendaal. W sali panowała cisza, nikt się nie wyrywał. – Tak więc dziękujemy. Do zobaczenia na następnym meczu – zakończył spotkanie.– Przepraszam, ja bym chciał coś powiedzieć - odezwał się trener Robert Maaskant. Dziennikarze ponownie usiedli.– Odchodzę z klubu. Do widzenia – powiedział Maaskant. Wstał i wyszedł. Pozostawił zaszokowanego prezydenta klubu, dyrektora sportowego i dziennikarzy. Po chwili udali się za nim w pościg.

Tak trzy lata temu współpracę z Roosendaal zakończył nowy trener Wisły Kraków. Wszyscy byli zdziwieni, ale uczucie zaskoczenia tym razem jest jeszcze większe. 41-letni holenderski szkoleniowiec przebił samego siebie – z NAC Breda odszedł w dniu meczu z Heerenveen, w dodatku wybrał pracę w Polsce. We wtorek wieczorem odebrał telefon od Stana Valckxa, nowego dyrektora Wisły, który zaproponował mu pracę w Krakowie. W środę w Belgii spotkał się z prezesem Bogdanem Basałajem i zdecydował, by porzucić Bredę.

Nikt nie przewidział tak nagłego rozstania. 41-letni Holender z NAC Breda związany jest od dziecka. Tak jak jego ojciec, niegdyś trener Bredy, dziś menedżer piłkarski. Maaskant dopiero co przedłużył kontrakt z NAC o kolejne 3 lata, pracując w Bredzie mógł często widywać 10-letniego syna, z którym mieszka była żona - trener Wisły rozwiódł się z nią kilka lat temu. Właśnie z powodu syna zawsze szukał pracy blisko Bredy. Decyzja była jednak typową dla niego. Tylko raz w karierze trenerskiej wypełnił kontrakt - swój pierwszy z Roosendaal (pracował w nim łącznie trzy razy)

– O 9.30 w sobotę zadzwonił do mnie i powiedział, że odchodzi. Pierwszy raz przeżyłem coś takiego w mojej długiej karierze – opowiada nam kapitan zespołu 35-letni Rob Penders. – Jeszcze w piątek trener normalnie poprowadził trening, podał nawet skład na sobotni mecz.

Nad ranem o jego odejściu napisała lokalna gazeta. Podobno właśnie przez to Maaskant zmienił swoją pierwotną decyzję. Piłkarzom miał o tym powiedzieć dopiero po meczu w Heerenveen. Spotkanie oglądał jednak już nie z ławki trenerskiej, a z loży VIP. Jako trener Wisły. Nie maczał już palców w porażce Bredy 1:3.

Jak wyjaśnić zachowanie Maaskanta? Ogromnymi kłopotami finansowymi Bredy. Holender nie mógł liczyć na wzmocnienia. Rok temu przeszarżowano z wydatkami i obecny sezon Breda zaczęła z ujemnym punktem. Najpierw z klubu odszedł dyrektor sportowy Earnie Stewart (do AZ Alkmaar). Teraz trener. W ostatnim meczu, który prowadził, na ławce usiadło tylko 4 piłkarzy, w tym bramkarz, i jeden gracz z pola z zawodowym kontraktem.

- Dla nas jego odejście jest bardzo trudne. Nawet nie podejrzewaliśmy go o taką decyzję. To nie jest dobry czas dla nas. Próbuję zrozumieć, że dla niego to świetna szansa – mówi nam Joonas Kolkka, piłkarz Bredy.

Maaskant obawiał się, że NAC Breda wjechała na tory, z których klubu nie da się już zawrócić. Obawiał się, że to on zostanie obwiniony za spadek. Tak samo było przecież w 2007 roku, gdy z ligi zleciał z Roosendaal. Tamten spadek odebrał mu status trenera nietykalnego, popsuł markę w Holandii, nie pozwolił objąć któregoś z wielkich holenderskich klubów. Wiele zmienił. Wcześniej miał świetną prasę. Do tego stopnia, że w jego kierunku padały oskarżenia o zbyt intensywną obecność w mediach. Dlatego wiadomo choćby, że jego aktualna partnerka pracuje w Ajaksie Amsterdam...

– Gdy trenował Roosendaal powiedział, że chce zostać selekcjonerem reprezentacji Holandii. Był wtedy młodym i mało znanym szkoleniowcem i może dlatego niektórzy uznali, że jest arogancji – opowiada Sjord Mossou z dziennika „Algemen Dagblad”.

– Pewnie w kilku klubach pomyśleli: "To musi być dziwny facet, skoro tak się lansuje". Teraz zszedł trochę na ziemię. Obawiał się, że spadek z NAC Breda skomplikuje jego karierę na dobre. To bardzo ambitny człowiek, a Breda – podobnie jak wcześniej poprzedni jego kluby – jego ambicję w którymś momencie przestała spełniać. Co można było zrobić z takim zespołem? Już nic. Tak samo było z Roosendaal, w którym spadek bezsensownie figurował swoim nazwiskiem. W żadnym klubie, w którym pracował, nie mógł osiągnąć lepszego rezultatu – mówi dziennikarz Ludo Van Denderen.

Pierwszy zakręt przeżył w 2005 roku w Willem II, z którym wcześniej doszedł do finału Pucharu Holandii. Maaskant został zwolniony, choć wina leżała po stronie piłkarzy.
– To dobry trener. Lubi ofensywny futbol. Treningi z nim były przyjemne, urozmaicone – zachwala Kolkka.
– Reaguje bardzo spokojnie. To typ trenera, który usiłuje rozmawiać, wyjaśniać. Piłkarze Wisły nie doświadczą sytuacji, w której on wejdzie do szatni i będzie wrzeszczeć przez 10 minut.

Potrafi jednak być zdecydowany. Wiosną dwaj zawodnicy Robbert Schilder i Patrick Zwaanswijk zostali złapani na piciu alkoholu dwa dni przed meczem z Vitesse (1:1). Ukarał ich grzywną kilku tysięcy euro, ale w meczu i tak wystawił. Ze Zwaanwijkiem nie przedłużył potem umowy. Nie spodobało się to jednak fanom klubu, bo grał tam przez pięć lat. – Bo Maalkant to miły człowiek, ale jak ktoś z nim zadrze, to już po nim – ocenia Van Denderen.

Brak komentarzy: